Stacja TVN zaprezentowała zupełnie nową – jeszcze lepszą wersję tzapisów z czarnych skrzynek TU-154M, który rozbił się w Smoleńsku. Jak podano – dzięki zastosowaniu cyfrowej obróbki dźwięku „udało odczytać się o ok. 30-40 procent więcej". Czy należy więc domniemywać, że wcześniej oczyszczanie dźwięku odbywało się przy użyciu szczotki drucianej? Czy te 40% poza poleceniem „będziemy próbować do skutku” obejmuje także „jak nie wyląduję, to mnie zabiją”?

Zdaje się, że "cyfrowe oczyszczenie" pozwoliło także oczyścić nagranie ze słów "na sterze jest blok".

O tym, że mamy państwo "teoretyczne" świadczy nie tylko sposób prowadzenia "śledztwa" w sprawie katastrofy, w której zginął Prezydent. Także bezkarność wszelkiego rodzaju kłamców i manipulatorów. Bo ktoś tu ewidentnie kłamie. 

 

Establishment przegrywa. Wszędzie. Oni mają władze, media, pieniądze, ale nie mają autentycznego poparcia społeczeństw. Na razie społeczeństwa mają problem z oddolnym wyłonieniem sił politycznych, które przejmą władzę i będą reprezentować interesy wyborców. Dlatego głosują na mniejsze zło. Na razie dzięki propagandzie udaje się jeszcze omamić część społeczeństwa, strasząc złymi skutkami zmian. Dla sięga się przy tym po coraz drastyczniejsze środki. Do takich należy bez wątpienia ostatni numer poważnego pisma Boston Globe, w którym redakcja wzwywa Republikanów do „zatrzymania Trumpa”.

Czarna wizja USA po zwycięstwie wyborczym miliardera ma wystraszyć Amerykanów. Będą deportacje, tonące giełdy i wojny handlowe. W wojsku bunt żołnierzy, którzy nie będą chcieli strzelać do kobiet i dzieci (to chyba postęp – bo dotąd im to nie przeszkadzało). O ludożerstwie nic nie wspominają.

Na stronach które udostępniają możliwość komentowania, opinie czytelników bywają zgoła odmienne. Na przykład jeden z Polaków mieszkających w USA pisze: „pojawienie sie TRUMPA na firmamencie polityki ,gospodarki przyszlości Ameryki powinni potraktowac jako dar od BOGA i ostatni gwizdek do opanowania sie i zastopowania postepujacej degeneracji panstwa, po ktorym zostaly tylko wspomnienia o AMERICAN DREAM”.

Podobnie jest na innych frontach walki „elit” o utrzymanie wpływów. Populiści uwodzą Brytyjczyków? Jak nie „populiści” to faszyści. Tak Niemcy i Austriacy widzą Polskę i Węgry.

Kolejna rocznica tragedii smoleńskiej stała się kolejną okazją do utyskiwań nad tym, że Polacy są podzieleni.

Jednak to nie po Smoleńsku wymyślono przysłowie: gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania – więc czemu akurat w sprawie katastrofy miałaby być jakaś jedność?

W kontaktach między zwykłymi ludźmi tragedia smoleńska nie stanowi jakiegoś punktu zapalnego. Dlaczego więc Prezydent Andrzej Duda zaapelował o niezbędne Polsce wzajemne wybaczenie: „Zabliźnienie rany smoleńskiej to kwestia dobra Polski"? W tym samym przemówieniu powiedział, że katastrofa była świadectwem "bylejakości" państwa, błędów, które nie powinny się zdarzyć. Naprawdę trudno się nie zgodzić z taką oceną. Jak zatem można rozumieć słowa Prezydenta?

1. Rządzący do niedawna Polską politycy reagują alergicznie na opinię o „bylejakości”. Dziwić się im nie należy – bo za taką oceną mogą iść konkretne zagrożenia (także procesowe). To jedna z przyczyn tak ostrych podziałów wśród polityków. Czy bylejakość państwa jest zatem czymś nieważnym? Czymś mniej ważnym od „zgody” w każdym razie? Przecież to już przeżyliśmy, gdy po Okrągłym Stole triumfowała bylejakość PRL-owska. Ale tym razem miała być „dobra zmiana”!

2. Inną możliwością jest przyznanie, że nasze państwo jest do tego stopnia słabe, jedynym sposobem na „opozycję” sięgającą do najgorszych polskich tradycji (Targowica, pieniactwo) jest jej obłaskawienie. Co by to się działo, gdyby polski premier albo prezydent nawiązując do tamtych czasów powiedział na forum europejskim, że nasza demokracja jest starsza od tej którą mają na zachodzie i w związku z tym mamy doświadczenie nie tylko w tym, jak osiągać sztuczną - często oparty na zakłamaniu – zgodę, ale też jak radzić sobie z warchołami takimi jak Rzepliński. Może więc Niemcy zajęliby się łaskawie swoimi problemami, których im nie brakuje?

Być może Polska ma za słabe karty. Taka ocena jest do zaakceptowania i łagodne postępowanie władz – zrozumiałe. Jednak tylko pod warunkiem, że istnieje jakiś plan naprawczy (na razie go nie widać).

3. Jest jeszcze trzecia możliwa interpretacja słów Andrzeja Dudy. Jest to wyraz pasywności w polityce. Polityka Andrzeja Dudy podobnie jak Premier Szydło jest w znacznym stopniu determinowana reakcją na to co się dzieje, niż kreacją własnych koncepcji. Taka postawa ma swoje zalety. Choćby taką, że władza staje się bardziej wrażliwa na opinie społeczeństwa. Jednak w tak niespokojnych czasach, jak obecnie - taka pasywność jest szkodliwa. Na przykład wszyscy wiedzą, że światowy system finansowy się chwieje i kolejny wielki kryzys musi nastąpić (może nawet w bieżącym roku). Czy rządzący Polską pracują nad tym, jak go wykorzystać do „repolonizacji” banków, czy też tak jak poprzednio czekamy w gotowości zabawy w dobrego wujka dla bankierów?

Pasywność w polityce wyraża się między innymi dążeniem do zgody za wszelką cenę. Bo konflikt jest czymś, na co się reaguje, a nie czymś czym zarządza się dla osiągnięcia swoich celów. Nie brakuje osób, które sądzą, że obecnym konfliktem zarządza Jarosław Kaczyński. Nie wydaje się jednak aby to było coś więcej niż dawanie wiary czarnej propagandzie prowadzonej wobec tego polityka.

Prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc to rzadki w Polsce przykład polityka pragmatycznego. Ostatnio wiele szumu powstało wokół „egzotycznej” - jak to ochrzciły media – koalicji z PiS, jaką chce on zawrzeć. Podobno chce nawet dać dotychczasowej opozycji w mieście stanowisko wiceprezydenta. Zapytany o to wprost mówi bez ogródek: „Zawsze interesuje mnie współpraca z ludźmi, którzy mogą dać pieniądze miastu. Gdybyśmy taką koalicję zawiązali, z pewnością łatwiej rozmawiałoby się w Warszawie o rozwoju Rzeszowa. Ja reprezentuję mieszkańców. Partie polityczne się zmieniają, krajem rządzą nowi ludzie i na te zmiany trzeba być otwartym. Dlatego nie mówię nie takiej koalicji”.

Jeden z radnych PiS przed kamerami wielce się oburza – bo przecież oni dla dobra miasta wszystko i nie trzeba ich przekupywać….

Która postawa jest bardziej sensowna?

Można się oburzać na Tadeusza Ferenca – a poza Rzeszowem wielu go po prostu nie lubi. Na przykład mieszkańcy gmin, które chce na siłę przyłączyć do miasta. Ale taki pragmatyzm w działaniu jest niezwykle cenny. Polacy mają skłonność do walki z rzeczywistością, tracąc w ten sposób energię na „kopanie się z koniem”. Radny PiS zamiast grać niepokalane poczęcie mógłby przed kamerami rozwiać obawy, że władze jego partii za stanowisko sprzedadzą Rzeszowowi wspomniane gminy. Na „piękne słówka” bowiem popytu nie ma.

 

Godne życie nie jest możliwe w świecie, w którym rządzi kłamstwo i zakłamanie. Cały wierzchołek „piramidy potrzeb” - poza potrzebami fizjologicznymi – opiera się na prawdzie. Bez niej nie ma mowy o poczuciu bezpieczeństwa, akceptacji, czy samorealizacji.

Prawda jest też warunkiem pokoju. Żyjąc w prawdzie, możemy określić minimalne warunki życia, które pozwalają ludziom pogodzić się z losem. Niemożność spełnienia tych oczekiwań skłania nas do zmiany miejsca lub sposobu egzystencji. Inaczej dochodzi do konfliktów.

Rozumiejąc to, można zmierzyć się nawet z trudnymi problemami – takimi jak narastający konflikt polityczny w Polsce. Czy istnieją jakieś minimalne warunki, które sprawią – że Polacy będą mogli żyć obok siebie bez wrogości? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie. Jednak zanim poleje się krew – spróbować nie zawadzi.

1. Gdy Polska przystępowała do UE – zapewniano nas, że nadal będziemy mogli żyć po swojemu. Tymczasem niejaka Sylvie Kauffmann na łamach New York Times, grożąc „rozbiciem UE” (czytaj: wyrzuceniem niepokornych) twierdzi: „my, w starej Europie nigdy nie twierdziliśmy, że demokratyczna kultura i różnorodność są częścią tego pakietu. Jednak stało się tak tylko dlatego, że nie sądziliśmy, iż musimy”. Rządy państw dominujących w UE (głównie Niemiec) zachowują się powściągliwie – napuszczając na nas swoich pismaków i wspierając „opozycję”. Czy nie byłoby prościej, gdyby wprost zostały sformułowane ich oczekiwania? Dlaczego rządzący Polską o nie nie zapytają? Dostaliśmy jakąś tam „pomoc” w „pakiecie” z uchodźcami – to chyba należałoby rozpocząć od przeliczenia – ile euro równoważy jednego uchodźcę? Warto też wiedzieć, czy Niemcom przeszkadza polityka PiS, rząd konserwatywny w Polsce, czy sami Polacy jako niezależny naród? Tak trudno to wykrztusić? Pytanie dotyczy nie tylko Niemców – bo oni mogą milczeć z wyrachowania, ale też polskich władz, które boją się zapytać (chyba, że wolą nie wiedzieć?).

2. Podobnie ma się sprawa z tak zwaną „opozycją” w Polsce. Minimum tego, czego możemy chyba oczekiwać – to powiedzenie prawdy. Naprawdę chodzi im o „demokrację”, która ich zdaniem nie jest możliwa bez Trybunału Konstytucyjnego? Może – jak twierdzi wielu zwolenników władz – chodzi o urażone ambicje? Może „oni” nie potrafią żyć bez protektoratu „starej Europy”? Albo tylko boją się o swoje majątki i wpływy? Jeśli to będzie jasne – przecież możemy się jakoś dogadać. Nie znając prawdy – nadal będziemy mieli chocholi taniec, absorbujący niepotrzebnie społeczną aktywność, która może być użyta dla dobra kraju.

Dopiero wiedząc jaka jest sytuacja w kraju – można znaleźć skuteczne środki zaradcze. Jeśli doszło do nieporozumienia, gdy przystępowaliśmy do UE – to przecież można ponowić referendum – w Polsce i „starej Unii”. Jeśli Niemcy myśleli, że za euro kupili sobie Polskę – to możemy się przynajmniej potargować? Może nie całą? Wyniki wszystkich wyborów pokazują przecież jasno, że połowa kraju łatwo zniesie ich protektorat. Może tym razem zamiast jakichś „korytarzy” czy rurociągów można by ustalić jaki poziom ustępstw zaspokoi odradzającą się w Niemczech, a przytłumioną klęską roku 1945 żądzę panowania?

 

Europa chlubi się swoimi wartościami, demokracją, umiejętnością rozwiązywania konfliktów drogą dialogu. Czemu nie mielibyśmy spróbować i tym razem wielostronnych rozmów? Rząd niemiecki mógłby wydelegować swoich pismaków, którymi się wysługuje. „Zatroskane” lewactwo z Brukseli – swoich urzędników, którzy i tak nie mają nic do roboty. Polska Targowica – zamiast tracić czas na demonstracjach – też może zająć się czymś pożytecznym. Wśród rządzących także bez trudu można wskazać osoby, które mogą bardziej konstruktywnie spędzić czas (na przykład profesor Gliński, który ma zarządzać polską kulturą). Dajmy im wszystkim pół roku na wypracowanie kompromisu i poddajmy go pod referendum. A reszta społeczeństwa Polski i „zatroskanej” starej Europy zyska przynajmniej tyle spokoju….