Rola pieniądza we wszystkich konfliktach jest coraz większa. Nie chodzi już tylko o to, że za pieniądze tworzy się armie („do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze więcej pieniędzy”). Pieniądz sam stał się bronią. W tak zwanej „wojnie hybrydowej” cele osiąga się właśnie poprzez umiejętne stosowanie pieniądza i informacji. Granica między nimi jest zresztą bardzo płynna. Przetwarzanie informacji o zapisach na kontach bankowych może dawać takie same skutki jak przekazywanie gotówki. Wśród tych finansowych zapisów dotyczących Polski, rolę „trupa w szafie” pełnią tak zwane „kredyty frankowe”. Problem jest tak złożony, że nawet jego zdefiniowanie jest trudne. Ostatnio Komitet Stabilności Finansowej (KSF) podtrzymał opinię, że te kredyty stanowią zagrożenie dla stabilności polskiego systemu finansowego. Jeśli jednak ktoś sądzi, że w konsekwencji KSF postuluje likwidację tego zagrożenia – to grubo się myli. Według tych „mędrców” to właśnie próby rozwiązania problemu są groźne. Brak jest refleksji nad tym, co stanie się w przypadku kolejnego znaczącego kryzysu finansowego (który wydaje się nieunikniony). Co będzie jeśli kurs franka skoczy znacząco powyżej 5PLN? Już dzisiaj „frankowicze” stanowią znaczącą siłę, która może być wykorzystana w toczącej się hybrydowej wojnie. Bankierów to oczywiście nie obchodzi, a KSF dba wyłącznie o ich interesy (resztę społeczeństwa traktując jak idiotów).

Trwającą wojnę na szczęście udaje się na razie ograniczać do frontu wewnętrznego. Może również dzięki temu, że władza nie narusza bankierskich interesów. Doszło już do tego, że „Trybuna Ludu” musi wyostrzać wypowiedzi Merkel, aby wyszło na to – że nam grozi: „Mam nadzieję, że napięcia między UE a Węgrami i Polską uda się rozwiązać w drodze dialogu, a nie poprzez nakładanie finansowych kar”. Chociaż z tekstu wynika, że Kanclerz Niemiec nie chce wprost angażować się w konflikt między KE i Polską, a nawet – że nie wiadomo, czy o Polskę chodzi. Dziennikarzyny już dobrze wiedzą: ”chociaż Merkel nie wymieniła konkretnie, że chodzi jej o Polskę i Węgry, to właśnie te dwa kraje są zagrożone konsekwencjami za nieprzestrzeganie unijnych zasad”.

Trochę to przykre, że nasze państwo musi zmagać się z takimi szmaciarzami, choć ma ambicje odgrywać znaczącą rolę na arenie międzynarodowej. Z drugiej jednak strony póki ci szmaciarze nie mogą liczyć na stabilne finansowanie z zewnątrz – pozostaje im tylko propaganda. Jeśli więc kupujemy w ten sposób „stabilność”, to może władze robią słusznie ignorując problemy „frankowiczów”? Zwłaszcza, że wśród nich dominują „młode wykształcone z wielkich miast”, którym jakaś kara za głupotę się należy…..

Większość ludzi ma konto w banku i wie mniej więcej, czym banki się zajmują. Są one dla gospodarki niezbędne, gdyż zajmują się transferem pieniędzy. Można przy tym rozróżnić:

  • zwykłe przesyłanie pieniędzy (na przykład rodzice wysyłają je dzieciom na studiach, albo nabywca płaci za zakupiony towar),

  • pośredniczenie między posiadaczami gotówki a tymi którzy potrzebują ją pożyczyć.

Bank zazwyczaj pobiera procentową opłatę od kwoty wykonanych transferów. Upraszczając można rzec, że w pierwszym przypadku (przesyłanie pieniędzy) są to prowizje, a w drugim (depozyty i kredyty) – odsetki. Prowizja ma pokryć koszty transferu i przynieść zysk. Z odsetkami sprawa jest nieco bardziej złożona, gdyż bank płaci odsetki od uzyskanych pieniędzy (depozytów). Musi też uwzględnić fakt, że część ludzi nie spłaca swoich zobowiązań. Siłą rzeczy odsetki muszą być większe od prowizji, gdyż obejmują:

  • koszt pozyskania pieniądza (odsetki dla depozytariuszy),

  • ryzyko (z grubsza jest to wycena poziomu nieuczciwości – nie spłacanych kredytów),

  • zysk banku.

Trudno w to uwierzyć, ale większość ludzi sądzi, że tak właśnie wygląda działalność banków! Oczywiście banki muszą zajmować się opisanymi powyżej transferami – bo tylko wtedy dostają od państwa pozwolenie na działalność. Jednak banki XXI wieku zajmują się również (jeśli nie przede wszystkim) zupełnie czymś innym. Ich zasadniczą działalność obejmuje trzy sfery:

1. Kreacja pieniądza (wbrew polskiej Konstytucji).

2. Wymuszeniami.

3. Hazardem (wbrew ustawie anty-hazardowej).

Wszystkie te trzy rodzaje działań są sprzeczne z duchem obowiązującego w Polsce prawa – więc słusznie bankierów nazywa się niekiedy banksterami. Gdyby tą działalność opisać zgodnie z rzeczywistością – być może opór przeciw banksterom byłby większy. Szanse na to nie są jednak wielkie. Troska o banksterów nie wynika z głupoty (to można ewentualnie założyć w przypadku polskich twórców tego systemu takich jak Balcerowicz czy Petru), tylko w zimnego wyrachowania. Oni są po prostu zbyt silni jak na tak słabe jak Polska państwo. Miliardy wydawane na zbrojenia niczego tu nie zmienią (można by nawet rzec, że są przeciwskuteczne).

Kredyty „frankowe” są związane z wszystkimi trzema wymienionymi powyżej rodzajami działalności. Najważniejszy jednak jest hazard i na nim skupimy uwagę. Dla ułatwienia opisywane mechanizmy zostaną zilustrowane ćwiczeniami z kostkami do gry.

W opinii Rzecznika Finansowego większość umów kredytowych denominowanych w walutach obcych zawiera nielegalne zapisy. W szczególności chodzi o powiązanie kwoty zobowiązania z kursem waluty obcej: "Bank nie może żądać od kredytobiorcy zwrotu większej kwoty środków pieniężnych aniżeli ściśle określonej i oddanej do dyspozycji liczby środków pieniężnych".

Art. 69 ust. 1 prawa bankowego jasno bowiem wskazuje, iż „kredytobiorca zobowiązuje się do zwrotu kwoty wykorzystanego kredytu”.

To mocne wsparcie dla „frankowiczów”, jeśli sądy wezmą pod uwagę tą opinię.

W tej sytuacji kolejna wersja projektu ustawy autorstwa Kacelarii Prezydenta może być ratunkiem dla banków, a niekoniecznie dla kredytobiorców.


Kolejny odcinek programu Jacka Łęskiego „Chodzi o pieniądze” był poświęcony kredytom „frankowym”. Niestety autor tym razem nie sprostał tematowi. Nie wyjaśniono dlaczego banki z takim zapałem promowały ten właśnie produkt. Był to czas (mniej więcej 10-12 lat temu), gdy szybko rosło zaangażowanie banków w instrument pochodne. Jak największe zaangażowanie w hazard - to był jeden z podstawowych motywów działania banków. Jeden z polskich banków postanowił wówczas na przykład wyrzucić system informatyczny rozwijany przez lata i kupić nowy (gorszy – bo skutkiem wdrożenia był wielki wzrost kosztów i utrata klientów) tylko dlatego, by nowy system dostarczał szybciej informacji potrzebnych hazardzistom. Kredyty frankowe wymagały zabezpieczenia i były przez to doskonałym sposobem uzyskania żetonów do gry w ruletkę.

Jacek Łęski głównym rzecznikiem „ufrankowionych” uczynił prof. Modzelewskiego – ale jedynego ciekawego argumentu Profesora (banki nie obowiązuje zasada „co nie jest zabronione jest dozwolone” - gdyż to działalność koncesjonowana) nie potrafił obronić przed goszczącym w studio przedstawicielem ZBP. I ten właśnie gość był chyba największą wartością w tym programie. Tak bezczelne cwaniactwo rzadko widuje się u kogoś, kto reprezentuje kluczową dla gospodarki instytucję. Według niego to klienci i politycy wymogli na bankach akcję kredytową. Prezesi banków błagali, bym im tego zabronić – ale na daremnie. Musieli więc udzielać kredytów „we frankach”. Niestety redaktor Łęski nie miał pod ręką zestawienia pokazującego, że nie wszystkie banki w tym uczestniczyły – stąd prosty wniosek, że nie musieli. Cwaniaczek posunął się nawet do tezy, że w Polsce nie ma zagranicznych banków, bo wszystkie działają zgodnie z polskim prawem!!!!

Także w dniu wczorajszym na pomoc frankowiczom ruszył Kukiz, składając projekt ustawy, który jest kolejnym bublem na pożarcie dla KBF. Tym razem odsiecz bieży pod hasłem: "niedozwolonym postanowieniem umownym jest postanowienie, które umożliwia przedsiębiorcy dowolne określanie wysokości zobowiązań konsumenta".

 

Chyba nie ma się co łudzić, że brak rozwiązania problemu wynika z jego niezrozumienia. Bo przecież dla każdego powinno być oczywiste, że skoro banki pożyczały złotówki, to wielkość spłat powinna być wyrażana w złotych (i w rzeczywistości tak najczęściej jest – chyba, że przy okazji klient sprzeda bankowi franki). Nie ma zatem znaczenia, czy bank wylicza należność według kursu franka, fazy księżyca, czy ilości brudnych plam na suficie. Byle robił to zgodnie z umową i cywilizowanymi zasadami. A jedną z tych zasad jest zakaz lichwy. Objęcie tych kredytów zakazem lichwy w sposób natychmiastowy i prosty rozwiązuje problem. Ale czy się ktoś na to poważy?

Kancelaria Prezydenta ogłosiła, zakończenie prac nad ustawą o restrukturyzacji kredyów walutowych. Podstawową koncepcją przyjętą w tej ustawie jest (podobnie jak we wcześniejszych propozycjach) zamiana na kredyt złotówkowy z równoczesnym zastąpieniem stawki LIBOR przez WIBOR. Nie wprowadza się jednak jednego kursu przeliczenia, ale kalkulacje oparte na „sprawiedliwym kursie przeliczenia” (to jest takim, który sprawi, że kredyty walutowe staną się porównywalne z wziętymi w tym samym czasie kredytami złotówkowymi).

Wprowadza się także pewien poziom dobrowolności:

  1. Restrukturyzacja dobrowolna jest to restrukturyzacja – przeliczenie następuje za zgodą banku (ale na warunkach z ustawy).
  2. Procedura przymusowa – na wniosek konsumenta.
  3. Przeniesienie na wniosek konsumenta własności nieruchomości na banki w zamian za zwolnienie z długu.

Ustawa będzie dotyczyć wszystkich kredytów "denominowanych" w obcych walutach (nie tylko we frankach).

Dostępny jest :klakulator” (arkusz w Excelu) umożliwiający wyliczenia sprawiedliwych kursów” [Pobierz kalkulator]

Specjaliści od meandrów rynków finansowych policzyli „straty” banku z tytułu ustawy o restrukturyzacji kredytów w CHF: "łączne straty banków z tytułu umorzenia części zobowiązań kredytobiorców wyniosłyby około 21 mld zł, czyli około 20 proc. więcej, niż zysk brutto banków objętych ustawą (tj. posiadających portfel mieszkaniowych kredytów walutowych) za okres ostatnich 12 miesięcy" .

Szczegółów obliczeń nie podano. Spróbujmy to oszacować. Jak to policzono? Pewnie tak mniej więcej jak redaktor Samcik: „Musiałyby [banki] przyjąć od klientów 27 mld franków (tyle wynosi saldo naszego zadłużenia) po średnim kursie np. 2,8 zł (w zależności od tego kiedy dany klient podpisywał umowę), a następnie "zamknąć pozycję" frankową po kursie np. 4,3 zł (czyli zwrócić finansowanie, które pozwoliło bankom udzielić kredytów). Dziura, według różnych szacunków, może wynieść od 34 mld zł do nawet 100 mld zł”.

Gdyby Polska była państwem chrześcijańskim - to by było straszne, prawda? To wydaje się naszej „elicie” (i nie tylko) oczywistą oczywistością. Tymczasem chodzi głównie o to, aby zaakceptować nadrzędność chrześcijańskiej etyki. Czyli powrócić do korzeni Europy. Jak w chrześcijańskim państwie zmierzono by się z trudnym problemem kredytów „frankowych”? Kierując się zasadą sprawiedliwości.

Jednym z czynów potępianych i uznawanych za niesprawiedliwe jest pobieranie lichwy. Jeśli więc jakiś bank chce pobierać lichwę – to nie ma tu co szukać. No to super – przecież mamy ustawę antylichwiarską!?

Nie ma potrzeby, aby sejm, rząd, czy ktokolwiek wprowadzał specjalne rozwiązania dla „frankowiczów” - zakaz pobierania lichwy wystarczy!!!!

Tyle, że w obecnym kształcie ustawa jest nieskuteczną, bo taką być musi. Człowiek prawy nie może być obłudnikiem. Dlatego wprowadzając zakaz lichwy, prawi posłowie postaraliby się, aby ten zakaz działał. Rozwiązanie problemu kredytów frankowych jest dla prawych ludzi tak banalnie proste, jak tylko być może. Można je wprowadzić w jednym krótkim akapicie dopisanym do jakiejkolwiek ustawy.

Treść tego akapitu musiałaby być mniej więcej taka (prawnicy musieliby to przełożyć na ich nowomowę):

1. Zakaz lichwy, ograniczający wielkość odsetek dotyczy wszelkich kredytów udzielanych przez banki w Polsce.

2. Wartość odsetek o których mowa w ustawie oblicza się odejmując od spłaconych w ciągu roku rat kredytu wielkość o jaką zmniejszyła się pożyczona kwota kredytu.

3. Za stosowanie lichwy przez bank odpowiada jego prezes. Pierwszy stwierdzony przypadek lichwy skutkuje jedynie koniecznością naprawienia szkód. Odmowa naprawienia szkód, albo dalsze stosowanie lichwy jest przestępstwem zagrożonym karą 100tys PLN. Trzeci przypadek stosowania lichwy jest przestępstwem zagrożonym karą 5 lat więzienia (bez możliwości skrócenia lub zawieszenia). Ponowne stosowanie lichwy przez ten sam bank, po zmianie prezesa, skutkuje cofnięciem pozwolenia na prowadzenie działalności bankowej.


Oczywiście to tylko propozycja. Można na przykład zwiększyć wymiar obligatoryjnej kary ;-).

A oto prosty przykład (za http://argumenty.net/1872).

Frankowicz” wziął kredyt 200 tys PLN na 25 lat i spłacił 50tys. Ma ratę miesięczną 667PLN (200tys/25lat/12miesięcy), a spłata na jeden rok wynosi 8tys. Natomiast odsetki nie powinny przekroczyć 10% (4 x stopa lombardowa NBP) – czyli 15tys rocznie. Na koniec roku kredytobiorca bierze swój rachunek i sprawdza: kredyt zmniejszył się o 8tys, ale spłaciłem w sumie 25 tys. Wysyła wyciąg z tego rachunku do KNF i dalej jak w punkcie 3.

A gdzie tu mowa o kredytach „frankowych” i „przewalutowaniu”? Nigdzie – to nas nie obchodzi. To sprawa między bankiem, a jego klientami. Kredytobiorca dostał złotówki i spłaca złotówki. To sprawa między nim a bankiem – jak sobie ten bank nalicza odsetki. Może do tego stosować rubla, franka, albo temperaturę na dworze.

KNF wydał opinię, która uzasadni „poprawienie” przez senat ustawy pozwalającej na przewalutowanie „frankowych” kredytów na złotówki:

„Szacowana kwota umorzeń w 10 z ankietowanych banków przekracza wartość ich wyniku finansowego z 2014 roku, przy czym dla wielu z nich to wielokrotność wyniku rocznego (w przypadku 6 banków to przekroczenie ponad trzykrotne). Łączna wartość depozytów sektora niefinansowego wyniosła dla tych 10 banków na koniec marca 2015 ponad 290 mld zł. Łączna wartość umorzeń ankietowanych banków stanowi prawie 1/5 funduszy własnych, przy czym w 6 z nich wartość umorzeń przekracza 20 proc funduszy własnych”.

Na razie znamy tą opinię z relacji funkcyjnego dziennikarza portalu forsal.pl (który „dotarł” do dokumentu – zapewne otwierając maila od KNF). Dziennikarz pisze, że „w wariancie drugim, skumulowana strata byłaby znacznie niższa i wyniosłaby 13,6 mld zł, z czego wartość umorzeń to 10,4 mld. To efekt tego, że banki brałby na siebie 50 proc., a nie 90 proc umarzanej sumy kredytu”. Sprawa wydaje się więc przesądzona. Pytanie, czy w tej sytuacji może być mowa o jakiejś “skumulowanej stracie”? Wskutek przewalutowania zmieni się jedynie wycena nie spłaconej części kredytu. Nie ma mowy o jakimś darowaniu długu ani tym bardziej o zwrocie części spłat wynikającej z wysokich kursów CHF. Z drugiej strony przewalutowanie zmniejszy ryzyko kursowe i pozwoli bankom na rozwiązanie części zabezpieczeń. Wskutek przewalutowania może także zmienić się klasyfikacja niektórych kredytów, co na zysk banku wpłynie korzystnie.

Proszę się nie obrażać, ale śledząc publikacje dotyczące kredytów we frankach widać, że Polak przed i po szkodzie głupi. Jest kampania wyborcza, więc nie wykluczone, że parlament „urodzi” w miarę przyzwoitą ustawę restrukturyzacyjną. Póki co jednak na to się nie zanosi. Dlaczego? Bo nie musi – o ile ma z głupcami do czynienia.

 

1. Jak oszukać głupca, aby nawet o ty nie wiedział? Wiele takich metod jest opartych na statystyce. Każdy pewnie zna grę w trzy karty. Oczywiście liczy się w niej sprawność tasującego, ale ona ma służyć przede wszystkim zamaskowaniu miejsca położenia wygrywającej karty. Losując w ciemno grający ma prawdopodobieństwo wygranej 33%. Statystycznie biorąc karciarz wygrywa więc w 2/3 przypadków.

Wyobraźmy sobie trochę inną grę opartą na statystyce. Rzucamy 100 razy kostką do gry. Każdy wynik od 1 do 6 jest równie prawdopodobny. Najbardziej prawdopodobny wynik przy 100 rzutach wyniesie 350. Elementarne zadanie ze szkoły. Załóżmy teraz, że ktoś nam proponuje grę: rzucasz 100 razy kostką i jeśli będzie więcej niż 350, wpłacasz różnicę, a gdy mniej niż 350, „bank” wpłaca ci różnicę. Na przykład gdy suma wynosi 360 – płacisz 10PLN, a jeśli suma wynosi 330 – dostajesz 20PLN. Uczciwe? Uczciwe.

 

2. A gdyby tak bank zaproponował kredyt na podobnej zasadzie? Pożyczasz 350 PLN bez żadnych odsetek, a gdy przyjdzie moment spłaty, rzucasz 100 razy kostką i zwracasz tyle, ile wypadnie. Na pewno znalazłoby się wielu chętnych na taki kredyt.

Kredyt frankowy działał na bardzo podobnych zasadach. Tyle, że obstawialiśmy nie wynik rzutu kostką, ale to, że w chwili spłaty kurs CHF do złotego będzie taki jak w chwili zaciągnięcia kredytu. Bank mógłby udzielać kredytów denominowanych w oczkach na kostce do gry, albo w stopniach Celcjusza (zamiast odsetek płacilibyśmy różnicę między temperaturą w chwili wzięcia kredytu i w chwili spłaty). Jednak CHF lepiej brzmi i można zbudować lrobiącą wrażenie profesjonalizmu opowieść z tym terminem. Jeśli ktoś oglądał występy iluzjonisty, to wie, że otoczenie jest ważne.

Prezes NBP próbując odwieść sejm od uchwalenia ustawy umożliwiającej przewalutowanie na złotówki kredytów frankowych mówił między innymi: „Na Węgrzech kredyty walutowe to był ważny problem społeczny. W Polsce jeśli jest to problem, to określonej grupy społecznej”. No geniusz po prostu. Jednym pociągnięciem potrafił zlikwidować wszelkie problemy! Bezdomność, alkoholizm, sieroctwo, głodujące dzieci etc.. - to wszystko jeśli nawet występuje – to dotyczy tylko określonych grup społecznych. Trudno uwierzyć, że ktoś tak „błyskotliwy” może sprawować w Polsce tak ważną rolę.

Jakoś posłów nie przekonał. Nie udało się to nawet samemu szefowi EBC. Polska nie ma euro, więc zamiast zamknąć nam dostęp do gotówki jak Grekom, pozostały „sugestie”: Zdaniem EBC projekt ustawy będzie skutkował obniżeniem zyskowności banków, przez co zmaleje ich zdoność do rozwijania akcji kredytowej, na czym ucierpi gospodarka. Przewalutowanie może mieć także inne negatywne skutki, ponieważ pogorszy nastawienie inwestorów z powodu rosnącego ryzyka regulacyjnego w kraju. Dlatego EBC sugeruje, aby polskie władze przeprowadziły szczegółową analizę możliwych skutków gospodarczych.

W kampanii wyborczej zdarzają się cuda i sejm ustawę uchwalił. Rzecznik KNF skomentował to następująco: Przypominamy, że prace nad ustawą zostały podjęte, ponieważ zabrakło ze strony banków adekwatnej reakcji na nową sytuację, zabrakło dobrowolnego rozwiązania systemowego problemu kredytów frankowych.

Gazetowi eksperci mieli używanie - bo akcje banków poszły w dół. Według nich ustawa jest zaskakujaca (trudno się nie zgodzić – skoro sam szef EBC „sugerował” inaczej). Ustawa oznacza gigantyczne straty bankow, a z GPW już wyparowaly miliardy. Indeks giełdowy banków stracił na wartości blisko 6%. Zgodnie z przewidywaniami – dotyczy to tylko kilku banków.

Przyjęta ustawa wcale nie jest dla banków jakoś szczególnie restrykcyjna. Ma ona bowiem ograniczony zasięg (gdy wskaźnik LtV kredytu do wartości nieruchomości przekracza 80%), jest rozciągnięty w czasie oraz dzieli różnicę kursów między bank i kredytobiorcę (w proporcji 9:1). [Uwaga! Senat chce zmienić te proporcje na 50:50 - co może podważyć sens ustawy]. Skutki niektórych zapadłych wyroków są bardziej dotkliwe. Szacowanie opłacalności przewalutowania można znaleźć na stronie: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Przewalutowanie-kredytu-jak-wplynie-na-raty-7272828.html

Wbrew „dobrym radom” Belki i niemieckiej gazety dla Polaków, przewidujących „pęknięcie bańki” spekulacyjnej na CHF, warto się zastanowić, czy nie skorzystać z okazji i pozbyć się ryzyka walutowego. Następne wybory dopiero za 4 lata.

Pejzaż z upadkiem IkaraDzieją się rzeczy ważne i wielkie. Głęboka przebudowa rządu. Ujawnienie akt ze śledztwa afery, której nie było (były tylko ośmiorniczki na koszt podatnika). Spotkanie przywódców najbogatszych państw świata bez udziału Rosji. Wśród tych ważnych i wielkich rzeczy prawie niepostrzeżenie przez media przemknęła informacja:

Do tragedii doszło w Bielsku-Białej. 35-letni ochroniarz jednostki wojskowej podczas służby zastrzelił się z broni palnej. – Mężczyzna był sam w zamkniętym pomieszczeniu z bronią maszynową. Użył jej. Wykorzystał 30 sztuk amunicji. Zginął na miejscu – mówi Ryszard Mojeścik, szef Prokuratury Bielsko-Biała-Południe, która wyjaśniała okoliczności śmierci 35-latka. Przyznaje, że do samobójstwa pchnęła ofiarę sytuacja ekonomiczna. Mężczyzna zostawił list do najbliższych, w którym tłumaczył, że powodem jego desperackiego kroku jest drogi frank. Postępowanie umorzono.

Mężczyzna zostawił żonę i sześcioletnią córkę, które dziedziczą dług. Kobieta początkowo chciała rozmawiać z nami o tragedii, ale wycofała się. – Słyszała w pracy niepochlebne komentarze pod adresem frankowiczów, dlatego nie chce mówić o tragedii – tłumaczy adwokat Janusz Budzianowski, który reprezentuje matkę mężczyzny i deklaruje darmową pomoc dla wdowy oraz córki.

Małżeństwo zadłużyło się na zakup mieszkania w 2008 roku. Kredyt wzięli we frankach szwajcarskich. Po wzroście kursów zadłużenie podwoiło się i dziś sięga ok. 400 tys. zł, a rata miesięczna wynosi ok. 1,3 tys. zł. Matka ofiary mówi nam, że syn załamał się, gdy bank, który udzielił mu kredytu, zagroził eksmisją.

Jak ustaliła „Rzeczpospolita", para dopiero w tym roku zaczęła mieć problemy ze spłatą. Zalega za trzy miesiące.

Ot – ludzka tragedia jakich wiele. Nie ma o czym mówić. Jakiś „nieudacznik” albo idiota żyjący za mniej niż 6 tysięcy i nie potrafiący dostrzec naszego sukcesu. Sukces zaś jest oczywisty. Widać go w danych GUS opublikowanych w tym tygodniu: Według GUS, grupę najbardziej zagrożoną ubóstwem skrajnym (oznacza to wydatki poniżej 540 zł miesięcznie dla osoby samotnie gospodarującej lub 1 458 zł dla gospodarstwa czteroosobowego: dwie osoby dorosłe plus dwoje dzieci) - stanowiły rodziny wielodzietne. W 2014 r. poniżej tego minimum egzystencji żyło ok. 11 proc. osób w gospodarstwach małżeństw z 3 dzieci oraz ok. 27 proc. osób w gospodarstwach małżeństw z 4 lub większą liczbą dzieci na utrzymaniu.

Zasięg ubóstwa skrajnego wśród dzieci i młodzieży poniżej 18. roku życia wyniósł ok. 10 proc, a osoby w tym wieku stanowiły prawie jedną trzecią populacji zagrożonej ubóstwem skrajnym.

 

Według dziennikarzy „Rzeczpospolitej” na rynkach finansowych wygranej Andrzeja Dudy najbardziej wystraszył się sektor bankowy. Objawem tego strachu miał być gwałtowny spadek indeksów giełdowych. Widać jednak strach już trochę minął, bo wczoraj indeksy rosły. Raczono też bankom, aby pomogły „frankowiczom”: Jeśli taka propozycja nie padnie dobrowolnie, to może się pojawić wariant przymusowy, dużo bardziej kosztowny. No i banki wymyśliły jak „pomóc”: banki proponują między innymi dopłaty do rat przy kursie franka powyżej 5 zł. Nawet KNF odbiera to w kategoriach kpiny, a dziennikarz komentuje: „bankowcy nie zrozumieli słowa pomoc”.   

Stanowisko rządu polskiego w sprawie kredytów we frankach rozsierdziło (i słusznie) profesora Modzelewskiego. Pisze on między innymi: „Ktoś, kto reprezentuje rząd naszego kraju (albo tak sądzi, że ma do tego prawo), ponoć stwierdza tam, że stwierdzenie nieważności walutowej indeksacji tychże kredytów i konieczność ich „przewalutowania” mogłoby wygenerować po stronie banków straty w wysokości kilkudziesięciu miliardów złotych. Prawda, że to przerażająca wizja dla rządu naszego kraju? Straty obywateli polskich (w tej samej kwocie) są oczywiście zdaniem autora owego pisma czymś zgodnym ze stanowiskiem rządu polskiego, a straty banków już nie, bo ich dobro jest przedmiotem szczególnej troski demokratycznie wybranych władz Wolnej Polski. Nie chce się wierzyć, że ktoś mógłby podpisać się pod czymś takim nie będąc tylko lobbystą banków”.

Trudno też nie zgodzić się z tezą, że „Rząd Polski nie powinien zajmować tu jakiegokolwiek stanowiska, bo nie ma ani takiego obowiązku ani tym bardziej sensu”. W tej sytuacji określenie „ polscy nachuiści” można uznać za adekwatne (cokolwiek miałoby ono znaczyć ;-)).

Trudniej jednak zgodzić się z wnioskami politycznymi, jakie profesor Modzelewski wyciąga z tej sytuacji: pismo to skutecznie niszczy wizerunek rządzących nie tylko w oczach „frankowiczów” i ich rodzin, a to dziś ważna grupa wyborców. Rozwiewa ono wszelkie złudzenia co do rzeczywistych intencji rządzących i wiarygodności ich deklaracji. Przy okazji warto zauważyć, że przywróciło ono do publicznego obiegu „aferę frankową”, którą miała skutecznie przykryć antyopozycyjna „afera SKOK-u Wołomin” – aby „zdjąć problem z przestrzeni medialnej” nie wystarczy zagrozić innym podziałem wydatków na reklamy: trzeba jeszcze umieć siedzieć cicho wtedy, gdy każde twoje słowo może być użyte przeciwko tobie.

Były prezes NBP odsłania kulisy szwindlów jaki robią w Polsce banki. Oto najciekawsze wątki jego wywiadu:

Żeby udzielić jakiejkolwiek pożyczki, bank powinien sfinansować ją pozyskanym depozytem. Ale w przypadku kredytów walutowych banki nie zbierały przecież depozytów we frankach i musiały znaleźć inne finansowanie. Zaczęły na masową skalę stosować zabezpieczenia, czyli pozyskiwać waluty za pomocą swapów. Były to instrumenty krótkoterminowe, często jednodniowe.

Kto wpadł na pomysł, by zaoferować nam kredyt walutowy? Inspiracja przyszła z zagranicy?

Jak wiele tego typu produktów. Przecież opcje walutowe także przyszły do nas z zagranicy. Jako produkt zabezpieczający opcja jest świetnym rozwiązaniem, ale nasze banki zaczęły sprzedawać ją jako odrębny produkt inwestycyjny. Przez kilka lat zarabiali na nich wszyscy, ale jak przyszedł kryzys, straty były niebotyczne. Bo na opcjach zarabia się miliony, ale jeśli się traci, to już setki milionów.[...]

Ale trzeba powiedzieć jasno: była grupa inwestorów zagranicznych działających na naszym rynku, która stosowała bardziej liberalne podejście do oceny ryzyka niż na własnym podwórku. Niektóre zagraniczne nadzory jasno określały, dla kogo jest kredyt walutowy – że może być tylko dla zamożnych klientów ze zdolnością kredytową rzędu 70 proc., a dopuszczalny okres udzielania pożyczek nie mógł być dłuższy niż 15 lat. A u nas? Okres życia kredytu w skrajnych przypadkach miał trwać nawet 40 lat, a kredyty na 100 proc. wartości nieruchomości były standardem. Nierzadko trafiały się i na 120 proc.

Jako były prezes Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki jest doskonale zorientowany w sytuacji. Ponieważ zaś jego bank nie brał udziału w tej akcji, a on jest poza branżą,, może o tym ze spokojem opowiadać. To co mówi pasuje zaś jak ulał do określenia III RP jako półkolonii obcego kapitału.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dziennikarze opiniotwórczych gazet także dostąpili dobrodziejstwa kredytów denominowanych we frankach. W Warszawie odsetek osób z tak zwanego „pokolenia X” zadłużonych w tej walucie sięga 18,60%.

Dziwnie tak się zresztą składa, że powyższa mapa bardzo przypomina mapę obrazującą poparcie dla rządzącej „partii rozsądku”.

Nic więc dziwnego, że nagle miejsce liberalnych bredni w „Rzeczpospolitej” pojawia się teza, że to już sytuacja, gdy w gospodarkę wolnorynkową powinno się włączyć polskie państwo (redaktor Jabłoński zapewne jest na urlopie profilaktycznym, aby uniknąć zawału serca?). Miejsce zaś bałwochwalczych hołdów wobec Pierwszego Reformatora zajmuje hasło „Balcerowicz musi odejść”.

Stare przysłowie mówi, że nie ma tego złego, co by na dobre wyjść nie mogło. Kryzys z kredytami indeksowanymi we frankach szwajcarskich może być w myśl tego przysłowia wykorzystany do zainicjowania znaczących reform polskiego systemu finansowego.

Co by się stało, gdyby powstał Polski Bank Hipoteczny, który przejąłby kredyty hipoteczne zaciągnięte przez Polaków? Jakie byłyby korzyści z powstania takiego banku? Bank ten mógłby być własnością samorządów, które poprzez tą instytucję mogłyby prowadzić politykę inwestycyjną na swoim terenie. Taka struktura banku pozwoliłaby na wprowadzenie zasad wzorowanych na bankowości islamskiej. To znaczy udzielone kredyty byłyby bez odsetek (ewentualnie – w okresie przejściowym z odsetkami w wysokości WIBOR), ale w zamian bank pobierałby część czynszu w całym okresie użytkowania nieruchomości.

Problem kredytów frankowych można by rozwiązać poprzez sprzedaż przez NBP bankowi hipotecznemu opcji na zakup franków po kursie przy jakim były zaciągnięte kredyty i dostosowanych do terminów spłaty tych kredytów. Rozliczenie mogłoby być dokonywane w udziałach banku hipotecznego. W ten sposób część rezerw walutowych zostałaby z biegiem czasu zamieniona na udziały w polskich nieruchomościach (które zapewne będą zyskiwać na wartości).

Poniżej zebrano spis korzyści z funkcjonowania takiego banku, dodając przy okazji nieco szczegółowych zasad jego funkcjonowania:

1. Korzyści dla kredytobiorców

1.1. Pozbycie się „garba odsetkowego”. Do spłaty pozostaje pożyczony kapitał (minus dotychczasowe spłaty).

1.2. Wielkość czynszu płaconego bankowi może być uzależniona od tego, czy i jak kredyt jest spłacany. W skrajnych przypadkach może istnieć możliwość przejęcia nieruchomości przez bank w zamian za czynsz (jednak bez prawa sprzedaży innym instytucjom). Daje to poczucie bezpieczeństwa – gdyż jeśli ktoś kupił/wybudował dom, to będzie miał prawo w nim mieszkać opłacając czynsz - do śmierci, nawet jeśli nie będzie mógł wykupić hipoteki.

2. Korzyści dla samorządów (właścicieli banku)

2.1. Uzyskanie stabilnego źródła przychodów o wiele lepszego, niż podatek katastralny (czynsze płacone przez właścicieli skredytowanych nieruchomości).

2.2. Bank Hipoteczny umożliwiłby prowadzenie rozsądnej polityki inwestycyjnej i mieszkaniowej. Przejęte nieruchomości (nie spłacone a opuszczone przez lokatorów) mogłyby z czasem zastąpić lokale socjalne.

2.3. Przy okazji mógłby przejąć rolę banków miejskich – obsługujących budżet gmin. Pozwoliłoby to na likwidację olbrzymich kosztów finansowych ponoszonych w tej chwili przez gminy.

3. Korzyści dla banków.

3.1. Zmniejszenie (praktycznie do zera) ryzyka związanego ze spłatą kredytów.

3.2. Likwidacja ryzyka kursowego (gwarancja ze strony państwa otrzymania w określonym terminie przewidzianej umowami kwoty w walutach w jakich są indeksowane te umowy).

4. Korzyści dla państwa

4.1. Rozwój kredytów hipotecznych (dzięki lepszym warunkom) umożliwi szybkie zaspokojenie wielkich potrzeb mieszkaniowych obywateli i ożywienie w wielu działach gospodarki.

4.2. Likwidacja problemu kredytów hipotecznych w sposób pozbawiony napięć i zagrożeń dla stabilności systemu finansowego.

4.3. Łagodne przesterowanie działalności NBP na większe zaangażowanie we wsparcie dla polskiej gospodarki.

Najtrudniejszym do rozwiązania jest oczywiście problem odsetek. Przy średnim oprocentowaniu kredytu 5% rocznie i okresie spłaty kilkunastu lat – odsetki wyniosą około połowy pożyczonego kapitału. To są koszty zbyt duże, aby można je było zrównoważyć zbieranym czynszem (musiałby on sięgać tysiąca złotych miesięcznie). Dlatego ważną częścią działalności banku powinno być zamiana (spłacanie) kredytów w bankach komercyjnych na kredyty w banku hipotecznym. O ile oczywiście jest to możliwe/sensowne i pozwalają na to kapitały banku. Zmniejszenie w ten sposób płaconych odsetek poniżej 2% pozwoliłoby na uzyskiwanie dochodów już przy czynszach rzędu 200-300 PLN. Oczywiście konieczne byłoby tu solidarne rozłożenie kosztów odsetkowych tych kredytów, których nie udałoby się wcześniej spłacić.

KNF proponuje umożliwienie przewalutowania kredytów indeksowanych we frankach szwajcarskich na złotówki po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu. Barbara Garlacz, radca prawny w kancelarii Harvest Legal House przedstawia argumenty za tym, że umowę kredytową można podważyć, więc dla banków lepsza będzie zgoda na propozycje KNF niż procesy z klientami. Te argumenty oparte są jednak o prawnicze sztuczki, które mogą, ale nie muszą być dla sądu przekonujące. Na przykład: [banki] udostępniały kredytobiorcom kwotę w złotych, a zgodnie z prawem bankowym kredyt to właśnie udostępniona do dyspozycji kredytobiorcy określona kwota środków pieniężnych, a nie zarejestrowana na wirtualnym koncie kredytobiorcy kwota w walucie CHF, do którego kredytobiorca ma jedynie podgląd.

Jest dość oczywiste, że sąd będzie musiał przeanalizować każdą umowę kredytową. Jeśli wynika z niej, że bank pożycza złotówki, a kurs franka służy do wyliczenia odsetek, powyższy argument nie będzie wzięty pod uwagę.

Niezależnie od tego, jakie umowy banki dawały klientom do podpisania i jak łatwo będzie je podważyć, droga sądowa może być dla nich dużo korzystniejsza. Po pierwsze banki już wygrały, gdy okazało się że państwo (rząd i NBP) stoją po ich stronie i to od nich zależy jak ułożą się z klientami. Nawet jeśli części klientów uda się złożyć pozwy zbiorowe, to sprawy w polskich sądach będą toczyć się latami. Najgorsza dla banku byłaby konieczność nagłej zmiany dużej ilości kredytów. Jeśli nawet dojdzie do zmian w długim czasie – będzie to proces łagodny.

W toczonych dyskusjach na temat kredytów indeksowanych we frankach szwajcarskich pomija się zupełnie jedną z najważniejszych kwestii, a mianowicie problem płynności. Dopiero analiza tego problemu pozwala zrozumieć, kto ponosił jakie ryzyko i jakie były zyski i koszty z tym związane.

Dla uproszczenia przyjmijmy, że bank nie ma żadnych franków, ale całość pożyczonego kapitału jest ubezpieczana poprzez wykup "opcji" (pozycją walutową). Czyli bank powinien wykupić opcje zakupu franków, w wysokości rat spłaty, po kursie udzielenia kredytu. W takiej sytuacji gdy kredytobiorca spłacał kredyt, bak mógł skorzystać z opcji zakupu, aby dostarczyć kredytobiorcy franki potrzebne do spłaty. Całe ryzyko przechodziłoby na kredytobiorcę. Oczywiście banki tego nie robiły. Nikt tego od nich nie wymagał. Wydana przez KNF Rekomendacja S (z 2008 roku) zalecała analizę zgodności terminów zabezpieczeń z terminami spłat, ale bez żadnych konkretów. Dopiero pojawienie się regulacji Basel III wprowadziło pewne bardziej konretne wymogi kapitałowe zmniejszające ryzyko banków.

Szerzej ten temat opisuje Błażej Lepczyński w tekście „Nowe regulacje w zakresie adekwatności kapitałowej i płynności banków wobec zagrożeń związanych z finansowaniem portfeli kredytów mieszkaniowych w polskich bankach”. Tekst zawiera też nieco danych liczbowych: W latach 2005-2008 obserwowaliśmy w polskim sektorze bankowym bardzo dynamiczny rozwojów kredytów mieszkaniowych, których tempo wzrostu przekraczało 50%. Niestety banki finansowały wzrost akcji kredytowej głównie krótkoterminowymi depozytami złotowymi oraz środkami finansowymi pochodzącymi z uwagi na duży udział kapitału zagranicznego w polskim sektorze bankowym od banków matek. Udział finansowania długoterminowego był relatywnie niewielki. Nawet obecnie (dane na koniec 2012 r.) w pasywach banków środki powyżej roku w świetle danych Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) stanowią nieco ponad 1%. […] Istotną kwestią jest również sposób finansowania kredytów walutowych, oparty na depozytach złotowych. W takiej sytuacji banki muszą zabezpieczyć otwartą pozycję walutową. Czynią to, wykorzystując swapy walutowe i operacje typu currency interest rate swap (CIRS).

Pomińmy więc w ogóle środki długoterminowe i przeanalizujmy sytuację w której bank kupuje opcje na 1 miesiąc, zakładając, że kurs w tym czasei się nie zmieni. Czyli jeśli kurs franka wynosi 2,5 PLN, to bank zakłada, że za miesiąc będzie także 2,5 PLN. Czyniąc takie zakłady spełnia wymogi kapitałowe ryzykując bardzo niewiele (w rzeczywistości zapewne to ryzyko było jeszcze mniejsze).

Minister Gospodarki wygłosił listę swoich pobożnych życzeń pod hasłem „pomocy dla zadłużonych we frankach”. Snując nie mające żadnej mocy sprawczej opowieści (nazwane nie wiedzieć czemu „rekomendacjami”) nawiązał do sienkiewiczowskiego Zagłoby. Tak jak Zagłoba proponował wcisnąć Szwedom Niderlandy, tak Piechociński wciska kit kredytobiorcom. Wygląda więc na to, że mogą oni liczyć tylko na siebie i państwo z pewnością nie weźmie ich strony w nieuniknionych sporach prawnych. Skoro dali się oszukać i nie doczytali tego co „drobnym druczkiem”, to mają za swoje. Nie szkodzi, że do tych oszustw przyczynił się urząd, który miał im zapobiegać. Kredytobiorcom nie pozostaje nic innego, jak się zorganizować i walczyć i swoje.

Ciekawy przypadek umowy z przeoczonym dopiskiem opisał na swoim blogu Maciej Samcik. To klientowi udało się coś przemycić do umowy: zobowiązanie banku do umorzenia kwoty kredytu i należnych odsetek. Ciekawe, czy bank będzie to honorował? ;-)

Odpowiedź krótka na pytanie o zaangażowanie państwa w sprawę kredytów „we frankach” brzmi: państwo powinno pomóc „frankowiczom” kierując się instynktem samozachowawczym.

Dlaczego ta sprawa zagraża istnieniu państwa?

Zagrożeń dla państwa związanych z problemem „frankowiczów” jest bardzo dużo. Jednym z nich jest odpowiedzialność prawna.

Przysłuchując się dyskusjom na temat kredytów „we frankach” możemy dojść do wniosku, że nikt z zabierających głos na ten temat nie ma zielonego pojęcia o tym jak to działa. Od ekspertów ekonomicznych począwszy na kredytobiorcach skończywszy. Oczywiście ten wniosek nie jest do zaakceptowania i przynajmniej prezesa NBP oraz członków RPP można podejrzewać o posiadanie wiedzy na ten temat. Jednak społeczeństwo jako całość nie jest o tym informowane. Dlatego zasadna jest teza, że konsumenci zostali wprowadzeni w błąd co do natury „produktu” który oferował im bank. Tej informacji nie można znaleźć ani w folderach reklamowych, ani w umowach kredytowych, ani nawet w podręcznikach bankowości.

Postawieni pod ścianą kredytobiorcy nie będą mieli wyjścia, tylko skierują się do sądów. Prędzej czy później sprawa może trafić przed europejski Trybunał, który na razie jeszcze dba o interesy Europejczyków. Ustalenie tego, że III RP działała w zmowie z bankami, na niekorzyść ich klientów nie będzie trudne. Trudno sobie tylko wyobrazić jakie będą konsekwencje takiego wyroku. Prawdopodobieństwo tego, że będzie to koniec III RP jest bardzo duże.

Pewnym wyjściem z tej sytuacji byłoby podpisanie umowy o wolnym handlu z USA. Oznacza ona bowiem utratę suwerenności państwa na rzecz korporacji (co nawiasem mówiąc niewiele Polaków obchodzi). Po pierwsze nie będzie można w tej sytuacji stracić czegoś, co i tak przestanie istnieć, a po drugie europejskie prawo musiałoby się diametralnie zmienić – w tym zasada ochrony słabszych (obywateli) przed dyktatem silniejszych (USA, korporacje, banki). Jednak (na szczęście) wygląda na to, że nowe władze UE nie chcą kontynuować spisku w celu finalizacji umowy TTIP.