Od 1 stycznia zmianie ulega w Polsce płaca minimalna. Zostaje ona podwyższona do 1750 zł brutto. Jak zwykle przy tej okazji odbywa się rytualne utyskiwanie związkowców, że zbyt mało oraz ostrzeganie przedstawicieli lobbystów biznesowych, że to „podroży koszty pracy”. Liberałowie zaś mogą znów biadolić, że państwo wtrąca się do stosunków między pracodawcą i pracownikiem. Bo przecież mogłoby być tak jak w Bangladeszu. Nawiasem mówiąc – za pierwszą tego typu regulację uznaje się dekret Edwarda III z roku 1349, który po wyludnieniu spowodowanym epidemią wprowadził pracę maksymalną!

Polacy bez wątpienia zarabiają zbyt mało. Z drugiej strony znaczące podwyżki wynagrodzeń uczyniłyby wiele firm nierentownymi w obecnych warunkach. Czy ten problem da się rozwiązać przy użyciu mechanizmów rynkowych, albo regulacji wynagrodzeń przez państwo? Bardzo wątpliwe. Potrzebna jest zmiana całego ładu gospodarczego. Należy uwzględnić osobowy charakter pracy i poza-finansowe jej aspekty (zob. ważną monografię Czesław Strzeszewski, "Praca ludzka").

Sama pensja – choć niezbędna – nie jest najważniejsza. Istnieje wiele sposobów na zapewnienie pracownikom satysfakcji z pracy i poczucie uczestnictwa („praca na swoim”). Na przykład może to być partycypacja pracownicza, czy franczyza. Bez wątpienia mają też rację przedstawiciele lewicy, którzy twierdzą, że żadne okoliczności nie upoważniają do ignorowania rzeczywistych, niezbędnych nakładów, jakie musi ponieść pracownik, aby utrzymać siebie i swoją rodzinę

Jednak w odgórnych regulacjach nie zawsze udaje się osiągnąć to co słuszne. Płaca minimalna jest parametrem, który wpływa na ceny i koszty w całej gospodarce. Przykład Grecji pokazuje, że istnieje niebezpieczeństwo zniszczenia w ten sposób całej gospodarki.

Polska płaca minimalna należy do najniższych na świecie.

Zarabiamy mniej, niż mieszkańcy pogrążonych w kryzysie Grecji i Portugalii. Ale to nie jest wystarczający argument do gwałtownych zmian. Płaca minimalna powinna być wnioskiem z poważnych analiz. Gdyby w Polsce panował konsensus co do kierunków rozwoju (ładu gospodarczego), każdy rozumiałby, że płaca minimalna powinna zmierzać ku słusznemu wynagrodzeniu (za które można utrzymać rodzinę), a jeśli jest zbyt niska – to dlatego, że na to nie pozwala stan gospodarki. Na taką ocenę mogli sobie jednak pozwolić „reformatorzy” z lat 90-tych (co nie znaczy, że się tym przejmowali), ale nie obecni propagandyści sukcesu.

Początkiem uzdrowienia jest rozpoznanie choroby.

Podsumowując rok 2014 Rafał Ziemkiewicz stwierdził, że dowiedzieliśmy się w nim o tym, że nie istnieje w Polsce opinia publiczna. Władza można w związku z tym robić co się jej podoba. Nawet ewidentne przestępstwa uchodzą jej na sucho. Dziennikarz miał na myśli aferę podsłuchową. Ale problem jest o wiele poważniejszy. Władza bez pytania o zgodę obywateli wybrała bizantyjski model rozwoju i konsekwentnie go realizuje. Model ten opiera się na podporządkowaniu obywateli państwu. Dobrobyt zaś zależy od pozycji w budowanej strukturze. Aktywność gospodarcza koncentruje się na wielkich inwestycjach. Starsi ludzie pamiętają takie działania w okresie komunizmu. Młodsi doświadczają na własnej skórze.

Oto kilka projektów „cywilizacyjnych”, które realizuje obecnie władza bez pytania społeczeństwa o zdanie:

1. Elektrownia jądrowa. PGE EJ1 to spółka celowa, powołana do budowy i eksploatacji elektrowni jądrowej. Utworzyła ją PGE, ale po 10 proc. udziałów będą w niej miały Tauron, Enea i KGHM. W 2015 r. PGE EJ1 planuje rozpocząć postępowanie zintegrowane – rodzaj złożonego przetargu, w którym ma być wyłonione konsorcjum firm, które będzie odpowiedzialne m.in. za wybór technologii, budowę, uruchomienie i finansowanie budowy elektrowni.

Zgodnie z obecnym harmonogramem projektu i planami rządu, przetarg powinien być rozstrzygnięty do końca 2016 r., a w 2017 r. rząd powinien formalnie podjąć zasadniczą decyzję co do budowy elektrowni jądrowej. Właściwa budowa pierwszego bloku powinna ruszyć w 2020 r., a do końca 2024 r. miałby on zostać oddany do eksploatacji.

2. Program kosmiczny. (Chyba największą jego zaletą jest to, że ułatwi „absorpcję” unijnej pomocy bez porzucania bizancjum.

3. Modernizacja armii. Nie ma żadnej debaty na ten temat. Tylko ktoś taki jak minister od grubasów może sobie roić, że przy tej okazji nastąpi wielki rozwój polskiej nauki.

Społeczeństwo nie jest też informowane o wydarzeniach, które mogłyby podważyć sens budowy bizancjum. Nie wspomina się więc o tym, że donoszą, że po awarii elektrowni jądrowej na Ukrainie wzrost radiacji 16,3 razy przekroczył dopuszczalne normy (zob. http://www.zerohedge.com/news/2014-12-30/ukraine-hiding-huge-radiation-leak-largest-nuclear-power-plant-europe). Także o tym, że traktat o wolnym handlu zmierza szczęśliwie do finału można przeczytać na amerykańskich portalach, ale nie w polskiej prasie. Polskie media nie poświęcają temu uwagi, dbając jedynie po podsycanie wojny polsko-polskiej. Ta wojna ma znaczenie kluczowe. Bo po jednej stronie są lemingi, dla których ważne jest jedynie aby było fun i cool. Po drugiej zaś automatycznie ustawiani są wszyscy, którzy chcieliby zmiany obecnej polityki. Z miejsca okazują się malkontentami i wichrzycielami. Efektem jest bierność społeczeństwa.

Niedawno zastanawialiśmy się nad problemem usprawnienia działalności pocztowej: Można by zwiększyć ilość czynnych okienek i przenieść na zaplecze część czynności. No i zlikwidować ten kiosk w okienku. Przecież robiąc coś tak społecznie użytecznego, jak przesyłki listowe, poczta nie musi dodatkowo bawić się w sklepik z badziewiem.

Niemożność wprowadzeniem tak prostych zmian jest częścią większego problemu: złej ekonomii. Odpowiedź ekonomistów sprowadza się do jednego: nie stać nas. Zatrudniając więcej ludzi poczta stanie się nieopłacalna. […] Nasz sukces niewątpliwy i wielki sprowadza się do tego, że nie stać nas na to, żeby było normalnie.

Potwierdza to UKE, który w ramach w ramach likwidacji monopolu postanowił: Jednym z decydujących kryteriów przy wyborze zwycięzcy w konkursie będzie rentowność usług powszechnych. Poczta Polska przez ostatnie dwa lata wykazywała, że ich świadczenie przynosi straty. Co prawda przepisy gwarantują zwycięzcy dopłaty z funduszu kompensacyjnego, zasilanego przez wszystkich operatorów pocztowych oraz budżet państwa, ale UKE wyraźnie sygnalizuje, że nie zamierza z tych pieniędzy korzystać.

Dlaczego w – uchodzących za liberalne – Stanach Zjednoczonych państwowa poczta (United States Postal Services - USPS), działająca po dziś dzień jako agenda rządowa, ma wciąż zapewniony częściowy monopol na przesyłanie listów? Między innymi dlatego, że budowanie pocztowej infrastruktury dużo kosztuje. Rynek ten zaś nie jest dziś na tyle atrakcyjny, żeby po jego całkowitym uwolnieniu rynkowym rywalom narodowego operatora opłacało się budować w danym państwie ogólnokrajową sieć placówek pocztowych oraz sortowni od podstaw.

Autor tych – wydawałoby się oczywistych tez – nie bierze pod uwagę jednego. Jeśli prowadzi się politykę okupacyjną, taką jak III RP prowadzi wobec swych peryferiów, nie ma znaczenie sprawność działania instytucji na prowincji. Czy kogoś wzrusza to, że z Przemyśla do Krakowa koleją trudniej się dostać obecnie, niż w czasach zaboru austriackiego (nie mówiąc już o podróży do Warszawy, która jest prawie niemożliwa)? Podobnie będzie z pocztą. Już zlikwidowano wiele „nierentownych” placówek w małych miejscowościach. Likwidacja monopolu, która tak podnieca warszawską elytę, pogłębi ten proces.

Kryzysowa sytuacja w Grecji jest wskazywana jako główna przyczyna spadków na giełdach (z pewnością dotyczy to giełdy greckiej). Znowu gwałtownie osłabł rubel: euro i dolar podrożały średnio o 5 rubli. Teraz według oficjalnego kursu dolar kosztuje ponad 56 rubli, a euro ponad 69 rubli. Do tego cenowa huśtawka na rynku złota.

Nadal trwają demonstracje w Hongkongu i potyczki (mimo zawieszenia broni) na wschodzie Ukrainy. Nawet w niemieckiej polityce niespokojnie z powodu problemu islamizacji. Media uważają, że ten problem jest efektem „zmerkelizowania Niemiec”.

Malezja podsumowuje pechowy rok stratą kolejnego samolotu, a Włochy przeżyły kolejny dramat na morzu.

Według Krzysztofa Rybińskiego, który publikuje kolejne prognozy (zapewne tak samo chybione jak poprzednie ;-)), niestabilność to teraz norma.

Grecja zrobiła właśnie pierwszy krok na drodze ku wyjściu ze strefy euro. Warto z tej okazji poświęcić chwilę na refleksję nad przyczynami kryzysu w tym kraju. Relacje mediów na ten temat są tak pobieżne i pełne stereotypów, że zasadnym jest zarzut uprawianiu przez nie propagandy:

  1. To nie kryzys finansów publicznych, ale przyjęcie euro stało się główną przyczyną kryzysu zadłużeniowego. Przed wstąpieniem do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej Grecja miała nadwyżki w handlu z krajami członkowskimi, które po akcesji szybko przekształciły się w deficyt powiększający się szczególnie gwałtownie po przystąpieniu do strefy euro. W latach 1995–1999 deficyt obrotów bieżących wynosił rocznie średnio niespełna 3,1% PKB, co nieznacznie tylko odbiegało od średniej unijnej, by w 2007 r. wynieść 14,3%, a w 2008 r. rekordowe 14,7%, plasując tym samym Grecję na drugim (po Bułgarii) miejscu, jeśli chodzi o wielkość deficytu w UE.

  2. Wielkość długu publicznego nie jest największym problemem greckiej gospodarki. Dług publiczny (brutto) Grecji wzrósł w latach 2007–2010 ze 105,4 do 142,8% PKB przede wszystkim wskutek histerii rynków finansowych, powodującej drastyczny wzrost kosztów obsługi zadłużenia. Jednak w tym samym okresie wskaźnik ten wzrósł również dla całej Unii – o 21 pkt. proc. (do 80,0%), i w strefie euro – o 19,1 pkt. proc. (do 85,3%). W Irlandii był to prawdziwy skok – z 25,0 do 96,2%, w Portugalii z 68,3 do 93,0%, a we Włoszech ze 103,6 do 119,0%. W konsekwencji kryzysu gospodarczego i spirali zadłużenia będącej rezultatem rosnącego oprocentowania rządowych papierów dłużnych aż 13 spośród 27 krajów UE w 2010 r. nie spełniało kryterium długu (60% PKB), a 22 kryterium deficytu budżetowego (3% PKB) zawartych w Pakcie stabilności i wzrostu.

  3. Problemy fiskalne nie są spowodowane wydatkami socjalnymi i przerostem administracji. Większe od Grecji zatrudnienie w sektorze publicznym (jako odsetek populacji kraju) mają między innymi Francja, Niemcy i Holandia, a nieznacznie tylko mniejsze – Wielka Brytania i Hiszpania. Udział wydatków na wynagrodzenia w sektorze publicznym wyniósł w latach 2004–2008 średnio 11% greckiego PKB, czyli np. o 2 pkt. proc. mniej niż w tym samym okresie we Francji. Co więcej, w latach 1998–2005 Grecja na całkowite świadczenia socjalne (włączając w to opiekę zdrowotną i emerytury) wydawała średnio rocznie 19,7% PKB. Dla porównania, średnia dla OECD wyniosła 20,1%, a dla strefy euro 23,0%. W Niemczech odsetek ten wyniósł 26,6% a we Francji 28,7% PKB. W latach 1998–2007 średnie roczne wydatki na zabezpieczenie socjalne per capita wynosiły w Grecji ok. 3350 euro, podczas gdy we Francji ok. 7350 euro a w Niemczech ok. 7430 euro. Dla strefy euro (12 krajów) wielkość ta wyniosła ok. 6250 euro.

  4. Działania Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego nie mają na celu pomocy Grecji. Liczone w setkach miliardów euro transfery instytucji międzynarodowych do Grecji generują co najmniej dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze, nie są to środki przeznaczone na rozwój czy reformę gospodarki ani na cele prospołeczne. W całości trafią do wierzycieli Grecji, czyli przede wszystkim do międzynarodowych instytucji finansowych.[...]. Po drugie, przekazanie funduszy wiąże się z wymuszeniem na Atenach radykalnych, w dużej mierze antyspołecznych i podkopujących wzrost gospodarczy reform, zmuszających kraj do drastycznych oszczędności w celu przyspieszenia spłaty zadłużenia. Bardzo przypomina to politykę dostosowania strukturalnego wymuszaną w ciągu ostatnich kilku dekad przez MFW na krajach rozwijających się, które wpadły w pułapkę zadłużenia.

  5. Większość „reformy” narzuconych Grecji nie służy uzdrowieniu gospodarki. Zwiększono podatki, zmniejszono drastycznie realne wynagrodzenia i emerytury oraz zmuszono Grecję do złodziejskiego procederu „prywatyzacji”. Grecki pakiet oszczędnościowy w obecnej postaci jest radykalnym działaniem procyklicznym […]. Spowolnienie dynamiki produktu krajowego przy niezmienionej dynamice długu powoduje wzrost relacji długu do PKB, w praktyce wywołując poważne reperkusje w postaci eskalacji histerii na rynkach finansowych, w mediach i wśród polityków. Co jednak najistotniejsze, mimo wprowadzenia radykalnego programu oszczędnościowego dług publiczny Grecji i tak będzie rósł za sprawą nieustannie zwiększających się kosztów obsługi zadłużenia publicznego – z 5,6% PKB w 2010 r. do 7,8% w roku 2015.

  6. Dla reform narzuconych Grecji była od początku prosta alternatywa: wyjście ze strefy euro.