Pojawiła się (nie potwierzona) informacja o rozformowaniu ukraińskiego batalionu Ajdar (www.kresy.pl): "Ktoś chce, żeby batalion był jakkolwiek zatrzymany [w swoich działaniach]. Z frontu zabierają mnie na te wykłady, na te posiedzenia, a ktoś siedzi z tyłu i rozpowszechnia na temat batalionu kłamliwe informacje" - mówi dowódca batalionu Sierhij Melnyczuk. Wg niego komuś przeszkadza to, że batalion ma przejść do ofensywy.

Oczywiście, że komuś przeszkadza – w końcu mamy zawieszenie broni. Polskie media podały niedawno, że „11 bojowników zginęło po ogłoszeniu rozejmu. Rosja gromadzi siły w rejonie Krymu”. Bojownicy byli z batalionu Ajdar i jedyne informacje o incydencie pochodziły z batalionu Ajdar. Nie wiadomo też nic o tym, jakie działania podjął ten batalion po zawieszeniu broni, któremu walczący w nim ludzie są stanowczo przeciwni (a zwłaszcza amnestii).

Wyjaśnienie przyczyn ich „rozformowania” można znaleźć na stronach Amnesty International:Ajdar jest jednym z ponad trzydziestu tak zwanych batalionów ochotniczych, które pojawiły się podczas konfliktu i zostały luźno zintegrowane z ukraińskimi strukturami bezpieczeństwa, z zamiarem odzyskania obszarów zajętych przez separatystów.

Amnesty International udokumentowała rosnącą falę nadużyć, w tym porwań, bezprawnego przetrzymywania, znęcania się, kradzieży, szantaży i możliwych egzekucji dokonywanych przez batalion Ajdar. Niektóre z tych działań mogą być zbrodniami wojennymi.

Organizacja wzywa władze Ukrainy do objęcia wszystkich ochotniczych batalionów, w tym Ajdaru, efektywną kontrolą i dowodzeniem, niezwłocznego zbadania wszystkich zarzutów dotyczących nadużyć oraz pociągnięcia winnych do odpowiedzialności.

Ukraiński premier zobowiązał się w imieniu rządu do pociągnięcia wszystkich sprawców nadużyć do odpowiedzialności.


Na zdjęciu (źródło) dwóch bojowników batalionu Ajdar.

Na głównej stronie opiniotwórczego dziennika wielki tytuł: „Polacy nie bardzo wierzą w panią marszałek”. Jest w nim ewidentna pomyłka, gdyż to Donald Tusk miał być za życia beatyfikowany, a nie pani Kopacz. Ech ci dziennikarze.... I co za naród – nie wierzy w to, że świętość spływa poprzez łaskę. Przynajmniej nie wszyscy. Prezydent wierzy i sądzi, że polemika z decyzjami Tuska byłaby nieodpowiedzialnością.

A tak na poważnie, to odpowiednia ilość picu wystarczy, aby do wyborów „wiara w Kopacz” wzrosła do zadowalających poziomów. Pozostaje tylko pytanie, czy ktoś ma pieniądze na finansowanie tego i na ile mu zależy.

Najwyraźniej Polaków czeka "test podłości". Jeśli PO pod wodzą znanej z ordynarnych kłamstw Kopacz wygra wybory, będzie to oznaczać powstanie nowego narodu pozbawionego już nie tylko mądrości, ale i honoru.

Szkoci zamierzają naruszyć integralność terytorialną Wielkiej Brytanii, ogłaszając niepodległość swojego kraju. Brytyjczycy to nie Ukraińcy i póki co nie słychać o planach jakichś militarnych działań. Na razie trwa ostra wojna z „terrorystami” na argumenty – głównie natury ekonomicznej. Obawy budzi konieczność negocjowania przez niepodległą Szkocję członkostwa Unii Europejskiej i utrudnienia w handlu szkocką whisky. Szkocka gospodarka jest bardzo silnie powiązana z resztą gospodarki brytyjskiej. Wystarczy wspomnieć, że ponad milion miejsc pracy zależy od tych powiązań (Szkocja liczy około 5 mln mieszkańców).

 

Przed głosowaniem za niepodległością ostrzegają ekonomiści (np. Paul Krugman) i biznesmeni – w szczególności ci od ropy naftowej. Nic dziwnego – nowe państwo przejmie zdecydowaną większość olbrzymich złóż ropy i gazu pod dnem Morza Północnego.

 

Szkoci jednak są krytyczni wobec brytyjskiej polityki „zaciskania pasa”. Uważają, że jej skutkiem jest niski wzrost gospodarczy (za takie poglądy kajał się latem MFW). Uzyskanie niepodległości będzie się więc zapewne wiązać z dużymi inwestycjami publicznymi, finansowanymi dochodami z ropy. Szkoci pozazdrościli Norwegom?

 

Gdy ogłoszono wzrost ilości zwolenników niepodległości Szkocji do 51%, brytyjski minister finansów George Osborne zapowiedział, że nie pozwoli Szkotom posługiwać się brytyjskim funtem. Z drugiej strony obiecuje szereg korzyści, jeśli tylko Szkoci zrezygnują z niepodległości.

 

Ta metoda kija i marchewki wygląda na wyraz desperacji. Szkocja może wprowadzić walutę powiązaną z funtem (lub euro).  Mogą też przyjąć na przykład chińskiego juana, dostając w formie bonusu udławienie się owsianką zdumionych ekonomistów. Może już czas, żeby ktoś powiedział nadętym bankierom, że nie oni rządzą światem?

 

Oczywiście koszty zbudowania niepodległego państwa – w tym własnej waluty nie są pomijalne. Jeśli jednak Szkoci marzą o niepodległości, to lepsza okazja może się nie powtórzyć.

 

Niepodległościowe referendum odbędzie się 18 września.

Firma Amazon – gigant w branży handlu internbetowego – wyprodukował smatrfon: Amazon Fire Phone. Najważniejszą aplikacją w tym smartfonie jest Firefly, który sprawia, że Fire Phone wie niemal wszystko. Za Firefly kryje się baza danych produktów Amazona, w której zapisane jest około 100 milionów artykułów. Kiedy użytkownik na przykład na plakacie zobaczy okładkę CD, fotografuje ją i w chwilę później Fire Phone wyświetli nie tylko wszystkie informacje o albumie, ale także zaoferuje możliwość kupienia płyty CD - naturalnie w Amazonie. Podobnie ma się rzecz z książkami, płytami DVD i artykułami AGD. Obojętnie, co sfotografujemy w Firefly, Amazon prawie zawsze przekieruje nas do swojego sklepu.

amazon-fire-phone-rys1-s.jpgOprócz tego dostępna będzie rewolucyjna usługa Amazon Maydey (łącząca błyskawicznie z serwisem) oraz bezpłatny dostęp do pamięci w chmurze do przechowywania zdjęć. Użytkowników może także skusić bezpłatny, roczny dostęp do filmów na życzenie w usłudze Prime Instant Video. Muzykę można ściągać z Prime Music a książki pożyczać z biblioteki Kindle. Do tego bezpłatna dostawa towarów zakupionych w Amazonie. I wreszcie - to co najważniejsze pierwotna cena $299 została obniżona do $0,99.

 

Tak, 99 centów (!!!) - w kontrakcie na 2 lata.

 

Gdy Amazon ogłosił plany produkcji smartfonu, nie brakowało głosów, że na tym rynku już nie ma miejsca na debiut. Ale takiego debiutu chyba się nikt nie spodziewał.

 

Umowa dotyczy sprzedaży przez AT&T. Nie ma informacji, by taka promocja objęła Polskę.

 Czytając tytuł "Polski rynek pracy powoli przestaje przypominać Dziki Zachód", można by się spodziewać jakichś głębokich przemian kulturowych.
Póki mamy dwucyfrowe bezrobocie, a nasza gospodarka konkuruje wyłącznie niskimi kosztami pracy, nie ma się co spodziewać wzrostu wynagrodzeń do poziomu godziwego (to jest takiego, który pracującemu ojcowi rodziny pozwoli utrzymać całą rodzinę). Ale może przynajmniej zmniejsza się ilość przypadków molestowania w pracy? Według badań Eurobarometru 45% w Unii Europejskiej (EU) padło ofiarą molestowania w pracy (więcej statystyk znajdziesz w opracowaniu sejmowym „Mobbing wśrodowisku pracy” ).
te statystyki znacząco odbiegają od ilości spraw rozpatrywanych przez polskie sądy. Do sądów trafiają pojedyncze przypadki. Analizując sądowe statystyki takich spraw widać jak silnie zależą one od poziomu bezrobocia. Do roku 2008 ich ilość stale rosła. Później nastąpił gwałtowny spadek. Jest więc gorzej, niż na „Dzikim Zachodzie” - bo tam jednak jakieś prawa obowiązywały.

Wspomniany na wstępie artykuł nie dotyczy jednak zmniejszania się poziomu patologii związanych z pracą w polskich przedsiębiorstwach. Wielkim sukcesem ma być dodatkowe opodatkowanie pracy, czyli objęcie "składką" ZUS umów zlecenia. To rozwiązanie ma być z natury win-win - czyli obie strony wygrywają. I znowu można by się spodziewać, że zanikanie różnicy między umową o pracę i umową zlecenia będzie korzystne dla pracownika i pracodawcy. Jednak podany argument: możliwość wstępowania do zleceniobiorców do związków zawodowych. Biorąc pod uwagę fakt, że do związków należy 10% pracowników - sprawa nie wydaje się mieć większe znaczenie. Twierdzenie, że obie strony wygrywają może więc być prawdziwe jedynie gdy tymi stronami są rząd i ZUS.