Godne życie nie jest możliwe w świecie, w którym rządzi kłamstwo i zakłamanie. Cały wierzchołek „piramidy potrzeb” - poza potrzebami fizjologicznymi – opiera się na prawdzie. Bez niej nie ma mowy o poczuciu bezpieczeństwa, akceptacji, czy samorealizacji.

Prawda jest też warunkiem pokoju. Żyjąc w prawdzie, możemy określić minimalne warunki życia, które pozwalają ludziom pogodzić się z losem. Niemożność spełnienia tych oczekiwań skłania nas do zmiany miejsca lub sposobu egzystencji. Inaczej dochodzi do konfliktów.

Rozumiejąc to, można zmierzyć się nawet z trudnymi problemami – takimi jak narastający konflikt polityczny w Polsce. Czy istnieją jakieś minimalne warunki, które sprawią – że Polacy będą mogli żyć obok siebie bez wrogości? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie. Jednak zanim poleje się krew – spróbować nie zawadzi.

1. Gdy Polska przystępowała do UE – zapewniano nas, że nadal będziemy mogli żyć po swojemu. Tymczasem niejaka Sylvie Kauffmann na łamach New York Times, grożąc „rozbiciem UE” (czytaj: wyrzuceniem niepokornych) twierdzi: „my, w starej Europie nigdy nie twierdziliśmy, że demokratyczna kultura i różnorodność są częścią tego pakietu. Jednak stało się tak tylko dlatego, że nie sądziliśmy, iż musimy”. Rządy państw dominujących w UE (głównie Niemiec) zachowują się powściągliwie – napuszczając na nas swoich pismaków i wspierając „opozycję”. Czy nie byłoby prościej, gdyby wprost zostały sformułowane ich oczekiwania? Dlaczego rządzący Polską o nie nie zapytają? Dostaliśmy jakąś tam „pomoc” w „pakiecie” z uchodźcami – to chyba należałoby rozpocząć od przeliczenia – ile euro równoważy jednego uchodźcę? Warto też wiedzieć, czy Niemcom przeszkadza polityka PiS, rząd konserwatywny w Polsce, czy sami Polacy jako niezależny naród? Tak trudno to wykrztusić? Pytanie dotyczy nie tylko Niemców – bo oni mogą milczeć z wyrachowania, ale też polskich władz, które boją się zapytać (chyba, że wolą nie wiedzieć?).

2. Podobnie ma się sprawa z tak zwaną „opozycją” w Polsce. Minimum tego, czego możemy chyba oczekiwać – to powiedzenie prawdy. Naprawdę chodzi im o „demokrację”, która ich zdaniem nie jest możliwa bez Trybunału Konstytucyjnego? Może – jak twierdzi wielu zwolenników władz – chodzi o urażone ambicje? Może „oni” nie potrafią żyć bez protektoratu „starej Europy”? Albo tylko boją się o swoje majątki i wpływy? Jeśli to będzie jasne – przecież możemy się jakoś dogadać. Nie znając prawdy – nadal będziemy mieli chocholi taniec, absorbujący niepotrzebnie społeczną aktywność, która może być użyta dla dobra kraju.

Dopiero wiedząc jaka jest sytuacja w kraju – można znaleźć skuteczne środki zaradcze. Jeśli doszło do nieporozumienia, gdy przystępowaliśmy do UE – to przecież można ponowić referendum – w Polsce i „starej Unii”. Jeśli Niemcy myśleli, że za euro kupili sobie Polskę – to możemy się przynajmniej potargować? Może nie całą? Wyniki wszystkich wyborów pokazują przecież jasno, że połowa kraju łatwo zniesie ich protektorat. Może tym razem zamiast jakichś „korytarzy” czy rurociągów można by ustalić jaki poziom ustępstw zaspokoi odradzającą się w Niemczech, a przytłumioną klęską roku 1945 żądzę panowania?

 

Europa chlubi się swoimi wartościami, demokracją, umiejętnością rozwiązywania konfliktów drogą dialogu. Czemu nie mielibyśmy spróbować i tym razem wielostronnych rozmów? Rząd niemiecki mógłby wydelegować swoich pismaków, którymi się wysługuje. „Zatroskane” lewactwo z Brukseli – swoich urzędników, którzy i tak nie mają nic do roboty. Polska Targowica – zamiast tracić czas na demonstracjach – też może zająć się czymś pożytecznym. Wśród rządzących także bez trudu można wskazać osoby, które mogą bardziej konstruktywnie spędzić czas (na przykład profesor Gliński, który ma zarządzać polską kulturą). Dajmy im wszystkim pół roku na wypracowanie kompromisu i poddajmy go pod referendum. A reszta społeczeństwa Polski i „zatroskanej” starej Europy zyska przynajmniej tyle spokoju….

Jedynka TVP przypomniała marcowy program Kłopotowskiego i Moroza („Tanie Dranie”) na temat fali imigrantów zalewającej Europę. Miejmy nadzieję, że dlatego – by widzowie nie przeoczyli rzeczy ważnych, a nie dla zapchania „ramówki” (dotyczy to także pokazanego w tym samym dniu filmu Anity Gargas na temat Smoleńska). Program z udziałem Katarzyny Kasi z „Kultury Liberalnej” oraz Waldemara Hoffa z Akademii Leona Koźmińskiego jest rzeczywiście wart obejrzenia. Przede wszystkim z powodu zerwania z tradycyjną formą telewizyjnej dyskusji. Standardem w takich dyskusjach (przynajmniej w obszarze tak zwanego mainstreamu) jest udający bezstronność prowadzący, który przydziela czas stronom sporu, dobranym na zasadzie skrajnych przeciwieństw. Niestety często naprzeciw osób które mają coś ciekawego do powiedzenia sadza się zaprawionych w obszczekiwaniu przeciwnika pyskaczy. Na dodatek osoba interesująca nie ma możliwości przedstawienia swego stanowiska – bo prowadzący przerywa w najciekawszym momencie – w trosce o „trzymanie się tematu”, sprawiedliwy podział czasu, czy po prostu powstrzymania narracji, która odbiega od poglądów mainstreamu. Dlatego jedyną sensowną reakcją po nieopatrznym obejrzeniu takiej publicystyki jest radość ze stopniowej marginalizacji telewizji.

W programie Moroza i Kłopotowskiego mamy także dwa skrajnie przeciwne stanowiska i scenariusz przygotowany pod z góry założoną tezę (zdrada Europy przez liberalną lewicę). Jednak prowadzący ani myślą udawać bezstronność. Wzbudziło to zresztą oburzenie „Trybuny Ludu”, która donosi, że prowadzący „rezygnują, niestety, z roli przypisanej w takiej sytuacji gospodarzom, czyli bezstronności, i pytając gości – mniej lub bardziej zaczepnie – stają się chwilami napastliwi. Kłopot w tym, że ich poglądy dotyczące prezentowanego tematu nie rozkładają się równomiernie, tak by widzom, a przede wszystkim gościom stworzyć klimat do samodzielnego wyciągania wniosków”.

Trudno się zgodzić z tak powierzchowną i w sumie absurdalną opinią, gdy weźmiemy pod uwagę, że konwencja telewizyjnej dyskusji została złamana w jeszcze bardziej fundamentalnej sprawie. Redaktorzy nie traktują widzów jak głupoli, którym mają objaśniać świat, ale wchodząc w dialog z zaproszonymi gośćmi starają się zmierzyć z trudnym problemem. Na dodatek strona przeciwna jest reprezentowana przez osobę błyskotliwą o spójnych i dobrze ugruntowanych poglądach (cóż z tego, że jedna naprzeciw trzech – dała radę ;-)). Można się nie zgadzać z tymi poglądami, ale warto się z nimi zmierzyć – bo to nie są z pewnością puste slogany, z jakich słynie „kultura liberalna”. Niestety prowadzący nie czuli się na siłach, aby odejść od scenariusza i podjąć dialog. Dlatego pozostała im konkluzja (tu już mamy nieznośny telewizyjny standard), że nie uda się zbliżyć stanowisk. Szkoda.

Wygląda na to, że Kanada jest pierwszym dużym państwem świata zachodniego, w którym liberalni ekonomiści utracili wpływy. Młody premier Kanady chce realizować działania, które idą w dokładnie odwrotnym kierunku, niż ten opisany w podręcznikach ekonomii. Przede wszystkim przyjęto do wiadomości rzecz fundamentalną: jeśli nastąpi dalszy rozwój prekariatu (najkrócej mówiąc ludzi, którzy pracując nie są w stanie osiągnąć dochodu pozwalającego na swobodne życie), to gospodarka się zawali i będzie coraz gorzej. Nie da się też podnieść płacy minimalnej, gdyż to spowoduje dalszy upadek drobnego biznesu, wypieranego przez korporacje. Jedynym sensownym rozwiązaniem problemu wydaje się w tej sytuacji zapewnienie każdemu Kanadyjczykowi bezwarunkoweo dochodu na poziomie wystarczającym do godnego życia. Kopernikański zwrot polega na tym, że to dzięki bogactwu ludzi rozwijać się ma ekonomia kraju, a nie dzięki rozwojowi państwa bogacić się ludzie. Jeśli w tym kierunku zmierza ekonomia, to polski program 500+ może się okazać pionierskim! Ma on dać taki sam efekt, ale natychmiast i bez tak dużych obciążeń dla budżetu, jak generowałby bezwarunkowy dochód podstawowy który na razie rozważają jedynie kraje bogate.

Premier Kanady Justin Trudeau zapowiedział też, że jego rząd wycofuje się z przesunięcia wieku emerytalnego.

W Kanadzie eksperymentowano z bezwarunkowym dochodem już w latach 70-tych, chcąc ustalić – czy nie obniży on chęci do pracy (co jest głównym argumentem liberalnych ekonomistów). Obecnie sięgnięto do tych danych i okazało się, że „tylko dwie grupy pracowały mniej – świeżo upieczone matki i nastolatkowie. Kobiety „kupowały” sobie w ten sposób dłuższe urlopy macierzyńskie, które wtedy wynosiły tylko 4 tygodnie. Nastolatkowie z kolei pracowali mniej, bo nie musieli rzucać szkoły, aby rozpocząć życie zawodowe, ale mogli pozwolić sobie na pozostanie w szkole i jej ukończenie”.

Obecnie taki eksperyment postanowiono rozpocząć w Ontario – najludniejszym stanie Kanady leżącym na wschodnim wybrzeżu. Minimalne wynagrodzenie wynosi tam $11.25 na godzinę, gdy tymczasem w ośmiomilionowym Toronto dopiero $16 pozwala się utrzymać. Dlatego rząd poszukuje rozwiązań, które pozwolą a najbardziej efektywny sposób podnieść dochody społeczeństwa.

 

 

Na zdjęciu obecny Premier Kanady

Julian Tuwim – wielki poeta polski kochał prosty lud i nienawidził faszystów. Pod wpływem wojennych przeżyć nienawiść do faszystów stała się nienawiścią do Niemców, a zatroskanie o los polskich chłopów i robotników przekształciła się w miłość do sowietów. Poeta dał wyraz tym uczuciom pisząc „Kwiaty Polskie”. Słynna „Modlitwa” pochodząca z tego poematu nie kończy się na fragmencie:

Każda niech Polska będzie wielka:
Synom jej ducha czy jej ciała
Daj wielkość serc, gdy będzie wielka,
I wielkość serc, gdy będzie małą
.

Choć tak właśnie jest często przytaczana – w podręcznikach, na akademiach, czy nawet wśród duszpasterskich pomocy. Poemat ma ciąg dalszy – tyle, że nieco szokujący:

Wtłoczonym między dzicz niemiecką
I nowy naród stu narodów -
Na wschód granicę daj sąsiedzką,
A wieczną przepaść od zachodu
.

Ta miłość do sowietów stała się powodem zerwania przez Jana Lechonia wieloletniej przyjaźni z Tuwimem. Piotr Matywiecki w znakomitej książce poświęconej wielkiemu Poecie przytacza dramatyczny list kończący tą przyjaźń: „Ostatnia nasza rozmowa telefoniczna dopełniając miary Twoich niezliczonych odezwań się pełnych ślepej miłości do bolszewików, katów i morderców narodu polskiego, przekonała mnie, że nie uda mi się dłużej oddzielać Twoich poglądów politycznych od Twojej osoby i że będzie ona między nami raz na zawsze ostatnią. […] Mogę i muszę Cię jednak zapewnić, ponieważ Twoje informacje polityczne pochodzą najwyraźniej ze złych źródeł, że jeśli istnieją między Polakami różnice zdań co do polityki polsko-rosyjskiej i taktyki jaką w niej należy stosować – to nie ma Polaka [...], który by nie uważał że bolszewicy postąpili wobec Polaków jak mordercy i zbrodniarze, godni swoich niedawnych sprzymierzeńców, zbójów hitlerowskich”.

Jeszcze bardziej szokujący jest dalszy fragment „Modlitwy”, kontrastujący z wcześniejszymi strofami poprzez zupełnie obcą chrześcijanom żądzę zemsty:

Dłonie Twe, z których krew się toczy,
Razem z gwoździami wyrwij z krzyża
I zakryj, zakryj nimi oczy,
Gdy się czas zemsty będzie zbliżał.
Przyzwól nam złamać Zakon Pański,
Gdy brnąć będziemy do Warszawy
Przez Tatry martwych ciał germańskich,
Przez Bałtyk wrażej krwi szubrawej.

 

Z firmy Mossack Fonseca wyciekły tajne dokumenty. Nie byłoby w tym takiej sensacji, gdyby nie to, że firma zajmuje się pomocą w korzystaniu z „rajów podatkowych”. Pomaga w ten sposób ukrywać majątek - między innymi znanym politykom. Wśród nich jest proamerykański Prezydent Argentyny Mauricio Macri, były prezydent Gruzji, premier Islandii, współpracownicy Prezydenta Rosji Putina, Prezydent Ukrainy Poroszenko, ojciec premiera Wielkiej Brytanii Camerona, wielu polityków z Bliskiego Wschodu i jeden rodzynek z Polski: Paweł Piskorski, były polityk PO.

Według Piskorskiego „hwszystko jest zgodne z prawem”. To nie ulega wątpliwości – bo przecież w Polsce przyrost majątku większy od dochodów jest nie tylko zgodny z prawem, ale nawet ma ochronę Trybunału Konstytucyjnego.