Gdy Facebook debiutował na giełdzie w maju 2012 roku, jego wartość wyceniono na $ 19 mld. Nie brakowało przy tym głosów, że jest to wartość zawyżona (rzeczywiście ceny akcji spadły o 1/3). Teraz jest to $ 104 mld. Jeszcze bardziej szokuje wycena debiutującej na geiłdzie Alibaby - na poziomie $ 168 mld.

Nic więc dziwnego, że coraz więcej osób zastanawia się, czy nie mamy do czynienia z powtórką z bańki internetowej lat 1999/2000. Pęknięcie bańki internetowej wieszczą różni eksperci już od lat (vide artykuł z 2011 roku „Druga bańka dotcomowa – prawda to czy mit?”: Warren Buffett ostrzega, że serwisy społecznościowe to ryzykowna inwestycja, ponieważ są wyceniane powyżej swojego realnego potencjału.

Najnowszą analizę tego problemu prezentuje weekendowy The Guardian. Autor tego komentarza John Naughton uważa, że jednak teraz sytuacja jest mniej groźna, gdyż inwestorzy nie płacą za miraże przyszłych biznesów, ale wyceniają (być może za wysoko) biznesy istniejące. Jeśli firmy wydają miliardy na przejęcie start-upów, to można mieć nadzieję, że kryją się za tym przemyślane strategie rozwoju, a nie spekulacje. Drugą kwestią, na którą Naughton zwraca uwagę jest znaczenie takich odważnych decyzji dla rozwoju społeczeństw – nawet jeśli prowadzi to do kryzysów i strat inwestorów.

 

W artykule Guardiana brakuje jednak refleksji nad kierunkiem tego rozwoju. Narastające napięcie na świecie powinno skłonić do refleksji. W przeszłości zawsze długotrwały brak równowagi prowadził do wojny. W Europie wymyślono politykę spójności, aby temu przeciwdziałać. Jednak ta polityka zaczyna zawodzić w świecie zdominowanym przez technologie i wielki kapitał. Oczekiwanie, że Dolina Krzemowa wymyśli technologie, które poprawią świat jest irracjonalne. Potrzebny jest nowy paradygmat w ekonomii. Taki w którym nie będzie tak dużej koncentracji kapitału i wiedzy. Trudno oczekiwać, że pomysły takie zrealizują ludzie, którzy do perfekcji doprowadzili obecny system.

Polska reprezentacja w siatkówce awansowała do finału mistrzostw świata. Niektórzy komentatorzy już ogłosili wielki sukces. Pojawiają się nagłówki w rodzaju: „Wieczór spełnionych marzeń!”. Każdy sportowiec w każdej dyscyplinie marzy o zdobywaniu mistrzostwa. Czy Polacy są jacyś inni? Oni marzą o wejściu do finału? Można by tak sądzić, po tym, jak bez walki oddali 8 lat temu mecz z Brazylią. Teraz niby czasy mamy inne. Pokonaliśmy Brazylię kilka dni temu w drodze do finału. Jednak obie drużyny grają na tym samym poziomie i o zwycięstwie może decydować detal. Na przykład odrobinę mniejsza motywacja Polaków, którym media już gratulują spełnienia marzeń.

 

Na razie to siatkarze zdobyli tylko prawo do gry o mistrzostwo. Jeśli przegrają po walce, to nawet ze srebrnego medalu będą mieli się prawo cieszyć, bo to będzie wielki sukces – choć zaprawiony goryczą porażki. Nikt nie upaja się niedojrzałym winem. Produkt trzeba skończyć, starając się by był jak najszlachetniejszy. Pora skończyć z doktryną brzydkiej panny na wydaniu profesora Bydłoszewskiego.

Przy okazji wrócił problem kodowania transmisji. Zgodnie z przewidywaniami rycerz na białym koniu przybył i mecz finałowy Polacy będą mogli zobaczyć (komorowski odkodował mistrzostwa). Polscy politycy są jak smarkacze w piaskownicy – nietrudno przewidzieć ich reakcje. Gorzej, że ich zdaniem takie samo jest całe społeczeństwo, które ma się cieszyć z meczu i zapomnieć, że pozostałych nie obejrzało z powodu politycznych gierek. Czy naprawdę Polacy są aż tak beznadziejni i nadal będą płacić za taką zabawę?

 

[dodano 22-06]

Polska wygrała!!!!

Jednak

Pytanie: Czy Polska powinna dostarczać broń Ukrainie i włączyć się w wojnę z Państwem Islamskim?

Odpowiedź nowej Premiery w dniu premiery:

Jak spotykam na ulicy człowieka z nożem, to co robię? Biegnę do domu, zamykam drzwi, by chronić moje dzieci. Co by zrobił mężczyzna? Nie patrząc na to czy ma kij w ręku, rzuciłby się do walki. [...] Polska powinna być jak rozsądna kobieta - odpowiedziała premier Ewa Kopacz.

Janusz Korwin-Mikke powinien jej wysłać kwiaty i bombonierkę z podziękowaniem. Lepszego argumentu za tym, że baby nie powinny zajmować się polityką nie znajdzie.

 

Na Giełdzie Nowojorskiej padł rekord. Debiut na niewyobrażalną wartość bliską 250mld USD (uzyskana ze sprzedaży akcji gotówka to ponad 20mld). Tyle według inwestorów jest warta chińska spółka Alibaba (tu analiza z komentarzem pokazująca skąd ta wartość). Jednym z głównych udziałowców spółki jest amerykański Yahoo. Yahoo zainwestował w chińską spółkę 1mld w roku 2005, uzyskując 40% udziałów. W roku 2012 część z tego za 7,1mld (zostawiając 22,6%). Alibaba połowę zysków ze sprzedaży akcji w dniu debiutu przekaże akcjonariuszom, co da Yahoo kilka miliardów żywej gotówki.

W tej sytuacji rada cytowanego wyżej analityka, by kupować akcje Yahoo wydaje się świetna. Jednak w dniu debiutu Alibaby, akcje Yahoo spadły około 5% (z $42,40 per do $40,23).

Portal businessinsider.com opublikował ciekawe obliczenia (zdjęcie ilustruje zdumienie pani Prezes), z których wynika, że wartość głównej działalności Yahoo jest obecnej ujemna (minus 500 milionów dolarów). Tyle uzyskujemy, jeśli od wyceny giełdowej Yahoo odejmiemy posiadaną gotówkę + udziały w innych podmiotach wycenionych na giełdzie (a więc głównie Alibaba).

Ten paradoks pokazuje jak złożona jest współczesna gospodarka i jakie jest w niej miejsce USA. Chińska spółka, handlująca głównie chińskimi towarami jest tyle warta, ile za nią chcą zapłacić amerykańscy udziałowcy, którzy też będą głównymi beneficjentami uzyskiwanych zysków. Z drugiej strony jeden z symboli nowoczesnej gospodarki USA może zamiast codziennej działalności może teoretycznie urządzać dla pracowników kursy robienia na drutach – bo to i tak nie ma znaczenia – przynajmniej w mniemaniu giełdowych inwestorów.

Mój pra-pra-dziad był biednym galicyjskim chłopem. W młodości za pracą jeździł po świecie w poszukiwaniu pracy - między innymi do Besarabii (nie wiem jak to robił, bo wątpię, by było go stać na wizę ;-)). W czasie tych wojaży poznał piękną Węgierkę, którą pojął za żonę. Dziewczyna przeżyła prawdziwy dramat, gdy po przyjeździe w rodzinne strony męża, musiała skonfrontować galicyjską rzeczywistość z opowieściami ukochanego. Nie wiem dokładnie, co opowiadał mój pradziad. Biorąc pod uwagę to, że dużo ludzi wyjeżdżało wówczas do legendarnej Ameryki, mogło to brzmieć mniej więcej tak:

Oni tam są ślepi. Prawdy nie dostrzegają. Do Ameryki jakoś mnie nie ciągnie, bo nie ma po co, a do Polski to co innego, i domy są szklane i wszystko inne mi się podoba, w Polsce jest po prostu pięknie.

Gdyby wówczas istniał internet i zamiast szeptać dziewczynie do uszka, młodzieniec pisałby - dzisiejszym zwyczajem - na fejsie, mógłby wywołać taki komentarz:

W opinii części Polaków, sympatyzujących z separatystami, w Ameryce żyje się gorzej niż w Galicji, a media zaborców częściej stosują propagandę niż te galicyjskie.

Zwolennicy propolskich separatystów są przekonani, że tak zwani „zaborcy” wspierają polskichkosmopolitów, którzy chcą zniszczyć bliżej nieokreślony „polski świat”.

Teraz mamy wolność, demokrację i europejskie wartości krzewione przez wolne media. A my Polacy (ja trochę wybrakowany – bo z domieszką krwi węgierskiej i nie wiadomo jakiej jeszcze....) - jesteśmy po jasnej stronie życia. Rolę zacofanej biedoty galicyjskiej przejął ktoś inny: Prorosyjscy separatyści współczują nam niewiedzy: UE nie wie, co dzieje się w Donbasie.

 

Jerzy Wawro, 2014-09-19

 

 

PS.

Trochę bez związku (a prawie na pewno bez związku - i na dodatek z "wyborczej"):

"Siedziałem na setkach meczów siatkarzy w naszych halach, ale nigdy dotąd nie słyszałem wygwizdanego hymnu - pisze dziennikarz "Wyborczej" i Sport.pl Rafał Stec"