Na całym świecie odbywają się demonstracje w związku ze szczytem ONZ poświęconym globalnemu ociepleniu (w Nowym Jorku aresztowano 100 osób). Ludziom przerażonym wizją klimatycznego armagedonu dziwić się nie należy. Do smutnych refleksji skłania jednak rola naukowców w tej hecy. Jeden z wyznawców teorii „globcio” podaje zestawienie publikacji w roku 2013 (zob. http://jamespowell.org/) z którego wynika że na prawie 11 tysięcy publikacji tylko 2 kwestionują wpływ człowieka na wzrost temperatury.

James Powell nie polemizuje z tymi dwoma publikacjami ani nie krytykuje ich treści. W miejsce tego przedstawia następującą argumentację:

1 Istnieje masa dowodów naukowych na rzecz wpływu człowieka na globalne ocieplenie i brak przekonujących dowodów przeciwko tej tezie.
2 Ci, którzy zaprzeczają powyższej tezie nie mają alternatywnej teorii, wyjaśniającej wzrost CO2 w atmosferze i obserwowany wzrost temperatury.
Te dwa fakty razem oznaczają, że tzw debata nad globalnym ociepleniem jest złudzeniem, oszustwem wyczarowanym przez garstkę pseudonaukowców, czasami w zmowie z mediami finansowanymi przez przemysł wydobywczy.

 

Na czym konkretnie polega nieuczciwość Powella? Po pierwsze nikt rozsądny nie kwestionuje wzrostu koncentracji CO2 w powietrzu. Faktem są także obserwowane zmiany temperatur. Czy potrzebna jest teoria je wyjaśniająca? Może by się i przydała. Jednak podstawowym faktem jest to, że temperatury się zmieniały od wieków i teza o wpływie ludzi na ten proces jest po prostu bezdennie głupia. Czy współcześnie wpływ ludzkości osiągnął taki poziom, że rzeczywiście jest on znaczący? To jest przedmiotem sporu i wbrew temu, co Powell pisze nie ma jednoznacznego rozstrzygnięcia tego sporu. Co więcej – CO2 jest naturalnym „tworzywem” dla roślinności. Brak wysiłków zmierzających do powstrzymania wyjałowienia ziemi i zwiększenia powierzchni zielonych, a skupienie się na działaniach dających olbrzymie profity "bojownikom globcio" pokazuje dobitnie, że mamy do czynienia z ideologią.

 Większość ludzi żyjących dłużej na tym świecie ma swoje wstydliwe sekrety. Sekrety niektórych mają znaczenie społeczne. Na przykład może to być uwikłanie we współpracę z tajnymi służbami. Większość ludzi potrafi w sposób racjonalny uporządkować tego typu problemy od tych, które są wyłącznie sprawą sumienia „winowajcy” do tych, które powinny być ujawnione i osądzone.

Polskie pseudoelity, wśród których pełno jest ludzi uwikłanych w jakieś formy współpracy z SB, zrobiły wszystko co możliwe, aby w społeczeństwie zabić tą naturalną zdolność rozróżnienia czynów szlachetnych od nagannych i podłych. Nieoceniony pod tym względem Michnik głosił, że nie ma możliwości obiektywnego ocenienia tego rodzaju czynów. Rekcją na michnikowszczyznę było budowanie klanu ludzi niezłomnych, do których zalicza się Antoni Macierewicz i jeszcze parę osób – znienawidzonych przez większość za swe poczucie wyższości i skłonności właściwe komisarzom ludowym.

No i teraz jest problem, bo człowiek niezmiernie szanowany przez sympatyków klanu niezłomnych – profesor Witold Kierżun - okazał się agentem. Redakcja tygodnika „Do Rzeczy” uznała, że należy to ogłosić całemu światu. Dlaczego akurat teraz i akurat ten przypadek? Możliwą odpowiedź można znaleźć w relacji jednego z dziennikarzy. Ma to być mianowicie część „polemiki” dotyczącej Powstania Warszawskiego, którego Profesor jest zaciekłym obrońcą. Profesor Kierżun „winny” jest także tego, że jest surowym krytykiem neoliberalizmu (napisał głośną książkę o patologiach polskiej transformacji, którą udało się polskiej pseudoelicie nie zauważyć).

Dyskusja, która rozgorzała w wielu środowiskach po publikacji „Do Rzeczy” budzi przerażenie. Winy profesora stały się sprawą narodową. Byłoby to głęboko zasadne, gdyby te winy miały związek z jego poglądami, dotyczącymi kwestii dla społeczeństwa żywotnych. Neoliberalizm okazuje się jednak odporny na krytykę (jego wyznawcy głoszą tolerancję i zrozumienie dla odmiennych poglądów i bezrefleksyjnie robią swoje). Natomiast spór o Powstanie Warszawskie we współczesnej Polsce jest nieuprawniony. Jego sens sprowadza się bowiem do ofiary na ołtarzu Niepodległej Polski. Aby ten spór był sensowny, należałoby się wpierw upewnić, czy pojęcie „Niepodległa Polska” nie jest semantycznie puste. Wystarczy włączyć na chwilę polską telewizję, by się przekonać, że dla pseudoelity to tylko „kamieni kupa”. Ubolewanie tej hołoty nad tym, że nie jesteśmy jeszcze zachodem jest tak obrzydliwe, że człowiek ma ochotę krzyczeć: spuść pan panie Putin wreszcie ta bomba......

Wczoraj administracja Obamy ogłosiła podjęcie działań, które mają zmusić amerykańskie firmy do płacenia podatku w USA. Duże firmy wykorzystują różnice stawek podatkowych w celu „optymalizacji podatkowej” (teraz obowiązuje nowy termin: „inwersja podatkowa”). Jako negatywny przykład jest podawana jest firma Burger King, która kupiła kanadyjską firmę, aby tam przenieść swoją siedzibę. W USA musiała płacić 35% podatku, a w Kanadzie tylko 15%. Obama uważa, że to niepatriotyczne i zapowiedział ukrócenie tego procederu. O układzie NAFTA nikt nie wspomina. Najwyraźniej według Amerykanów wolność gospodarcza jest dobra, gdy jest dobra dla USA.

Oczywiście patriotyzm gospodarczy powinien mieć znaczenie. Ale czy można do niego zmuszać przepisami? Czy te przepisy będą skuteczne? Na razie nie są znane szczegóły. Sekretarz Jack Lew zapowiedział jedynie, że korporacje dwa razy się zastanowią, zanim skorzystają z inwersji podatkowej.

Współczesna ekonomia ma wiele cech wspólnych z mitologicznym widzeniem świata. Święte prawa ekonomii to często luźno związane z rzeczywistością reguły, które trwają pomimo dowodów na ich fałszywość. Ekonomiści mają swoich bożków i swoje mitologiczne objaśnienia rzeczywistości. Odstępstwa od doktryny są na szczęście karane jedynie ostracyzmem (chyba, że to zagraża czyimś interesom), a nie paleniem na stosie jak drzewiej bywało.

Dlatego na pisanie prawdy pozwalają sobie głównie ludzie, którzy i tak już pełnią rolę oszołomów. Dlatego w Polsce nie ma dyskusji na temat głośnej książki Piketty'ego „Capital in the Twenty-First Century” [Kapitał w XXI wieku]. Warto więc przynajmniej odnotować polskie tłumaczenie krótkiego artykułu „oszołoma” Stiglitza („Problemem nie jest kapitał, ale brak demokracji”), który zwraca uwagę na kilka najistotniejszych tez tej książki:

1. Okresy następujące po wielkich katastrofach (jak II Wojna Światowa) według mitologii ekonomistów to okres nadrabiania konsumpcji, odkładanej ze zrozumiałych względów w czasie.. Piketty widzi to natomiast następująco: Była to epoka gwałtownego wzrostu gospodarczego, a podział jego owoców miał charakter powszechny. Poprawiała się sytuacja wszystkich warstw społeczeństwa, ale ci na samym dole drabiny społecznej zyskiwali proporcjonalnie najwięcej.


2. Kolejny mit dotyczy reform gospodarczych Ronalda Reagana i Margaret Thatcher, które podobno dały podstawy wzrostu z którego owoców wszyscy korzystają (słynna metafora łodzi unoszących się wraz z przypływem). Piketty zaś dowodzi: Następstwem owych zmian był jednak wolniejszy wzrost i nasilenie niestabilności globalnej, a z poprawy koniunktury, jaka miała wówczas miejsce, korzyść odnosili w większości ci na szczycie.

 

Poprzednik francuskiego ekonomisty, który dokumentował te tezy – N. Chomsky jest powszechnie uważany za przebrzydłego komucha.

 

3. Piketty dokumentuje wielki wzrost relacji majątku do produkcji. Takiemu wzrostowi powinien – według standardowej teorii – towarzyszyć spadek zwrotu z kapitału oraz wzrost płac. Nie wygląda jednak na to, by zwrot z kapitału dziś się obniżył, natomiast płace – owszem. Na przykład w USA przez minionych czterdzieści lat przeciętne wynagrodzenie zmalało o 7 proc.
Pozostając w zgodzie z ekonomiczną mitologią można stwierdzić na przykład, że powiększanie majątku społeczeństwa nie łączy się ze wzrostem kapitału produkcyjnego (na przykład przez wzrost cen nieruchomości). Wyjaśnienie nieortodoksyjne: przyrost majątku finansowego społeczeństwa oznacza jedynie zmianę majątku „niemierzalnego” na mierzalny.

Poprzez NWO (New World Order) rozumie się obecnie najczęściej plany kształtowania świata przez elity i w interesie elit. Jest to realizowane w sposób niedemokratyczny, z udziałem organizacji o utajnionym działaniu – takich jak Komisja Trójstronna i Grupa Bilderberg.

Tymczasem w najnowszym numerze The Economist twierdzi, że to Chiny budują nowy porządek świata.

Narzędziem budowy „pax sinica” ma być Szanghajska Organizacja Współpracy (SCO), tworzona przez grupę sześciu państw: Chiny, Kazachstan, Kirgistan, Rosja, Tadżykistan i Uzbekistan. Do organizacji przystąpią prawdopodobnie Indie, Pakistan i Iran (o ile dojdzie do zniesienia sankcji) a w dalszej kolejności Mongolia. Plany takie ustalono w dniach 11 i 12 września Duszanbe, stolicy Tadżykistanu – na 14-tym dorocznym spotkaniu grupy.

Autor artykułu zauważa, że termin spotkania zbiegł się ze szczytem NATO w Walii. Była to więc okazja dla publicystów chińskich i rosyjskich do krytyki „pozostałości zimnej wojny” i ukazania SCO jako alternatywy. Ta grupa bowiem – w przeciwieństwie do NATO jest luźnym powiązaniem, nie nakładającym na poszczególne kraje żadnych obowiązków. SCO to partnerstwo bez wskazywania potencjalnych przeciwników.  To jednak niezupełnie jest prawdą, gdyż organizacja jest skierowana przeciwko trzem "siłom zła": terroryzmom, separatyzmom i ekstremizmem. Wszyscy członkowie SCO widzą zagrożenie ze strony islamskiego ekstremizmu. W Duszanbe prezydent Chin mówił wprost, że SCO powinna "skupiać się na zwalczaniu religijnego fanatyzmu i terroryzmu internetowego". Chiny mają ostatnio problem z mniejszością muzułmańską Ujgurów, którzy wspierają państwo islamskie (ISIS) w Iraku i Syrii.

Z punktu widzenia interesów USA SCO jest groźne z innego, niż współpraca wojskowa powodu. Pozycja USA w Azji opiera się na porozumieniach dwustronnych z poszczególnymi państwami. Budowanie różnych organizacji – takich jak SCO czy BRIC (Chiny, Brazylia, Rosja, Indie i Republiki Południowej Afryki) powoduje powstawanie potencjalnie o wiele silniejszego partnera. USA nie należy do żadnej z tych organizacji. A próba dołączenia do SCO jako obserwatora została odrzucona. Chiny to nie tylko wyzwanie istniejący porządek świata.

W konkluzji Autor stwierdza, że Chiny nie tylko krytykują istniejący porządek świata, ale powoli tworzą zręby nowego.