Reklamy zamawiane przez państwowe przedsiębiorstwa są jednym ze spoiw obecnego systemu. Chcąc go naprawić, należałoby zabronić reklamowania się państwowym firmom w prywatnych mediach. Na to jednak politycy się nie zdobędą, bo przychylność mediów jest im potrzebna.

Afera podsłuchowa odsłania kulisy funkcjonowania tego układu. Oto fragment rozmowy ministra Pawła Grasia z prezesem koncernu paliwowego PKN Orlen Jackiem Krawcem (z relacji Zbigniewa Kuźmiuka):

Krawiec zwraca Grasiowi uwagę, że niektórzy prezesi spółek Skarbu Państwa rekomendowani przez Platformę (tutaj wymieniony jest jeden z nich prezes PZU S.A. Andrzej Klesyk), czując już zbliżające przesilenie polityczne, dają reklamy do pism określanych jako prawicowe (w tym przypadku chodzi o tygodnik "wSieci").

Krawiec używa w tej sprawie wulgarnego języka i opisuje to tak: "widzisz, jeb..ni, jeszcze Klesyk skur..el wiesz, że on w "wSieci" ogłoszenia daje". I dalej "ja mówię, co ty k..wa, odpier...sz? A on na to, że to klienci potencjalni".

Graś przytakuje prezesowi Orlenu ze zrozumieniem.

Ten fragment rozmowy dobitnie pokazuje, że tylko media sprzyjające rządowi mogą liczyć na reklamy ze spółek Skarbu Państwa, a te jak wiadomo są takich rozmiarów, że decydują o "być albo nie być" każdego medium w szczególności tytułów prasowych.

Najwyraźniej Ministerstwo Finansów uznało, że podatki są w Polsce jeszcze zbyt mało skomplikowane, dlatego postanowiło upowszechnić VAT odwrócony. Czyli zasadę, że to kupujący płaci podatek, a nie sprzedawca. Dotąd takie zasady stosowano przy obrocie złomem. Jednak teraz chodzi o towary będące w obrocie detalicznym – głównie telefony komórkowe. Aby odseparować drobne transakcje detaliczne, mechanizmu odwróconego VAT nie stosowano by m.in. w sytuacji, gdyby sprzedaż w jednym dniu na rzecz jednego nabywcy nie przekraczała wartości 20 tys. zł (bez podatku).

 

Przeniesienie obowiązku zapłaty podatku na kupującego nie zwolni sprzedawcy od podawania informacji o transakcji.

Resort finansów chciałby, by nowe przepisy weszły w życie 1 stycznia 2015 r. "(...) podyktowane to jest potrzebą jak najszybszego wprowadzenia kolejnych instrumentów (...) mających na celu walkę z nadużyciami i wyłudzaniem podatku VAT. Pilne wprowadzenie tych rozwiązań jest zgodne z postulatami uczciwych przedsiębiorców działających w tych branżach"

 W Bułgarii trwa konflikt w iście mafijnym stylu: między oligarchą Peewskim a bankierem Wasilewem. Przez ponad siedem ostatnich lat interesy Peewskiego były ściśle związane z bankiem Wasilewa. Przez lata bank ten finansował sprzedane w kwietniu imperium medialne rodziny Peewskiego i wiele związanych z nim firm, choć formalnie biznesmen nie ma ani jednej, bo wszystkie są zarejestrowane w rajach podatkowych.

Niedawno Peewski zarzucił Wasilewowi próbę zabójstwa. Później ktoś rozpoczął kampanię mailingową przeciw jego bankowi (Korporacyjny Bank Handlowy, KTB). Anonimowe maile zawierały sugestie, że „pewien bank” może upaść. Wskutek masowego wycofywania wkładów bank utracił płynność i został objęty nadzorem banku centralnego. Równocześnie ujawniono, że szef bułgarskiego nadzoru bankowego, Cvetan Gunczew, jest oskarżony o nieprawidłowości. Kryzys zaczął rozlewać się na cały system bankowy. Od czwartku rozpowszechniane są pogłoski o problemach Pierwszego Banku Inwestycyjnego (PIB). Spowodowało to panikę i „run na bank”. Akcji banku spadły o 23%.

Władze Bułgarskie ogłosiły, że te działania są wynikiem spisku mającego na celu destabilizację systemu bankowego. Aresztowano już kilka osób. Pojawiają się też podejrzenia, że ma to związek z decyją o wstrzymaniu przez Bułgarię budowy rurociągu South Stream.

Komentatorzy uważają, że system bankowy jest stosunkowo bezpieczny, a płynności w bułgarskich bankach jest ponad europejską przeciętność.

 

 

Jeden z najbogatszych ludzi w USA, Nick Hanauer (jak sam mówi - należy do 0,01% uprzywilejowanych) rozważa problem rosnących nierówności.

 

Problemem nie są same nierówności, ale ich wysokość. Przepaść między bogatymi a biednymi pogłębia się coraz szybciej. W roku 1980 1% najbogatszych przejmowało 8% dochodu narodowego USA, a udziałem 50% najbiedniejszych było 18%PKB. Dzisiaj jest to odpowiednio 20% i tylko 12%! Wskutek tego społeczeństwo kapitalistyczne przekształca się w społeczeństwo feudalne.
Nick Hanauer uważa, że ten system nie ma szans przetrwać. Nie ma bowiem przykładów w historii ludzkości, w których takie nierówności byłyby trwałe. Efektem może być albo państwo policyjne albo rewolucja. Wielu ludzi myśli, że Ameryka jest wyjątkowa także pod tym względem. Ale to nieprawda.


 

Tą opinię potwierdza analiza opublikowana przez businessinsider.com.

Autor rozprawia się przy okazji z popularnym mitem, który ma uzasadniać tolerancję dal bezgranicznej chciwości: „bogaci tworzą miejsca pracy”.

 

Tezę tą porównuje do tezy, że nasiona tworzą drzewa. Nasiona jedynie zaczynają wzrost drzew. Ale do wzrostu jest potrzebna żyzna gleba, słońce, woda, atmosfera itd..

 

Analogicznie miejsca pracy tworzą głównie klienci przedsiębiorstw. A więc amerykańska klasa średnia. Dlatego ubożenie tej klasy wpływa wprost na bezrobocie, pogłębiając problem rozwarstwienia.

 

Udział wynagrodzeń w PKB drastycznie się obniżył:

 

 

 

 

Z polskiej perspektywy możemy się cieszyć, że u nas ten problem jeszcze nie jest tak wielki, ale obawy budzi zapał z jakim podążamy amerykańską ścieżką.

 

 Wprowadzenie w Polsce e-myta (systemu ViaToll) wiązało się ze zwolnieniem samochodów ciężarowych z opłat autostradowych. Państwo dzieli się za to operatorami autostrad zebranymi opłatami. W marcu bieżącego roku rząd przekazał na autostrady A1 i A2 kwotę 1,6mld zł. Druga z tych autostrad jest prywatna (należy do spółki Autostrada Wielkopolska Jana Kulczyka). Dziennikarzy interesowało, jak zostanie powyższa kwota podzielona. Jak zawsze, gdy rząd chce coś ukryć przed społeczeństwem, przywołano tajemnicę handlową: Strony umowy o budowę i eksploatację autostrady płatnej przyjęły za zasadę, że całość zapisów stanowiących umowę, a także dokumentów finansowych podlegają ochronie tajemnicy państwowej i handlowej, zwalczaniu nieuczciwej konkurencji i dostępie do informacji publicznej.

 

Tym razem jednak te transfery zwróciły uwagę Komisji Europejskiej, według której państwo przekazało spółce Autostrada Wielkopolska o 1 mld zł za dużo.

 

Do umowy Autostrady Wielkopolskiej z rządem już wnoszono poważne zastrzeżenia:

Przetarg wzbudził kontrowersje, bowiem jego zasady opracował założyciel i były szef Autostrady Wielkopolskiej, którego ówczesny minister transportu Andrzej Liberadzki zatrudnił na stanowisku prezesa ABiEA. Konkurenci zwycięskiego konsorcjum sugerowali też stronniczość - wybranych przez ministra - członków komisji przetargowej; byli wśród nich ludzie zawdzięczający w sporej mierze swe kariery i awanse znanemu biznesmenowi Janowi Kulczykowi, udziałowcowi AW SA.

 

We wrześniu 1997 r., na 12 dni przed wyprowadzką z ministerstwa (nowy rząd), Liberadzki podpisał z AW SA umowę koncesyjną, jak zapewniał - bardzo restrykcyjną. Można mu było jedynie wierzyć na słowo, bo treść umowy została utajniona.

 

Tydzień później Autostrada Wielkopolska obiecała, że odda do użytku swoje odcinki A2 w ciągu 8-10 lat. Zapowiedziała, że weźmie udział w przetargach na kolejne (wschodnie) fragmenty "dwójki". Pod koniec 1997 r. ujawniła jednak, jak rozumie zawartą przez siebie z rządem umowę. Okazało się, że oczekuje od państwa wsparcia w postaci 1,5 mld dolarów gwarancji kredytowych. Ministerialni urzędnicy byli mocno zdziwieni.

 

W 1998 r. wiceminister transportu Witold Chodakiewicz stwierdził, że podpisana przez Liberadzkiego umowa jest rażąco niekorzystna dla budżetu państwa. Ujawnił, że koncesjonariusz może budować swoje trzy odcinki przez 17 lat, a nawet dłużej, bez płacenia z tego tytułu kar. Poza tym AW SA zagwarantowała sobie, że w pasie 150 km od autostrady nie będą modernizowane drogi alternatywne. Później - w toku kolejnych negocjacji - koncesjonariusz wyliczył koszt budowy kilometra autostrady na 8 mln euro, czyli ponad 30 mln zł. Chodakiewicz twierdził, że konkurenci gotowi są budować o wiele szybciej, taniej i na korzystniejszych warunkach.