Szanowna Pani,

Przeczytałem Pani żale z powodu oplutego przez kogoś samochodu. Ponieważ mamy do czynienia z martwą naturą – kwestia ewentualnych cierpień samochodu nie wchodzi w rachubę, a sam czyn – choć niezbyt elegancki – nie jest chyba wart publicznego roztrząsania? Chyba, że uważa Pani ten gest za manifestację jakichś istotnych i powszechnych postaw.

Mało prawdopodobne wydaje mi się, aby ten czyn był – jak Pani twierdzi - wyrazem nienawiści do pani. Dlaczego przypadkowy przechodzień miałby nienawidzić nieznanego mu kierowcę? Co prawda zachodzi tu zbieżność nazwisk ze znaną kiedyś aktorką, ale o ile pamiętam nie grała ona jakichś odrażających postaci – co u osób utożsamiających aktora z graną rolą mogłoby wywołać skrajne reakcje. Nie mówiąc już o tym, że po tylu latach na pewno emocje by opadły.

Jeśli więc oplucie samochodu było czymś więcej niż brzydkim zachowaniem – to może chodziło o artystyczny wyraz emocji? Nie znam się na współczesnej sztuce, ale wiem, że mamy w niej do czynienia z łamaniem różnych tabu i zachowaniami powszechnie uznawanymi za chamskie (jak żarty z cudzej tragedii, czy szarganie powszechnie szanowanych wartości). Szukając informacji, które mogłyby naprowadzić nas na wyjaśnienie tej kwestii, stwierdziłem – że Pani należy do tych nowoczesnych performansów – więc może warto by uznać zasadę „mam takie prawa jakie jestem skłonny przyznać innym”? Nawiasem mówiąc Pani żarty na temat katastrofy smoleńskiej lub ogłaszanie „exodusu” kobiet pod hasłem „kurwa mać” wydają mi się mało śmieszne. Ale ja nie znam się na tego rodzaju formach artystycznego wyrazu.

Piszę do Pani z zupełnie innego powodu. Ogłasza Pani wojnę i podejmuje aktywny w niej udział. To sprawa między Panią i osobami z którymi Pani walczy. Jeśli rzeczywiście w efekcie ktoś napluł na pani samochód – to o co te żale do całego świata? W szczególności nie podoba mi się oskarżanie władz Polski o inspirację dla takich zachowań. Taka reakcja wydaje mi się skrajną głupotą i chamstwem. Mówi Pani: „Oskarżam o to nasze władze. Bo powiedzieli, że im wolno, co więcej, podjudzili ich”. Uprzejmie proszę zatem o przytoczenie słów zachęty do takich zachowań wypowiedzianych przez przedstawicieli władzy. Inaczej pomyślę sobie, że kieruje Panią jedynie nienawiść do tych władz i reprezentowanego przez nie państwa. Może więc słusznie obawia się Pani, że ktoś może Pani odmówić miana patriotki? Bo patriota raczej nie będzie nienawidził swojego państwa.

 

Z poważaniem

Jerzy Wawro

W wygadywaniu ekonomicznych bredni z miną wszechwiedzącego eksperta Ryszard Petru przebił nawet „szkodnika Balcerowicza”. Media ekscytują się kolejnymi wpadkami szefa Nowoczesnej i jego kumpli, ale święto „Sześciu Króli”, król „Belzebub” czy wigilijny pasztet to tylko żałosne świadectwo wyalienowania z narodowej tradycji. O wiele gorsza jest totalna ignorancja w kwestiach gospodarczych, połączona z reakcją tak zwanych dziennikarzy, traktujących wygadywane przez Petru głupoty jak słowo objawione. Już opublikowane w kampanii wyborczej „Kierunki Programowe” partii „Nowoczesna” opierały się o dziwaczną wizję gospodarki, ignorującą podmiotowość społeczeństwa któremu ta gospodarka powinna służyć. Wtedy jednak można było się jeszcze spodziewać, że to jedynie jakaś forma opętania liberalną ideologią. Jednak okazuje się, że nie przypadkiem „nowoczesna partia” kierowana przez „eksperta ekonomicznego” nie poradziła sobie z prawidłowym rozliczeniem kampanii wyborczej. Pan Petru może podobnie jak jego mistrz Balcerowicz uchodzić za eksperta, dopóki nie udaje się jego słów zderzyć z twardymi faktami. Większość tego typu ekspertów przynajmniej opanowało sztukę ograniczania się do ogólników. Ale nie Petru. On w swym zadufaniu potrafi wprost z sufitu ogłosić, że „istnieje poważne ryzyko, że deficyt będzie znacznie wyższy niż ten, który jest prognozowany”, gdy tymczasem mamy dużo wyższe od przewidywanych wpływy z zysku NBP - można się więc raczej spodziewać, że podobnie jak w roku 2016 deficyt będzie mniejszy niż zapisany w ustawie budżetowej. Ale o tym dowiemy się dopiero za rok. Dużo śmieszniejsze są krótkoterminowe przewidywania „eksperta”, które są natychmiast weryfikowane. Powołując się na swe doświadczenie ekonomiczne Petru ogłosił: bez budżetu nikt nie kupi polskich obligacji. Tymczasem: „W pierwszym czwartkowym przetargu inwestorzy kupili pięć rodzajów obligacji skarbowych o zapadalności od dwóch do dziesięciu lat za łączną kwotę 5 mld zł, przy popycie sięgającym prawie 13 mld zł. W uzupełniającym przetargu MF sprzedało jeszcze papiery za miliard złotych przy popycie przekraczającym dwa miliardy”.

Przy okazji wdrażania bezwarunkowego dochodu podstawowego dla obywateli Finlandii rozgorzał absurdalny spór o sens takiego rozwiązania. Sebastian Stodolak uważa, że „pieniądze za nic” to szkodliwa utopia. Z kolei Rafał Woś zwraca uwagę, że obecnie rentierzy otrzymują pieniądze za nic i jakoś to nikomu nie przeszkadza. Te i inne podobne opinie łączy jedno: akceptacja pieniądza jako uniwersalnej miary wartości a przepływów pieniężnych jako sposobu redystrybucji bogactwa. Wartość pracy i bogactwa (dobrobytu) jest wyrażana w pieniądzu. Spór toczy się zaś jedynie o to na ile państwo ma dbać o to, by każdemu tych pieniędzy wystarczyło na zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Jeśli zaakceptujemy fakt, że każdy członek społeczeństwa wzbogaca ją swym istnieniem, a celem wspólnoty jest dbałość o to, by każdy człowiek żył godnie – to kwestia przepływów pieniędzy staje się drugorzędna. To tylko jeden z aspektów funkcjonowania wspólnoty. Polski system 500+ czy amerykański system bonów żywnościowych nie są z założenia „rozdawaniem pieniędzy za nic”. Są to jedynie sposoby realizacji celów społecznych w warunkach dominacji pieniądza.

Nikt nie protestuje przeciw „pieniądzom za nic” nie tylko uzyskiwanym ze zgromadzonych kapitałów, ale też przeciw redystrybucji bogactwa realizowanej w formie inwestycji strukturalnych. Zbudowanie autostrady, obwodnicy czy kopalni w sposób radykalny zmienia warunki bogacenia się korzystających z tych inwestycji osób (bynajmniej nie wszystkich jednakowo). Na instytucje państwowe i obronne godzą się łożyć także wszyscy obywatele – niezależnie od stopnia w jakim z tego korzystają. Darmowa edukacja i wsparcie kultury to także „pieniądze za nic”, przeciw którym prawie nikt się nie buntuje. Oczywiście artyści i „profesory” będą utrzymywać, że oni nie dostają pieniędzy za nic – bo wykonują ciężką pracę. Gdyby to była prawda, to płaciliby im wyłącznie ci, którzy z tej pracy korzystają.

Całkiem sporo tych „pieniędzy za nic”. Jeśli więc akceptujemy taki system darmowego pieniądza, to dyskusja powinna się ograniczać do tego – jaki zakres wsparcia jest możliwy i konieczny. Ważniejsze jest jednak to, że wraz z rozwojem innych (niż przepływy pieniężne)  systemów wymiany dóbr i usług możliwe będzie realizacja rozwiązań opartych na innych zasadach, niż rozdawanie pieniędzy. Szerszy będzie wtedy zakres dóbr, które mają ekonomiczną wartość. I to powinien być główny kierunek refleksji i poszukiwań.

Chyba zbliża się kres idei „społeczeństwa otwartego”. Jego główny sponsor i propagator George Soros sam postrzega wybór Donalda Trumpa jako wielki cios dla tej idei, która w jego przekonaniu jest tożsama z demokracją. Jego krytycy twierdzą, że tak naprawdę chodzi o kulturowy marksizm, a USA jest republiką konstytucyjną, a nie demokracją typu ateńskiego. Czyli najkrócej mówiąc są to rządy ludzi wybranych przez społeczeństwo, a nie rządy społeczeństwa. Ojcowie Założyciele Stanów Zjednoczonych wręcz obawiali się „rządów motłochu”. Tymczasem strategia działania propagatorów „społeczeństwa otwartego” polega właśnie na mobilizacji tego motłochu. My możemy to obserwować w działaniach KOD’u. Widać jednak Soros jest zbyt zajęty „kłopotami” w USA – skoro przywódca tego motłochu musi sięgać po pieniądze ze społecznych zbiórek. Dziennikarze dziwią się dlaczego na fakturach jakie Kijowski wystawia KOD’owi są różne usługi, ale taka sama kwota. Jeśli to miałby być ryczałt – to czemu nie jest to kwota okrągła? Wyjaśnienie może być banalnie proste: to wynika z bieżącego kursu srebrników.

Wspomniane rozróżnienie demokracji i republiki staje się istotne wyłącznie wtedy, gdy w społeczeństwie zanikają wartości konserwatywne. W takim społeczeństwie „bez własności” jakiego chciałby Soros (a w Polsce Michnik) – trudno ustalić reguły funkcjonowania inaczej niż poprzez odwołanie do „woli ludu”. W społeczeństwie konserwatywnym istnieje system wartości, któremu wszyscy muszą się podporządkować. Polska jest republiką a system wartości zawarty w naszej Konstytucji ma swe korzenie w chrześcijaństwie. Odrodzenie konserwatyzmu zmierza do ponownego odkrycia prawdy: jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu. To dla marksistów jest nie do zaakceptowania. Są gotowi zniszczyć państwo – jeśli nie będzie innego sposobu na pozbawienie społeczeństwa znienawidzonych przez nich wartości. Stąd ten dziwaczny sojusz SB-ków, styropianowej „elity” i motłochu kierowanego przez Kijowskiego.


Tak sympatyczny i inteligentni dziennikarze jak Szułdrzyński i Chrabota nie powinni diagnozować tylko polskiej demokracji! Zwłaszcza teza o „błahych przyczynach” najpoważniejszego w historii III RP kryzysu parlamentarnego jest warta upowszechnienia. Amerykańscy Demokraci mogą po przeczytaniu tego tekstu zablokować parlament i nie dopuścić do złożenia ślubowania przez Trumpa – bo to przecież nic takiego. Na pewno przyda się talent polskich „dziennikarzy” do wyszukiwania wszystkich, którym psychiatra zalecił popluć trochę na władzę. Systematycznie będą też wyjaśniać Trumpowi, że głosujący na niego Amerykanie wcale nie chcą aby realizował obietnice. A przynajmniej nie tak szybko. Bez tych trzech czynników tamujących (plucie, perswazja i usprawiedliwianie warcholstwa) sprawdzą się prognozy i – zgodnie z zapowiedziami przeciwników Trumpa – świat będzie zgubiony. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Donald Trump już się zabrał do przygotowań do budowy muru na granicy z Meksykiem i wpłynął na przeniesienie wielkiej inwestycji Forda z Meksyku do USA. Wcześniej jednym twittem rozbroił knowania Obamy, które miały utrudnić mu zmianę polityki wobec Rosji i pokazał, że nie ma zamiaru przejmować się chińskimi zastrzeżeniami. Strach pomyśleć co będzie dalej!