Działka w samym centrum Warszawy wyłudzona od miasta przez jakichś cwaniaczków

to prawdopodobnie tylko wierzchołek góry lodowej. Totalna wojna mediów i celebrytów z rządem ma swoje dobre strony. W jej cieniu systematycznie spokojnie działają służby tropiące przekręty ludzi najbardziej zainteresowanych w tym „aby było jak dawniej”. Miejmy nadzieję, że te działania zakończą się wyrokami. Zapewne jednak większość skandalicznych decyzji jest podejmowana w zgodzie z literą prawa i jedyne co można zrobić, to próbować zainteresować nimi opinię publiczną. Do takich decyzji należy ekspresowa zgoda na budowę meczetu finansowanego przez przedstawicieli najbardziej wojowniczej odmiany islamu, w miejscu słynnej „reduty Ordona”.

Większość ludzi ma konto w banku i wie mniej więcej, czym banki się zajmują. Są one dla gospodarki niezbędne, gdyż zajmują się transferem pieniędzy. Można przy tym rozróżnić:

  • zwykłe przesyłanie pieniędzy (na przykład rodzice wysyłają je dzieciom na studiach, albo nabywca płaci za zakupiony towar),

  • pośredniczenie między posiadaczami gotówki a tymi którzy potrzebują ją pożyczyć.

Bank zazwyczaj pobiera procentową opłatę od kwoty wykonanych transferów. Upraszczając można rzec, że w pierwszym przypadku (przesyłanie pieniędzy) są to prowizje, a w drugim (depozyty i kredyty) – odsetki. Prowizja ma pokryć koszty transferu i przynieść zysk. Z odsetkami sprawa jest nieco bardziej złożona, gdyż bank płaci odsetki od uzyskanych pieniędzy (depozytów). Musi też uwzględnić fakt, że część ludzi nie spłaca swoich zobowiązań. Siłą rzeczy odsetki muszą być większe od prowizji, gdyż obejmują:

  • koszt pozyskania pieniądza (odsetki dla depozytariuszy),

  • ryzyko (z grubsza jest to wycena poziomu nieuczciwości – nie spłacanych kredytów),

  • zysk banku.

Trudno w to uwierzyć, ale większość ludzi sądzi, że tak właśnie wygląda działalność banków! Oczywiście banki muszą zajmować się opisanymi powyżej transferami – bo tylko wtedy dostają od państwa pozwolenie na działalność. Jednak banki XXI wieku zajmują się również (jeśli nie przede wszystkim) zupełnie czymś innym. Ich zasadniczą działalność obejmuje trzy sfery:

1. Kreacja pieniądza (wbrew polskiej Konstytucji).

2. Wymuszeniami.

3. Hazardem (wbrew ustawie anty-hazardowej).

Wszystkie te trzy rodzaje działań są sprzeczne z duchem obowiązującego w Polsce prawa – więc słusznie bankierów nazywa się niekiedy banksterami. Gdyby tą działalność opisać zgodnie z rzeczywistością – być może opór przeciw banksterom byłby większy. Szanse na to nie są jednak wielkie. Troska o banksterów nie wynika z głupoty (to można ewentualnie założyć w przypadku polskich twórców tego systemu takich jak Balcerowicz czy Petru), tylko w zimnego wyrachowania. Oni są po prostu zbyt silni jak na tak słabe jak Polska państwo. Miliardy wydawane na zbrojenia niczego tu nie zmienią (można by nawet rzec, że są przeciwskuteczne).

Kredyty „frankowe” są związane z wszystkimi trzema wymienionymi powyżej rodzajami działalności. Najważniejszy jednak jest hazard i na nim skupimy uwagę. Dla ułatwienia opisywane mechanizmy zostaną zilustrowane ćwiczeniami z kostkami do gry.

W Iranie stracono naukowca, który jakiś czas temu twierdził, że został uprowadzony przez CIA. Historia ta była dość dziwna, ale senator Tom Cotton twierdzi, że dopiero maile Clinton naprowadziły Irańczyków na to, że irański atomista zdradził. Co prawda dowody trudno nazwać przytłaczającymi (w cytowanym mailu, który na dodatek nie jest tajny, nie pada nazwisko naukowca), ale sprawa maili ma więcej takich niejasnych albo kompromitujących wątków. Pewne jest, że Clinton kłamała w sprawie ataku na placówkę dyplomatyczną w Benghazi (do tego dochodzi kompromitacja Obamy, który nie podjął decyzji o interwencji w obronie, choć atak trwał aż 7 godzin).

To wszystko jednak może nie wystarczyć, aby Trump wygrał wybory. Bo on może być chory psychicznie! W czasach ZSRR wymyślono, aby tych którym nie podoba się ustrój zamykać w „psychuszkach” (bo tylko chory psychicznie nie chciałby żyć w komunie). Jednak posługujące się takimi podłymi pseudo-argumentami „siły postępu” uważają, że to Trump jest jak Putin (co zapewne ma go ostatecznie pogrążyć w oczach Amerykanów). Wielu prominentnych działaczy i ekspertów Partii Republikańskiej deklaruje, że nie będzie głosować na Trumpa i wręcz przed nim przestrzega. Wygląda więc na to, że Trump nie może liczyć na poparcie partii, która go nominowała.

Bardzo interesujące zestawienie poglądów wyrażanych w sondażach wskazuje, że „Przeciętny Polak chce by państwo silnie regulowało rynek i prowadziło aktywną politykę gospodarczą” [zob. www.obserwatorfinansowy.pl]. Według tych opinii sondażowych „Polska powinna mieć zróżnicowany ze względu na płeć staż pracy uprawniający do pobierania świadczenia emerytalnego, służby mundurowe należałoby na specjalnych warunkach włączyć do powszechnego systemu emerytalnego, rolnicy nie powinni być już w KRUS; górnicy nadal mieliby preferencje emerytalne; NFZ trzeba zlikwidować, ale wprowadzić jakąś formę konkurencji rynkowej w ochronie zdrowia przy zachowaniu powszechnego systemu ochrony zdrowia; trzeba wprowadzić progresywną podatkoskładkę; a także wprowadzić system powszechnego świadczenia społecznego – może np. gwarantowanego dochodu podstawowego, bo Polacy lubią powszechne świadczenia pieniężne”.

Autor tego zestawienia kończy je uwagą, że tego jeszcze żadna partia nie proponuje. Nie proponuje – bo to jest niespójne. Gwarantowany dochód podstawowy raczej trudno pogodzić z nieco tylko zreformowanym systemem emerytalnym (naturalnym jest traktowanie tego dochodu po przejściu na emeryturę jako emerytury obywatelskiej).

Ciekawszym jednak jest inny problem: czy to jest program socjalistyczny? W ten sposób ludzie przeciwni prowadzaniu pro-socjalnej polityki wykorzystują od lat polską awersję do socjalizmu/komunizmu. Najnowszy artykuł Rafała Wosia – znanego krytyka neoliberalizmu - może być argumentem za tym, że socjalizm rzeczywiście nam zagraża. To przykre ale i bardzo pouczające – zrozumieć, że ten znany dziennikarz jest de facto marksistą. Nad PiS’em najwyraźniej czuwa opatrzność Boża – skoro Woś stał się zaciekłym wrogiem władzy, a nie jej doradcą ;-)

Według Wosia świeżość oferty neosocjalistów polega na tym, że „nie godzą się na demokrację, w której partie w niczym się od siebie nie różnią i od lat przekierowują konflikt polityczny z bazy w nadbudowę”. Czyli – innymi słowy – prawdziwy konflikt polityczny jest konfliktem klasowym!

Ta marksistowska brednia nie jest do pogodzenia z chrześcijańską nauką społeczną, wedle której podmiotem jest wspólnota narodowa, a nie klasa (błąd kolektywizmu) lub wyalienowana ze społeczeństwa jednostka (liberalny błąd indywidualizmu). Więcej na temat tego rozróżnienia można poczytać w książce Karola Wojtyły „Osoba i czyn” lub artykule „Prawica, lewica, socjalizm i kapitalizm”. Tylko chrześcijański personalizm chroni nas przed błędami socjalizmu lub liberalizmu. Przytoczone na wstępie wyniki badań wskazują na to, że Polacy odrzucają liberalizm, ale to nie znaczy – że chcą socjalizmu. Ludzie nie są równi, ale tworzą wspólnotę (‘jeden drugiego brzemiona noście’). Zło wynika z występków przeciw dobru (także w wymiarze społecznym – dobru wspólnemu), a nie z przynależności do jakiejś klasy. Nawet wyalienowana ze społeczeństwa pseudo-elita nie stanowi żadnej „klasy”, a jedynie grupę interesów. Wbrew temu co się roi naszym liberałom – różnica między klasą a grupą interesów jest fundamentalna. Marksistowska klasa społeczna jest definiowana poprzez konflikt (z innymi klasami), który jest motorem zmian. Grupa interesów nie musi wcale być w konflikcie ze społeczeństwem, albo inną grupą interesów. Wspomniana „elita” mogłaby przecież służyć społeczeństwu, zamiast obnosić się ze swoim poczuciem wyższości. Nawet jeśli interesy poszczególnych grup są sprzeczne, nie mamy do czynienia z konfliktem klasowym, o ile nadrzędną pozostaję troska o dobro wspólne. Dobrym przykładem jest sprzeczność interesów pielęgniarek i lekarzy. W sytuacji ograniczonych funduszy na ochronę zdrowia, wzrost wynagrodzeń pielęgniarek musi ograniczać wzrost wynagrodzeń lekarzy. Obie te grupy społeczne zapewniają jednak, że nadrzędne jest dla nich dobro pacjenta i nie występują przeciw sobie. Mądra polityka państwa zapobiega temu, by ta sprzeczność interesów przekształciła się w konflikt klasowy (socjalizm) lub darwinizm społeczny (do którego prowadzi liberalizm).

Współczesna gospodarka to sieć wzajemnych zależności w której następuje przepływ informacji, dóbr i usług oraz pieniędzy. Analiza tych przepływów przy pomocy metod rachunkowości pomaga zarządzać przedsiębiorstwem. Czy te same metody można zastosować w skali całej gospodarki? Tak – o ile uda się ująć wszystkie operacje w postaci jakiegoś abstrakcyjnego systemu. To przy dzisiejszej technice jest stosunkowo łatwe, jeśli weźmie się pod uwagę wartość przepływów wyrażoną miarą pieniężną. Przedsiębiorstwo kupuje maszyny, materiały, pracę i usługi a sprzedaje produkty. Różnica tych przepływów (wartości sprzedaży - wartość zakupów) nazywamy wartością dodaną. Suma wartości dodanej w całej gospodarce daje słynne PKB – najważniejszy współczynnik w makroekonomii, uwzględniony w polskiej Konstytucji.

Jednocześnie jednak posługiwanie się tą wartością jako miarą rozwoju to największe oszustwo ekonomii! Gdyby profesorowie ekonomii byli uczciwi, na pierwszym wykładzie z „Makroekonomii” rozszyfrowaliby nazwę wykładanego przedmiotu jako „Sztuka oszukiwania ludzi”. Tylko kto by ich wtedy słuchał? Ludzie chcą wierzyć, że żyją w uczciwym świecie.

Dlaczego posługiwanie się PKB jako miernikiem rozwoju to oszustwo?