Deutsche Bank opublikował analizę problemu baniek spekulacyjnych w systemie finansowym. Z opracowania tego wynika, że powstawanie takich baniek jest cechą immanentną nowoczesnego systemu finansowego. Dawniej bańki spekulacyjne powstawały z powodu nierozsądnych spekulacji. Teraz powstają, aby system mógł funkcjonować. Dlatego przez ostatnie 20 pęknięcie jednej bańki powoduje powstanie następnych.

 

Przerażenie budzi to, że tym razem spekulacyjna bańka dotyczy obligacji państwowych i finansowanych nimi długów publicznych. To jest uboczny skutek „zarządzania kryzysem” w ciągu ostatnich 20 lat. Problem w tym, że gospodarka światowa wykazuje niski wzrost, malejącą inflację i w konsekwencji niskie rentowności obligacji. Z drugiej strony rosnące zadłużenie zwiększyło ryzyko niewypłacalności. Zakup obligacji staje się więc nieopłacalny.

 

Czy grozi nam w związku z tym katastrofa? Na pewno tak, jeśli rządy i banki nie podejmą środków zaradczych.

 

Przed rokiem 2008 także ukazywały się krytyczne teksty, które ukazywały ten problem. Jednak dokument wydany przez jeden z największych banków świata ma o wiele większą siłę oddziaływania.

 



 

W Niemczech – w miejscowości Wuppertalu powstała „policja szariatowa”. Kilku ludzi chodziło po mieście i napominało do przestrzegania prawa szariatu.

W niemieckiej prasie – bez wyjątków – oburzenie. Piszą między innymi, że władza w Niemczech należy do państwa i żadna organizacja nie może sobie uzurpować prawa do jej sprawowania. Ale głosić napomnienia przecież można – wolność słowa w wolnym kraju. Jeśli to zostanie uzupełnione obcinaniem głów największym grzesznikom przez „nieznanych sprawców”, to skuteczność misjonarska może okazać się nadzwyczajna. Niektórzy publicyści uważają, że wybryk w Wuppertalu przyszedł w samą porę i społeczeństwo ma czas aby znaleźć środki zaradcze. To zależy także od tego, ilu rzezimieszków z niemieckim paszportem doskonali obecnie swój zbrodniczy kunszt w ramach ISIL w Iraku.

Porażkę „multikulti” politycy ogłosili już 3 lata temu. W tym roku pojawiło się szereg publikacji pokazujących zwyrodnienie muzułmanów (fala gwałtów w Szwecji, czy „wypożyczalnia dzieci” dla pedofilów w Wielkiej Brytanii). Nie słychać jednak o jakichś stanowczych środkach zaradczych. Czy liberalne państwa mogą znaleźć skuteczną receptę na rozwiązanie tego problemu?

Ukraina ma płacić za rosyjski gaz $385 za 1000 m3. Uważa, że to za dużo, więc nie płaci, a Gazprom nie przesyła. A idzie zima. Ukraińcy mają zapasy, ale z pewnością to nie wystarczy (ponoć brakuje im jeszcze 10 mld m3). Teraz okazało się, że Polska dokonuje „rewersu”, przesyłając im dziennie 4mln kubików gazu. Dowiedzieliśmy się o tym, bo w tych dostawach nastąpiła przerwa i Ukraińcy poskarżyli się, że to z pewnością przez Rosjan, którzy zmniejszyli dostawy do Polski o te 4mln dziennie. Polacy - a konkretnie PGNiG potwierdzili (ale nie chcą powiedzieć ile dokładnie mniej jest gazu), a Rosjanie zaprzeczyli.

 

Jaki to ma sens ekonomiczny? Wicepremier Pawlak „wywalczył” dla nas cenę $575 za tysiąc metrów sześciennych. To się nie spodobało w UE (nie wiedzieć czemu - przecież my lubimy płacić, a Donald Tusk był premierem tysiąclecia). Rozpoczęły się negocjacje (+groźba zwrócenia się do Trybunału Arbitrażowego), po których Gazprom obniżył cenę o około 15%. Wychodzi więc około 480 dolarów – a więc dużo drożej, niż mogą kupić Ukraińcy w Rosji. Ukrainie przesyłamy go zapewne za darmo - bo Ukraina nie ma pieniędzy. Czyli rurami płynie na wschód 1,5 do 2 mln dolarów dziennie. Jeśli Gazprom zerwie kontrakt (z powodu jego naruszania przez Polski „rewers”), to padną tarnowskie Azoty o które tyle było niedawno bojów i Rosjanie będą mogli je kupić na wyprzedaży (muszą tylko znaleźć jakiegoś pośrednika wyglądającego na Niemca lub Amerykanina). Takie interesy to tylko w Polsce.

 

Na razie to jednak „strachy na lachy”. Nie dzieje się nic poza mało wiarygodnymi i nieprecyzyjnymi informacjami o zmniejszeniu gazu. Ale - sensacja rewelacja już się rozeszła po polskich mediach podgrzewając prowojenną atmosferę :-(.

Firma Amazon do niedawna była znana jedynie z internetowego handlu książkami. W ostatnich miesiącach Amazon wprowadził na rynek swój system rozliczeń transakcji elektronicznych (Local Register), swój system odbioru tv i filmów (Amazon Fire TV), smartfon za grosze i wiele innych usług. Wszędzie oferując ceny dużo niższe niż konkurencja. Jeśli zestawimy to ze spodziewanymi stratami, można to nazwać dumpingiem. W trzecim kwartale planowane straty mają wynieść od 410 do 810 milionów dolarów!

To się oczywiście nie podoba inwestorom finansowym. Według nich przeznaczanie każdego zarobionego dolara w rozwój firmy jest dobre dla start-up'ów, a nie dla takiej potężnej firmy.

Z drugiej strony należy wziąć pod uwagę fakt, że urządzenia mobilne zmieniają rynek, a Amazon napotyka coraz silniejszą konkurencję (na przykład Instacart konkurujący z AmazonFresh).

Amazon przegrywa też na rynkach lokalnych. Przykładem może być hinduski Flipkart, polskie Allegro, czy chiński Alibaba. Ten ostatni portal rozwija się tak dynamicznie, że może zacząć walczyć z Amazonem na rynkach globalmych (ostatnio wszedł na giełdę w Nowym Jorku).

Na e-commerce ma w końcu chrapkę Google. Może więc agresywna polityka Amazonu bierze się stąd, że firma nie ma innego wyjścia? To jest swoista ucieczka do przodu: strategia nastawiona na integrację produktów i długofalowe przywiązanie klientów.

Ukazał się wstępny raport komisji badającej zestrzelenie malezyjskiego samolotu nad Ukrainą. Na tym etapie śledztwa udało się ustalić w zasadzie tylko dwie kwestie:

  1. W nagranych rozmowach między pilotami i kontrolą lotu nie ma niczego, co miałoby znaczenie dla ustalenia przebiegu katastrofy.
  2. Liczne uszkodzenia kadłuba samoloty – od zewnątrz świadczą o zestrzeleniu.

Tyle da się wyczytać z raportu. Jeśli komuś mało, może sięgnąć do gazet. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to gremialne powoływanie się na BBC, a nie na raport. Bo BBC nie dała się zaskoczyć i zbudowała całą „story”. Mniej więcej taką: „Prorosyjscy separatyści zdecydowanie zaprzeczali, jakoby posiadali wyrzutnię BUK, z kolei Kreml sugerował, że samolot został trafiony przez rakietę odpaloną z ukraińskiego myśliwca. O zestrzeleniu pociskiem z wyrzutni BUK świadczą jednak odłamkowe ślady na samolocie, co wskazywałoby na użycie właśnie tego typu broni.

BBC powołuje się na relacje trzech niezależnych cywilnych świadków. Twierdzą oni, że widzieli wyrzutnię rakiet na terytorium opanowanym przez separatystów na kilka godzin przed strąceniem boeinga. Jeden z informatorów przekonuje, że sprzęt zjechał ze specjalnej lawety w miejscowości Śnieżne, kilkanaście kilometrów od miejsca rozbicia się maszyny wykonującej lot MH17.

Według informatora BBC, żołnierze obsługujący wyrzutnię bez wątpienia byli Rosjanami. Świadczyć miała o tym ich dyscyplina, inny strój niż sił ukraińskich czy separatystycznych, a także akcent typowy dla rodowitych Rosjan. Drugi świadek potwierdził, że kierowca wojskowego jeepa eskortującego BUK-a mówił z moskiewskim akcentem”.