W internecie pojawiła się oferta zakupu archiwum plików z zaawansowanymi narzędziami hakerskimi. Pliki pochodzą z serwerów The Equation Group – grupy hakerów pracujących dla NSA: „Tajemniczy sprzedawca nie ujawnia swojej tożsamości. Na dowód prawdziwości swojej oferty przedstawia jednak część danych – a dane te wyglądają na prawdziwe narzędzia służące do przejmowania kontroli na urządzeniami sieciowymi wielu producentów. Co więcej, nazwy tych narzędzi pokrywają się z nazwami projektów ze słynnego katalogu narzędzi NSA”.

To prawie na pewno prawdziwa oferta. W USA trwa poszukiwanie źródła przecieku. Najbardziej prawdopodobne jest to, że pliki zostały po prostu skopiowane z dysku, a nie przez internet. Świadczyć o tym może zachowana hierarchia katalogów w oferowanym archiwum plików oraz błędy gramatyczne w ogłoszeniu, które zdaniem językoznawców są próbą zmylenia dokonaną przez osobę anglojęzyczną.


W obronie handlu w niedzielę stają nie tylko handlowcy i liberałowie, ale też wyznawcy katolicyzmu w wersji hipermarketowej. Traktują oni religię tak właśnie jak traktuje się towar na półce sklepowej. Nie dość, że wybierają co im się podoba, to zawsze potrafią zracjonalizować swój wybór. Jeśli zaś kogoś nie stać na taką samodzielność, to zasługuje tylko na pogardę (polactwo, cebulactwo, buractwo). Jesteśmy wolni, więc wolno nam interpretować proste przykazanie „abyś dzień święty święcił” jak nam się podoba. Do czego prowadzi taka wolność – pokazali nam samorządowcy kanadyjscy, którzy swe posiedzenie rozpoczęli modlitwą: „Stańmy wyprostowani i wolni od nieprzejrzystych nauk zrodzonych przez bojaźliwe umysły w ponurych czasach […] przeciwko wszelkim arbitralnym autorytetom, które zagrażają osobistej suwerenności każdego człowieka”. Bo przecież wystarczy nam prawda z drzewa dobrego i złego, jaką podarował nam Lucyfer. Modlitwa kończy się bezpośrednim: „chwała szatanowi”.

W Polsce mamy na szczęście stosunkowo dużo normalnych duchownych – czyli ludzi zajmujących się życiem duchowym, problemami moralnymi i interpretacją Pisma. Jeśli ktoś chodzi co niedzielę do kościoła i wychowuje po katolicku swoje dzieci, to pewnie się zetknął z wierszykiem „prawy katolik w niedzielę i święta o Mszy, kazaniu sumiennie pamięta. Nic nie kupuje, nic nie sprzedaje, sam nie zarabia, zarobić nie daje”. To jest proste – jak w dziecinnym wierszyku – rozwiązanie problemu handlu w niedzielę. Ludzie dorośli powinni dodatkowo uzbroić się w wiedzę, która pozwoli im na zrozumienie tego, dlaczego fałszywe są argumenty zwolenników „wolności”, ale też - dlaczego niestety złu nie jest łatwo zapobiec jedną prostą regulacją.

Przede wszystkim należy wiedzieć, że pracownicy firm wynajmujących stoiska w galeriach handlowych mimo wszystko podlegają Kodeksowi Pracy. Ułożenie grafików ich pracy uwzględniających różnorodność natężenia ruchu oraz wymogi Kodeksu Pracy jest na tyle trudne, że tezy o proporcjonalności zatrudnienia do czasu pracy może postawić wyłącznie ignorant lub manipulator. Należy jednak wiedzieć też to, że obroty w weekendy (obydwa dni) czasem wielokrotnie przekraczają wielkość obrotu w pozostałe dni tygodnia. Dla dużych silnych marek ewentualna utrata 20% przychodów z części stoisk może być tylko zmniejszeniem zysków. Dla mniejszych rodzimych firm, którym udało się wejść do sieci handlowych (czasem kosztem sporych wyrzeczeń), nagłe zmniejszenie obrotu może być bardzo trudne. Zło - jakim było podporządkowanie handlu właścicielom obcych sieci, przejmujących znaczną część marży handlowej - musi zebrać swoje żniwo.

Zupełnie oderwanym od realiów są też pomysły pozostawienia problemu samorządom. Przy ciągle nie dopiętych budżetach, samorządowcy są gotowi zgodzić się na wszystko za parę groszy. Lokalny handel umiera, a małe sklepy znikają tysiącami. To jeszcze bardziej drenuje lokalną społeczność i uzależnia samorządy od dużych „inwestorów”. Jednak na szczęście obserwowana powolna zmiana obyczajów jest bronią skuteczną także przeciw ich rządom.

Ograniczenie handlu w niedzielę nie jest zapewne największym wyzwaniem przed jakim stoi Polska. Być może słusznym jest więc postulat, aby te zmiany wprowadzać stopniowo. Nie można mieć jednak żadnych wątpliwości co do tego, że obecna sytuacja jest zła. Tym bardziej zaś nie można jej bronić odwołując się do Dekalogu! To bowiem jest jeszcze gorsze zło, niż sam niedzielny handel.

Do tej pory niewiele Polek wracało na rynek pracy po urodzeniu dziecka. Teraz może być jeszcze gorzej. Wszystko za sprawą programu „Rodzina 500 plus”. Taką szokującą wiadomość podał portal forsal.pl. Co w niej jest szokującego? Przecież taki efekt był łatwy do przewidzenia. I zapewne był przewidywany przez twórców programu 500+. Szokujące jest użycie słowa „gorzej”. A jeszcze bardziej razi i szokuje argumentacja, jaka została użyta. Bo tradycyjne rodziny w których matka poświęca swój czas małym dzieciom mają świadczyć o tym, że odstajemy od nowoczesnej Europy.

Na tej samej stronie można znaleźć informację, że „według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego, emigracja siły roboczej do tej pory kosztowała 21 państw Europy Centralnej i Wschodniej ok. 7 pkt proc. PKB”. Jednym z czynników, które decydują o trwałej emigracji jest tymczasem wyższy poziom pomocy socjalnej dla rodzin w państwach Europy Zachodniej. Z punktu widzenia gospodarki nie bez znaczenia są wydatki rodzin posiadających małe dzieci. Oczywiście sama pomoc socjalna nie wystarczy. Potrzebna jest praca wynagradzana na takim poziomie, by ojciec rodziny mógł ją utrzymać. Tu także zmiany idą w dobrym kierunku: zauważalny jest wzrost wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw.

Zamiast więc biadolić nad tym, że matki opiekują się małymi dziećmi, lepiej zastanowić się jak pomóc im w płynnym przejściu do większej aktywności zawodowej, wraz z malejącym zaangażowaniem w wychowanie dzieci. Bez wątpienia obserwowane zmiany cywilizacyjne dają wielką szansę w tej materii. Rośnie rola edukacji, którą można realizować w domu – będąc matką. Coraz więcej jest zajęć związanych z jakością życia – w których kobiety sprawdzają się lepiej niż mężczyźni. Systematycznie też (choć nie tak dynamicznie jak się spodziewano) wzrasta odsetek miejsc pracy zdalnej.

Od kilku dni internet żyje wyciekiem dokumentów z fundacji „Open Society” Georga Sorosa. Oczywiście media zaczynają informacje na ten temat (o ile w ogóle o tym informują) od tezy o „rosyjskich hakerach”. Jednak nic pewnego na ten temat nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że to może bardzo zaszkodzić Hillary Clinton, która jest sponsorowana przez Sorosa.

Opublikowanych dokumentów jest bardzo dużo i są one dość obszerne. Jednak pojawiły się już pierwsze analizy. Zależnie od tego, kto ich dokonuje – na różne elementy zwraca uwagę.

Polski portal prawy.pl informuje o wspieraniu przez Sorosa działań niszczących tradycyjne społeczeństwa: wspieranie islamskiej migracji i ruchów LBGT, wpływanie na wyniki wyborów etc…

Rosyjski sputniknews.com zwraca uwagę na rolę Sorosa w konflikcie ukraińskim.

Amerykański zerohedge.com skupia się na wpływach na politykę poprzez manipulację mediami oraz wykorzystanie „nowych możliwości” jakie stwarza kryzys migracyjny. To zresztą nie jest postrzegane jako kryzys, ale nowa normalność!

Tą „normalność” ma w Europie ustalić Parlament Europejski. Stąd duże zaangażowanie Sorosa w ostatnich wyborach do PE.  Podobno aż 226 eurodeputowanych ma związki z organizacjami finansowanymi przez Sorosa. W Polsce zaangażowanie to wyniosło 340 tys euro. W polskiej ordynacji wyborczej jasno zapisano: "Komitetowi wyborczemu nie wolno przyjmować środków finansowych z zagranicy". Ponieważ zaś pieniądze Sorosa były przeznaczone na określony cel, pośredniczenie "Fundacji Batorego" w ich przekazywaniu niczego w tej materii nie zmienia.

Jest już 10 bln dol. negatywnych rentowności obligacji. To supernowa, która pewnego dnia eksploduje. Tak postrzega największe obecnie zagrożenie dla świata finansów jeden z wielkich inwestorów. Nie jest jedynym. Inny analityk - założyciel Grant’s Interest Rate Observer mówi, że prędzej czy później inwestorzy przestaną chcieć płacić za prawo posiadania obligacji państwowych.

Ujemne stopy procentowe przekładają się na niskie marże banków. Kiedy jednak stopy zaczną rosnąć – niektóre kraje mogą mieć problem z obsługą swojego długu. Wskazuje się tu przede wszystkim na Włochy. To może być płomień, który spowoduje wybuch przy którym bledną wszelkie poprzednie kryzysy. Jej mechanizm wyjaśnia analityk z cinkciarz.pl. Wartość obligacji skarbowych z ujemnym oprocentowaniem jest na rynku wtórnym dodatnia, gdyż oprocentowanie obligacji jest coraz mniejsze – więc jest popyt na obligacje oprocentowane na przykład -1%, bo nowe obligacje dają -1.5%. Jeśli jednak trendy się odwrócą – ten mechanizm przestanie działać. Olbrzymie straty na obligacjach mogą być źródłem katastrofy. Tymczasem europejscy ekonomiści nie tylko nie potrafią wskazać skutecznej strategii zaradczej, ale nie zgadzają się nawet w diagnozie. Jedni uważają, że winna jest restrykcyjna polityka Niemiec. Inn wręcz przeciwnie – za błąd uznają działania EBC wbrew takiej polityce.