Bardzo wysokie bezrobocie wśród ludzi młodych jest jednym z największych problemów Europy. Co gorsza, nie za bardzo widać szansę na zmianę tego stanu rzeczy. Politycy, ekonomiści i publicyści nie są w stanie nawet rzetelnie ocenić sytuacji. Przecież absurdem jest twierdzenie, że nagle mamy wysyp młodzieży, która jest gorzej wykształcona, nie przystosowana do rynku pracy i niezaradna. Tymczasem nieomal wszystkie programy zapobiegania bezrobociu zdają się opierać na takim właśnie założeniu. Podniesienie poziomu kształcenia i dostosowanie programów nauczania do potrzeb rynku (o czym pisze Jakub Florkiewicz z Forbsa) należy ocenić pozytywnie. Tak samo jak rozwój przedsiębiorczości wśród młodzieży. Jednak problemu krótkiej kołdry nie da się rozwiązać szkoleniami z jej naciągania.

Niektórzy uważają, że to problemy przejściowe i „demografia zmiecie bezrobocie”. Odpływ ludzi z rynku pracy będzie bowiem oznaczał także mniejszą konsumpcję, a co za tym idzie – kurczyć się może rynek dóbr. Wraz ze stałym wzrostem efektywności może to oznaczać wręcz wzrost, a nie spadek bezrobocia.

Poniższy wykres pokazuje dynamikę wzrostu bezrobocia w strefie Euro, Hiszpanii, Portugalii i Grecji (źródło).

unemployed youth europe

 Widać na nim jasno, że to kryzys gospodarczy jest główną przyczyną bezrobocia, a nie jakość kształcenia, albo "niedopasowanie" uczelni do biznesu. Młodzi są po prostu najsłabszą grupą na tak zwanym rynku pracy (na którym chroni się tych, którzy już pracę mają) i dlatego ich bezrobocie dotyka najbardziej. Bez zmiany modelu rozwoju tego problemu rozwiązać się nie da.

Ukraińcy słusznie oskarżają „zachód” o przyczynienie się do śmierci wielu swoich rodaków. Patrząc na to bez emocji, należałoby sprecyzować, kto konkretnie jest odpowiedzialny. Oczywiście nie szary Jan Kowalski czy Johan Smith, ale ci, którzy mają władzę. A kto ma władzę?

Nie ma najmniejszej przesady w stwierdzeniu, że współczesnym światem rządzi pieniądz. Nie chodzi tylko o powszechny konsumpcjonizm i życie pod presją odsetek. Rządy pieniądza mają charakter formalny, poprzez system finansowy działający według zasad monetaryzmu. Czyli polityce finansowej jest podporządkowana cała gospodarka, a pośrednio – także władza polityczna. Odpowiedzialni są więc ci, którzy taki system stworzyli (bo on na pewno nie jest stworzeniem bożym ;-)) oraz ci, którzy obecnie nim kierują. W przypadku Ukrainy można by nawet wskazać konkretne osoby, które mają krew na rękach. Oczywiście nikt tego nie zrobi, bo poufność zawsze stanowiła fundament działania tego typu organizacji.

 

Jednym z warunków podpisanego w Kijowie porozumienia było uwolnienie Julii Tymoszenko. Ukraiński parlament potulnie przegłosował ustawy umożliwiające jej uwolnienie. Dlaczego zachodowi tak zależy na Tymoszenko (podobnie jak na uwolnionym niedawno Chodorkowskim)?

 

Gdyby politycy odpowiadali karnie za swoje decyzje, to byłoby dla rządzących nie do zaakceptowania. Jeśli Tymoszenko może odpowiadać za podpisanie skrajnie niekorzystnej umowy z Rosją, to dlaczego Pawlak ma chodzić wolny? Jeśli ktoś sądzi, że to sprawa między Rosją a jej satelitami, to grubo się myli. Putin bezwzględnie wykorzystuje jedynie taktykę, która od dawna jest stosowana przez zachód. Ekonomiczny podbój bez uległości polityków byłby bardzo trudny. A jak pogodzić taką uległość z groźbą karnej odpowiedzialności?

 

Dlatego potrzebny jest Trybunał Stanu, jako ostateczne zabezpieczenie (gdy już nie będzie wyjścia i nie da się zupełnie uniknąć odpowiedzialności, można zafundować społeczeństwu farsę z Trybunałem).

 

O co konkretnie oskarżono Julię Tymoszenko? Poszło o kontrakt na dostawy gazu z Rosji, który podpisała Tymoszenko (jak ustalił sąd – przekraczając swe uprawnienia). Kontrakt podpisany na 10 lat ustalał dwuskładnikową cenę gazu. Pierwszy składnik – to stała cena bazowa $450 za tys. metrów sześciennych. Cena ta była (po uwzględnieniu kosztów tranzytu) około dwa razy większa, niż cena tego samego gazu sprzedawanego Niemcom! Drugi składnik ceny zależał od średnich cen ropy naftowej za 9 ostatnich miesięcy. Problem w tym, że ceny ropy rosły na rynkach światowych w stosunku do cen gazu. Skutkiem tego ceny gazu gwałtownie rosły.

 

Trzecim istotnym elementem umowy były kary za nieodebrany gaz. Ten mechanizm zapobiegał skutecznie zakupom tańszego gazu przez Ukraińców (na przykład od Niemców).

 

Czasem zdarza się, że podnosząc zbytnio jakiś podatek, otrzymujemy rezultat odwrotny od spodziewanego – czyli mniejsze wpływy z podatku. Taka zależność nosi miano krzywej Laffera. Przykładem może być akcyza na alkohol w Polsce. Po jej obniżeniu wielu osobom przestało się opłacać kupować alkohol pokątnie i wpływy wzrosły. To jednak nie jest reguła – pomimo że wielu ekonomistów i polityków chętnie używa takiej argumentacji dla usprawiedliwienia działań aspołecznych. Obniżanie podatków może mieć bowiem właśnie taki skutek.

 

Milton Friedman radził kiedyś Polsce, byśmy robili to, co robiły państwa zachodu - gdy były na naszym poziomie rozwoju. Na przykład w powojennych Niemczech obowiązywał progresywny podatek dochodowy z bardzo wysoką stawką dla najbogatszych (w miarę poprawy sytuacji stawka ta była obniżana). Niemcy realizowały wówczas społeczną gospodarkę rynkową, która przyniosła im dobrobyt i pozwoliła zbudować potężną gospodarkę.

 

Odwrotnym przykładem jest polityka gospodarcza Ronalda Reagana. Zaczął on od obniżania podatków najbogatszych. Krzywa Laffera nie zadziałała (zob. Stiglitz „Ekonomia”). Pojawił się koszmarny deficyt budżetowy, bezrobocie i problemy społeczne (wielu Amerykanów do dziś zgrzyta zębami na dźwięk słowa „reaganomika”).

Ukraina na swe nieszczęście posłuchała wyznawców krzywej Laffera. Począwszy od 1 stycznia 2011 wprowadzono tam bardzo niskie podatki. Stawki PIT 15 i 17% przy progu podatkowym w wysokości 9410 hrywien miesięcznie (ok. 3,5tys zł, płaca minimalna wynosiła wówczas 941 hrywien). Taki sam podatek wprowadzono wobec nierezydentów (obcokrajowców), którzy wcześniej płacili 30%. Obniżono podatek od dywidendy pobieranej przez osobę fizyczną z 15 do 5 proc. CIT postanowiono zmniejszać stopniowo:

- od 1 kwietnia do 31 grudnia 2011 r. 23 proc.

- w 2012 r. 21 proc.

- w 2013 r. 19 proc.

- w 2014 r. 16 proc.

Zapowiedziano też zmniejszanie VAT z 20% do 17% od 1 stycznia 2014 r.

Składni na fundusz emerytalny Ukraińcy płacą także mniejsze niż polski ZUS (33,2% pracodawca, 2 – dla pracownik).

Te zmiany bardzo spodobały się niektórym polskim politykom. Poseł Artur Górski zwrócił się wówczas do polskiego rządu z propozycją pójścia w ślady Ukraińców: "Otóż, zgodnie z prawidłowością opisaną Krzywą Laffera niższe stopy podatkowe wcale nie wykluczają stabilnych, wysokich wpływów do budżetu państwa" – pisał.

Obniżki podatków nie przyniosły spodziewanych efektów i niemiecki orodoliberalizm raz jeszcze znalazł potwierdzenie – na nieszczęście Ukraińców tym razem negatywne: ład gospodarczy okazuje się ważniejszy niż podatki.

Obserwator finansowy pisał: „jeśli sytuacja będzie rozwijać się tak jak teraz – organy skarbowe nie przestaną brać łapówek, albo blokować zwrotu podatku VAT uzależniając decyzję od zapłaty awansem podatku dochodowego – do niczego dobrego to nie doprowadzi. Biznes osiądzie na dnie, a kraj zacznie tracić wpływy z podatków i miejsca pracy”. Wprowadzono szereg uproszczeń i ułatwień, ale problemy budżetowe narastały. Dochody budżetowe Ukrainy w pierwszym półroczu 2013 r. spadły o 1,3 proc. w porównaniu z analogicznym okresem w poprzednim roku. Wpływy z tytułu podatku VAT spadły przy tym o 2,5 proc., a wpływy z podatku dochodowego od osób prawnych – o 2,5 proc. Jednocześnie wydatki budżetowe wzrosły o 7,7 proc., a deficyt wzrósł ponad dwukrotnie – z 16,6 mld hrywien w 2012 r. do 34,7 mld hrywien. Dlatego postanowiono wstrzymać dalsze obniżki, próbując zatkać dziurę uszczelnieniem systemu podatkowego [http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/analizy/ukraina-jednak-nie-obnizy-podatkow-budzet-wazniejszy/].

W przeciwieństwie do Reagana, Janukowycz ani nie ma możliwości nieograniczonego druku pieniądza, ani bezkarnego utrzymywania wysokiego deficytu w handlu zagranicznym.

Nie zdecydował się też na drastyczne zmniejszenie programów socjalnych (i tak 1/3 Ukraińców żyje w nędzy). Kraj pogrążył się więc w kryzysie i stał się łatwym łupem dla gospodarczych macherów. Bez wątpienia Biały Dom ma rację - twierdząc, że USA z Rosją nie prowadzą o Ukrainę zimnowojennej rozgrywki. Czasy mamy inne i reguły się zmieniły. Nie trzeba angażować armii, aby zniewalać całe narody. Wystarczy „dobra ekonomia”. A krzywa Laffera jest jednym z ważnych jej elementów.

W czasach, gdy wielu intelektualistów postrzegało ZSRR jako spełnienie marzeń o powszechnej szczęśliwości, kilku przyjaciół postanowiło wyemigrować do tego kraju. W trakcie przygotowań doszły ich jednak niepokojące wieści na temat realiów komunistycznego raju. Postanowili, że pojedzie jeden z nich i da znać pozostałym, jak wygląda prawda. Aby zabezpieczyć się przed cenzurą, emigrant nie miał pisać, że jest źle, ale użyć czerwonego atramentu jako znaku ostrzegawczego. Po pewnym czasie przychodzi list napisany niebieskim atramentem: „Jest mi tu dobrze. Jest mi tu bardzo dobrze, tylko nie mogę za cholerę znaleźć czerwonego atramentu”.

W Polsce mamy wolność prasy i nie trzeba uciekać się do pisania czerwonym atramentem. Problem w tym, że nikt nie chce wyjść na malkontenta i nieudacznika. Jest więc dobrze. Jest nawet bardzo dobrze – czasem tylko ze znakiem zapytania. Tak jak w artykule „Czy jest dobrze?” opublikowanym na forbes.pl. Autora nie zastanawia oczywiście dlaczego kilkunastu Polaków dziennie próbuje odebrać sobie życie, dlaczego w Polsce dzieci chodzą głodne do szkoły, dlaczego kilka dni mrozu powoduje więcej ofiar niż zima stulecia w USA, ani dlaczego młodzież wyjeżdża z Polski masowo. Bo przecież jest dobrze. Niepokoi go tylko, dlaczego z zachodu zamiast kapitału płyną do nas jedynie pochwały.

Nie warto by wspominać o tym tekście, gdyby nie anonimowe komentarze pod nim.