Papież Franciszek w czasie pobytu w Ameryce Północnej wystąpił przed Kongresem USA i na forum ONZ. Obydwa te wystąpienia tworzą całość.

Mówiąc do Amerykanów, Papież wspomniał o kryzysie migracyjnym. W Ameryce większość ludzi to potomkowie imigrantów, dlatego – jego zdaniem - jest tam większe zrozumienie dla obcych. Papież sam jest synem imigranta.

Poza kurtuazyjnymi w sumie pochwałami amerykańskiego społeczeństwa, w przemówieniu znalazły się dwa lekkie „przytyki”. Pierwszy dotyczył handlu bronią: „dlaczego sprzedawana jest śmiercionośna broń tym, którzy planują wyrządzić niewypowiedziane cierpienia jednostkom i społeczeństwom? Niestety, jak wszyscy wiemy odpowiedź brzmi: tylko dla pieniędzy: pieniędzy, które przesiąknięte są krwią, często niewinną krwią. W obliczu tego haniebnego i karygodnego milczenia naszym obowiązkiem jest zmierzenie się z tym problemem i powstrzymanie handlu bronią”.

Najważniejszy chyba fragment przemówienia dotyczył rodziny: „Pragnę, aby podczas mojej wizyty rodzina była tematem powracającym. Jak istotną rolę odegrała rodzina w budowaniu tego kraju! Jakże godna jest nadal naszego wsparcia i zachęty! Nie mogę jednak ukryć mego niepokoju o rodzinę, która jest zagrożona, być może jak nigdy wcześniej od wewnątrz i z zewnątrz. Kwestionowane są podstawowe relacje a także same podstawy małżeństwa i rodziny. Mogę tylko podkreślić znaczenie, a przede wszystkim, bogactwo i piękno życia rodzinnego.

W szczególności chciałbym zwrócić uwagę na tych członków rodziny, którzy są najbardziej narażeni, na młodych. Dla wielu z nich jaśnieje przyszłość wypełniona niezliczonymi możliwościami, ale wielu innych zdaje się zdezorientowanych i pozbawionych celu, uwięzionych w beznadziejnym labiryncie przemocy, wykorzystywania i rozpaczy. Ich problemy są naszymi problemami. Nie możemy ich uniknąć. Musimy zmierzyć się z nimi razem, rozmawiać o nich i poszukiwać skutecznych rozwiązań, a nie ugrząźć w dyskusjach. Kosztem zbytniego uproszczenia możemy powiedzieć, że żyjemy w kulturze, która wywiera na ludzi młodych presję, by nie zakładali rodziny, ze względu na brak perspektyw na przyszłość. Jednak ta sama kultura proponuje innym tak wiele opcji, że również oni są odwodzeni od założenia rodziny”.

Spotkanie z Papieżem mocno przeżył republikański spiker Izby Reprezentantów, John Boehner. W czasie przemówienia płakał. Dzień później podał się do dymisji, ku zaskoczeniu wszystkich. Najczęściej komentatorzy wiążą to krytyką jego uległości wobec Demokratów i Prezydenta Obamy. Czy jednak te łzy nic nie znaczą? Zestawiając przemówienie Papieża z rzeczywistością, widać całą hipokryzję amerykańskich parlamentarzystów. Może Boehner nie chciał dłużej tego firmować?
Prezydent Obama komentując tą decyzję nazwał Boehnera "dobrym człowiekiem" i "Patriotą" który "troszczy się o Amerykę".

W internecie jest dostępna ciekawa praca z kulturoznawstwa Mateusza RomanowskiegoDroga do wykluczenia - neoliberalizm jako doktryna i praktyka organizacji życia społecznego”. Praca dotyczy demokracji na poziomie samorządowym i jest próbą ukazania, jak działa dyskurs neoliberalny, próbą ukazania, jak bardzo zamknięty jest na rzeczywisty dialog i jak przyczynia się do wyznaczania granic demokratyczności i rzeczywistej partycypacji. Intencją autora było ukazanie makro-problemu (neoliberalizmu) w skali mikro.

Fragment podsumowania dokładnie ukazuje problem terroru ze strony „elity społeczeństwa” zgromadzonej wokół „przewodniej siły narodu”: Namacalna obecność obywateli powoduje natychmiastową reakcję, wywołuje mechanizm obronny, często słowną agresję. W pracy skupiłem się na analizowaniu stenogramów z sesji rad miasta i dzielnic a co za tym idzie pominąłem inne, bardziej bezpośrednie formy przemocy. Od zajmowania miejsc przeznaczonych dla mieszkańców przez radnych PO (opisywana powyżej rada dzielnicy Bemowo), po wyjątkowo drastyczne przejawy przemocy symbolicznej, w rodzaju wypuszczania wynajętych klaunów w celu ośmieszenia postulatów mieszkańców, przerywania wypowiedzi mieszkańców czy puszczania slajdów zarzucających im myślenie propagandowe (rada dzielnicy Bemowo i przedstawianie ajentów z wampirzymi zębami) albo bezrozumne (rada miasta, slajd z obrazem Goi i napisem „kiedy rozum śpi budzą się koszmary”). W czasach, kiedy tak dużo mówi się o społeczeństwie obywatelskim, nie ma miejsca na dyskusję i współdziałanie tylko na walkę, do której mieszkańcy są zmuszani przez brak innych form oporu. Jak pisała Chantal Mouffe: „społeczeństwo demokratyczne nie może traktować tych, którzy podważają jego podstawowe zasady jako uprawomocnionych adwersarzy”, władza oceniając „niepokornych” mieszkańców w kategoriach moralnych (a takie zarzuty w wypowiedziach radnych przewijały się bardzo często) nie daje im pola do działania politycznego. Terror racjonalności i słuszności, który formalnie dokonuje operacji od-ideologizowania polityki, zamiast stwarzać pole do dyskusji, dyskryminuje, umoralnia polityczne działania mieszkańców. Od-ideologizowanie polityki nie jest niczym innym, jak jej unieważnieniem, stworzeniem z polityki tematu, na który się nie dyskutuje, tematu należącego się i uzależnionego od władzy. Jest kastracją demokracji z „demos”.

Świat w skali makro różni się od tego w skali mikro jedynie tym, że więcej ludzi jest dotkniętych „terrorem racjonalizmu”. Deprecjonowane i ośmieszane są całe potężne grupy społeczne. Propagandowy atak na polskie społeczeństwo, w którym polskie tak zwane „elity” współdziałają z wrogimi nam ośrodkami na zachodzie jest czymś zupełnie niebywałym. Wczoraj jedna ze stacji informacyjnych (chyba Polsat News) kanwą do dyskusji o imigrantach uczyniła sondaż uliczny, w czasie którego ludzie mieli odpowiadać na pytanie: czy imigranci powinni przyjmować naszą religię? Jaki inny może być cel tak debilnego pytania, jak doprowadzenie problemu do absurdu?

 

Do Polski dotarła fala oburzenia z powodu zmian w japońskiej edukacji. Jak informuje „Rzeczpospolita”, „Japonia rezygnuje z kierunków humanistycznych”. W polskiej wersji artykułu z Bloomberga, czytamy z kolei, że ten nowy model edukacji może zrujnować kraj. Artykuł zawiera rewelacje w rodzaju: „pomysły rządu nie są na razie wiążące”, czy „wyeliminowanie nauk społecznych może oznaczać powrót do upadającej i przestarzałej polityki przemysłowej”. Ich autorzy zapewne kończyli jakieś uniwersytety, a jak widać niewiele im to dało. Może więc Japończycy nie są tacy głupi?

O co konkretnie chodzi? Minister Edukacji Japonii wysłał do wszystkich (84) państwowych uczelni list, w którym zwraca się z propozycją likwidacji kierunków humanistycznych i społecznych, albo przekształcenia ich tak, by lepiej służyły społeczeństwu. Na 60 oferujących takie kierunki 26 odpowiedziało pozytywnie, a kilkanaście zapowiedziało całkowitą likwidację tych kierunków. Dwa największe uniwersytety (Tokio, Kioto) odmówiły.

Ograniczenie (bo tylko w Polskich mediach piszą o likwidacji) kształcenia prawników, socjologów, politologów, czy psychologów (zwłaszcza „społecznych”) na pewno przydałoby się także w Polsce. Ale konserwatywny rząd przeciwny naukom humanistycznym? Japonia to drugi koniec świata, ale to nie znaczy, że wszystko tam musi być na odwrót.

W jednym z artykułów tak komentowano dojście do władzy obecnego premiera Abe Shinzo: „Konserwatyści uważają, że wprowadzona przez okupantów konstytucja i system edukacyjny przyczyniły się do utraty japońskiego morale i stanowią hańbę, której ślady należy wreszcie zatrzeć. […] Jednymi z najważniejszych punktów wśród założeń jego polityki krajowej jest odnowa tradycyjnych, japońskich cnót i wartości rodzinnych oraz reforma systemu edukacyjnego, polegająca m.in. na wprowadzeniu do szkół lekcji patriotyzmu”.

Rząd premiera Abe przygotował śmiały plan reform gospodarczo-społecznych (nazwanych abenomiką), którego ważnym elementem jest reforma edukacji: „Nowe programy szkolne mają kształcić w uczniach cnoty moralne, patriotyzm, dumę narodową, szacunek dla japońskich symboli narodowych i uczyć identyfikacji z „wyjątkową” kulturą narodową. Z tekstów podręczników szkolnych usunięte mają zostać fragmenty dotyczące „dyskusyjnych”, według ministra, japońskich zbrodni wojennych i wszelkie samooskarżenia przypisujące winę moralną Japonii. Podręczniki szkolne mają prezentować stanowisko japońskich władz wobec kluczowych zagadnień narodowych, jak choćby sporów terytorialnych z sąsiadami Cesarstwa: Chinami, Rosją i Republiką Korei”.

Ważną okolicznością pomijaną zupełne w komentarzach jest to, że w miejsce japońskich tradycji na uniwersytetach pojawiło się lewactwo lat 60-tych. Może jedynym sposobem na pozbycie się go jest opcja zerowa?

Większość komentatorów wskazuje na gospodarcze implikacje zmian w nauczaniu. Czy – podobnie jak w USA – mamy do czynienia ze śmiercią nauk humanistycznych, a japoński rząd nie chce jedynie łożyć na podtrzymywanie trupa przy życiu? Krytycy wskazują na to, że szybko zmieniający się świat będzie stawiał przed nami nowe wyzwania, któremu sami inżynierowie mogą nie sprostać. Gospodarka potrzebuje twórczych pracowników. Japończycy doskonale o tym wiedzą, pragnąc rozwijać szkolnictwo takie na miarę XXI wieku: podejście do kształcenia wieku 21 w Japonii jest zasadniczo podobne do tego, co stosuje się w szkołach Singapurze, gdzie za pomocą działań nie-akademickich rozwija się kompetencje społeczne. Skąd więc taki rwetes? Przecież tak jawnie tępione lewactwo nie odda pola bez walki. Autorytety całego świata będą bronić ekonomistów i socjologów w Japonii (choć przecież nie traktuje się ich tam tak, jak na to zasługują strażnicy obcych interesów, czyli de facto zdrajcy).

Nie milkną echa odkrycia, że Volkswagen fałszował dane o emisji spalin w samochodach z silnikiem diesla sprzedawanych w USA. Zanieczyszczenia przekraczały aż 40 razy dopuszczalny w tym kraju poziom zanieczyszczeń. Firmie grożą wielomiliardowe kary. Prawdopodobnie był to temat rozmowy telefonicznej Prezydenta Obamy z kanclerz Merkel. Powołano komisję śledczą. Prezes firmy podał się do dymisji.

Volkswagen to największa na świecie firma motoryzacyjna, która sprzedaje do USA 8,7% swojej produkcji:

Na kanwie tych wydarzeń pojawiło się wiele ciekawych refleksji.

1. Fałszowanie danych o emisji spalin było możliwe dzięki temu, że oprogramowanie komputerowe, instalowane w samochodach nie było z otwartym źródłem (open source). Jeśli potraktować taki program jako element konstrukcyjny, to jego jakość jest nie do sprawdzenia: Zastrzeżone oprogramowanie to niebezpieczny materiał budowlany. Nie możesz go sprawdzić. Nie możesz łatwo oszacować jego złożonych przyczyn awarii przez proste szperanie w gotowym wyrobie. I co najważniejsze w tym wszystkim, jeśli jesteś świadomy problemu mającego znaczenie dla bezpieczeństwa, który mógłbyś naprawić, nie możesz go naprawić

2. Goldman Sachs zwraca uwagę na to, że stosowane w Europie testy nie odzwierciedlają prawdziwego poziomu emisji w warunkach drogowych. Bo my Europejczycy bardzo dbamy o środowisko, redukcję gazów cieplarnianych etc. Pod warunkiem, że uderza to w Polskę lub inne kraje wasalne, ale nie w Niemcy.

3. To nie jest pierwszy wielki skandal w niemieckim przemyśle motoryzacyjnym. Jednym wielkim kłamstwem okazały się testy "renomowanego" klubu motoryzacyjnego ADAC. Podkopuje to renomę, jaką cieszy się niemiecki przemysł. Świat ulega ujednoliceniu, a kłamstwo jako metoda działania w gospodarce jest traktowane jako coś normalnego. Takim kłamstwem są reklamy. Tak samo działa korupcja, która w Niemczech kwitnie. W ostatnich latach mieliśmy wiele głośnych skandali korupcyjnych (największy to afera Siemensa).

4. Europejską normą staje się ukrywanie prawdy. Niestety dotyczy to prawdopodobnie spraw dużo poważniejszych, niż emisja szkodliwych dla środowiska spalin. Na kłamstwie opiera się działania EBC. Główny ekonomista Deutsche Bundesbank ostrzegł szefa EBC, że nie powinien mówić prawdy o europejskiej bankowości, bo może zainicjować panikę bankową. A prawda jest taka, że na rezerwy bankowe składają się długi państw członkowskich. Jedynym sposobem, aby zapobiec wielkiemu kryzysowi unikanie testów mogących ujawnić brak odporności całego systemu na kryzys. A kryzys może być związany właśnie z Deutsche Bundesbank, który jest już nazywany Lehman Brothers. Tyle, że europejska integracja sprawi, że ewentualne skutki tego upadku będą znacznie poważniejsze.

5. Wszystko to jest związane z żądzą zysku i brakiem odpowiedzialności. Prezes Volkswagena po odejściu z firmy otrzyma wart $150 mln pakiet wyjścia obejmujący między innymi darmowy samochód co roku – do końca życia.  

Obawy związane z napływem islamistów do Polski dotyczą potencjalnych zagrożeń. Jednak szkody jakich narobili przy okazji „polscy” politycy są realne i mają ważkie skutki już teraz. Przedkładając interes Niemiec ponad interes swojego kraju oraz dokonując zdrady wobec partnerów Grupy Wyszehradzkiej znacząco osłabiono pozycję Polski w Europie. Jeszcze gorzej wygląda to, jeśli weźmiemy pod uwagę utracone korzyści: możliwość przyjęcia przez Polskę naturalnej pozycji lidera w regionie, wobec bezprzykładnej kampanii poniżania i pouczania wobec naszych krajów. Przypomniana przez Kaczyńskiego zasada ordo caritatis na poziomie międzynarodowym skłania do solidarności w pierwszym rzędzie z naszymi „bratankami” Węgrami, których kryzys dotknął w sposób szczególny. Wspólne wypracowanie zasad przejmowania części uchodźców od Węgrów byłoby nie tylko gestem solidarności, ale też gestem sprzeciwu wobec instrumentalizacji przez Niemców struktur UE i poniżania Polski na arenie międzynarodowej. Niestety tak zwani „polscy politycy” zapomnieli co to jest honor. Ich działania wyczerpują za to znamiona zdrady dyplomatycznej, opisanej w art. 129. Kodeksu Karnego: „Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”.

Nie należy się w tej sytuacji dziwić zaklinaniu rzeczywistości i twierdzeniom, że Grupa Wyszehradzka nadal istnieje. Na zupełną kpinę zakrawa wypowiedź kobiety, którą ktoś zrobił Marszałkiem Sejmu, a która zrównała obecną zdradę z wcześniejszymi różnicami w ramach grupy – na przykład w sprawie Ukrainy. W tej sprawie przecież nie było wspólnych ustaleń i wspólnego rozumienia narodowych interesów. Trudno więc mówić o zdradzie. Wszystkich jednak przebił rzecznik rządu Cezary Tomczyk, przeprowadzając chamski atak personalny na Beatę Szydło. Cezary Tomczyk to wytwór wylęgarni lemingów, jaka funkcjonuje na Uniwersytecie Warszawskim. Kolejny argument za tym, aby wstrzymać państwowe dotacje dla kierunków społecznych na tej uczelni. Oczywiście na to się nikt z obecnych polityków nie odważy. Póki jednak ta wylęgarnia funkcjonuje będą się pojawiać takie kreatury jak Tomczyk i one „godnie” zastąpią Niesiołowskiego i jemu podobnych.