W najnowszym wydaniu indeksu wolności gospodarczej Heritage Fundation Polska zajęła 50 miejsce wśród klasyfikowanych krajów. W roku ubiegłym było to miejsce 57. Od roku 2010 awansowaliśmy aż o 21 pozycji (z 71 na 50). Indeks ten składa się z subindeksów, w ramach których sklasyfikowano nas (w nawiasie miejsce w roku 2010):

Praworządność:

* prawa własności 41 (52)
* wolność od korupcji 41 (59)

Rola rządu:

* wolność podatkowa 114 (102)
* wydatki rządowe 145 (147)

Efektywność regulacji:

* wolność biznesu 75 (107)
* wolność rynku pracy 97 (87)
* wolność monetarna 66 (31)

Otwartość rynku:

* wolność handlu międzynarodowego 11 (35)
* wolność inwestowania 46 (62)
* wolność sektora finansów 19 (55)

Z powyższego zestawienia wynika, że znacząco poprawiła się w Polsce praworządność, otwartość rynku i wolność biznesu. Te wyniki mogą wywoływać pewne zdziwienie u krytycznych obserwatorów polskiej gospodarki. Dlatego warto się chwilę nad tym zastanowić.

  1. Ten indeks ma pewną wartość informacyjną, ale także pełni funkcję propagandową. Wykonane w roku 2010 analizy korelacji subindeksów z indeksem globalnym (zob. "Indeks wolności gospodarczej - fabryka fascynujących korelacji", "Dlaczego efektywność biurokracji nazywa się wolnością gospodarczą") pokazały, że duży jest wpływ ochronay praw własności, wolności od korupcji oraz wolności inwestycji. Subindeksy ‘wolność podatkowa’ i ‘wydatki rządowe’ nie są skorelowane z globalnym indeksem. HFI jest po prostu wykorzystywany jest do promowania niskich podatków i niewielkich wydatków rządowych. Natomiast realne znaczenie ma jakość, efektywność i transparentność instytucji biurokratycznych, co bynajmniej nie wskazuje na konieczność wycofania się rządu z życia gospodarczego.
  2. W analizie wolności gospodarczej, brane są pod uwagę procedury związane z prowadzeniem biznesu. Wprowadzenie „jednego okienka” znacząco poprawiło naszą pozycję, choć ma to niewielki wpływ na codzienne funkcjonowanie firm. W zestawieniu z rosnącą gwałtownie otwartością naszego rynku i malejącą wolnością fiskalną potwierdza to niestety opinię, że nasze państwo jest bardziej przyjazne dla dużych (najczęściej obcych firm), niż rodzimych małych przedsiębiorstw. Codzienna praktyka pokazuje, że Urzędy Skarbowe stały się dużo bardziej przyjazne dla biznesu, ale rosnący gąszcz przepisów sprawia, że marna z tego pociecha.
  3. Głębsza analiza wykonana w roku 2010 wskazywała, że Polska może najszybciej awansować w tym rankingu, zmniejszając skalę korupcji. Znalazło to pewne potwierdzenie w bieżącym rankingu. Działania służb specjalnych (CBA), ustawa o zamówieniach publicznych oraz wymuszone przez fundusze unijne formalizmy wydają się rzeczywiście prowadzić do zmniejszenia korupcji. Każdy z tych czynników jest jednak mocno krytykowany. Patologie związane z budową autostrad pokazują, że ta krytyka nie jest bezzasadna. Najważniejsze jej elementy można ująć w następujących punktach:
    • zabezpieczenie interesów państwa ze strony odpowiedzialnych służb jest ewidentnie niewystarczające,
    • ustawa o zamówieniach publicznych utrudnia racjonalne prowadzenie inwestycji w zmieniających się warunkach rynkowych,
    • biurokracja i sztuczne formalizmy związane z funduszami unijnymi niszczą wolną konkurencję i prowadzą do wielu działań pozorowanych lub pozbawionych biznesowego sensu,
    • najważniejszą zmianą w zachowaniach korupcyjnych w Polsce jest odejście od metod jawnie przestępczych („koperty”) na rzecz działań formalnie zgodnych z prawem (lobbing).

Szczególnie istotne wydaje ten ostatni punkt, który pokazuje zasadniczą zmianę, która niekoniecznie musi być pozytywna. Lokalni urzędnicy nierzadko boją się podejmować decyzje związane z zamówieniami publicznymi, chroniąc się za procedurami, które de facto promują duże firmy mające odpowiednie służby prawne. Z drugiej zaś strony wiele przesłanek wskazuje na istnienie mechanizmów władzy zbliżonych do działania organizacji mafijnych. Ujawnione „oferty” ważnych stanowisk w gospodarce w zamian za poparcie polityczne, czy głośna „infoafera” są tego przykładem.

Równo pół wieku temu ówczesny prezydent USA Lyndon Baines Johnson ogłosił wojnę z nędzą. „Forbes" publikuje okolicznościowy artykuł, którego główną tezą jest stwierdzenie, że ta wojna się nie powiodła. Dlaczego? Próby odpowiedzi na to pytanie pokazuje z całą jaskrawością jałowość sporu zwolenników i przeciwników państa opiekuńczego. Publicysta Forbes'a powołując się na analizującego ten problem Saszę Abramsky'ego zauważa, że udało się przekonać społeczeństwo, że podatki to rozbój, a niskie podatki pozbawiły rząd narzędzi w walce z nędzą.

Inaczej widzą problem „wolnościowcy”. Jan M. Fijor pisze: „O ile w latach pokoju poprzedzającego wybuch wojny z nędzą odsetek matek rodzących dzieci w związkach pozamałżeńskich wynosił we wszystkich grupach społecznych mniej więcej tyle samo, czyli ok. 15 – 20 procent, o tyle tuż po wybuchu działań wojennych – właśnie w grupach objętych ochroną rządu – skoczył powyżej 73 procent wśród czarnych i 52 procent w środowisku latynoskim. Towarzyszyła temu armia dzieci wychowanych bez udziału ojca. Przekonanych o tym, że rolę ojca przejęło w ich rodzinach państwo, które ponadto gwarantuje, że pracować nie trzeba, że uczyć się nie trzeba, że wystarczy być biednym, by w miarę dostatnio żyć.”

Na zupełne kuriozum wyglądają wystąpienia republikanów, którzy chcieliby i niskich podatków i likwidacji "wojny z nędzą" (vide Sen. Marco Rubio). Najprawdopodobniej przemawia przez nich obawa, że działania demokratów na tym polu zakończą się sukcesem (przynajmniej wyborczym ;-)).

Jałowość tych sporów jest związana z ich całkowitą ahistorycznością. Gdyby nie liczby, to mogłyby te wypowiedzi pojawić się w gazetach z lat 70-tych ubiegłego wieku. Współczesna nędza ma tymczasem zupełnie inny charakter, niż 50 lat temu. Wówczas była ona w dużo większym stopniu związana z naturalnymi w amerykańskim społeczeństwie nierównościami. Bywało, że „amerykański sen” się ziścił. Ktoś, kto był zdolny i pracowity, był bogatszym od innych i miał podstawy do tego, żeby bronić się przed pazernością rządu.

Kiedy zwyciężył monetaryzm, a postęp (w tym rewolucja naukowo techniczna) redukował zapotrzebowanie na ludzi pracowitych, sytuacja uległa całkowitej zmianie. Dzisiaj poziom biedy człowieka wolnego (jak w roku 1964) osiąga się po zapłaceniu rat. Poniższy wykres wyjaśnia to w sposób bardzo wymowny:



 



 



 



 



Na wykresie pokazano zadłużenie gospodarstw domowych w USA (gruba kreska) na tle dochodów do dyspozycji (cieńka kreska).

 

W USA kilku największych spekulantów zainwestowało w internetowy hazard kilkadziesiąt miliardów dolarów. Wprawdzie dwa lata temu Departament Sprawiedliwości uznał takie praktyki za nielegalne, ale to nie jest największy problem. Problemem jest Sheldon Adelson – jeden z najbogatszych ludzi na świecie, od lat wspierający polityków. Jest on właścicielem tradycyjnych kasyn i nie podoba mu się rozwój hazardu online.

Trudno powiedzieć czyi lobbyści wygrają.

W weekendowym wydaniu „Rzeczpospolitej” artykuł o tym, że „Marihuana pokonała Amerykę”. Ale bliższym prawdy wydaje się stwierdzenie, że to zwycięstwo lobbystów, a nie marihuany.

Prezydent Obama (który nawiasem mówiąc przyznał się do palenia marihuany w młodości) zawiesił odpowiednie przepisy, a społeczeństwo poparło legalizację narkotyku w stanach Kolorado i Waszyngton. Dzięki temu stany te mogły częściowo zalegalizować sprzedaż marihuany. Podobno lobbyści kosztowali w tym wypadku zaledwie ułamek tego, co wydają na lobbystów firmy farmaceutyczne i prywatne więziennictwo.

zob. też. "Jak Ameryka przegrała walkę z narkotykami"

 

Pełnomocnik pokrzywdzonych przedsiębiorców, Kazimierz Turaliński opisuje na łamach Gazety Finansowej oszustwa, które miały miejsce w czasie realizacji narodowego programu budowy dróg i autostrad. Sprawa jest bardzo poważna i może grozić koniecznością zwrotu olbrzymich dotacji z UE. Autor wprost oskarża o paserstwo państwowych urzędników i rządowe instytucje: Nie ulega wątpliwości, że podlegające Ministerstwu Transportu ośrodki GDDKiA i występujący w ich imieniu uprawnieni urzędnicy dokonywali na rzecz GDDKiA zakupu obiektów inżynieryjnych po znacznie zaniżonych względem kosztorysów cenach, a o braku dokonania zapłaty podwykonawcom tych realizacji byli zawsze przez pokrzywdzonych informowani.

W najnowszej depeszy PAP z Watykanu czytamy, że Papież Franciszek przestrzegł, że księża chcąc w pełni odpowiedzieć na powołanie nie mogą stawać się "kapłanami-kombinatorami" i "biznesmenami".

 W Polsce mamy wiele przykładów zaangażowania kapłanów w życie gospodarcze wspólnot. W sąsiednich Niemczech jest to zjawisko jeszcze bardziej powszechne. A więc przestroga, by kapłani nie stawali się biznesmenami wydaje się bardzo ważna!

W rzeczywistości Papieżowi chodziło o coś zupełnie innego! Mówił on, że jeśli kapłan jest daleko od Chrystusa, rekompensuje to sobie działalnością świecką. W wyniku tego pojawiają się księża-kombinatorzy i potentaci (tycoons). Papież bynajmniej nie potępia więc aktywności gospodarczej księży, ale żąda aby naturalna postawa przedsiębiorcy – chrześcijanina (Bóg na pierwszym miejscu) była w przypadku kapłanów przestrzegana w sposób absolutny.

W sytuacji neutralnej można by przypuszczać, że ze strony PAP mamy do czynienia z drobnym błędem. Jednak wbrew pozorom dotykamy jednej z kluczowych kwestii dotyczących misji społecznej Kościoła w XXI wieku, a depeszę można odczytać jako element toczącej się walki z Kościołem.