- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Przez ostatnie dziesięciolecia rozliczenia z dostawcami surowców – głównie ropy naftowej – odbywały się głównie w dolarach. Wynikało to z umowy USA z Arabią Saudyjską: po upadku standardu złota w 1971 r jednym z najważniejszych źródeł popytu na dolary było porozumienie USA z Arabią Saudyjską przez Nixona: w zamian za ochronę wojskową Arabia Saudyjska (jako najważniejszy eksporter ropy) zobowiązała się kwotować sprzedaż ropy w dolarach.
Ta sytuacja sprawiła, że dolary stały się główną walutą rezerwową świata (60%). Kupowane za dolary obligacje amerykańskie pozwalały na horrendalne zadłużanie się USA. Jednak te czasy powoli odchodzą w przeszłość. Kraje arabskie pozbywają się dolarów (na przykład kupując wielkie kluby piłkarskie). Zaczynają też sprzedawać ropę za inne waluty – na przykład Chiny starają się przejść w rozliczeniach na swoją walutę. Z dominacją dolara oficjalnie walczy Rosja.
- Szczegóły
- Kategoria: Stan Bezprawia
Bankowy Tytuł Egzekucyjny można śmiało uznać za jeden z symboli bezprawia, jakie w Polsce panuje. Jednak ostatnio stało się coś niebywałego: nawet prawnicy z TK dostrzegli, że Formuła Bankowych Tytułów Egzekucyjnych, którym poddają się kredytobiorcy, narusza konstytucyjną zasadę równości – uznał we wtorek Trybunał Konstytucyjny, uchylając przepisy Prawa bankowego dotyczące tych zapisów.
Można by rzec: lepiej późno niż wcale.
To bezprawie chyba jednak nie jest według sędziów zbyt rażące, skoro na jego usunięcie dają czas aż do sierpnia 2016 roku. Dlaczego akurat taki termin?
Wystarczy popatrzeć na kalendarz polityczny, by zrozumieć.
Dbająca o interesy banków mafia musi trochę poudawać, że chodzi im o dobro obywateli, aby uzyskać poparcie i władzę na kolejne 4 lata. Zapewne dopiero po nowym roku zabiorą się za takie zmiany w prawie, aby wszystko zostało po staremu.
Na rysunku pochodzących z rozważań na temat tego, czy mamy służyć bogu, czy mamonie. bankier wskazuje współczesnego złotego cielca mówiąc: to jest wasz Bóg. Podpis głosi, że ludzie nie mogą doświadczyć pochodzącego od Boga dobra, gdyż rząd zmusza ich do służenia wskazanemu złotemu cielcowi.
W Polsce tymczasem nadal nie brak idiotów, dowodzących, że chciowść jest dobra.
- Szczegóły
- Kategoria: Krótko
Rosja ogłosiła, że wobec zawartego porozumienia z Iranem, zamierza sfinalizować zawieszony w 2007 roku kontrakt na dostawy nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej. Oczywiście nie podoba się to Izraelowi i jego największemu sojusznikowi - USA.
Profesor Tom Nichols z amerykańskiej Szkoły Marynarki Wojennej (Naval War College) - ekspert od spraw rosyjskich - stwierdził, że ta informacja oraz czas jej upublicznienia pokazują, jak słaba jest obecnie międzynarodowa pozycja USA. Dla Rosji i Iranu w szczególności, które zachowują się jakby Stany Zjednoczone nie istniały. Tymczasem według analizy ośrodka Stratfor historia ta [z dostawą broni dla Iranu] stanowi niewielką ilustrację słabnącej pozycji Rosji na Bliskim Wschodzie.
Gdy słucha się tego, co wygaduje założyciel Stratfor George Friedman – można odnieść wrażenie, że ogląda się jakiś marny film typu political-fiction. Twierdzi na przykład, że USA chcą zrealizować marzenie Piłsudskiego – stworzenia lokalnego imperium od morza do morza (od Bałtyku po Morze Czarne). Najlepiej jednak byłoby napuścić Niemcy na Rosję lub odwrotnie. Bo póki potencjalne potęgi biją się między sobą – to nie zagrażają dominacji USA. Ta dominacja opiera się na panowaniu na oceanach, dzięki któremu USA mogą atakować dowolne państwa, a te państwa nie mogą zaatakować USA.
Niestety ani Stratfor, ani Geore Friedman nie egzystują gdzieś na marginesie życia politycznego. Ich analizy są z uwagą słuchane, a sądząc po realizowanej przez USA polityce – mogą mieć duży wpływ na podejmowane decyzje. W szczególności powtarzana często teza o polityce imperialnej polegającej na destabilizacji krajów i regionów.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Czas kampanii wyborczej to czas optymizmu. Nie ma się więc co dziwić doniesieniom w rodzaju: „Polska coraz wiekszą konkurencją dla Chin”. Zawsze można wskazać jakieś kryterium oceny, które poprawi nam samopoczucie. Tym razem mamy się cieszyć z tego, że Polacy zarabiają coraz mniej w zestawieniu z Chińczykami oraz z tego, że nasza waluta jest coraz słabsza.
W 2016 roku koszty pracy w Polsce będą tylko o ok. 67 proc. wyższe od tych w Chinach, podczas gdy w 2002 roku różnica ta wynosiła aż 590 proc.
A jeśli uwzględnimy horrendalne opodatkowanie pracy w Polsce oraz duże regionalne zróżnicowanie zarobków, mamy z czego być dumni: w wielu obszarach Polski zarabia się mniej niż w Chinach!
A na dodatek mamy doskonałych matematyków – zwłaszcza w redakcjach ekonomicznych czasopism. Wedle publikacji „Rzeczpospolitej” Dziś koszty pracy w Polsce są na podobnym poziomie, co w 2003 roku, w przeciwieństwie do Chin, gdzie poszybowały w ostatnich latach w górę i w 2016 r. będą o 40 proc. wyższe w porównaniu z 2008 rokiem.
Skoro dopiero w ostatnich latach ich koszty „poszybowały” o 40%, to bezpiecznie będzie założyć, że od 2002 roku „poszybowały” nie więcej niż dwukrotnie. Tymczasem w roku 2002 godzina pracy Polaka kosztowała tyle, co godzina pracy 59 Chińczyków. Obecnie zaś ta proporcja wynosi jedynie 1: 1,67. Czyli biorąc pod uwagę niezmienność kosztów w Polsce, w Chinach musiał nastąpić 35-cio krotny wzrost tych kosztów (59/1,67).
Zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym numerze gazety pojawiła się informacja o kiepskiej jakości naszej edukacji – szczególnie w zakresie kompetencji matematycznych i komputerowych. Nie ma się więc co czepiać dziennikarzy ekonomicznych – wszakże oni piszą dla absolwentów tychże szkół!
Do pełni obrazu trzeba by dodać jeszcze informację, jaka część dochodu wypracowanego przez Polaka pozostaje w kraju i porównać to z Chinami, które jeszcze niedawno były głównie miejscem lokowania produkcji przez zachodnie firmy. Ale na takie analizy w gazetach pisanych dla niewolników liczyć nie można.
na zdjęciu Premier Chin podczas biznesowego forum w Warszawie (źródło).
- Szczegóły
- Kategoria: Wybór Ukrainy
Prezydent Poroszenko zapowiedział walkę z oligarchami. Polscy politycy biorą te zapowiedzi za dobrą monetę. Według Aleksandra Kwaśniewskiego proces deoligarchizacji oznacza zerwanie więzi biznesu i polityki. Nie wiadomo jak miałoby to wyglądać w sytuacji, gdy oligarcha jest prezydentem kraju.
Istnieją zasadne podejrzenia, że obecnie toczy się po prostu walka o nowy podział wpływów: ukraińskie władze zaskarżyły prywatyzację kilku kompanii w 2012 i 2013 roku, między innymi należących do Rinata Achmetowa i Igora Humeniuka [...]. Te kroki mogły być podjęte po to, aby dać niektórym oligarchom, w tym i samemu Poroszence, możliwość ponownego podziału aktywów między sobą.
Także zagraniczna pomoc finansowa nie jest wykorzystywana w sposób w pełni przejrzysty: „Nikt nie wie, co się dzieje na Ukrainie. Jedyne, co wiem na pewno, to to, że niezależnie od tego, jaką sumę nie przekaże jej MFW, rząd ukradnie część. Przynajmniej krążą takie plotki. Wielu ukraińskich biznesmenów ma nadzieje, że sytuacja ustabilizuje się lub próbują dogadać się z lokalnymi władzami”.
Być może więc cała „deoligarchizacja” jest jedynie pustą ideą, która ma z jednej strony pokazać chęć zmian na zewnątrz, a z drugiej uspokoić gwałtownie ubożejące społeczeństwo.