Na dzisiaj Związek Nauczycielstwa Polskiego ogłosił strajk - co mu wolno, oraz wezwał rodziców, aby nie posyłali dzieci do szkoły - co jest godnym potępienia warcholstwem. Oczywiście dyżurne autorytety naszych "elit" w tej sprawie głosu nie zabiorą (w gazecie Michnika ani w mediach niemieckich nie było hasła).

Reforma oświaty, której jednym z głównych celów jest odtworzenie szkolnictwa zawodowego jest bez wątpienia potrzebna. Nie dziwi też opór nauczycieli, którzy boją się o swoją pracę. Porównując tą reformę z równie ważną reformą nauki widać że wbrew zapewnieniom rządu nie jest to reforma przygotowana doskonale:

1. Przede wszystkim jest to reforma robiona przez władze dla szkół, a nie reforma robiona wspólnie przez osoby zatroskane o przyszłość szkoły. Pod tym względem Minister Gowin postępuje sprytniej (bo raczej nie ma wątpliwości, że naukowcom chodzi o „reformowanie” a nie o zmiany). Ministerstwo powinno prezentować reformę jako szansę dla ludzi dynamicznych i z pasją. Takiego „zaangażowania interesariuszy” uczą teraz na różnych kursach dla kierowników projektów ;-).

2. Polska szkoła nie jest zła – pomimo wielu głosów malkontentów. Powinno się więc podkreślać jej dobre strony, a reformę jako sposób na ich wzmocnienie. Nikt nie lub jak się krytykuje jego pracę. Przede wszystkim szkoły w Polsce nadal wychowują młodzież. W szkole odbywa się „proces budowania zintegrowanego obrazu tożsamości” [z ważnego wykładu Biskupa Jędraszewskiego] – czyli tożsamości człowieka zanurzonego w tradycji i otwartego na wyzwania przyszłości.

3. Truizmem jest podkreślanie (przy okazji różnych akademii) wspólnotowego charakteru polskiej szkoły. Wspólnota nie może być zbudowana na kłamstwie (choć akademicy są innego zdania). Dlatego reforma powinno być oparta o klarowną diagnozę sytuacji. Każdy fałsz jest dla niej zagrożeniem. Niestety zapewnienia, że nauczyciele nie stracą pracy są fałszywe, bo to nie rząd jest pracodawcą, a samorządy na pewno skorzystają z okazji… Minister powinna podkreślać, że rząd jest sojusznikiem nauczycieli – ale nie może gwarantować wszystkim pracy. Pod tym względem uczelnie wyższe mają łatwiej, bo tam nie obowiązuje „Karta Nauczyciela”.

4. Unowocześnienie nauczania i technologiczny rozwój powinien być przedstawiony jako jeden z głównych elementów reformy. Patrząc całościowo ta reforma jest / powinna być strategią wspólną ministerstw Cyfryzacji, Gospodarki oraz Edukacji Narodowej.

 

Większość z powyższych zastrzeżeń w większym stopniu odnosi się do błędów wizerunkowych, niż merytorycznych elementów reformy. Jej jakość pod tym względem będzie weryfikować życie. Oby ta weryfikacja okazała się pozytywna.

Postęp naukowo techniczny ma skutki uboczne, które niekoniecznie są korzystne dla rozwoju społeczeństw. Często zwraca się uwagę na nadmierną chemizację, rabunkową eksploatację zasobów nieodnawialnych, zanieczyszczenie środowiska itd.... Rzadziej pojawia się refleksja nad spustoszeniem jakiego może dokonywać nauka w naszych umysłach. Pojawiające się krytyki redukcjonizmu dotyczą głównie jego ograniczeń z uwagi na naturę badanych zjawisk (na przykład w psychologii lub mikrobiologii). Rzadziej pojawia się refleksja nad wpływem takiego postrzegania świata na kształtowanie postaw. Nawet rozwój medycyny holistycznej jest często realizowany przy użyciu redukcjonistycznej strategii: przeanalizujmy co składa się na holistyczne podejście do zdrowia, wypełnijmy wszystkie wymogi i już mamy nową jakość.

Na szczęście specjalizacja w nauce sprawia, że tego typu postawy mają bardzo ograniczony zakres oddziaływania. Sami naukowcy żartują, że kariera naukowa polega na zdobywaniu coraz większej wiedzy w coraz węższej dziedzinie - aż do nieskończonej wiedzy o niczym ;-). Jednak szczegółowe badania są ważne, bo dzięki nim zyskujemy większą pewność w działaniu. Uruchamiając samochód ufamy, że jego używanie jest bezpieczne, gdyż analizując sposób działania silnika możemy dojść aż do laboratorium w którym zmierzono i przeanalizowano podstawy budowy każdego najdrobniejszego elementu.

Gdy naukowcy wychodzą poza laboratoria i wykładowe sale, analityczne myślenie przestaje być atutem. Na przykład gdy ważne decyzje musimy podejmować przy braku szczegółowych informacji. Pół biedy, jeśli naukowiec uświadamia sobie swoje braki i potrafi je uzupełniać - na przykład poprzez współpracę z praktykami (wielu ludzi sukcesu nie ma formalnego wykształcenia). Gorzej jeśli uzyskane sukcesy naukowe przypisuje on jakimś nadzwyczajnym zdolnościom, które z pewnością stanowią atut w każdej dziedzinie. Brak ostrożności przy wykraczaniu poza ugruntowaną wiedzę specjalistyczną przynosi często opłakane skutki.

Tytułem przykładu można podać kuriozalny pomysł stworzenia PAN-University. Jest to odpowiedź polskich naukowców na powszechnie dostrzegany problem jakości polskich uniwersytetów.

Uniwersytet Stanforda to jedna z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie. To wokół tego Uniwersytetu rozciąga się słynna Dolina Krzemowa. Trudno znaleźć gdziekolwiek na świecie podobny przykład symbiozy nauki z biznesem. Biznesem bardzo silnie ukierunkowanym na innowacyjność. W  rozwoju innowacyjności strategia utrwalania i pogłębiania wiedzy (typowa dla polskich uczelni) nie wystarczy. Potrzebna jest odwaga myślenia. Oznacza ona nie tylko poszukiwanie nowych rozwiązań i formułowania na nowo problemów, ale też traktowanie krytyki jako czegoś bardzo naturalnego.

Może dlatego pojawiają się właśnie w sercu Doliny Krzemowej krytyczne głosy naukowców, takie jak stanowisko Johna Etchemenda. Podziela on powszechne wśród naukowców obawy o poziom finansowania (w warunkach amerykańskich chodzi o ograniczenie dotacji ze środków federalnych oraz opodatkowania darowizn na rzecz Uniwersytetu). Jednak w przeciwieństwie do naszych zbieraczy punktów Etchemendy nie ogranicza się do obrony nauki przed zewnętrznymi zagrożeniami (u nas zresztą nikt się nie odważy na to by postawić się profesorom).

Amerykański naukowiec pisze, że bardziej martwią go zagrożenia wewnętrzne, niż zewnętrzne.

Wśród nich największym jest „rosnąca nietolerancja”. Nie chodzi bynajmniej o nietolerancję ze względu na rasę, płeć czy narodowość (amerykańskie uczelnie przodują w lewicowym promowaniu równości). Chodzi o „nietolerancję intelektualną”. Brak otwartości na różne poglądy (a nawet ich tępienie) prowadzi do budowania „monokultur intelektualnych”. Powoduje to rodzaj ślepoty intelektualnej, która w dłuższej perspektywie może być bardziej szkodliwa dla uniwersytetów niż ograniczenia funduszy federalnych lub nieprzemyślane ograniczenia imigracji. Prowadzi bowiem do tego, że naukowcy oderwani od rzeczywistości będą traktować ludzi o odmiennych poglądach jak głupich ignorantów. To z kolei sprawia, że argumenty ad hominem zaczynają przeważać nad argumentacją racjonalną. A przecież właśnie racjonalizm powinien być domeną Uniwersytetu!

Nawiasem mówiąc – Polska w tej dziedzinie bije USA na głowę. To co ostatnio wyprawiają nasze „elity” wykształcone w „przodujących” (nic dziwnego że tylko u nas) uniwersytetach nie mieści się wprost w głowie. W ostatnią sobotę w TVN BiS mogliśmy na przykład oglądać debatę o znaczeniu kultury, w której jedna z bardzo mądrych i wykształconych reprezentantek wielkich miast broniła tezy, że mamy propagandę jak za komuny. Na uwagę jednego z oponentów – że jednak mamy obecnie różne kanały telewizyjne, odparła: tu tak, ale na prowincji są dwa kanały i ksiądz proboszcz. To już nie jest „intelektualna monokultura”, tylko kompletne zaślepienie nienawiścią.

Reforma edukacji nie bierze pod uwagę problemu domowej edukacji. Miejmy nadzieję, że jeszcze uda się zmienić dotyczące jej przepisy. Problem dotyczy głównie polskich emigrantów, którzy chcą kształcić dzieci zgodnie z polską podstawą programową. Nowe przepisy wymagają bowiem, aby szkoła prowadząca była w województwie w którym dziecko mieszka, a to w przypadku dzieci emigrantów może być trudne. Nie wszędzie gdzie oni wyjechali są polskie szkoły, a wszędzie mogą korzystać z systemu Polskiej Szkoły Internetowej, poprzez który dzieci uczące się w domu mają kontakt z polskimi nauczycielami i polską szkołą.

Wspomniany system to doskonały przykład tego, jak technologia może wspierać rozwój społeczeństwa. Niestety obecnie rządzący PiS zdaje się nie dostrzegać tego wyraźnego trendu rozwoju. Na razie nowoczesne technologie to dla rządzących jedynie narzędzie usprawniania, a nie przeobrażania społeczeństw. W polecanej przez Andrzeja Madeja książce „Narodziny cyborgizacji” Michała Klichowski przestrzega, że następuje zmierzch edukacji, wypieranej przez technikę. Co gorsze – wśród zwolenników unowocześnienia polskiej edukacji takie myślenie wydaje się być naturalne. Pojawia się nawet teza, by nie uczyć dodawania i odejmowania, bo od tego są kalkulatory (brawo UW – kolejne potwierdzenie, że to wylęgarnia lemingów, a nie uniwersytet). Tymczasem informatyka może i powinna wzmacniać edukację, a nie ją wypierać.


Według rektora najbardziej poważanej polskiej uczelni, nauka to wspólnota oszukiwanych i oszukujących: Przyjmując na studia młodych ludzi w takiej ilości jak teraz, my ich oszukujemy. Przyjmujemy ich tak dużo tylko po to, aby dostać większe dofinansowanie z budżetu państwa.

Dalej Rektor UJ mówi między innymi: Jeśli ktoś chce studiować kulturę Inków, to bardzo dobrze. Niech to robi i pogłębia swoją pasję. Warunek jest tylko jeden. Młody człowiek, jak idzie studiować, musi wiedzieć, jaki jest rynek pracy. Mieć tego świadomość. Jeśli ktoś pójdzie studiować wspomnianą kulturę Inków, to niech potem nie ma pretensji, że nie może znaleźć pracy związanej z kierunkiem jego studiów.

Oczywiście o finansowaniu tu nie ma ani słowa. Jeśli ktoś chce studiować życie godowe krasnoludków – to bardzo dobrze. Będziemy go tego uczyć – bo finansowanie jest najważniejsze. Warunek wszak jest tylko jeden: student powinien sobie zdawać sprawę, że może mieć problem ze znalezieniem zajęcia w zawodzie.

Wbrew temu, co sugeruje JM Rektor – z tym poszukiwaniem pracy wcale nie jest źle. Ukończenie studiów nadal daje fory na rynku pracy. Według badań losów absolwentów dostępnych na stronach absolwenci.nauka.gov.pl, ryzyko bezrobocia wśród absolwentów jest w większości przypadków niższe niż stopa bezrobocia w powiatach z których absolwenci pochodzą. A jeśli uwzględnimy problem bezrobocia wśród ludzi młodych – studiowanie ma sens.

Natomiast zastanawia dużo wyższy procent absolwentów, którzy mieli doświadczenie bycia bezrobotnym w pierwszym roku po uzyskaniu dyplomu. Dla przykładu dla studiów magisterskich na UJ (a więc studentów po pełnym cyklu kształcenia przedzielonym świadomą decyzją wyboru kierunku magisterskiego) mamy:

  • Ekonomia: 14.7%
  • Filologia polska: 26,4%
  • Filologia klasyczna: 5.9%
  • Chemia 36.6%
  • Filozofia: 8.3%
  • Historia: 40%

Duża część z tych ludzi dostaje pracę, ale nie potrafi jej utrzymać. Dobrym punktem odniesienia jest jeden z najlepszych kierunków na polskich uczelniach: informatyka na wydziale Informatyki, Elektroniki i Telekomunikacji AGH: ryzyko bezrobocia 0,61% a doświadczenie bycia bezrobotnym to 1,6% (biorąc pod uwagę ilość absolwentów zapewne to jakaś jedna przypadkowa osoba).
Czy duża różnica między ryzykiem bezrobocia, a ryzykiem utraty pracy nie świadczy o niskim poziomie kwalifikacji? Może więc uczeni zastanowiłby się nad jakością kształcenia, zamiast chwalić się pazernością na kasę?

Minister Gowin odnosząc się do słów Rektora (i wyrażając uznanie dla odwagi powiedzenia głośno to o czym „w środowisku mówią wszyscy”), podał też swoisty sposób na jakość. Oparty on ma być na marksistowskiej zasadzie „ilość przechodzi w jakość” - tyle, że rozumianej odwrotnie : zmniejszanie ilości ma poprawić jakość. (W końcu po zmianie ustroju nastąpił zwrot o 180%).  

 

Minister Gowin postanowił zadbać o to, by dużym uczelniom nie brakło studentów w sytuacji niżu demograficznego – likwidując mniejsze uczelnie.

Sposób w jaki się do tego zabrał przypomina likwidację PGR’ów przez „szkodnika” Balcerowicza. Gdyby one padły wskutek mechanizmów rynkowych – nie można by mieć pretensji. Jednak likwidacja nastąpiła decyzją administracyjną - z powodów ideologicznych. Z uczelniami jest jeszcze gorzej – bo tu chodzi o prywatę wąskiej grupy społecznej zwanej „uczonymi”.

Gdyby wprowadzono mechanizmy konkurencji związane z realną oceną jakości kształcenia (na przykład mechanizm finansowania z odpisu podatkowego absolwentów) – nikt nie mógłby mieć pretensji. Tymczasem wymyślone przez Ministra kryterium jest delikatnie mówiąc niezbyt sensowne. O jakości kształcenia ma świadczyć „dostępność” wykładowców. Czyli im mniej studentów na wykładowcę tym lepiej. Każdy kto studiował kiedykolwiek i gdziekolwiek wie, że dobre wykłady cieszą się dużą frekwencją – więc gdyby już stosować kryterium ilościowe, to raczej odwrotne. Optymalny współczynnik „dostępności” to według Ministerstwa 10-11 studentów na wykładowcę. Ponieważ niektóre kierunki kształcenia są bardzo atrakcyjne, gdyż dają pracę w kraju lub za granicą – dodatkowo zostanie wprowadzony administracyjny zakaz kształcenia w tych kierunkach na uczelniach zawodowych (na przykład dotyczy to pielęgniarstwa).

Zmiany jakie obecnie trwają na uczelniach zawodowych są związane z wprowadzaniem praktycznych profili kształcenia. Są one sensowne i zgodne z głoszoną przez rząd strategią rozwoju gospodarczego. Natomiast to co robi Minister Gowin jest zwykłym szkodnictwem i zupełnie nie wiadomo dlaczego Premier Szydło to toleruje. Wprowadzenie kształcenia praktycznego jest związana bowiem ze zmniejszaniem kadry naukowej na rzecz większej ilości praktyk i kształcenia częściowo przez osoby czynne zawodowo. Obecnie natomiast uczelnie muszą zatrudniać osoby wyspecjalizowane w „zdobywaniu punktów” - by spełnić narzucone kryteria. Przeciętny „samodzielny pracownik naukowy” to osoba w wieku 50-60 lat z rozdętym ego i wątłą orientacją w najnowszych technologiach. Wymuszony desant profesury na małe uczelnie nie jest też związany z szerzeniem kultury czy innych wartości dydaktycznych. Ubocznym efektem wyborów w Polsce w ubiegłym roku oraz obecnych w USA jest ujawnienie się „uczonego chamstwa”, jakie zaprezentował ostatnio profesor Marcin Król. Nie można tego uogólniać, ale też wspomniany „uczony” nie jest żadnym wyjątkiem. Poza chamstwem „uczeni” zaprezentowali kompletną bezradność intelektualną wobec przemian obserwowanych w świecie. Dominuje na przykład narracja, tłumacząca wygraną Trumpa poparciem mało wykształconych i przez to mniej zorientowanych Amerykanów. W anglojęzycznych komentarzach nawet w przypadku tej grupy społecznej (która nie jest wystarczająco liczna, by przeforsować swojego kandydata) pojawia się alternatywna interpretacja: mniej wykształceni są mniej indoktrynowani i lepiej rozumieją fundamentalne dla narodu wartości. Takie negatywne efekty kształcenia zostały zresztą w Polsce potwierdzone w latach 80-tych badaniami Profesor Marody (zob. „Technologie Intelektu”, W-wa 1987). Uczone chamstwo nie jest w stanie tego zrozumieć. Im się wydaje, że indoktrynacja jest ich życiową misją i wiąże się z postępem (co coraz częściej jest nazywane „postępactwem”).

Rozwój szkolnictwa zawodowego (a nawet zaprzestanie finansowania przez państwo kierunków zwanych humanistycznymi) pozwoliłby oczyścić uczelnie ze „zdobywców punktów”. Tymczasem Minister Gowin próbuje ten korzystny proces powstrzymać.

Inkluzywny dialog służy wzmacnianiu sił autotelicznych. Brzmi mądrze? Dodajmy do tego „moralność podatkową”, „kodeks wartości”, z 10 razy „etos” i już można jechać na konferencję – która nosi dumne mianu „Kongresu Obywatelskiego”. Skończy się zapewne i tak na tropieniu zbrodni kaczyzmu, bo polskie „elity” niczego więcej nie potrafią.

Nie miejmy złudzeń. Jedynym motywem działania, jaki skłania tych degeneratów do pochylania się nad „nadmiernym zróżnicowaniem szans” oraz „procesami wykluczenia ekonomicznego i społecznego” jest strach, że radykalizm może zabrać im ciepłe posadki, zanim zdążą przejść na równie dobre emeryturki: „rośnie w siłę radykalny populizm stwarzający ryzyko autorytaryzmu, dysponującego potencjalnie ogromną siłą sterowania ludzkimi umysłami”.

Świat według ekonomisty wygląda następująco:

Gołym okiem widać, że nasza planeta ma ograniczone zasoby, że istnieją granice wzrostu, materialnej konsumpcji i dotychczasowych stylów życia. Tym bardziej że świat jest już zadłużony po uszy, a materialna przyszłość nowych pokoleń została w dużej części dawno „przejedzona".

Nie wiadomo co konkretnie zeżarliśmy przyszłym pokoleniom. Czas? Zasoby naturalne? Wodę? W dalszej części tekstu pojawia się parę akapitów modnego ostatnio „pochylania się” nad losem ludzkości napadniętej przez nowoczesność (której nie daliśmy już rady zeżreć). Tyle, że to „pochylanie się” ekonomisty – czyli przedstawiciela najbardziej (obok prawników) zdegenerowanej grupy społecznej – nie jest wiarygodne. Kluczowym fragmentem świadczącym o tym, że te zapiski są zupełnie oderwane od rzeczywistości jest stwierdzenie, że edukacja ma się rozwijać „nie jako towar, który można zestandaryzować i sprzedawać jak usługę, ale jako proces wzrostu do dojrzałości”. Skoro sami wiedzą, że promowana przez nich wersja „wolnego rynku” to potwór – to mamy w ogóle zrezygnoawać z idei wolnego rynku? Oni chętnie się za to zajmą zarządzaniem „procesami”. Byle tylko pozbyć się tego okropnego Kaczora.

Żeby nie poprzestać na krytyce – zestawmy z tą karykaturą obraz rzeczywistości widzianej oczami informatyka:

 

Na innowacyjności można w Polsce zarobić – pisząc o niej. Czasami – o dziwo, nawet pisząc prawdę: „Z innowacyjnością jest jak z Yeti – wszyscy o niej mówią, a nikt jej nie widział tak naprawdę”. Ale już w dwa zdania dalej wracamy do normy: „Niektórym wydaje się, że innowacyjność można zadekretować, że przez samo mówienie o niej stanie się ona faktem. Ona staje się faktem wtedy, kiedy jest bardzo ścisła, interdyscyplinarna współpraca pomiędzy nauką i biznesem, a tej ciągle jeszcze brakuje”. Jak wygląda polska nauka z którą biznes mógłby współpracować, pisze jeden z naukowców: „Rozwiązaniem dla Polskiej Nauki mogłoby być zbudowanie komplementarnego systemu naukowego - nazwijmy go alternatywnym lub offowym. Ten istniejący można by zaś pozostawić - niech sobie funkcjonuje i próbuje się zmieniać jak do tej pory. Odżałujmy na ten cel wydawane obecnie 1% PKB. Zarówno dla spokoju obecnej Nauki Polskiej i na wszelki wypadek, gdyby jednak w przyszłości okazało się, że posiadanie takiego skansenu ma jakąś wartość, np. można go za opłatą pokazywać turystom z całego świata”.

Podstawowym błędem w myśleniu o innowacyjności w Polsce jest założenie, że to z nauki do biznesu ma przenikać świeża naukowa myśl. Polskie uczelnie są feudalne, a pasja tworzenia to przecież domena młodych naukowców. Tymczasem swobodę pracy badawczej zyskują dopiero stetryczali profesorowie (nierzadko mający elementarne problemy z nowoczesną technologią).

Zmiany jakie następują w związku z przejściem części kierunków na kształcenie praktyczne oraz forsowany model wydawania pieniędzy na innowację mogą doprowadzić do ściślejszej współpracy uczelni z biznesem. Wzrasta też świadomość konieczności realizacji „trzeciej misji uczelni”: pierwszą jest kształcenie, drugą działalność naukowo-badawcza, a trzecią kreowanie wzajemnych relacji z otoczeniem. W takim heterogenicznym środowisku mogą pojawić się prawdziwe innowacje, będące odpowiedzią na potrzeby gospodarki i społeczeństwa. Te zmiany dotyczą w pierwszym rzędzie małych uczelni zawodowych. Jest to więc dla nich wielka szansa. Może więc w ten sposób rozpoczniemy budowy nowej Nauki Polskiej o której mowa powyżej?

Niemiecka gazeta zarzuca nowym władzom Polski, że chce reinterpretować historię. Zamiast przyznać się do mordowania żydów, Polacy chcą sławić swoich bohaterów. Niemiecki dziennikarz mocno niepokoi się o polską edukację: „solą w oku PiS jest decentralizacja kultury, za którą w dużej mierze odpowiadają samorządy. W tym kontekście SZ przytacza wypowiedź rzeczniczki rządu Elżbiety Witek, według której w zakresie edukacji regiony powinny ograniczyć się do utrzymywania budynków”. Szukając śladów tej bulwersującej opinii, trafiamy na tekst w „Gazecie Wyborczej”, zarzucający PiS „powrót do PRL'u”. Na poparcie tej tezy cytują Elżbietę Witek: „kurator będzie podlegać ministrowi, a nie wojewodzie. A samorząd będzie odpowiadać za remonty i utrzymanie szkoły. Oświata musi być państwowa”. Zadziwiające jest to, że żadne inne media nie przytaczają tego bulwersującego stanowiska. Nie pozostaje więc nic innego, jak sięgnąć do prezentacji poglądów Elżbiety Witek z czasów, gdy była typowana na ministra oświaty:

Nauczyciel powinien być mistrzem i przewodnikiem młodego człowieka. Dlatego […] wzmocnimy pozycję nauczyciela w stosunku do administracji samorządowej oraz uczniów i rodziców. Nauczyciele uzyskają status funkcjonariuszy publicznych i będą korzystać z ochrony przewidzianej dla nich, podczas lub w związku z pełnieniem przez nich obowiązków służbowych. […] Zmianie musi ulec system kształcenia oraz doradztwa i doskonalenia nauczycieli. Wobec gwałtownego rozwoju różnych dziedzin wiedzy i ogromnego przyrostu informacji potrzebny jest rozwój państwowego systemu doradztwa metodycznego i doskonalenia zawodowego, co oznacza, że ośrodki doradcze nie będą prowadzone przez samorządy lecz administrację rządową.

Bardzo ważnym elementem służącym poprawie efektów nauczania i wychowania jest nadzór pedagogiczny. Musi on być sprawnym instrumentem realizacji polityki oświatowej państwa. Odejdziemy od nadzoru biurokratycznego, który koncentruje się na dokumentacji szkolnej i sprawach administracyjno-gospodarczych. Podstawowym zadaniem nadzoru będzie skuteczne egzekwowanie – w stosunku do samorządów i szkół – wymagań dotyczących jakości kształcenia oraz warunków nauczania i wychowania. Przywrócimy funkcję kontrolną i wspierającą dyrektorów szkół. Musimy pamiętać, że im więcej autonomii dajemy szkołom i nauczycielom, tym sprawniejsza musi być współpraca w ramach nadzoru.

Kurator Oświaty będzie niezależnym od Wojewody przedstawicielem Ministra Edukacji Narodowej w województwie i będzie sprawować rzeczywisty nadzór nad całą oświatą w terenie. Takie usytuowanie zwiększy jego kompetencje, ale również odpowiedzialność za realizację polityki oświatowej państwa.

Bez zgody Kuratora nie będzie możliwości likwidacji szkoły, kuratorzy uzyskają prawo wydawania wiążących poleceń organom prowadzącym i samym szkołom, w zakresie nadzoru pedagogicznego i nadzoru prawnego.

We wszystkich istotnych sprawach dotyczących oświaty, a podejmowanych przez organy prowadzące, wymagana będzie pozytywna opinia Kuratora Oświaty.

Nadzór pedagogiczny na niższych szczeblach będą sprawować w imieniu Kuratora Inspektorzy Oświaty i Wychowania. Siedzibą Inspektorów będą znajdować się w stolicach powiatów tak, by nadzór pedagogiczny był jak najbliżej szkół i nauczycieli.

Kluczowym pojęciem dla zrozumienia tego stanowiska jest „nadzór pedagogiczny”, który polega na ocenianiu warunków działalności dydaktycznej, analizowaniu i ocenianiu jej efektów, oraz udzielaniu pomocy.

Zbliża się okres świąteczny. Rodzice powinni pomyśleć o tym, aby robiąc dziecku prezenty, dbać równocześnie o ich rozwój. Poniższe refleksje mogą być po części w tym pomocne.

W polskich i czeskich szkołach sporą popularność zdobył program Baltie, ułatwiający naukę programowania. Pomysł twórcy programu, by nauczać programowania zamiast „informatyki” wydaje się z wszech miar słuszny. Nie wszyscy będą programistami, ale to nie jest umiejętność trudniejsza od szkolnych rachunków, a jej brak może wkrótce znamionować pewien rodzaj analfabetyzmu. Już teraz zażenowanie budzi brak umiejętności wykonania elementarnych operacji na komputerze (jak wyszukanie czegoś w internecie, czy napisanie i wydrukowanie tekstu). Można się spodziewać, że za 20-30 lat taką operacją będzie na przykład zaprogramowanie działania „inteligentnego” sprzętu domowego na czas urlopu.

Program Baltie może być użyteczny w nauczaniu umiejętności programowania. Idea działania programu , która polega na działaniu „czarodzieja” wykonującego automatycznie zaprojektowany w postaci obrazków algorytm jest fajna. Czy jednak wystarczy zabawa z tym programem, aby w sposób lekki łatwy i przyjemny nauczyć się programować? Zapewne najbardziej kompetentni w tej kwestii byliby nauczyciele. Z przykładowego planu nauczania z informatyki z programem Baltie widać, że uczniowie opanowują całkiem sporo umiejętności:

  • budowanie sceny z rysunków,
  • umiejętność korzystania z pomocy,
  • sterowanie obiektami na scenie (dojście do obiektu przez czarodzieja powoduje wykonanie akcji),
  • wielokrotne powtarzanie tych samych czynności (pętla),
  • tworzenie animacji,
  • samodzielne kodowanie

Przy okazji poznajemy środowisko programowania (program), które nieco przypomina komputer, a nieco programy do animacji. I tu rodzi się pewna wątpliwość (być może widoczna tylko dla kogoś zajmującego się programowaniem). Na ile uczniowie zdobywają uniwersalne umiejętności, a na ile uczą się posługiwać konkretnym programem? Pierwsza styczność z programem nie powala na kolana. To nie jest „otwórz i używaj”. Dopiero otwarcie przykładów pozawala szybko zrozumieć o co chodzi. Przez cały kurs używa się jednego programu, opanowując coraz bardziej złożone konstrukcje. Pozwala to na organizowanie konkursów (także międzynarodowych), które są doskonałym uzupełnieniem procesu nauczania. Jednak umiejętności pożądane dla programisty są różnorakie i program nie tylko nie rozwija każdej z nich niezależnie, ale nawet nie pozwala ocenić ich opanowania. Można też mieć wątpliwości co do tego, czy niektóre umiejętności (zobacz dalej) wręcz nie warunkują możliwości korzystania z programu.

Bloomberg analizuje, jak to się stało, że drugi najbiedniejszy kraj Unii Europejskiej stał się informatyczną potęgą?

Dzięki inwestycjom kilkudziesięciu zagranicznych firm, m.in. takich amerykańskich gigantów jak International Business Machines, Oracle, Microsoft, czy Intel Rumunia stała się jednym z największych w Europie centrów technologicznych. Pracuje tam ponad 64 tys. dyplomowanych informatyków, co sprawia , że w odniesieniu do liczby ludności kraju ma pod tym względem najlepszy wynik w Unii Europejskiej, a na świecie zajmuje szóstą lokatę, wynika z danych amerykańskiej firmy badawczej Gartner. Atutem Rumunii, według ekspertów Gartnera, jest wielojęzyczna, dobrze wykształcona siła robocza oraz niskie koszty usług IT.

Recepta okazuje się prosta:

Począwszy od szkoły podstawowej po uniwersytet rumuński system kształcenia jest zorientowany na matematykę i języki obce, gdyż kraj ten chce skorzystać z narastającego deficytu odpowiednio wyedukowanych kadr w europejskiej branży technologicznej.

 

Ale Rumunii (ani nikt inny) nie są za to tak skuteczni w wymyślaniu największych absurdów, na które można by przeznaczyć unijne środki. Do nich bez wątpienia należy system informacji o szkolnictwie wyższym POL-on. Zbiera on z wszystkich uczelni dane, o których nie wiedzą nawet władze tych uczelni. Mało tego – nie przyszłoby im nawet do głowy, by takie dane gromadzić. To oczywiście kosztuje i zabiera czas. Uczelnie zamiast skupić się na kształceniu, muszą zajmować się zbieraniem i wprowadzaniem danych. Totalitarna władza ma swoje priorytety....

Może gdy skończą się pieniądze przeznaczone na rozwój tego systemu, to umrze on śmiercią naturalną?

Historia dwóch dwunastoletnich dziewczynek, które postanowiły zabić swoją koleżankę pojawiła się nie tylko w lubujących się w tego typu historiach brukowcach (w Polsce opublikował ją Fakt).

 

Dziewczynki weszły w internetowy świat mrocznych horrorów dzięki tabletom, jakie otrzymały w szkole. Ich fascynacja przemocą uosobianą przez fikcyjną postać Slender Mana popchnęła ich ku zbrodni. Nie bez przyczyny dorośli starają się chronić dzieci przed tego rodzaju przekazami. Ale wskutek rewolucji komunikacyjnej i panującej w USA fascynacji przemocą, to jest coraz trudniejsze. W jednym z komentarzy pojawia się przykład telewizji „rodzinnej” (ABC Family), która wyprodukowała mroczny serial Pretty Little Liars (Słodkie kłamstewka).

 

Dziewczynki odpowiadają przed sądem jak osoby dorosłe i grozi im do 60 lat więzienia. Społeczeństwo wyprodukowało bezwzględne morderczynie i teraz je zamknie na całe życie w ciasnych celach?

 

Dla nas pozostanie jednak pytanie o właściwy sposób wykorzystania technologii w procesie edukacji. Wypracowanie nowej metodologii nauczania (otwarta edukacja) wydaje się kwestią nie ciepriącą zwłoki.

 

 Profesor Anna Raźny została wyrzucona z UJ za swoje poglądy. Podobno za podpisanie listu do Braci Rosjan, prezentowanego w mediach jako „list do Putina”.

Pani Anni zbierało się już od dawna, więc podpisanie powyższego listu mogło być tylko wygodnym pretekstem.

Anna Raźny była w komitecie poparcia Marszu Niepodległości. To był błąd. Ale nie tak wielki, jak zmiana stanowiska z powodów dalekich od poglądów mainstreamu. Co prawda potępienie chuligańskich ekscesów jest w zasadzie neutralne, ale już pytanie „czy Polska jest gotowa bronić krzyża razem z Rosją?? - m.in. w Europie i Syrii” nie mogło się spodobać „prawdziwym Polakom”. Z kolei „prawdziwi Europejczycy” nie zapomną jej sprzeciwu wobec przyznania doktoratu honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego przewodniczącemu Barroso (podobno dlatego, że Barroso to lewicowiec, były maoista i zwolennik genderyzmu – czyli za nowoczesność go ukarali ;-)).

Pani Profesor nie może też liczyć na poparcie żadnych znaczących sił w Polsce. Ustawia się z dala od nich słowami:

katolicki elektorat PiS jest ślepy i nie widzi jego fałszywej, selektywnej moralności, sprzecznej z etyką chrześcijańską. Taka postawa wyborców jest efektem gigantycznej manipulacji PiS, dokonywanej poprzez wykorzystanie symboli religijnych i katolickich mediów oraz instrumentalizację wartości chrześcijańskich. Jest także wynikiem tych zmian posoborowych, które doprowadziły w Kościele do spłycenia religijności katolików i ukierunkowały ich na tzw. atrakcyjność życia religijnego oraz fałszywie pojęty dialog z innymi religiami – taki, w którym katolik traci swą tożsamość religijną

Artykuł w The Economist z roku 2001. Autor narzeka na jakość edukacji w Wielkiej Brytanii: „jedna piąta osób dorosłych Anglików to funkcjonalni analfabeci i osoby nie potrafiące liczyć. Jeden na trzech nie umiał policzyć powierzchni pokoju, a jeden na pięciu nie umiał znaleźć hydraulika w książce telefonicznej. W Europie tylko Polska i Irlandia były gorsze. Szokujący jest załączony wykres:

Krzywdzą nas? Antypolska propaganda?

Na co narzeka się za granicą?". Oczywiście chodzi o narzekających  Polaków. Między innymi na temat amerykańskiej edukacji: „Przy wspaniałej technologii i sporych nakładach finansowych system edukacyjny w tym kraju, szczególnie na poziomie początkowym, jest żałosny. Panuje tu tzw. polityczna poprawność, która nie pozwala na wyróżnianie lepszych, a karcenie gorszych uczniów. Ma to również związek z funduszami, które państwo przeznacza na każdego ucznia w systemie publicznym i z funduszami, które otrzymują szkoły o dobrej reputacji. Za często chwali się tu tylko dobre chęci, a nie rezultaty, jakie solidny uczeń powinien osiągnąć. "Great job" generalnie robią tu wszyscy uczniowie, niezależnie od tego, czy dostaną na teście 100%, czy tylko przyniosą na ten test ładnie zatemperowane ołówki... Stąd mamy najbardziej zadufany w sobie naród, niekoniecznie odnoszący najlepsze wyniki w pewnych dziedzinach, ale także nieświadomy tego faktu, a przez to bardzo zadowolony z siebie”. Podobne wrażenia znajdujemy w innych relacjach naszych rodaków z USA. Ale ciekawe jest to, że część z nich jest taką właśnie szkołą zachwycona! Wierzą oni, że to dzieki takiemu wychowaniu młodzież wierzy w sukces i często ten sukces w dorosłym życiu osiąga.

Ilustracja: kadr z klipu zespołu Pink Floyd.

Gmina ma obowiązek prowadzić szkoły podstawowe i gimnazja. Szkoły spełniające określone prawem warunki może przekazać organizacjom samorządowym. Po takim przekształceniu przestaje obowiązywać Karta Nauczyciela, więc można obniżyć pensje nauczycielom.

 

W gminie Hanna wszystkie szkoły spełniały konieczne warunki i wszystkie zostały przekształcone w powyższy sposób. Tym samym gmina przestała pełnić swe obowiązki. Sprawa jest oczywista, choć nie dla polskiego sądu, który uznał działania gminy za legalne.

 

Mając na uwadze jakość polskiego prawa i inteligencję prawników – nie ma się co temu dziwić. Mamy tu bowiem do czynienia z sytuacją, której zrozumienie wymaga odrobiny inteligencji. Zgodne z prawem decyzje doprowadziły do niezgodnego z prawem stanu. Sąd tymczasem zajął się jedynie prawomocnością decyzji.

Według Raportu Instytutu Badań Edukacyjnych "Szkoła Samodzielnego Myślenia" sytuacja w polskich szkołach wygląda dużo gorzej, niż wskazywałyby na to testy PISA. Instytut badał umiejętność radzenia sobie z zadaniami nietypowymi, do których nie daje się zastosować schematów rozwiązania. Poziom umiejętności logicznego myślenia okazuje się gorzej niż mierny.

epodręcznikiPremier zapowiedział uruchomienie od września w szkołach e-podręcznika. Wywiad z menadżerem tego projektu "Program Cyfrowa Szkoła", Krzysztofem Wojewodzicem z (MEN) wyjaśnia o co chodzi. Linki w tekście prowadzą do platform www.epodreczniki.pl Scholaris.

Po przeczytaniu tego tekstu jasne staje się dlaczego premier akurat na e-podręczniki zwrócił uwagę. Trzeba przyznać, że projekt ten znacząco odbiega od standardu, do jakiego przyzwyczaiły nas rządy PO (krótko mówiąc: kręcenia lodów).

Wykres klina podatkowego opiera się na założeniu podobnym jak model konkurencji doskonałej: potencjalne potrzeby równają się potencjalnym możliwościom (podaży). Choć na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe, to taka równowaga popytu i podaży jest w społeczeństwie możliwa do osiągnięcia. W tym celu należałoby zrezygnować z uznawania za pracę jedynie czynności płatnych na podstawie dwustronnych umów.

Zapraszamy do zapoznania się z kursem e-learningowym poświęconym społecznej gospodarce rynkowej. Zapraszamy do pierwszej części kursu.