Każde przedsiębiorstwo – zwłaszcza w branży informatycznej – opracowując nowy produkt jest innowacyjne. Jednak dużym nieporozumieniem jest traktowanie tego rodzaju innowacyjności jako klucza do rozwoju innowacyjnej gospodarki. Można bowiem wskazać na różne ścieżki rozwoju innowacji:

1. Przedsiębiorstwa opracowujące lub rozwijające produkt wymagają niekiedy wsparcia teoretycznego. Wtedy naturalnym wydaje się nawiązanie współpracy z uczelnią, która powinna dysponować fachowcami o większym przygotowaniu teoretycznym dla takich badań.

2. Prace teoretyczne motywowane ciekawością badacza mogą prowadzić do rozwiązań, które znajdują swoje praktyczne zastosowania. Wówczas wynalazca stara się znaleźć inwestora, który dokona urynkowienia pomysłu tworząc na jego bazie komercyjne produkty.

3. Ciągły dynamiczny rozwój technologii – zwłaszcza informacyjnych – sprawia, że ciągle pojawiają się nowe możliwości ich wykorzystania. Najprostszą i najbardziej efektywną metodą rozwoju innowacji jest odkrywanie tych możliwości. Praca badawcza koncentruje się w tym wypadku na przeszukiwaniu globalnej sieci informacyjnej (nie tylko internet, ale też publikacje naukowe, bezpośrednie kontakty z naukowcami etc) w celu odkrycia trendów rozwojowych i nowych możliwości jakie daje technologia.

 

Pierwsza z powyższych ścieżek rozwoju innowacji jest często postrzegana przez polityków jako uniwersalna i jedyny warta wspierania. Jednak należy sobie zdawać sprawę z tego, że udział uczelni w tego typu rozwoju będzie zawsze ograniczony. Naukowcy mają często szeroką wiedzę ogólną, gdy tymczasem praca nad produktem niesie z sobą konieczność bardzo wąskiej specjalizacji. Odszukanie odpowiednich specjalistów w świecie nauki utrudnia system punktów będący podstawą oceny pracy naukowców. Naturalną bowiem metodą poszukiwań jest dla biznesu analiza publikacji powstających na uczelniach. Czytając nawet bardzo dobrą publikację jakiegoś autora trudno ocenić, czy nie powstała ona dla zdobycia punktów i jej autor nie ma nawet zamiaru kontynuowania prac w tym kierunku.

Drugi z opisanych przypadków (bardziej lub mniej przełomowe odkrycie) zachodzi rzadko. Nic więc dziwnego, że brak jest standardowych mechanizmów prowadzących „od pomysłu do przemysłu”, a droga przez mękę wynalazcy to częsty temat medialnej wrzawy (dobrym przykładem jest „polski grafen”).

Najbardziej obiecującym z punktu widzenia współpracy nauki z biznesem jest trzeci z opisanych przypadków. Dla przykładu gdy pojawia się nowa technologia (co dzieje się ciągle) o znaczącym potencjale, wielu przedsiębiorców staje przed dylematem: czy nie warto poświęcić czasu na jej poznanie i przyswojenie. Dobrym przykładem są nowe technologie w dziedzinie inżynierii oprogramowania (jak ostatnio zdobywający popularność kompilator PHP udostępniony przez Facebook'a). Zapoznanie się z taką technologią i porównanie jej z innymi rozwiązaniami to setki a godzin pracy, która przecież często jest powielana w różnych firmach. Istnienie ośrodka, który może taką pracę wykonać i udostępnić wyniki zainteresowanym jest nie do przecenienia.

Innym obszarem takich działań może być poszukiwanie podobnych produktów. Wdrożenie nowych produktów to zawsze ryzyko wyważania otwartych drzwi, a co za tym idzie – konieczność rezygnacji z premii pierwszeństwa.

Następną dziedziną koniecznych i potrzebnych badań jest rozeznanie rynku pod kątem jego potrzeb i/lub możliwości kreowania takich potrzeb.

 

Według niemieckiego Spiegel’a Amerykanie "naciskają" na Niemców, aby na wschodnich rubieżach NATO rozmieścić wojska Bundeswehry. Na razie miałby to być tylko udział w rotacyjnych zmianach wraz z wojskami USA. Czy jednak zwolennicy stacjonowania obcych wojsk na terytorium Polski biorą to, że po zwycięstwie Trumpa w USA – wojska amerykańskie mogą się wycofać z Polski?

Choć z drugiej strony – udział wojsk niemieckich z pewnością zmieniłby geopolityczną sytuację Polski. Rosjanie stanęliby przed dylematem – czy nadal ostro protestować, narażając swe relacje z naturalnym sojusznikiem - Niemcami. To zagranie Amerykanów jest trudne dla wszystkich stron. Pokazuje też, jak śmieszna jest polska „opozycja”, wedle której jakiś KOD czy TK mogą wpływać na geopolityczne działanie mocarstw. Targowica nie przepuści żadnej okazji, by zademonstrować swoją głupotę. Wczoraj w TVP Info dziennikarz zagaja na temat symptomatycznych zmian:
- Timmermans, który miał demonstrować z "nowoczesnymi" 7 maja - nie przyjedzie;
- Janusz Wojciechowski dostał posadę pomimo ostrego sprzeciwu polityków PO
Komentarz polityka PO: to klęska naszej dyplomacji!

Dziennikarz po chwili: ale przecież nasza dyplomacji o przyjazd tego urzędnika się nie starała - wręcz przeciwnie!

Czyżby politycy UE zaczynają sobie zdawać sprawę, że są wpuszczani w kanał przez wyselekcjonowanych według minimum IQ politykierów znad Wisły? A może to tylko taktyczny odwrót i mamy spokój tylko do chwili zażegnania groźby Brexitu? Bo nie ma w tej chwili rzeczy ważniejszej dla UE – niż kwestia pozostania Wielkiej Brytanii w jej strukturach.

 

Polscy ekonomiści nie mogą przeboleć programu 500+. Jeden z nich napisał, że jet to powód do wstydu – przerażające, że popiera go 80 proc. Polaków. Swoją argumentację zaczyna od stwierdzenia, że „ekonomia to fascynująca nauka oparta na aksjomatach”. Ciekawe co jest według niego źródłem tych aksjomatów i jak one brzmią? Zapewne jeden z nich mówi, że społeczeństwo nie może funkcjonować bez głodujących dzieci, których wszak nie ma, a jeśli są – to mogą zbierać mirabelki. Podobno „najważniejszy aksjomat” to wyczytane w jakiejś liberalnej książeczce popłuczyny po Smith'cie (racjonalność konsumentów połączona z „kultem użyteczności”). Czyli mamy do czynienia z typowym przedstawicielem nadwiślańskiego liberalizmu. Wczoraj w Polsacie starli się specjaliści od gospodarki reprezentujący PiS i opozycję. Przedstawiciel PO wykroił taką mniej więcej „teoryjkę”: program 500+ wpływa negatywnie na warunki makroekonomiczne i podraża obsługę długu. Za ekstrawagancję rządu zapłacimy zatem my wszyscy – także rodziny które dostaną pieniądze. Państwo jedną ręką im da a drugą zabierze. Zbigniew Kuźmiuk z PiS ripostował, że gdyby PO nie narobiło takich długów – to nie byłoby problemów z ich obsługą. Tak się jednak szczęśliwie składa, że prasa ekonomiczna opublikowała dane dotyczące stabilności i ryzyka państw Europy. Na tych mapkach im bardziej czerwony kolor – tym większe ryzyko.

Ryzyko makroekonomiczne:

Stabilność polityczna:

Widać z tego, że Polska jest jednym z państw o najmniejszym ryzyku ekonomicznym, ale odwrotnie wygląda ocena stabilności politycznej. A to jest bezpośredni wynik działalności „opozycji”, której donosy na dodatek bez wątpienia przyczyniły się do obniżenia ratingów i wzrostu kosztów obsługi długu. Wypominanie więc tego rządowi to rzeczywiście wyjątkowa bezczelność.

Opowieści o klęsce michnikowszczyzny okazały się bardzo mocno przesadzone. Nawet jeśli prosty lud nie przyswoił sobie zasad dialektyki i pozostał przy przestarzałej wierze w obiektywną prawdę, to polskie „elity”są znacznie bliżej zakłamanej Europy. Prawdziwi Europejczycy – rzec by można.

Prostym ludziom wydaje się, że powinni budować społeczeństwo zgodnie z zasadami etyki, a tymczasem kościelny dostojnk ich poucza: „Rozróżnienie z jednej strony pomiędzy wymogami wiary a opcjami społeczno-politycznymi, z drugiej zaś pomiędzy wyborami dokonywanymi przez poszczególnych chrześcijan i wyborami całej wspólnoty chrześcijańskiej powoduje, że przynależność czy poparcie dla jakiejś partii czy bloku politycznego uważane jest za decyzję osobistą, uprawnioną przynajmniej w odniesieniu do partii czy stanowisk politycznych, które dają się pogodzić z wiarą i wartościami chrześcijańskimi”. Słowa te zostały napisane tuż przed wyborami – i raczej nie ma wątpliwości, że miały wpłynąć na preferencje wyborcze. Tekst trochę zawiły – może dlatego prosty lud nie posłuchał. Wybory sprawiły też, że „rozróżnienie między wymogami wiary a opcjami społeczno-politycznymi” nagle wylądowało w koszu i pojawił się list biskupów w sprawie aborcji. Chyba nie ma w Polsce nikogo, kto nie wiedziałby, że to zwiększy i tak już głębokie podziały w społeczeństwie. Dzięki temu wspomniany dostojnik może się teraz z jeszcze większą troską pochylać nad tym problemem i apelować o pojednanie. Nad kwestią „pojednania” pochylają się też oczywiście politycy. Z różnym skutkiem – bo na przykład poseł Niesiołowski mówi, że PiS trzeba zniszczyć w „kryterium ulicznym”. Może by tak dostojnik kościelny na początek zajął się zadaniem znacznie prostszym – i zaapelował o to, by zaprzestać takiego szerzenia nienawiści do „prostego ludu” i reprezentującej go partii? Może by tak zaapelował do targowiczan, by zaprzestali plucia na własny naród – przynajmniej w tak skrajnej formie, jak Gronkiewicz-Waltz w rocznicę powstania w Warszawskim Gettcie? Potem będziemy mogli rozmawiać o jakimkolwiek pojednaniu. W Ewangelii Chrystusa nic nie ma o pojednaniu z ludźmi szerzącymi nienawiść. Mówi coś wręcz przeciwnego: „o dejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!” (Mt 7,23). Jednak w Polsce najwyraźniej uznano wyższość Ewangelii według Michnika nad Ewangelią według Chrystusa. Jest też pierwszy cud pojednania, który bez wątpienia jest efektem nowej religii. Wszystkich Polaków zjednoczyło potępienie ks. Jacka Międlara i dostojnicy kościelni mogli z ulgą usunąć go z przestrzeni publicznej, ratując nas przed zboczeniem z drogi ku zakłamanej Europie. Jedynie ksiądz Węgrzyniak na łamach „Frondy” nie jest jeszcze w pełni „pojednany” i zjednoczony w oburzeniu - bo wprawdzie popiera karę, ale nie wie dlaczego.

W amerykańskich prawyborach Wczoraj głosował stan Nowy Jork. Około 60% mieszkańców tego stanu zagłosowało na Trumpa, który zdobył w ten sposób poparcie blisko 90 delegatów. Jednak dla zapewnienia sobie nominacji potrzebuje jeszcze poparcia około 400 delegatów – spośród 674 możliwych. Wśród stanów które jeszcze nie głosowały najwięcej do wygrania jest w Kalifornii (172 delegatów). Znacząca wygrana w tym stanie mogłaby przesądzić o zwycięstwie. Podobnie jest u Demokratów – Kalifornię będzie reprezentować aż 1/3 pozostałych delegatów. Wszystko rozstrzygnie się 7 lipca – w ostatni dzień prawyborów u Republikanów. Donald Trump wie, że bez zwycięstwa bezwzględną większością jego nominacja jest bardzo wątpliwa. Robi co może (ostatnio ponoć całkowicie zreorganizował sztab wyborczy). W Nowym Jorku wypadł dużo lepiej niż w sondażach, które dają mu także zdecydowane zwycięstwo w Kalifornii. Wszystko może się zdarzyć. Pojawił się więc pomysł, aby wykorzystać potencjał informacyjny Doliny Krzemowej do „zatrzymania Trumpa”. Pracownicy Facebooka zwrócili się wprost do kierownictwa firmy, z zapytaniem – czy będą robić coś w tej materii. Jednak Mark Zuckenberg podczas niedawnej konferencji deweloperskiej F8 stanowczo odrzucił takie pomysły. On sam ma jasne poglądy i chciałby więcej swobody w handlu oraz przepływie ludzi i informacji niż Trump. Jednak w imię tej wolności oraz neutralności platformy nie może pozwolić na manipulowanie poglądami. Teoretycznie Facebook mógłby zablokować takie strony jakie zechce. Mógłby także (co byłoby pewnie bardziej skuteczne) wykorzystać wyniki eksperymentu, który ujawnił możliwość dyskretnego wpływania na nastroje użytkowników platformy. Jednak takie działania budzą etyczne wątpliwości. Dlatego firma budująca swój potencjał na zaufaniu użytkowników nie może sobie na nie pozwolić. Biznes związany z wolnym wyborem konsumentów nie może być tak nieetyczny jak świat finansów i wielkich korporacji zależnych bardziej od polityki państwa (jak na przykład przemysł zbrojeniowy). Kto chce wygrać za wszelką cenę – ten naraża się na klęskę.