System polityczny funkcjonujący w Polsce praktycznie wyklucza możliwość prowadzenia rzeczowej debaty publicznej przez polityków. Jeśli ktoś jeszcze interesuje się politycznymi sporami, to albo jest masochistą, albo ma jakieś inne ułomności.

To nie znaczy, że nie ma polityków, którzy byliby ludźmi prawymi, zatroskanymi o losy państwa i jego obywateli. Nawet w armii hitlerowskiej nie brakowało osób szlachetnych (a nawet świętych). To nie zmienia oceny mechanizmów, które wykluczają skuteczne działanie dla dobra kraju.

Niestety nie ma też sensu liczyć na to, że istnieje jakaś „druga linia”. Jakieś zaplecze intelektualne, gdzie wykuwają się idee i toczone są merytoryczne spory. Jest bardzo wiele przyczyn takiego stanu rzeczy. Poprzestańmy w tym miejscu na zauważeniu, że w formułowanych od czasu do czasu programach politycznych trudno dopatrzeć się wyników takiej eksperckiej działalności. Na pewno jest w tym trochę winy polityków. Rządząca koalicja nieraz udowodniła swój spryt w zakresie utrzymywania się u władzy i załatwiania różnych mniejszych lub większych interesów. Wbrew pozorom wysiłek intelektualny nie jest do tego potrzebny (a nawet może przeszkadzać, wprowadzając zbędny z punktu widzenia interesu rządzących element ryzyka). Wystarczy spryt. Z kolei opozycję niestety charakteryzuje jakaś intelektualna ułomność, której świeżym dowodem jest apel do szefowej PO o usunięcie Sikorskiego.

Jednak nieufność polityków wobec zaplecza naukowego ma także uzasadnienie w słabości tak zwanych nauk społecznych. Jeden z uznanych amerykańskich ekonomistów wyznał kiedyś: „Ekonomiści lubią udawać naukowców. Wiem, bo sam to robię. Kiedy wchodzę na zajęcia ze studentami pierwszego roku, zaczynam od bardzo formalnego wykładu przedstawiającego ekonomię jako dziedzinę, w której wszystko można zmierzyć i w miarę precyzyjnie przewidzieć. Dlaczego to robię? A co? Mam mówić młodym, pełnym dobrych chęci ludziom, że zapisali się na jakieś chybotliwe akademickie rozważania, które nie zakończą się zdobyciem żadnej twardej wiedzy? Już wkrótce sami się o tym przekonają”.

Takie wyznanie nie ma charakteru demaskatorskiego. Ono po prostu bardzo dobrze określa sytuację ekonomistów, nie deprecjonując bynajmniej ich roli. Te „chybotliwe akademickie rozważania” mogą być niezwykle cenne, jeśli zostaną podbudowane etyką z jednej strony a aparatem matematyczno-informatycznym z drugiej. Niestety zasadnym wydaje się zarzut, że przynajmniej w Polsce prym wiodą ekonomiści – kuglarze (w końcu Polacy to mistrzowie pozoranctwa), którzy udają, że dysponują twardą wiedzą.

Skoro nie można liczyć na krytykowane powyżej elity, to czy sytuacja jest zupełnie beznadziejna?

Bynajmniej! Życie nie znosi próżni, a internet ułatwia toczenie debaty i organizowanie się społeczeństwa. Stawiane są ważkie problemy i szuka się na nie odpowiedzi. Na przykład jeden z blogerów zebrał następujący zestaw problemów:

  1. Jak zreformować służbę zdrowia, by była efektywna?
  2. W jaki sposób przywrócić wiek emerytalny sprzed reformy?
  3. Jak będzie wyglądał system podatkowy?
  4. Jaka polityka prorodzinna?
  5. Czy i jak znieść przywileje emerytalne?
  6. Jak usunąć niedogodności życia codziennego i przerostu biurokracji?
  7. Co z reformą administracji lokalnej?

Bloger kieruje te pytania do PiS i na dodatek żąda kalkulacji, potwierdzających wykonalność. To jest nieporozumienie z wielu względów. Wszystkie te problemy (może poza efektywnością służby zdrowia) wynikają z cech wybranego systemu społeczno-ekonomicznego. Ekonomizm i monetaryzm w połączeniu z indywidualizmem sprawiają, że problem kalkulacji wyznacza co jest wykonalne (i okazuje się, że nic). Absurdalność tej sytuacji widać było w dyskusji po podpisaniu paktu klimatycznego. Jego koszt szacowany na ponad 100 mld szokuje w zestawieniu z wieloma o wiele mniej kosztownymi reformami prospołecznymi, które zostały odrzucone, bo ponoć nas na to nie stać.

 

System w którym coraz więcej ludzi cierpi na brak pracy, a z drugiej strony reglamentuje się dobra i wydłuża wiek emerytalny jest chory i należy go zmienić.

Na całym świecie narasta gniew ludzi spychanych na margines przez bezduszny system ekonomiczny. Większość recept ma charakter „janosikowy” (zabrać tym co mają i rozdać). Tymczasem to w rękach społeczeństwa tkwi prawdziwe dobro: praca, która może zaspokoić elementarne potrzeby wszystkich ludzi. Nic nikomu nie trzeba odbierać. Wystarczy ułatwić działanie tym, którzy chcą pracować.

Podobnie jak w innych krajach, także w Polsce można wskazać przykłady udanych akcji wymagających sprawnej organizacji. Można wymienić choćby protest przeciw ACTA, czy ostatnio bojkot Empiku. Polskę wyróżnia wiele pozytywnych atrybutów:

  • Słabość partii politycznych minimalizuje prawdopodobieństwo upartyjnienia protestów.
  • Polacy nie są skorzy do rewolucji, więc trudniej ich skłonić do walki w imię ideologii.
  • Polskie społeczeństwo jest nadal w dużej mierze konserwatywne, więc łatwiej uniknąć wpływów manipulatorów (którzy często mają lewackie konotacje).
  • Młode pokolenie Polaków jest stosunkowo dobrze wykształcone i bez kompleksów – zdolne podjąć się trudnych zadań.

[JW ]