Reformy gospodarcze to nic innego jak wdrożenie nowego systemu. Tym właśnie zajmuje się informatyka. Jej rozwój sprawił, że ten trudny do formalizacji proces w coraz większym stopniu składa się z typowych działań - minimalizujących ryzyko niepowodzenia.

Jeśli ktoś stojąc przed koniecznością zmiany nie rozumie złożoności przedsięwzięcia, może się domagać porady tak jak mamusia kupująca dziecku pierwszego notebooka: co mógłby pan polecić dla 10-cio latka? Jestem informatykiem, ale nie handluję sprzętem, ani nie mam dzieci w tym wieku. Dawniej – gdy wybór był prostszy (bo marka coś znaczyła a różnorodność modeli nie była duża) – zdarzało mi się rzucić jakąś niezobowiązującą opinię. Teraz staram się więc unikać odpowiedzi – bo to nieprofesjonalne. Sądzę, że w przypadku ekonomistów (nie tylko polskich) taki brak profesjonalizmu to norma. Tak było z całą pewnością w przypadku polskiej „transformacji ustrojowej”. Została ona przygotowana w oparciu o opinie, a nie głębokie analizy.

Oto jak Witold Kierżun opisuje „operetkowy” scenariusz podjęcia decyzji o losie prawie 40-milionowego narodu”:

Sachs tworzy porywającą wizję wejścia do wolnej Europy, swobody gospodarczej, uczestnictwa we wspaniałym świecie wolnej wymiany, improwizuje, a Jacek Kuroń słucha i uderzając dłonią o stół, powtarza: „Tak, tak rozumiem” i „wciąż nalewano z butelki”. Następnie w redakcji „Gazety Wyborczej” w ciągu nocy zostaje zapisana nocna improwizacja Sachsa, później zaprezentowana Adamowi Michnikowi, który również uczciwie przyznaje, że nie zna się na ekonomii, ale jak wszyscy poprzedni „ stratedzy Solidarności” poddaje się marketingowej dynamice Sachsa. Pyta się tylko, czy się uda, Sachs zapewnia zdecydowanie, że tak. Dochodzi jeszcze jeden decydent - to Lech Wałęsa. On również wysłucha tyrady Sachsa, domaga się tylko zagranicznych banków w Gdańsku, później jednak uczciwie przyzna się: „Nie wiem o czym ten facet mówił”.

Leszek Balcerowicz uznał ostatnio, że krytyka kierowana pod jego adresem, to „nienawistne brednie”. Czy rzeczywiście w ocenie jego dorobku górę biorą emocje? Czy potrafimy w sposób obiektywny i jednoznaczny ocenić „transformację ustrojową” i powstałą dzięki niej 3RP?

Ilu ekonomistów tyle opinii

Polscy ekonomiści początku doskonale wiedzieli tak zwany plan Balcerowicza opiera się kłamstwie i jest szkodliwy dla gospodarki.

Na początku grudnia 1989 roku (a więc jeszcze przed ogłoszeniem „planu” odbyło się otwarte zebranie „Solidarności” Wydziału Nauk Ekonomicznych UW. Spotkanie rozpoczął profesor Jan Dziewulski1. Mówił między innymi o tym skąd naprawdę bierze się inflacja: Wszystko w gospodarce robią ludzie, a nie „żelazne prawa” o nadprzyrodzonym charakterze, inflację także, chociaż wydaje się ona sama nakręcać. Główna rola przypada tu rządowi. Wszyscyśmy widzieli, jak – po niepowodzeniu wielkiej operacji cenowo-dochodowej, po której upadł rząd Messnera – robił inflację rząd Rakowskiego (starając się przy tym zrzucić odpowiedzialność na przedsiębiorstwa i społeczeństwo). Obecni kierownicy naszej gospodarki czynią to samo, ale na nieporównanie większą skalę, zasadniczo w ten sam sposób, choć z pewnymi nowymi (nie własnymi zresztą) pomysłami, ufni w osłonę w postaci zaufania społeczeństwa do „Solidarności”.

Mówił też wprost o tym jaki jest sens takiego działania:

Społeczny sens inflacji polega na ogół – jak wiadomo – na redystrybucji dochodu narodowego za pomocą nadmiernej emisji pieniądza papierowego. Ekipa Balcerowicza nie ukrywa, jaka ma być ta redystrybucja. Najbogatsze warstwy ludności mają być w pewnej mierze chronione (na przykład jako podatnicy), prócz tego będą miały możliwość obrony i wzrostu dochodów jako prywatni przedsiębiorcy bądź udziałowcy spółek różnego rodzaju. W ten właśnie sposób nowa klasa powinna zostać wyselekcjonowana i zdać egzamin z przedsiębiorczości.

Najbiedniejsi, niezaradni, popadną w nędzę. Minister Kuroń wręcz wyspecjalizował się w tłumaczeniu ludziom, że jest to nieuchronny, konieczny koszt przebudowy. Rząd solidarnościowy musi, niestety, doprowadzić wiele rodzin do nędzy, ale też postara się umożliwić im wegetację.

 

Tymczasem w mediach prezentowano kłamliwy obraz sytuacji, zapewniając że kilka miesięcy zaciskania pasa pozwoli nam zbudować kapitalizm, który z kolei wszystkim zapewni dobrobyt.

Gang Olsena ma plan

Ktoś kto nie rozumie mechanizmów działania systemu nie powinien zabierać się za jego naprawianie. Domorosły murarz może nie wiedzieć, że w belce stal pracuje na rozciąganie a beton na ściskanie i jeśli da zbrojenie za wysoko – strop popęka. Może mu się jednak udać ułożyć zbrojenie prawidłowo i „na oko” dobrać trafne parametry. Trudniej wyobrazić sobie sukces chirurga nie znającego anatomii. Na szczęście gospodarka ma twardy żywot, bo składa się z działań milionów ludzi walczących o swój byt. Wszystkich naraz nie da się zniszczyć, więc ekonomista zawsze będzie mógł ogłosić sukces: pacjent przeżył. Mimo tego oddanie losu gospodarki w ręce kogoś, kto jednego dnia nie przepracował w żadnym normalnym przedsiębiorstwie można porównać do powierzenia swego zdrowia świeżo upieczonemu znachorowi.

Nawet biorąc pod uwagę praktycznie zerowe doświadczenie Leszka Balcerowicza, to co on i jego współpracownicy robili jest szokujące. Pierwsze podejrzenia w tej kwestii pojawiły się u mnie, gdy Balcerowicz zaczął snuć opowieści o wolnym rynku - posługując się przykładem czegoś, w czym akurat uczestniczyłem. Tak zwany „wolny rynek” to miał być według niego handel komputerami pod koniec lat 80-tych. Tymczasem wszystkie absurdy PRL’u nie zawierały takiego katalogu patologii jak ówczesny „rynek” komputerowy.

Pierwszy fragment książki Jerzego Wawro "REFORMATOŁ" (kolejne co 1-2 tygodni)

Wstęp

To nie jest książka o Leszku Balcerowiczu, choć on jest jej głównym bohaterem. Książka nie jest też w zamierzeniu próbą ukazania społecznego tła poprzez losy jednostki. To nie jest nowa „Kariera Nikodema Dyzmy” - choć spektakularna kariera Leszka Balcerowicza nie byłaby możliwa, gdyby nie tak zwane „elity” III RP. Może ktoś kiedyś sięgnie po ten temat i stworzy odpowiednie na jego miarę dzieło literackie. Niniejsza praca ma zgoła odmienne ambicje: ukazanie świata bez fikcji i opisanie prawdy której tak bardzo nam w życiu społecznym brakuje.

Leszek Balcerowicz to bez wątpienia jeden z jej największych autorytetów III RP, który „zna się” na gospodarce. To on przez lata nadawał ton „polskim przemianom”, a poważni ludzie z poważną miną martwili się, że jeśli zabraknie go we władzach III RP, to gospodarka się zawali. Obecnie jego dzieło chce kontynuować Ryszard Petru, który wzbudza zdumienie swą głupotą. Analiza działalności Leszka Balcerowicza skłania do wniosku, że obaj panowie są siebie warci. Ich społeczna ocena już się w zasadzie dokonała. Gdy Jarosław Kaczyński stwierdził1: „musimy odrzucić koncepcje szkodnika Balcerowicza” nikt specjalnie nie protestował. Jednak tej ocenie brak jest rzeczowego uzasadnienia. I ten brak postaram się w niniejszym dziele uzupełnić.