Facebook idzie jak burza. Przychody w 2-gim kwartale wyniosły 2,68 mld dolarów i były aż o 67% większe, niż analogicznym okresie roku ubiegłego. Aż 62% tych przychodów pochodziło ze sprzedaży reklam na telefony komórkowe. Inwestorzy, którzy kupili akcje Facebooka muszą być szczęśliwi. Kapitalizacja Facebooka (200 miliardów) jest większa, niż Amazon i Yahoo razem wzięte. Agresywne zakupy firmy pod kierownictwem Marka Zuckerberga okazują się generować coraz więcej użytkowników, a kontrowersyjna Sheryl Sandberg wie jak generować przychody z reklam.

Łyżkę dziegciu w beczce miodu tropi tropi portal businessinsider.com. Dlaczego Facebook ukrywa informacje na temat wielkości przychodów z mobilnej aplikacji "Mobile App Install Ads"?
Aby zrozumieć, dlaczego jest to ważne, należy cofnąć się do roku 2000 , kiedy największą firmą internetową było Yahoo. Wtedy szybko rosły przychody z reklam tej firmy. Nie byli to jednak tradycyjni reklamodawcy – wielkie koncerny. Słabe ekonomicznie podmioty, próbujące zaistnieć na rynku internetowym stały się pierwszymi ofiarami „bańki internetowej”. W konsekwencji przychody Yahoo szybko spadały (w 2001 roku o 300 mln dolarów), a akcje gwałtownie traciły na wartości.


Analogii do tamtej historii autor komentarza doszukuje się w przychodach z „Mobile App Install Ads” Facebooka. Ten rodzaj reklam także wybierają małe firmy – głównie startupy próbujące zdobyć pierwszych klientów (głównie gry). Sprzedaży reklam producentom gier finansowanym przez Ventre Capitals (VC) to obecnie szybko rosnący rynek. Widać to po dynamice inwestycji VC. Co jednak będzie, gdy zaangażowanie VC gwałtownie spadnie – jak miało to miejsce w roku 2001 i 2008?

Poniższy wykres pokazuje trendy dotyczące inwestycji w mediach i IT w latach 1995-2014.

 

 Sportowe emocje są niezdrowe. Zwłaszcza kibicowanie siatkarzom. Wczorajszy mecz Polska-Brazylia mógł grozić zawałem. Więc Polacy gremialnie emocjonują się czymś innym – na przykład tym, przez kogo nie mamy otwartej transmisji z mistrzostw (może to Minister Zdrowia zadbał o nasze zdrowie). Albo kogo do rządu powoła baba, którą Tusk namaścił. Albo czy grozi nam najazd Putina (lub najazd na Putina – w pokazaliśmy w Iraku, że też możemy być agresorami). A jak komuś mało- to prawdziwy hardcore – czyli Tomasz Lis na żywo. W końcu jak twierdzi Polsat TVP płaci mu więcej niż była gotowa zapłacić za mecze. Więc i emocje muszą być większe.....

 

Sprawa ma - jak wszystko w Polsce - podtekst polityczno biznesowy, (pieniądze, które miały pójść na promocję siatkówki poszły na koncert Madonny, a poza tym z Polsatem ponoć jest związany Schetyna, którego władza nie lubi....). Teraz na pewno trwają badania opinii społecznej. Jeśli wyjdzie, że się to władzy opłaci, to nowa „premierowa” jak rycerz na białym koniu przyjedzie z kasą na mecze strefy medalowej (oczywiście o ile Polska do niej awansuje).

Komentator z Rzeczpospolitej pisze:

Tego systemu kapitalizmu politycznego oczywiście nie stworzyła koalicji PO i PSL, powstawał przez ostatnie 25 lat za wiedzą i zgodą kolejnych rządów. Ale w ciągu ostatnich 7 lat przeżył prawdziwy rozkwit i został doprowadzony do absurdu. No bo jeśli od decyzji samego premiera zależy, czy znajdą się pieniądze na pokazanie w telewizji relacji z jakiejś sportowej imprezy, to czym sytuacja w tej kwestii różni się u nas od putinowskiej Rosji, czy łukaszenkowskiej Białorusi?

 

Nie wiadomo dokładnie skąd w Polakach to poczucie wyższości. Poniżej jedno z kryteriów porównania – system podatkowy:

Podstawowa stawka podatku od wartości dodanej (VAT):

- Białoruś 20%

- Rosja 18%

- Polska 23%

Podatek dochodowy dla przedsiębiorstw

- Białoruś 18%

- Rosja 24%

- Polska 18%

Podatek dochodowy od osób fizycznych:

- Białoruś 12%/15%

- Rosja 13%

- Polska 19%

Ubezpieczenie społeczne

- Białoruś 35%

- Rosja 26%

- Polska 30%

 

O kwocie wolnej, to już nie warto wspominać, aby nie wywoływać zbyt wielkich emocji.

źródła:

 

Opodatkowanie pracy jest jednym z ekonomicznych absurdów. Więc można by rzec, że każdy podatek od pracy jest za wysoki. Jak jednak Polska wypada na tle innych krajów? Według Eurostatu zupełnie nieźle. Jednak Eurostat nie bierze pod uwagę sprytnego podziału podatku o nazwie „składka ZUS” pomiędzy pracowników i pracodawców. Jeśli weźmiemy pod uwagę całość tych obciążeń, to okazuje się, że Polska ma jedne z najwyższych pozapłacowych kosztów pracy. Według Eurostatu 16,7%, a po uwzględnieniu całej składki 29,7%.

 

Niestety zamiast refleksji nad możliwością zmiany takiego stanu rzeczy, mamy przerzucanie się argumentami, mającymi pozory prawdziwości. Przykładem może być wskazany tekst w którym eksperci Związku Pracodawców Polskich gładko przechodzą od obliczeń dotyczących pozapłacowych kosztów pracy, do tezy o koszmarnie wysokich kosztach pracy w ogóle, a na koniec wiążą to z poziomem redystrybucji.

 

Udział kosztów pracy w PKB zmniejsza się w Polsce najszybciej ze wszystkich unijnych krajów i (, 7,8 pkt. proc. w ciągu 10 lat). W Polsce w 2012 r. udział płac w produkcie krajowym brutto stanowił 46 proc. […] Bardziej oszczędni od naszych są tylko pracodawcy na Litwie, Łotwie i Słowacji. W tych krajach udział wynagrodzeń w PKB jest jeszcze mniejszy. Średnia unijna wynosi natomiast aż 58 proc.

 

Znowu prawdziwe liczby i dyskusyjne wnioski. Prawdą jest, że pracownicy zarabiają mało jeśli wziąć pod uwagę możliwości gospodarki. Ale większości pracodawców po prostu nie stać na płacenie godnego wynagrodzenia, bo musieliby zwinąć biznes. Dlaczego?

 

Analiza „Polityki” jest interesująca, ale nie bierze pod uwagę wpływu otwartości naszej gospodarki. Z pozoru fakt, że wiele z „polskich” fabryk należy do obcego kapitału, nie ma większego znaczenia dla wyliczenia stosunku kosztów pracy do PKB. Do PKB wlicza się bowiem eksport netto. A więc produkty tworzone z części i surowców importowanych zwiększają PKB tylko w części stanowiącej wartość dodaną. Jednk nie uwzględnia się utraty części PKB poprzez transfer zysków. Gdyby cała wartość dodana stanowiła zysk, który został wytransferowany, to mielibyśmy PKB nie stanowiący w najmniejszym stopniu bogactwa społeczeństwa. Transfer zysków za granicę wynosi w Polsce 20-30mld USD rocznie. Do tego trzeba doliczyć kilka miliardów nielegalnych transferów i kilkadziesiąt miliardów kosztów finansowych związanych z zadłużeniem. Jeśli pomniejszymy PKB o te transfery, to okazę się, że koszty pracy stanowią sporo ponad 50% PKB.

 

Ale to nie wszystko! Weźmy przykład w skali mikro. Fabrykant kupił maszyny za 10mln zł i zatrudnił 50 pracowników dając każdemu 2tys netto. Fabryka ma obrót 5mln rocznie, a wynagrodzenia to jedynie półtora miliona – a więc 30% tej cząstki PKB. Jednak maszyny się zużywają (amortyzacja) jeśli uwzględnimy amortyzację i podatki – to może się okazać, że wynagrodzenia stanowią ponad 90% reszty. Dla pracodawcy są to więc koszty wysokie, a pomimo tego pracownicy nie są godnie wynagradzani. Tego nie da się zmienić bez zmiany ładu gospodarczego.

 

Na powyższych przykładach widać dlaczego PKB nie jest dobrą miarą bogactwa. Coraz częściej ta miara jest zresztą poddawana krytyce.

 

Polska polityka razi swą doraźnością. Politycy uważają, że każda podłość im ujdzie na sucho (i uchodzi) – wystarczy trochę odczekać. Wtedy mogą bagatelizować konsekwencje swych czynów mówiąc: „odgrzewane kotlety”. Nikt na przykład nie zapyta Tuska o stocznie, albo Buzka o kopalnie, bo to „odgrzewane kotlety”.

Tymczasem w Wielkiej Brytanii ostatnio głośno zrobiło się o raporcie McCrone, z roku 1974! Dlaczego? Raport ten dotyczył nowo odkrytych złóż ropy naftowej na Morzu Północnym. Autor proponował utworzenie funduszu zasilanego dochodami ze sprzedaży tej ropy. Fundusz miał służyć rozwojowi regionalnemu. Szkocja, przy której wybrzeżu usytuowane były złoża, miała stać się bogata jak Szwajcaria. Raport utajniono. Rozwiązania podobne do proponowanych w nim zastosowano w Norwegii. Teraz norweski fundusz ma wartość 500mld funtów. Fundusz Szkocji wynosi … zero, a Szkocja jest jednym z uboższych krajów w Europie.

Cała „afera” ze szkocką ropą została ujawniona w roku 2005 w wyniku przyjętej kilka lat wcześniej ustawy o dostępie do informacji. W The Independent ukazał się artykuł o skradzionym Szkotom „czarnym złocie”. Temat powrócił przed referendum w sprawie odłączenia Szkocji. Dyskusja pod opisującym go artykułem w „Herld Scottland” liczy aż 400 komentarzy. Kto wie, czy to nie zaważy na wyniku referendum.

 

To referendum jest niesłychanie ważne dla przyszłości Europy. Sukces Szkotów może zachęcić wiele innych małych regionów, gnębionych przez chciwe państwa. Rozpadu państwa obawiają się głównie Hiszpanie. Choć gdyby liczby miały decydować, to w czołówce regionów pretendujących do samodzielności powinno być Podkarpacie. Ten region nie dość, że jest okradany z jego zasobów ropy i gazu, to jeszcze zabiera mu się przychody z granicy zewnętrznej UE i gnębi niesprawiedliwymi podatkami.

 

W obawie przed szantażem gazowym Rosji, prasa analizuje "zagrożenie gazowe dla naszej gospodarki”. Na tle Europy nie wyglądamy najgorzej:

Krajowe wydobycie w zasadzie mogłoby pokryć potrzeby gospodarstw domowych. Największym problemem jest przemysł (głównie chemiczny).

Obecna sytuacja mogłaby być wykorzystana dla zintensyfikowania polskich inwestycji w zakresie energetyki oraz walki z niekorzystną dla Polski ideologią „globcio”.

Możliwości krajowego wydobycia na Podkarpaciu szacowano na 52-65 mld m3 (kilkuletnie zapotrzebowanie na gaz). A przecież nowe złoża są cały czas odkrywane (vide Siedliczka).

W Polsce pojawiają się także inne ciekawe projekty dotyczące energetyki, które może w obecnej sytuacji doczekają się większego wsparcia.

Dobre perspektywy stwarza też gazyfikacja węgla.

Powstaje u nas alternatywne rozwiązanie dla energetyki wiatrowej (bez wiatraków).

Słynny "odwiert toruński" potwierdził dobre perspektywy geotermii.