Sąd Rejonowy dla Łodzi Widzewa uznał, że drukarz odmawiający wykonania usługi dla organizacji LGBT jest winny: „Sąd uznał także, że osoba gotowa do świadczenia usługi nie ma prawa do wyboru swych klientów. Dodał również, że sumienie i wartości nie oznaczają, że można odmówić wykonania usługi”. To uzasadnienie zawiera także dodatkowe przesłanie, które musimy sami odszyfrować: brak rozumu nie oznacza, że nie można zostać sędzią!

Sąd powołał się na art. 38 Kodeksu Wykroczeń, który brzmi: „Kto, zajmując się zawodowo świadczeniem usług, żąda i pobiera za świadczenie zapłatę wyższą od obowiązującej albo umyślnie bez uzasadnionej przyczyny odmawia świadczenia, do którego jest obowiązany, podlega karze grzywny”.

Każdy normalny człowiek czytając to rozumie, że powyższy zapis dotyczy obowiązku świadczenia usług, który nie wynika z samego faktu prowadzenia działalności gospodarczej. Obowiązek taki może wynikać z umowy albo przepisów prawa. Taka sytuacja byłaby na przykład, gdyby wspomniany drukarz wynajmował lokal w atrakcyjnym miejscu od miasta, a w warunkach umowy miał zapisany obowiązek świadczenia usług każdemu kto się zgłosi. Bardziej realnym przykładem może być umowa z firmą sprzątającą osiedle. Nie może ona odmówić sprzątania jakiejś klatki tylko z powodu tego, że coś jej w tej klatce nie pasuje. Można też przywołać przykład monopoli.

Rozciąganie tego przepisu na zwykłe działania rynkowe to naprawdę szczyt idiotyzmu. Z odmowami wykonania usługi spotykamy się często. Jest nawet takie powiedzenie: prawdziwy biznes zaczynasz wtedy, gdy odmówisz pierwszemu klientowi.

Inna rzecz, że przywołany przepis też formułował jakiś prawnik. Co w świetle prawa miałoby oznaczać „zajmowanie się zawodowo wykonywaniem usługi”? Czy na przykład prostytutka zajmuje się zawodowo usługami seksualnymi i musi obsłużyć każdego chętnego? Na szczęście sędzia zajmuje się wydawaniem wyroków amatorsko – choć więc jego pozycja w społeczeństwie jest zbliżona do prostytutki – nie musi się obawiać nadmiaru klientów ;-)

 

 

W lokalnej TVP Rzeszów miała się odbyć debata na temat hejtu skierowanego przeciw sędziom (na kanwie akcji Stowarzyszenia Sędziów Polskich). Niestety audycję zdominował temat procesu byłego Marszałka Województwa Karapyty. Zacni goście nie zdążyli więc nawet dojść do ogłoszenia pierwszym hejterem Kaczyńskiego. Tymczasem J. Kaczyński właśnie proces Karapyty skomentował słowami: "Polskie sądownictwo, to jest jeden gigantyczny skandal i z tym skandalem trzeba skończyć".

Karapyta został zatrzymany przez CBA w kwietniu 2013 r – gdy okazało się, że poza „pracą za seks” są dowody na inne ciemne sprawki. Lubelski sąd aresztował go na trzy miesiące z zamianą na 60 tys. zł poręczenia majątkowego. To oczywiście skandalem nie jest, bo tak zacny obywatel mataczył nie będzie. To się działo jeszcze za jedynie słusznej władzy – więc Karapyta chodzi sobie po wolności, a oburzenie funkcjonariuszy CBA szybko zneutralizowano.

W kwietniu 2015 marszałkowi postawiono zarzuty. Sprawa miała się odbyć w Przemyślu. Ale 22 kwietnia sąd uznał, że nie będzie sądził zacnego obywatela i zaproponował Rzeszów. W październiku 2015 – Sąd Najwyższy nie godzi się na przeniesienie procesu do innego sądu.

W kwietniu 2016 – Sąd Rejonowy w Przemyślu zebrał się ponownie i dzięki "wyłączeniu się" sędziów sprawa ostatecznie trafiła do Rzeszowa. W połowie lutego bieżącego roku Sąd Okręgowy w Rzeszowie, na prośbę Sądu Rejonowego w Rzeszowie podjął decyzję o przeniesieniu sprawy Mirosława Karapyty do Sądu Rejonowego w Jarosławiu. Jednak sędziowie Sądu Rejonowego w Jarosławiu poprosili o wyłączenie ich ze sprawy. Sąd Okręgowy w Przemyślu przychylił się do ich prośby i przekazał sprawę do Sądu Rejonowego w Przemyślu. Biorąc pod uwagę to, że jedynie słuszna władza zdążyła przed upadkiem skrócić okresy przedawnienia – Karapyta ma szansę.

W mediach trwa Narodowy Dzień Solidarności z Nadzwyczajną Kastą Ludzi. W Polsacie jeszcze w nocy przeprowadzono transmisję z jakiegoś katowickiego podziemia (sądząc po jakości dźwięku to musiała być konspiracja). Przewodziła szefowa SN (to na jej barkach spoczęła obrona interesów kasty po odejściu Rzeplińskiego).

Prokuratura wystąpiła o uchylenie immunitetu Prezesowi Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Więc dzisiaj w mediach na pierwszych stronach trwa kontrofensywa. Trybuna Ludu (TL) (przebrana za Rzeczpospolitą) głosi, że z braku sitwy PiS będzie walczył z „kastą”. Swoim zwyczajem po przejściu z pierwszej strony do artykułu, TL zmienia tytuł na mniej propagandowy (bo propaganda nie jest kierowana do tych, którzy czytają coś poza tytułami).

W Onecie oczywiście sędziowie biorą się za „obronę demokracji”. Będą wprowadzać „stan nadzwyczajny”. Niemieckie media dla Polaków powtarzają „przekaz dania” swoich pupilków: ogóle dociekanie praworządności działań to polityczna zemsta.

Jedynie brytyjska „Polska the Times” trzyma jaki taki poziom. Znalazła nawet sędziów, którzy „już nie bronią byłego prezesa sądu”. A dokładnie jednego, który mówi: „Nie mogę uwierzyć, że to wszystko prawda. Jeśli jednak zarzuty się potwierdzą, będę musiał kategorycznie zmienić opinię o moim środowisku”. Prokuratura bowiem „zgromadziła niezbite dowody na to, iż były prezes sądu Krzysztof Sobierajski był członkiem zorganizowanej grupy przestępczej. Ponadto sędzia miał przyjąć przeszło 376 tys. zł łapówki, uczestniczyć w praniu brudnych pieniędzy i przekroczyć uprawnienia przysługujące mu jako prezesowi SA”. Burdelmama ma rację – to wymaga nadzwyczajnych działań. Obowiązkowy pokaz co bardziej pikantnych fragmentów „Klątwy” przed pierwszą rozprawą? Tam złamano tyle paragrafów, że na pewno taki pokaz uświadomi wszystkim jak bardzo „nadzwyczajna kasta” stoi na straży.

Podsycanie oburzenia z powodu słów Prezesa SN o niewygórowanych zarobkach sędziów oraz samozadowolenia tej „nadzwyczajnej kasty” to czysty populizm. Ten populizm wzmacnia wymowę licznych komentarzy na temat ujawnianych występków sędziów. Jeśli to zestawimy z podejmowanymi przez prokuraturę czynnościami przeciw pracownikom sądów – można mieć wręcz wrażenie nagonki.

Stąd zrozumiałe protesty ludzi związanych z środowiskiem prawników (na przykład stanowisko Sądu Apelacyjnego w Krakowie).

Problem w tym, że powszechne oburzenie na pracę sądów nie jest sztuczne, ale ma bardzo głębokie uzasadnienie w faktach. Oczywiście lepiej byłoby rozliczyć pojedyncze przypadki niż piętnować całe środowisko. Tylko jak to zrobić wobec zadowolonej z siebie i tępej a jednocześnie samorządnej i niezależnej kasty? Przez lata publikowano krytyczne teksty i piętnowano bulwersujące przypadki – bez żadnego odzewu. Szczególnie bulwersuje przypadek sędziego Czajki, którego nawet radcy prawni nie chcieli w swym gronie. Sędzia jest szanowanym profesorem i prezesem warszawskiego oddziału Zrzeszenia Prawników Polskich (kto normalny chciałby należeć do takiego zrzeszenia?). Jak sędziowie rozliczyli się ze swoich – często haniebnych działań w stanie wojennym? Analiza lokalnych karier pokazuje, że podłość się w tym środowisku popłaca. Najgorsza jest jednak wspomniana tępota. Każdy rozsądny człowiek na ich miejscu ograniczałby się do podkreślania wagi instytucji wobec której występki pojedynczych osób nie mają znaczenia. Dobry przykład daje tu Kościół Katolicki, który od lat bywa obiektem nagonki. Dlaczego sędziowie tak nie potrafią? Czy jest jakieś wyjaśnienie poza skrajną głupotą trawiącą to środowisko?

 

 

Upadek elit, który szczególnie dotknął Polskę ma swoje dobre strony. Widać coraz wyraźniej, że jeśli nie nastąpi radykalny zwrot ku prawdzie – czeka nas narastanie wrogości, aż do tragicznego finału (jakaś forma rewolucji, autorytarne rządy albo upadek polityczny).

Co jednak oznacza „zwrot ku prawdzie”? Najłatwiej jest bronić się przed kłamstwami dotyczącymi faktów. Wystarczy wzorem Amerykanów wprowadzić wysokie kary za szerzenie kłamstw. Nawet moralnym i intelektualnym degeneratom, którzy zdominowali „nadzwyczajną kastę ludzi” trudno jest orzekać że nie było zabójstwa, gdy w kostnicy leży trup. W amerykańskiej telewizji toczyła się niedawno ciekawa dyskusja nad różnicą między pojmowaniem wolności słowa w Europie i USA. Podano przykład brytyjskiego polityka, który mówił o związkach tureckiego Prezydenta z kozą – sugerując zoofilię. Padło stwierdzenie: tu jest Ameryka i jak mówisz o czyichś związkach z kozą – lepiej abyś potrafił wskazać tą kozę. Takie trzymanie się faktów wydaje się przesadzone – ale ewidentnie broni nas przed kłamstwem. W USA możesz mówić co chcesz – bo wolność wypowiedzi, to fundament Ameryki. Jednak musisz się liczyć z tym, że ktoś powie „sprawdzam” i jeśli nie umiesz wykazać, że twoje słowa odnoszą się do rzeczywistości – będziesz miał niewąskie kłopoty.

Nasi degeneraci myślą dokładnie odwrotnie – uważając nawet przywoływanie konkretów za przestępstwo. W głośnym procesie wytoczonym przez Alicję Tysiąc Gosiowi Niedzielnemu przedstawiciel zupełnie nadzwyczajnej kasty ludzi uznał, że można - i owszem - głosić, że aborcja jest zabiciem dziecka, jednak tylko tak ogólnie. Wskazanie na konkretną osobę i powiedzenie, że próbując dokonać aborcji chciała zabić dziecko jest przestępstwem.

Tak zwana „elita” wręcz wyspecjalizowała się w mówieniu „ogólnym”. Wygląda nawet na to, że to pochłania cały ich intelektualny wysiłek. Dlatego brytyjski polityk tylko sugerował związki Erdogana z kozą. Każdy sobie „dośpiewa” jakie to związki. Przecież znaczącą część tej „elity” stanowią ludzie kultury, którzy budują odpowiedni kod przekazu. W tym wypadku kontekstem był wulgarny wierszyk niemieckiego "satyryka". Niemiecki humor jest toporny. Polakom bardziej odpowiada kulturalne chamstwo w wydaniu brytyjskich dżentelmenów. Idąc tym tropem budujemy kod kulturowy, w którym samo sugerowanie - że chodzi o Leppera, Rydzyka, czy Macierewicza wzbudza rechot (Lepper już jest passe, bo się powiesił - choć rechocząca dzicz woli wierzyć, że to nie oni ukręcili sznur).

Wypowiedzi kontekstowe - wymagające odniesienia do sieci znaczeniowych - trudno jest jednoznacznie zweryfikować pod względem prawdziwości. Jednak stosowanie logiki może pomóc w walce z kłamstwem także w tym przypadku. Na przykład w Polsce obowiązuje prawo zakazujące poniżania Prezydenta. Każdy głoszący, że Prezydent jest tylko popychadłem Prezesa powinien więc potrafić wskazać konkretny przykład bezpośredniego wpływania Prezesa Kaczyńskiego na decyzję Prezydenta. Podobnie jest w przypadku łamania przez Prezydenta prawa. To tak poważne oskarżenie, że powinno być potwierdzone wyrokiem sądu. Skoro takiego wyroku nie ma – to ewidentnie nie chodzi o odwołanie do faktów, ale o obrażanie.

Dlaczego takie przestępstwa nie są ścigane? Bo jest ich zbyt dużo? Bo to błahe sprawy? Nieprawda. Z bezprawiem w Nowym Jorku poradzono sobie ścigając najdrobniejsze wykroczenia. Ojciec Tadeusz Rydzyk kiedyś stwierdził, że gdyby chciał bronić swojego dobrego imienia przed sądem – to nie miałby czasu na nic innego. Poziom „kulturalnego chamstwa” w jakim przyszło nam żyć jest rzeczywiście porażający. Dlatego władze powinny rozważyć nadzwyczajne rozwiązania. Na przykład powołanie instytucji, do której obywatel będący ofiarą „elity” może się zwrócić o ochronę. Mamy pół miliona urzędników. Nic się nie stanie, jeśli kilku z nich poświęci swój czas na ciąganie po sądach wszystkich tych chamów z dyplomami i tytułami.

Nienawiść do Trumpa skłoniła jednego z jego amerykańskich demokratów do napisania na internetowym forum zapowiedzi: „Będę na inauguracji i zamierzam zabić Prezydenta-elekta Trumpa ... co zamierzasz z tym zrobić Secret Service?”. Pikanterii dodaje fakt, że autorem tych słów okazał się przyjaciel rodziny Clintonów. Secret Service (Tajne Służby, odpowiednik naszego BOR) odpowiedziało na zadane pytanie aresztowaniem delikwenta. Tego typu groźby są karane w USA wyrokiem do 5 lat więzienia – o ile zostaną potraktowane poważnie. Pytanie skierowane do Tajnych Służb świadczy o tym, że raczej była to prowokacja. Jednak takie wybryki stwarzają realne zagrożenie. Wiadomo, że internet jest filtrowany pod kątem informacji zawierających groźby zamachu. Teraz z pewnością szum informacyjny spowodowany wiadomością o znajomym Clintonów bardzo utrudni szukanie realnych zagrożeń. Nawet jeśli sąd się tym nie zajmie – autor tych słów nie będzie miał lekkiego życia. Amerykańskie społeczeństwo jest pod tym względem inne niż polskie. W listopadzie ubiegłego roku jeden ze sfrustrowanych wyborców Clinton na prywatnym koncie Facebooka wyjawił zamiar zabicia Trumpa. Gdy jego wypowiedź została ujawniona odbiła się szerokim echem, a on sam mógł doświadczyć czym jest nienawiść. Nie pomogły przeprosiny i zapewnienia, że to był tylko głupi żart. Nie został aresztowany, ale stracił pracę i boi się o swoje życie.

W Polsce szerzenie nienawiści jest karane tylko w odniesieniu do określonych grup społecznych (na tle rasowym, narodowościowym,etnicznym lub religijnym). Nie wiadomo jak ma się do tego konstytucyjna zasada równości wobec prawa. Nienawiść motywowana politycznie nie jest karana – nawet jeśli wyrażana jest w formie nawoływania do zabójstwa. Doświadczył tego ojciec Rydzyk oraz KOD-omici w Lublinie. Ścigane jest jedynie nawoływanie wprost do zabicia konkretnej osoby (tak było w przypadku „miliona za głowę Rzeplińskiego”). W przypadku ojca Rydzyka wskazane wypowiedzi zawierały pragnienia jego śmierci (np. „należałoby”), a nie bezpośredni zamiar.

Jeśli natomiast chodzi o społeczny odbiór tego typu wypowiedzi, to jak prawie wszystko – natychmiast przeradzają się one w wojnę dwóch politycznych klanów. To coś, co uchodzi za „elitę” stanowczo reaguje jedynie na okrzyki „śmierć wrogom Ojczyzny”. Ale to akurat można zrozumieć w kraju o tak zakorzenionej i tolerowanej tradycji narodowej zdrady. Wrogowie Polski i Polaków nie tylko są tolerowani, ale nawet honorowani - jak niejaki Gross. Choć to akurat może mieć związek z tym, że żydom udało się upowszechnić przekonanie, że nienawiść jakiej doświadczyli w czasie Holokaustu daje im prawo do nienawiści. Dlatego Hartman może pisać o „polskich chamach”, a Gebert głosić po świecie odynarne kłamstwa o naszym kraju.

Przez wiele miesięcy atakowany zewsząd rząd Beaty Szydło zachowywał się pasywnie. Nawet jeśli ta strategia wynikała z oceny możliwości lub priorytetów – było jasne, że nie może być długofalowa. No i chyba doczekaliśmy się przesilenia. Rząd który dotąd skupiał się na pracy merytorycznej podjął walkę polityczną i przeszedł do ofensywy.

Zbigniew Ziobro, który rok temu twierdził, że "Trybunał Konstytucyjny nie jest kompetentny, by orzekać w sprawie uchwał" nagle zmienił zdanie i zaskarżył do TK uchwałę z 2010 roku powołującą trzech sędziów TK. Jeśli TK uznałby wniosek Zbigniewa Ziobro za zasadny – podważyłby wszystkie swoje wyroki wydane z udziałem tych trzech sędziów – być może łącznie z tą decyzją.

Aby nie było żadnych wątpliwości, że chodzi o dowodzenie przez zaprzeczenie – Jarosław Kaczyński pospieszył z wyjaśnieniem – podtrzymując wcześniejsze zdanie (że TK nie ma takich kompetencji). Niestety kolejny raz się okazało, że nasze „eliciarstwo” jest ociężałe umysłowo i podczas gdy Jarosław Kaczyński chciałby grać w polityczne szachy – w zasięgu przeciwników są jedynie bierki. Oto jeden z komentarzy na gorąco: „Ledwo widzowie zdążyli się zapoznać z argumentacją przygotowaną przez ekipę „Wiadomości”, a prowadząca podaje wiadomość z ostatniej chwili: – Trybunał Konstytucyjny decyzji Sejmu nie ocenia, to przekracza jego kompetencje – cytuje prezesa PiS Holecka. Jarosław Kaczyński, niemal na żywo, upokorzył więc Zbigniewa Ziobrę!”

Oni naprawdę sądzą, że Ziobro wykonał taki ruch bez uzgodnienia strategii i oszacowania ryzyka? Ponad rok rządów PiS powinno ich nauczyć, że pod tym względem mamy zasadniczą zmianę na plus w stosunku do tego, co działo się w latach 2005-2007. To chyba dotarło do niektórych publicystów niemieckich, gdyż nieoczekiwanie z antypisowskiego chóru wyłonił się tekst „Die Welt: a może Kaczyński ma rację?”. Najwyraźniej kompromitacja „totalnej opozycji” skłania pragmatycznych Niemców do porzucenia gry na szybką zmianę rządu w Warszawie.

Nie dość, że eksperci nie zostawili suchej nitki na okupantach gmachu sejmowego, to jeszcze Wojewódzki Sąd Administracyjny przyznał rację Prezydentowi Dudzie w sporze z kandydatami na sędziów TK, którzy nie zostali zaprzysiężeni. Sąd podzielił zdanie prezydenckich prawników, według których powołanie na stanowisko przez Prezydenta nie jest zwykłą czynnością urzędową, ale niezawisłą i dyskrecjonalną (pozostawioną do własnej decyzji) czynnością Prezydenta.

Porażka niedoszłych sędziów TK jest podwójna. Nie dość bowiem, że sąd uznał bezzasadność ich roszczeń, to jeszcze podważył ich kompetencje prawne. A przecież zgodnie z Konstytucją sędzią TK może zostać tylko osoba „wyróżniająca się wiedzą prawniczą” ;-).

Te dwie porażki „totalniaków” dają pewną nadzieję na normalność. Widać bowiem wyraźnie, że obawy o to że w Polsce może zwyciężyć jurystokracja mogą być przesadzone. 

PS. 
Gdyby ktoś sądził, że publikacja wspomnianego wyroku WSA przez "Trybunę Ludu" świadczy o tym, że to jednak nie jest dziennik propagandowy - to powinien przeczytać o tym jak to PiS wzorem Piłsudskiego chce sobie całe sądownictwo podporządkować. Artykuł oparty na nie popartej niczym tezie z pewnością "przykryje" informację o wyroku. 

W minionym roku wiele było wydarzeń ważniejszych niż bezproduktywny spór o TK w Polsce. Jednak ten spór ma wymiar symboliczny, gdyż pokazuje jak groźny może być brak poszanowania zasad logiki. Gdyby te zasady były stosowane – spór nie byłby tak długi i wyniszczający. Na szczęście uniknięcie sprzeczności jest obecnie możliwe. Bez tego spór mógłby trwać w nieskończoność.

Sprawa w największym skrócie wyglądała następująco: PO tracąc władzę postanowiła mianować na odchodnym „swoich” sędziów TK w miejsce tych, którym kończyła się kadencja w roku wyborczym. Spreparowali odpowiednią ustawę i wybrali sędziów. Jednak Prezydent Duda zwlekał z przyjęciem od nich ślubowania, a nowy parlament postąpił podobnie jak poprzednicy: uchwalił ustawę i wybrał innych 5 sędziów, od których ślubowanie zostało przyjęte.

Konstytucja w Art. 194 mówi: „Trybunał Konstytucyjny składa się z 15 sędziów, wybieranych indywidualnie przez Sejm”. Wybranie nowych sędziów sędziów przed upływem kadencji poprzedników a następnie ponowny wybór innych sędziów stworzył niejasną sytuację prawną.

Na jej temat wypowiedziały się chyba wszystkie uznane autorytety – każdy interpretując ją na swój sposób. Czy jest możliwe rozwikłanie tego sporu w sposób jednoznaczny i obiektywny? Odpowiednich do tego narzędzi dostarcza logika. Nic więc dziwnego, że głos zabrał także autor monografii o Szkole Lwowsko-Warszawskiej - Jan Woleński. Zarzucił on brak poszanowania prawa prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Przedstawiona argumentacja jest jednak bardziej szokująca, niż sam spór. Nie tylko bowiem brak w niej jakiejkolwiek logiki, ale są wręcz ordynarne kłamstwa. Na przykład pisze Woleński, że Prezydent posłużył się argumentem: „uchwały Sejmu VIII kadencji o bezskuteczności postanowień poprzedniego Sejmu nie mogą być weryfikowane przez żaden organ”. Tymczasem chodziło o to, że TK nie został powołany do oceny sposobu działania Sejmu, ale jego ustaw. Prawomocność działań posłów podlega jak najbardziej ocenie - sądów i Trybunału Stanu (o ile oczywiście uznamy, że Polska jest państwem prawa). Pozostaje więc jedynie wyrazić ubolewanie, że nazwisko Woleńskiego podobnie jak jego kolegi z żydowskiej masonerii Hartmana jest kojarzone z Uniwersytetem Jagiellońskim.

Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Tak mówi Kodeks Karny ustanowiony nam miłościwie przez nasze prawnicze autorytety (art. 135. § 2). Nie ma chyba większej zniewagi Prezydenta, niż pomówienie go o to, że łamie prawo, a Konstytucję w szczególności. Tymczasem prawnicze autorytety robią to gremialnie. W tym gronie mamy promotora Prezydenta prof. Zimmermanna (który przy okazji wyraził ubolewanie – że Prezydent jest absolwentem UJ), koledzy Zimmermanna apelowali o o uszanowanie prawa – sugerując, że je łamie. Mamy profesoro-magistra Stępnia, który odgraża się Trybunałem Stanu). Mamy też innego prezesa TK, Andrzeja Zolla. I wielu, wielu innych. Ostatnio znów dał o sobie zasłużony w betonowaniu prawniczej postkomuny profesor Strzembosz.

Może jednak Prezydent jest przestępcą – bo te wszystkie prawnicze autorytety mylić się nie mogą? Gdy kiedyś ówczesny (i obecny) Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro publicznie oskarżył o łamanie prawa Doktora G. - te same autorytety jednoznacznie orzekły, że nie można rzucać takich oskarżeń bez wyroku sądu. Prezydentowi należy się chyba co najmniej taka ochrona jak doktorowi G. (ostatecznie skazanego zresztą przez sąd)? Tymczasem nie podjęto przeciw Prezydentowi nawet żadnych kroków prawnych. Dlaczego? Czyżby autorytety zapomniały w naszym systemie prawnym zapewnić możliwości przeciwdziałania łamaniu prawa? A może oni doskonale wiedzą, że ich oskarżenia nie mają podstaw? Dlaczego więc je rzucają? Czy może być w tym inny cel, niż poniżanie Prezydenta.

Jeśli tak – to rodzi się kolejny problem: zgodnie z treścią art. 304 § 2 KPK instytucje państwowe i samorządowe, które w związku ze swą działalnością dowiedziały się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, są obowiązane niezwłocznie zawiadomić o tym prokuratora lub policję oraz przedsięwziąć niezbędne czynności do czasu przybycia organu powołanego do ścigania przestępstw lub do czasu wydania przez ten organ stosownego zarządzenia, aby nie dopuścić do zatarcia śladów i dowodów przestępstwa.

Uniwersytet Jagieloński jest instytucją państwową, a jej władze w związku ze swoją działalnością musiały wiedzieć o pomówieniach profesorów prawa. Przestępstwo to jest zaś ścigane z urzędu. Dlatego ewidentnie zostało złamane prawo zarówno przez władze Wydziału Prawa i Administracji UJ, jak i władze tej uczelni.

 

Opozycja wzywa do wyjścia na ulicę i buntu przeciw władzy 13 grudnia bieżącego roku. To już nie tylko absurdalne prowadzenie polityki przy pomocy „ulicy i zagranicy”, ale przekroczenie prawa.

  1. Odezwa jest skierowana między innymi do wojska i policji – czyli tak zwanych resortów siłowych. Jest to więc jawne naruszenie art. 128. KK który w paragrafie 1 mówi:

    Kto, w celu usunięcia przemocą konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3.

    Zgodnie z Konstytucją „siły Zbrojne zachowują neutralność w sprawach politycznych oraz podlegają cywilnej i demokratycznej kontroli” (art. 26, p. 2). Próba zaangażowania wojska w spór polityczny nosi więc znamiona podżegania do przestępstwa, co jest karalne nawet gdy jest bezskuteczne.

  2. Sygnatariusze listu zarzucają legalnie wybranej władzy – w tym Prezydentowi RP - łamanie Konstytucji. Taki zarzut był przez nich zresztą wielokrotnie formułowane wprost pod adresem Prezydenta. Tymczasem żaden sąd ani trybunał nie potwierdził takich działań Prezydenta. Nie zostały nawet przez formułujących takie zarzuty podjęte żadne kroki prawne w tej sprawie. Zarzuty te mają więc na celu wyłącznie poniżenie i znieważenie Prezydenta (podobnie jak używane przez tych samych ludzi określenie „marionetka Prezesa”). Jest to przestępstwo. Zgodnie z art 135 par. 2 KK „Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

  3. Ciągłe poniżanie demokratycznie wybranych władz (w tym Prezydenta RP), cieszących się niemalejącym poparciem społecznym nie wydaje się mieć innego celu, niż szerzenie nienawiści w społeczeństwie (choć sygnatariusze obłudnie występują w liście przeciw podziałom). Co prawda polski KK określa kary jedynie w niektórych przypadkach „mowy nienawiści” (co także ma miejsce – na przykład w komentarzach Mateusza Kijowskiego na temat intronizacji Chrystusa Króla), ale ogólne normy konstytucyjne i międzynarodowe konwencje zabraniają poniżania ludzi z jakiegokolwiek powodu. Zgodnie z linią polską orzecznictwa granica między wolnością słowa i mową nienawiści pokrywa się z granicą między wyrażaniem poglądów, a nawoływaniem do konkretnych działań. Nie ulega wątpliwości, że w przypadku odezwy o której mowa, ta granica została przekroczona.