Sejm uchwalił ustawę inicjującą program wsparcia rodzin 500+. Przeciw niemu wypowiedzieli się już chyba wszyscy – od prawa do lewa. Na prawicy martwią się, czy dzieci wychowane przy wsparciu państwa będą miały za co kochać rodziców. Na lewicy płaczą, że miało być równo, a przecież nie każdy jest dzieckiem – a tym bardziej drugim. Tak zwani „ekonomiści” martwią się, że to zrujnuje budżet, albo doprowadzi do wzrostu podatków i/lub zadłużenia. Liberałowie z bolszewicką pryncypialnością piętnują socjalizm. Petru płacze, że program realizuje partia, która się „nie zna” na gospodarce (bo „zna się” tylko on i jego mentor Balcerowicz – to znaczy on zna Balcerowicza, a Balcerowicz zna kogoś, kto się zna na gospodarce ;-)). Klasą dla siebie jest oczywiście partia ludzi zmodernizowanych, która jest za a nawet przeciw. Byli przeciw z powodu zagrożenia dla budżetu, ale wajchowy rozesłał SMS z nową „mądrością etapu” i są przeciw z powodu zbyt małych kosztów dla budżetu. Teraz domagają się kilka razy droższego programu obejmującego wszystkie dzieci. Wysłali nawet do Prezydenta żądanie, by zawetował tą niesprawiedliwość (to nie żart). Spytana o to przez telewizyjnego dziennikarza przedstawicielka PO z rozbrajającą szczerością odparła: zmieniła się sytuacja. Niestety zmieniła się także w telewizji (kto wcześniej słyszał, by się dopytywać „eliciarzy” miast kontemplować ich mądrości?) i dziennikarz drążył dalej: na czym polega ta zmiana? Na tym, że były wybory i społeczeństwo się opowiedziało za tego typu programami. Patrzcie no – ledwo minęło trzy miesiące od porażki, a do nich dotarło, że były wybory!!! Może w tej sytuacji przestaną się bawić w Targowicę 2.0 (żart)?

W telewizyjnej „Debacie” na temat programu 500+ ekonomista Andrzej Sadowski (made in UW) wygłosił w formie argumentu jedną z fundamentalnych „mądrości” liberałów: państwo nie ma innych wpływów jak tylko z podatków. Aby więc wesprzeć rodziny, musi najpierw tym rodzinom zabrać, a potem po pomniejszeniu o koszty aparatu urzędniczego coś może tym rodzinom dać. Zamiast więc wymyślać takie programy jak 500+ lepiej obniżyć podatki.

Aby skonfrontować te tezy z rzeczywistością, najlepiej sięgnąć pod realne dane.

Na stronach Ministerstwa Finansów można znaleźć zestawienie wpływów budżetowych. Ostatni rok za który mamy kompletne dane to 2014. Podatek dochodowy od osób fizycznych + VAT dał w tym roku przychody w wysokości około 200mld złotych. Wszystkie wpływy do budżetu z tytułu podatków to około 300mld.

Na co poszły te pieniądze? Wydatki można znaleźć na stronie www.finanse.mf.gov.pl. Czytamy tam między innymi, że: W ustawie budżetowej z dnia 24 stycznia 2014 r. wydatki budżetu państwa zaplanowano w wysokości 325.287.369 tys. zł. Zrealizowane wydatki budżetu państwa w 2014 r. wyniosły 312.519.527 tys. zł i były niższe od zaplanowanych o 12.767.842 tys. zł, tj. o 3,9%.

Pojawia się zagadkowa różnica 12,5 miliarda. Bagatela – wiadomo, że deficyt, który powiększa dług za który „zapłacą przyszłe pokolenia”. Więc nadal rodziny.

Dokładnie wygląda to tak:

  • wpływy: 277.782.224 tys. zł,
  • wydatki: 325.287.369 tys. zł,
  • deficyt 47.505.145 tys. zł.

Wpływy są niższe od zebranych podatków, gdyż część podatków zabiera samorząd. To ile dokładnie zostaje w budżecie państwa? Wszystkie wpływy podatkowe to niecałe 255 mld. Z tego PIT to tyko 43mld a podatki pośrednie (w tym VAT) 187 mld. Nawet więc jeśli uznamy, że podatki pośrednie w całości obciążają rodziny, to ta wielkość obciążenia podatkowego wynosi 230mld.

Skąd rząd wziął resztę pieniędzy? Na pewno Unia nam dała. Płaci i wymaga – na przykład żeby rządził Grzesiu Schetyna i jego kumple od ośmiorniczek, do których junia ma zaufanie (do kumpli – choć do ośmiorniczek chyba też – na pewno większe niż do polskiego społeczeństwa, które tak nierozważnie wybrało….).

I tu niespodzianka: w rozliczeniach z Unią Europejską za 2014 rok zanotowaliśmy deficyt w wysokości 317 tysięcy. Na szczęście państwo ma jeszcze inne wpływy: dywidendy, wpłaty z NBP, podatki od kopalin etc….

Podsumujmy zatem: w roku 2014 rodziny zapłaciły państwu w postaci podatków (PIT+pośrednie) 230mld, a państwo wydało 325mld przy deficycie 47,5mld.

Inna liberalna mądrość głosi, że każdy podatek płacony przez firmy, przerzucają one na konsumenta w postaci wzrostu cen. Dorzućmy więc jeszcze CIT 30mld. Nadal się nie zgadza: 325-(230+47,5+30) to aż 17,5 mld. Jak widać absolwentowi UW matematyka nie przeszkadza.

Przy okazji warto zwrócić uwagę na fakt, że powyższa złota myśl o przerzucaniu podatku na ceny (nawet jeśli byłaby prawdziwa) w przypadku nadwyżki eksportu nad importem oznacza, że te wyższe ceny zapłaci kto inny. Choć inny liberał z którym pan Sadowski zakładał Ruch Polityki Realnej (JKM) twierdzi, że taka nadwyżka nie jest korzystna, bo my pracujemy na innych. Tak źle i tak niedobrze…..

Oczywiście państwo to nie jest sklep warzywny (choć niektórym domorosłym ekonomistom może się tak wydawać), a finanse państwa to nie jest prosta tabela wpływów i wydatków. Trzeba wziąć pod uwagę budżety lokalne, ubezpieczenia społeczne, fundusze pozabudżetowe (jak Fundusz Drogowy), a przede wszystkim olbrzymi wpływ sektora finansowego. Nie tylko horrendalne zadłużenie. W roku 2014 (dane NBP) w systemie finansowym wykreowano aż 80mld nowego pieniądza, z czego 17mld pieniądza gotówkowego (M1 ogółem to 50mld). Niestety w polskim systemie finansowym kreacja pieniądza odbywa się w bankach komercyjnych w powiązaniu ze wzrostem powszechnego zadłużenia. Nawet tych 17mld renty emisyjnej nie wolno przeznaczyć na wydatki budżetowe. No chyba, że prezes NBP pogada przy ośmiorniczkach z jakimś ministrem, to jakiś sposób na to się znajdzie.

1455168192budzet2014

Amerykanie żartują, że jedna rzecz jednoczy cały naród: nienawiść do Martina Shkreliego. Ten młody finansista założył firmę Turing Pharmaceuticals, która zakupiła od Impax Laboratories prawado produkcji ratującego życie leku przeciwpasożytniczego Daraprim za kwotę 55 mln USD. Następnie Martin Shkreli podniósł cenę tego leku z $13.50 do $750 (50 razy!). Spotkała go za to taka fala hejtu (jest on bardzo aktywny na Twitterze), że okrzyknięto go najbardziej znienawidzonym człowiekiem Ameryki.

Martin Shkreli nie spoczął na laurach, tylko kupił upadającą firmę farmaceutyczną, prowadzącą badania nad lekiem na raka KaloBios. Akcje tej firmy wzrosły w ciągu tygodnia 4000 procent. Jednak po aresztowaniu (w innej sprawie – związanej z oszustwami finansowymi) Shkreliego, firma upadła.

W miniony czwartek kontrowersyjnego biznesmena przesłuchiwała go wysoka komisja Kongresu. Na każde pytanie Shkreli odpowiadał z ironicznym uśmiechem: za radą prawników odmawiam odpowiedzi na to pytanie. Odpowiedział jedynie na pytanie o to, czy członek komisji dobrze wypowiada jego nazwisko – co zostało skwitowane komentarzem: jednak umie pan odpowiedzieć na jakieś pytanie. Shkreli nie pozostał dłużny i już po przesłuchaniu nazwał na Twitterze członków komisji imbecylami.

Magazyn „Forbes” opublikował obszerny artykuł w którym ekspertka radzi Shkreliemu jak przestać być najbardziej znienawidzonym człowiekiem na planecie. Między innymi zaleca jakąś terapię i zaprzestanie aktywności na Twitterze.

Sprawa niespotykanej dotąd podwyżki ceny leku wywołała dyskusję na temat polityki cenowej firm farmaceutycznych. Rzadziej zwraca się uwagę na rolę prawa patentowego i własności intelektualnej. Ten lek nie jest nowy (ma blisko pół wieku) ani drogi w produkcji. Wyłącznie prawa własności powstrzymują rozwój konkurencji.

Najciekawszym jednak aspektem tej historii jest to w starciu z młodym biznesmenem walą się kanony „wolnego rynku”. Czegóż to chcą od Shkreliego kongresmeni, politycy i dziennikarze? Przecież on działa dokładnie tak, jak według tych autorytetów działać należy: chciwość jest dobra, prawo własności święte a popyt i podaż regulują wszystko. Może by tak jakieś ekonomiczne autorytety wzięły w obronę biznesmena?

Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której całą ludzkość obejmuje pandemia śmiertelnej choroby, na którą lek posiada jeden tylko producent. Może on ustanowić dowolną cenę – na przykład tysiąc dolarów za tabletkę. Bardzo szybko stanie się on właścicielem wszystkiego i panem życia i śmierci każdego człowieka. Zgodnie ze świętymi prawami rynku.

 

Strategiczne decyzje dotyczące przyszłości polskiej energetyki to największe wyzwanie przed jakim stoi nowy rząd. Sytuacja jest bardzo trudna z uwagi na rekordowo niskie ceny surowców energetycznych, spadek popytu na węgiel oraz sytuację finansową polskich kopalń.

Autorzy raportu „Polska energetyka na fali megatrendów” uważają, że rząd nie ma wielkiego pola manewru, gdyż próba budowy energetycznej przyszłości w oparciu o wzorce z minionej epoki nie ma szans w zderzeniu ze światowymi trendami, które idą w zupełnie innym kierunku, nie oglądając się na plany polskiego rządu.

Wśród tych megatrendów wymienia się redukcję CO2, rozwój OZE, większa dbałość o środowisko ze strony społeczeństwa, spadek znaczenia kopalin, wzrost energetycznej efektywności, oraz zmiany rynkowe związane z rozwojem energetyki rozproszonej.

Bez wątpienia największy wpływ na kształtowanie trendów w światowej gospodarce mają obecnie Chiny. Polityka chińskich władz jest przedstawiana jako realizacja hasła „wszystko, tylko nie węgiel”: Przynajmniej do pewnego momentu władze Chin stawiały na modernizację sektora, w końcu w ciągu ostatnich 10 lat inwestycje w sektor węglowy wyniosły około 500 mld dol. W grudniu zapadła jednak najbardziej radykalna z dotychczasowych decyzji – trzyletni całkowity zakaz budowy nowych kopalń węgla. Jak oświadczył szef narodowego urzędu ds. energii (NEA) Nur Bekri, powodem jest konieczność eliminacji nadwyżki węgla oraz zwiększenia produkcji i zużycia energii z innych źródeł. W związku z oczekiwaną nadprodukcją energii preferowana będzie ta zielona i niskoemisyjna.

W Polsce jest realizowany podjęty jeszcze przez rząd Ewy Kopacz (w czasie kampanii wyborczej) program ratowania górnictwa. Sprowadza się on do integracji sektora energetycznego z górnictwem. Nastąpiła wielka wyprzedaż węgla z Kampanii Węglowej. Zwały w kopalniach zmieniły się na zwały w elektrowniach, które mają wielkie zapasy tego surowca.

Kilka dni temu Zbigniew Jakubowski -wiceprezes Union Investment TFI – ogłosił zadziwiające proroctwo:agencja ratingowa Moody's w maju może obniżyć rating Polski. Zważywszy na fakt, że jego opinia nie ma potwierdzenia w twardych danych, może warto by sprawdzić jakie inwestycje poczyniła ostatnio kierowana przez niego instytucja? Według analityków BofA Merrill Lynch taki scenariusz jest mało prawdopodobny: Nie spodziewamy się dalszych obniżek ratingu ze strony S&P ani innych agencji. Zaskakująca decyzja S&P była spowodowana wyłącznie wydarzeniami natury politycznej. Negatywna perspektywa, która utrzyma się przez pewien czas, opiera się na obawach o niezależność banku centralnego, biorąc pod uwagę obecne wydarzenia w kraju. Z tego powodu nie spodziewamy się, by S&P w najbliższym czasie zmieniła ten pogląd – argumentują.

We wtorkowym raporcie analitycy banku zwracają jednocześnie uwagę na silną kondycję polskiej gospodarki, na tle – szeroko rozumianych – emerging markets.

Jak podaje Ministerstwo Finansów w ostatnich dniach sytuacja na rynkach finansowych stabilizowała się, a rentowności polskich obligacji wyemitowanych zarówno na rynek krajowy, jak i rynki zagraniczne powróciły w okolice poziomów sprzed decyzji S&P. Znacząco wzrosła także siła złotówki (frank znów jest poniżej 4 PLN).

Biorąc pod uwagę załamanie się strategii „Polski na kolanach”, nic dziwnego, że partia targowiczan szykuje rząd na uchodźctwie ;-).