Kilka dni temu Zbigniew Jakubowski -wiceprezes Union Investment TFI – ogłosił zadziwiające proroctwo:agencja ratingowa Moody's w maju może obniżyć rating Polski. Zważywszy na fakt, że jego opinia nie ma potwierdzenia w twardych danych, może warto by sprawdzić jakie inwestycje poczyniła ostatnio kierowana przez niego instytucja? Według analityków BofA Merrill Lynch taki scenariusz jest mało prawdopodobny: Nie spodziewamy się dalszych obniżek ratingu ze strony S&P ani innych agencji. Zaskakująca decyzja S&P była spowodowana wyłącznie wydarzeniami natury politycznej. Negatywna perspektywa, która utrzyma się przez pewien czas, opiera się na obawach o niezależność banku centralnego, biorąc pod uwagę obecne wydarzenia w kraju. Z tego powodu nie spodziewamy się, by S&P w najbliższym czasie zmieniła ten pogląd – argumentują.

We wtorkowym raporcie analitycy banku zwracają jednocześnie uwagę na silną kondycję polskiej gospodarki, na tle – szeroko rozumianych – emerging markets.

Jak podaje Ministerstwo Finansów w ostatnich dniach sytuacja na rynkach finansowych stabilizowała się, a rentowności polskich obligacji wyemitowanych zarówno na rynek krajowy, jak i rynki zagraniczne powróciły w okolice poziomów sprzed decyzji S&P. Znacząco wzrosła także siła złotówki (frank znów jest poniżej 4 PLN).

Biorąc pod uwagę załamanie się strategii „Polski na kolanach”, nic dziwnego, że partia targowiczan szykuje rząd na uchodźctwie ;-).

W poniedziałek zaczęły się prawybory w USA (w stanie Iowa). Gdyby wyniki wziąć jako prognostyk szans wyborczych, to liczy się tylko 5 kandydatów. Wśród demokratów bardzo niewielką ilością głosów wygrała Hillary Clinton - czyli sponsorowanej przez Sorosa reprezentantka bankierów i establishmentu (taki ichniejszy Petru, tyle że kobieta i trochę bardziej obyta od polskiego „lidera opozycji”). Tuż za nią komuch i lewak (nasze SLD byłoby dla niego mało socjalistyczne) Bernie Sanders. Po stronie republikanów wygrał z kolei ultrakonserwatywny Ted Cruz, przy którym Kaczyński wygląda na socjalistę. Dobry wynik uzyskał także Donald Trump – mistrz autopromocji. Znaczącą ilość głosów zdobył jeszcze Marco Rubio wspierany przez krezusów z Doliny Krzemowej (Trump nazwał go prywatnym kandydatem Zuckerberga).

Jeszcze kilka dni temu Trump śmiał się, że nawet jakby kogoś zastrzelił w biały dzień na środku miasta, to i tak nie straciłby wyborców. Jednak widać, że ma on z kim przegrać. Gdyby tak ostatecznie wybory wygrał Cruz to chyba lewaki powołałyby międzygalaktyczną organizację do zbadania poziomu demokracji w USA;-). Pretekst już jest, gdyż Cruz urodził się w Kanadzie a jego ojcem jest imigrant z Kuby. Trump już ostrzega: żaden prawnik nie jest dziś w stanie określić, jak głęboki kryzys czekałby Amerykanów, gdyby okazało się, że prezydent USA musi złożyć urząd, bowiem nigdy nie miał prawa go zająć. [...] Nawet większość republikańskich kandydatów uważa, że Trump nie ma racji. Jednak nieprawdopodobna wręcz siła medialnego rażenia nowojorskiego miliardera powoduje, że sprawa obywatelstwa Cruza niemal każdego dnia wraca w analizach kampanii prezydenckiej.

Bez Donalda Trumpa senator Cruz miałby niewielkie szanse na nominację, gdyż nawet dla niektórych republikanów (jak McCain) jest zbyt konserwatywny. Syn chrześcijańskiego pastora, wróg antyaborcji, kontroli broni i „małżeństw” homoseksualnych, wspierany przez Tea Party. Chce uprościć podatki i odchudzić rząd. Podobnie jak Trump opowiada się za zaostrzeniem polityki imigracyjnej. Cruz uważa, że rząd powinien się postawić kartelowi z Wall Street (jego zdaniem nie ma czegoś takiego jak banki zbyt duże aby upaść). Tymczasem jego żona pracuje dla Goldman Sachs – ale Ted Cruz nie widzi w tym problemu.

Stan Iowa nie jest niestety reprezentatywny dla całych Stanów Zjednoczonych. Jest stosunkowo mały i z dominacją rolnictwa. Jednak poniedziałkowe zwycięstwo może sprawić, że dla republikanów Ted Cruz stanie się jedyną alternatywą dla „nieznośnego” Trumpa.

Jednym ze standardów III RP pod rządami Tuska była akcyjność działań. Wódz wybierał aktualny odcinek walki, media nakręcały atmosferę, a organa państwa przystępowały do działania. Tak było w przypadku wojny rządu z kibicami. Wspomina o tym barwnie jeden z blogerów: Mamy do spacyfikowania być może niedużą w skali kraju, ale dosyć krzykliwą i dobrze zorganizowaną grupę społeczną, która bruździ nam na stadionach, wykrzykuje jakieś prześmiewcze hasła, wywiesza niepochlebne transparenty, domaga się realizacji jakichś obietnic wyborczych, a nade wszystko, pozwala sobie określać centralny organ władzy naszej mianem „matoła”.

Pacyfikacja tej akurat grupy społecznej jest o tyle wdzięczna, wygodna i kusząca, że niekiedy miewają niektórzy z przedstawicieli tejże grupy dosyć specyficzne podejście do ogólnego zagadnienia porządku publicznego,  z dziecinną łatwością można zatem rozegrać tę sprawę na polu marketingu politycznego, wprowadzając społeczeństwo w stan niepokoju, nadymając poczucie zagrożenia i kreując siebie samych na gwarant ładu i porządku.

Polscy kibice często występują przeciw lewactwu, więc nie mogli liczyć na histerię „europejczyków” z Beneluksu.

Jednak coś się w Polsce zmienia.

Sąd właśnie uniewinnił lidera kibiców Legii Warszawa „Starucha” - określanego mianem „więźnia politycznego”, choć „śledczy zaprzeczali, by zatrzymania pseudokibiców miały związek z tym, że na początku czerwca zaczynało się w Polsce Euro 2012”. Historia tego kibica to i tak drobiazg naprzeciw tego co spotkało Macieja Dobrowolskiego: trzy i pół roku w więzieniu bez postawienia zarzutów. Telewizja Trwam nadała niedawno dwuczęściowy reportaż na ten temat. W samym centrum cywilizowanej Europy udało się więc w XXI wieku zorganizować prześladowania wybranej grupy społecznej. To są te standardy do których według KOD'owców i wspomnianego lewactwa należy wrócić?  

Profesor Hausner martwi się tym, że PiS wiedzie Polskę do zguby: patrząc na to co się teraz w Polsce dzieje, sądzę, że jedno państwo i jeden przywódca ma powody do zadowolenia - to Rosja i Putin.

Profesor Staniszkis martwi się tym, że Jarosław Kaczyński „jest otoczony wieloma miernotami, ludźmi, którzy doszli do tego obozu, oportunistami”. Uważa, że „młodzi wyborcy, którzy dali PiS-owi zwycięstwo, odwrócą się. Bo to, co się dzieje, jest trudne do strawienia”. Szczególnie trudny do strawienia jest dla niej poseł Kuchciński: „Sama czuję się upokorzona tym, że drugim człowiekiem w państwie, marszałkiem Sejmu jest Marek Kuchciński, ewidentnie człowiek dyspozycyjny i pionek tej infantylnej dyktatury. Aż się gotuję, gdy to widzę”.

Z kolei profesor Bugaj martwi się tym, że okropne rzeczy, które robi Kaczyński prowadzą do zwycięstwa Petru. Profesor dostrzega wszystkie patologie III RP, które rozkwitły pod rządami PO i dlatego sam głosował na PiS. Jednak nie potrafi ukryć rozczarowania. Sądzi, że takie rozczarowanie jest powszechne, a utrzymujące się poparcie dla PiS w sondażach tłumaczy sobie pozyskiwaniem nowych zwolenników.

Najdalej w krytykowaniu PiS idzie profesor Śpiewak, który opowiada o kaczystowskich zbrodniach: Barbara Blida popełniła samobójstwo? „Są różne wersje tej historii, sytuacja nie jest do końca czytelna”. Jako jedyny z tego grona Śpiewak wprost atakuje polski patriotyzm, którego nie udało się Michnikowi wyplenić: górę bierze przede wszystkim prosty obraz polskości, który kolportuje choćby prasa katolicka typu „Nasz Dziennik”. Na pewno jest korelacja między propagowanym przez nie obrazem rzeczywistości i wzrostem antysemityzmu. Nie podoba mu się odrzucanie pedagogiki wstydu, które traktuje bardzo osobiście: „Jeśli słyszę z ust profesora historii słowa potępienia Władysława Bartoszewskiego, który rzekomo forsował fałszywy obraz Polski, mówiąc o niej jako o brzydkiej pannie bez posagu, to sam zwrot przestaje być istotny, natomiast faktem staje się przyzwolenie na całkowite jeżdżenie po Bartoszewskim. Po człowieku, który jednak był symbolem otwartości Polski, autokrytycyzmu - a jednocześnie był patriotą. To niepokojący sygnał oznaczający, że wpływy odzyskuje kult Polski bezproblemowej, to znaczy takiej, która była tylko heroiczna, która tylko cierpiała, była tylko ofiarą.

Marzeniem Polaków po zmianie ustroju było „dogonić Europę”. Jednak Europa traci swój blask. Wśród Polaków odradza się duma z własnego kraju i poczucie jego wyjątkowości.

Dlatego atak na konserwatywne władze Polski osiągnął skutek odwrotny do zamierzonego. Zamiast wywołać poczucie wstydu z tego powodu, że jesteśmy za mało europejscy, obnażył fałsz europejskich elit. Wystarczyło, że w Polsce wygrała formacja polityczna nie akceptowana przez "elity", by obnażyć pustkę, głupotę i głęboko skrywaną pogardę do inaczej myślących wyznawców "praw człowieka" i "liberalnej demokracji".

Polscy politycy, którzy w walce o władzę nie wahali się sięgnąć po zagraniczne wsparcie, zostali słusznie uznani za neo-targowicę. Niewiele pomogło zrównywanie tych działań z powszechnie dotąd akceptowaną walką o własne prawa na europejskim forum. Bo demonstracje żądające uwzględnienia telewizji „Trwam” w podziale łączy telewizji cyfrowej (dla przykładu) nie miały na celu zmiany demokratycznie wybranych władz. Nikt nie szantażował władz, że jeśli nie złamią prawa demonstranci poprą antypolskie działania (por. żądania od Prezydenta Dudy, by zaprzysiągł więcej sędziów TK, niż przewiduje to konstytucja).

To wydaje się oczywiste. Może jednak nie dla wszystkich?

Polaków od „europejczyków” różni stosunek do prawdy. Polacy nadal wierzą w proste i powszechne prawdy: 'niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie' (Mt 5,37). Takie stawianie sprawy doprowadza do furii polskich „europejczyków”, którzy postrzegają współistnienie różnych narracji jako fundament liberalnego ładu. W zasadzie mają oni rację o tyle, że takie współistnienie różnych narracji jest powszechnie akceptowane. Jarosław Kaczyński nie mówił o konieczności zmiany narracji liberalnej na konserwatywną, ale o konieczności pluralizmu.

W Polsce chyba brak jest świadomości tego, że ten nasz problem wpisuje się w najbardziej fundamentalny spór o tożsamość Europy. Nie odrobiliśmy lekcji.

Na zachodzie Europy panuje ideologia praw człowieka, której elementami są swoiście rozumiana tolerancja i wynikający z niej relatywizm.

Jean-François Lyotard w książce „Kondycja ponowoczesna. Raport o stanie wiedzy” ogłosił koniec charakterystycznych dla nowoczesności „wielkich narracji” wraz z wkroczeniem społeczeństwa i kultury w epokę ponowoczesną. Zdaniem tego francuskiego filozofa nastał czas wielości gier językowych – czas małych, równorzędnych narracji.

Zachodnia tolerancja jest więc związana z „wolnym rynkiem” różnych idei. Jednak ten rynek nie jest wolny a idea równości jest wymysłem oderwanym od rzeczywistości.