Barack Obama głęboko zaniepokojony doniesieniami o ruchach wojskowych podejmowanych przez Federację Rosyjską wewnątrz Ukrainy, w piątkowym przemówieniu ostrzegł Putina. Mówił, że jakiekolwiek naruszenie suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy będzie prowadzić do głębokiej destabilizacji. Stany Zjednoczone będą współdziałać ze społecznością międzynarodową, zapewniając, że każda interwencja wojskowa na Ukrainie będzie kosztowna.

Polscy dziennikarze zrozumieli to trochę inaczej: poinformowaliśmy władze Rosji, że interwencja na Ukrainie wiązałaby się z ogromnymi kosztami.

No bo to logiczne, że Putin musi się czuć już ostrzeżony - przez Radka, a następnym krokiem powinno być nawrzucanie mu przez „gorącą linię”. Może było akurat zajęte?

Mogliśmy to obserwować w Polsce, gdy zalew styropianowej elity był mniej drastyczną powtórką czasów, gdy „nie matura lecz chęć szczera ….”. Możemy to obserwować na Ukrainie, gdy kandydat do sprawowania rządów „leci Balcerowiczem”. Oczywiście naród musi dostać coś w zamian za kontrolę nad gospodarką. Każdy pomysł politycznej menadżerii jest dobry – byle czymś zająć rozpalone głowy. W zasadzie im głupszy, tym lepszy. Cofnięcie zgody na używanie języków mniejszości pasuje jak ulał.

 



 

Polscy publicyści pokonując kolejne wyśrubowane rekordy wciąż dowodzą, że głupota ludzka może być nieogarniona. Przykładem może być polemika ze Zbigniewem Brzezińskim, pióra Piotra Sokołowskiego z „Dziennika”. Dziennikarza słusznie oburza instrumentalne potraktowania Polski przez jakąś Rosjankę, która ubolewała nad tym, że Europa odebrała Polskę Rosji. Puentą tekstu jest zaś radość z tego, że Polska odebrała zabawki – czyli Ukrainę – Putinowi. Komentowanie tego tekstu niestety wymagałoby zejścia na poziom wyznaczony przez polskie media. A więc bez komentarza....

 

Idąc za radą autoryteta, nie powinniśmy udawać, że bydło nie jest bydłem. Co to oznacza w praktyce? Mieszkańcy wsi wiedzą doskonale: bydło trzeba trzymać w zagrodzie, bo inaczej nam narobi kłopotów. Wychowany w mieście premier tego nie rozumie i pozwala swemu bydłu grasować w szkodzie.

Dzisiejsza „Rzeczpospolita” donosi, że 'Ojciec drze koty z prezesem'. Chodzi o rzekome starcie o. Tadeusza Rydzyka z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Skąd dziennikarze to wiedzą? Musi być – któryś siedział pod stołem przy którym trwała kłótnia, kto ma kandydować do PE.

Bo chyba poważny dziennik nie oparł swojej sensacji (kilka artykułów) na twierdzeniu jakiegoś anonima, ponoć europosła PiS, że „Nasi kandydaci muszą się kierować jedną lojalnością: wobec prezesa. A z kandydatami ojca dyrektora różnie do tej pory bywało”.