Współczesna gospodarka to sieć wzajemnych zależności w której następuje przepływ informacji, dóbr i usług oraz pieniędzy. Analiza tych przepływów przy pomocy metod rachunkowości pomaga zarządzać przedsiębiorstwem. Czy te same metody można zastosować w skali całej gospodarki? Tak – o ile uda się ująć wszystkie operacje w postaci jakiegoś abstrakcyjnego systemu. To przy dzisiejszej technice jest stosunkowo łatwe, jeśli weźmie się pod uwagę wartość przepływów wyrażoną miarą pieniężną. Przedsiębiorstwo kupuje maszyny, materiały, pracę i usługi a sprzedaje produkty. Różnica tych przepływów (wartości sprzedaży - wartość zakupów) nazywamy wartością dodaną. Suma wartości dodanej w całej gospodarce daje słynne PKB – najważniejszy współczynnik w makroekonomii, uwzględniony w polskiej Konstytucji.

Jednocześnie jednak posługiwanie się tą wartością jako miarą rozwoju to największe oszustwo ekonomii! Gdyby profesorowie ekonomii byli uczciwi, na pierwszym wykładzie z „Makroekonomii” rozszyfrowaliby nazwę wykładanego przedmiotu jako „Sztuka oszukiwania ludzi”. Tylko kto by ich wtedy słuchał? Ludzie chcą wierzyć, że żyją w uczciwym świecie.

Dlaczego posługiwanie się PKB jako miernikiem rozwoju to oszustwo?

Pewien belgijski film opowiada o parze zakochanych. Przez cały film chłopak szuka zaginionej dziewczyny, a na końcu spotyka go taki sam los jak ją. Oboje giną w okrutny sposób. Film jest wstrząsający. W ostatniej scenie morderca siedzi sobie spokojnie w ogródku. Starszy pan. Szanowany obywatel.

Ilu takich starszych szanowanych obywateli zasiada obecnie w niemieckich ogródkach? Oni nie mordowali potajemnie i nie dwie osoby. Wczoraj minęła rocznica rzezi warszawskiej Woli. Niemieccy żołnierze z niemiecką systematycznością wymordowali całą dzielnicę metropolii. Dziesiątki tysięcy (możne nawet ponad 100) osób. Nikogo z katów nie spotkała za to żadna kara. Dowodzący akcją Heinz Reinefarth był po wojnie szanowanym politykiem - burmistrzem miasta Westerland i posłem do landtagu w Szlezwiku-Holsztynie.

W krainie liliputów do dzisiaj twierdzą, że banda morderców składała się "głównie z dawnych obywateli sowieckich". Gdyby nie kalendarz, na pewno głównym winowajcą zostałby Putin :-(. Nie – to nie byli ruscy. To byli głównie zwykli Niemcy. Strzelali do kobiet i dzieci wykonując prośbę ich furera.

Kilka lat temu ukazała się w Niemczech książka opisująca kwestię poczucia odpowiedzialności i jego przenoszenia na następne pokolenie. Okazuje się, że w pokoleniu dzieci poczucie winy jest większe, niż w pokoleniu ojców. Może filmy takie jak „Nasze matki, nazi ojcowie” mają temu zaradzić? Jeden z autorów wspomnianej książki opisuje zdarzenie z monachijskiego metra: Była tam kobieta chora psychicznie, szalona. Była w wieku ok. 55 lat, miała krótkie, siwe włosy, biegła przez stację, krzycząc: „Proszę o wybaczenie, proszę o wybaczenie”. „To nie moja wina, że moja mama była w partii”. „Moja matka dawała od czasu do czasu prześladowanym kawałek ciasta”. „Teraz mam takie krótkie włosy jak kobiety w Auschwitz. Proszę o wybaczenie, że się urodziłam”. Moje dzieci uczestniczyły w wymianie polsko-niemieckiej. W programie była wspólna wycieczka do Oświęcimia. Jedno z niemieckich dzieci nie wytrzymało i zaczęło mówić, że już nie chce być Niemcem.

 

Na innowacyjności można w Polsce zarobić – pisząc o niej. Czasami – o dziwo, nawet pisząc prawdę: „Z innowacyjnością jest jak z Yeti – wszyscy o niej mówią, a nikt jej nie widział tak naprawdę”. Ale już w dwa zdania dalej wracamy do normy: „Niektórym wydaje się, że innowacyjność można zadekretować, że przez samo mówienie o niej stanie się ona faktem. Ona staje się faktem wtedy, kiedy jest bardzo ścisła, interdyscyplinarna współpraca pomiędzy nauką i biznesem, a tej ciągle jeszcze brakuje”. Jak wygląda polska nauka z którą biznes mógłby współpracować, pisze jeden z naukowców: „Rozwiązaniem dla Polskiej Nauki mogłoby być zbudowanie komplementarnego systemu naukowego - nazwijmy go alternatywnym lub offowym. Ten istniejący można by zaś pozostawić - niech sobie funkcjonuje i próbuje się zmieniać jak do tej pory. Odżałujmy na ten cel wydawane obecnie 1% PKB. Zarówno dla spokoju obecnej Nauki Polskiej i na wszelki wypadek, gdyby jednak w przyszłości okazało się, że posiadanie takiego skansenu ma jakąś wartość, np. można go za opłatą pokazywać turystom z całego świata”.

Podstawowym błędem w myśleniu o innowacyjności w Polsce jest założenie, że to z nauki do biznesu ma przenikać świeża naukowa myśl. Polskie uczelnie są feudalne, a pasja tworzenia to przecież domena młodych naukowców. Tymczasem swobodę pracy badawczej zyskują dopiero stetryczali profesorowie (nierzadko mający elementarne problemy z nowoczesną technologią).

Zmiany jakie następują w związku z przejściem części kierunków na kształcenie praktyczne oraz forsowany model wydawania pieniędzy na innowację mogą doprowadzić do ściślejszej współpracy uczelni z biznesem. Wzrasta też świadomość konieczności realizacji „trzeciej misji uczelni”: pierwszą jest kształcenie, drugą działalność naukowo-badawcza, a trzecią kreowanie wzajemnych relacji z otoczeniem. W takim heterogenicznym środowisku mogą pojawić się prawdziwe innowacje, będące odpowiedzią na potrzeby gospodarki i społeczeństwa. Te zmiany dotyczą w pierwszym rzędzie małych uczelni zawodowych. Jest to więc dla nich wielka szansa. Może więc w ten sposób rozpoczniemy budowy nowej Nauki Polskiej o której mowa powyżej?

„Rzeczpospolita” publikuje długi wywód prawnika w obronie nagrobku Bieruta. A w zasadzie – przeciw relatywizowaniu prawa. Prawnikowi trudno odmówić racji. Jednak lepszą puentę dopisał jeden z komentatorów: „nie można zmuszać ludzi, by zachowując się przyzwoicie łamali prawo”. Dlatego nagrobki zbrodniarzy powinny z „narodowej nekropolii” zniknąć.


 

Fala imigrantów z Ukrainy jest porównywana do fali emigracji Polaków do Wielkiej Brytanii: „Polscy przedsiębiorcy coraz bardziej intensywnie poszukują rąk do pracy. Z danych GUS wynika, że stopa bezrobocia w naszym kraju spadła w czerwcu do poziomu 8,8 proc., najniższego od października 2008 r. Według GUS liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy spadła poniżej 1,4 mln osób, a jeszcze w czerwcu 2015 r. było ich ponad 1,6 mln”.

Na razie w Warszawie nie widać „potencjalnego dodatkowego efektu programu 500+”, ale w przygranicznych miejscowościach, gdzie mediana wynagrodzeń nie odbiega zbytnio od minimum, efekty są wyraźne. W jednej z większych fabryk regionu po uruchomieniu 500+ zwolniło się około 200 kobiet. Ich miejsce natychmiast wypełniły Ukrainki.

Takie naturalne ruchy migracyjne nie są niczym złym. W każdym razie nie słychać jakichkolwiek głosów niezadowolenia.