Pewien belgijski film opowiada o parze zakochanych. Przez cały film chłopak szuka zaginionej dziewczyny, a na końcu spotyka go taki sam los jak ją. Oboje giną w okrutny sposób. Film jest wstrząsający. W ostatniej scenie morderca siedzi sobie spokojnie w ogródku. Starszy pan. Szanowany obywatel.

Ilu takich starszych szanowanych obywateli zasiada obecnie w niemieckich ogródkach? Oni nie mordowali potajemnie i nie dwie osoby. Wczoraj minęła rocznica rzezi warszawskiej Woli. Niemieccy żołnierze z niemiecką systematycznością wymordowali całą dzielnicę metropolii. Dziesiątki tysięcy (możne nawet ponad 100) osób. Nikogo z katów nie spotkała za to żadna kara. Dowodzący akcją Heinz Reinefarth był po wojnie szanowanym politykiem - burmistrzem miasta Westerland i posłem do landtagu w Szlezwiku-Holsztynie.

W krainie liliputów do dzisiaj twierdzą, że banda morderców składała się "głównie z dawnych obywateli sowieckich". Gdyby nie kalendarz, na pewno głównym winowajcą zostałby Putin :-(. Nie – to nie byli ruscy. To byli głównie zwykli Niemcy. Strzelali do kobiet i dzieci wykonując prośbę ich furera.

Kilka lat temu ukazała się w Niemczech książka opisująca kwestię poczucia odpowiedzialności i jego przenoszenia na następne pokolenie. Okazuje się, że w pokoleniu dzieci poczucie winy jest większe, niż w pokoleniu ojców. Może filmy takie jak „Nasze matki, nazi ojcowie” mają temu zaradzić? Jeden z autorów wspomnianej książki opisuje zdarzenie z monachijskiego metra: Była tam kobieta chora psychicznie, szalona. Była w wieku ok. 55 lat, miała krótkie, siwe włosy, biegła przez stację, krzycząc: „Proszę o wybaczenie, proszę o wybaczenie”. „To nie moja wina, że moja mama była w partii”. „Moja matka dawała od czasu do czasu prześladowanym kawałek ciasta”. „Teraz mam takie krótkie włosy jak kobiety w Auschwitz. Proszę o wybaczenie, że się urodziłam”. Moje dzieci uczestniczyły w wymianie polsko-niemieckiej. W programie była wspólna wycieczka do Oświęcimia. Jedno z niemieckich dzieci nie wytrzymało i zaczęło mówić, że już nie chce być Niemcem.

 

Na innowacyjności można w Polsce zarobić – pisząc o niej. Czasami – o dziwo, nawet pisząc prawdę: „Z innowacyjnością jest jak z Yeti – wszyscy o niej mówią, a nikt jej nie widział tak naprawdę”. Ale już w dwa zdania dalej wracamy do normy: „Niektórym wydaje się, że innowacyjność można zadekretować, że przez samo mówienie o niej stanie się ona faktem. Ona staje się faktem wtedy, kiedy jest bardzo ścisła, interdyscyplinarna współpraca pomiędzy nauką i biznesem, a tej ciągle jeszcze brakuje”. Jak wygląda polska nauka z którą biznes mógłby współpracować, pisze jeden z naukowców: „Rozwiązaniem dla Polskiej Nauki mogłoby być zbudowanie komplementarnego systemu naukowego - nazwijmy go alternatywnym lub offowym. Ten istniejący można by zaś pozostawić - niech sobie funkcjonuje i próbuje się zmieniać jak do tej pory. Odżałujmy na ten cel wydawane obecnie 1% PKB. Zarówno dla spokoju obecnej Nauki Polskiej i na wszelki wypadek, gdyby jednak w przyszłości okazało się, że posiadanie takiego skansenu ma jakąś wartość, np. można go za opłatą pokazywać turystom z całego świata”.

Podstawowym błędem w myśleniu o innowacyjności w Polsce jest założenie, że to z nauki do biznesu ma przenikać świeża naukowa myśl. Polskie uczelnie są feudalne, a pasja tworzenia to przecież domena młodych naukowców. Tymczasem swobodę pracy badawczej zyskują dopiero stetryczali profesorowie (nierzadko mający elementarne problemy z nowoczesną technologią).

Zmiany jakie następują w związku z przejściem części kierunków na kształcenie praktyczne oraz forsowany model wydawania pieniędzy na innowację mogą doprowadzić do ściślejszej współpracy uczelni z biznesem. Wzrasta też świadomość konieczności realizacji „trzeciej misji uczelni”: pierwszą jest kształcenie, drugą działalność naukowo-badawcza, a trzecią kreowanie wzajemnych relacji z otoczeniem. W takim heterogenicznym środowisku mogą pojawić się prawdziwe innowacje, będące odpowiedzią na potrzeby gospodarki i społeczeństwa. Te zmiany dotyczą w pierwszym rzędzie małych uczelni zawodowych. Jest to więc dla nich wielka szansa. Może więc w ten sposób rozpoczniemy budowy nowej Nauki Polskiej o której mowa powyżej?

„Rzeczpospolita” publikuje długi wywód prawnika w obronie nagrobku Bieruta. A w zasadzie – przeciw relatywizowaniu prawa. Prawnikowi trudno odmówić racji. Jednak lepszą puentę dopisał jeden z komentatorów: „nie można zmuszać ludzi, by zachowując się przyzwoicie łamali prawo”. Dlatego nagrobki zbrodniarzy powinny z „narodowej nekropolii” zniknąć.


 

Fala imigrantów z Ukrainy jest porównywana do fali emigracji Polaków do Wielkiej Brytanii: „Polscy przedsiębiorcy coraz bardziej intensywnie poszukują rąk do pracy. Z danych GUS wynika, że stopa bezrobocia w naszym kraju spadła w czerwcu do poziomu 8,8 proc., najniższego od października 2008 r. Według GUS liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy spadła poniżej 1,4 mln osób, a jeszcze w czerwcu 2015 r. było ich ponad 1,6 mln”.

Na razie w Warszawie nie widać „potencjalnego dodatkowego efektu programu 500+”, ale w przygranicznych miejscowościach, gdzie mediana wynagrodzeń nie odbiega zbytnio od minimum, efekty są wyraźne. W jednej z większych fabryk regionu po uruchomieniu 500+ zwolniło się około 200 kobiet. Ich miejsce natychmiast wypełniły Ukrainki.

Takie naturalne ruchy migracyjne nie są niczym złym. W każdym razie nie słychać jakichkolwiek głosów niezadowolenia.


Niestety w polityce jest tak, że jedna spektakularna porażka może zniweczyć wiele sukcesów. Rządząca partia takich porażek zalicza ostatnio dość dużo:

  1. Trybunał Konstytucyjny.
  2. Obsesja smoleńska.
  3. TVP.
  4. Nauka Polska.
  5. „Pomoc” frankowiczom.

Ad 1.

Pasywność władz Polski w sporze o TK kontrastuje z przekonaniem o słuszności podjętych działań. Jeśli byle urzędnik w Brukseli może bezkarnie stawiać Polsce bezprawne ultimatum, to co to za państwo? Mamy sami się zrzucić na adwokata i wytoczyć urzędnikom KE proces w trybie cywilnym?

Ad 2.

Podobno Cesarz Autro-Węgier przed podpisaniem każdej ustawy dawał ją do przeczytania kamerdynerowi. Jeśli ten jej nie rozumiał – dokument trafiał do kosza. Minister Macierewicz powinien podobnie konsultować z sąsiadami swoje pomysły na czczenie „poległych w Smoleńsku”. Proszę dokończyć zdanie: ‘ten pomysł uczczenia elity jest dobry, bo….’. Dłuższa chwila zawahania zagadniętego sąsiada wystarczy, by to wyrzucić do kosza. Bez tego ciąg porażek smoleńskich będzie kontynuowany.

Ad 3.

Jacka Kurskiego najwyraźniej nikt się wcześniej nie zapytał jak będzie wyglądać według niego telewizja przyszłości. Może go spytano tylko, czy przebije propagandą TVN?

Ad 4.

Polska nauka twarz towarzysza Szmaciaka, wymaga całkowitej zmiany ładu korporacyjnego, albo wręcz zbudowania jej od nowa. Postawienie przedstawiciela nauki na czele ministerstwa to jak akt kapitulacji.

Ad 5.

Do rozwiązania problemu „frankowiczów” 4 krótka ustawa (oczywiście po przerobieniu na „prawniczy”):

  1. Zakaz lichwy obowiązuje wszystkie także banki i dotyczy wszystkich rodzajów kredytów.
  2. Odsetki liczy się odejmując od kwoty spłaty kwotę zmniejszenia pożyczonego kapitału i udokumentowane koszty banku związane z obsługą kredytu.
  3. Pierwsze stwierdzenie złamania zakazu skutkuje karą finansową w wysokości n x pobrana nienależna kwota. Brak poprawy = utrata przez bank prawa działalności w Polsce.

Uzasadnienie: Równość wobec prawa (szerzej: http://www.argumenty.net/2142).

Opinia KNF, NBP, ZBP, KE, MFW (i co tam jeszcze chcecie): „ta ustawa grozi zawaleniem się systemu finansowego Polski”. Można powielić w 10 egzemplarzach i w jeden dzień załatwić podpisy i pieczątki. Cały proces legislacyjny można zamknąć w tydzień. Nie do zrealizowania? No to może lepiej od razu zmieńmy nazwę na Polska Rzeczpospolita Banksterska?

 

Żadna z tych 5 porażek nie jest nieodwracalna. Pan Kurski już jest na wylocie. Ale w pozostałych kwestiach już chyba tak łatwo nie pójdzie…. III RP trzyma się mocno.