W Izraelu odbyły się wybory do Knesetu. Według sondaży nie przyniosły one wyraźnego zwycięzcy. Spodziewany przełom może nie nastąpić. Oficjalne wyniki będą znane dopiero za tydzień.
Z uwagi na wskazywaną w sondażach równowagę sił, mobilizacja wyborców była wyjątkowo duża. Najważniejszym elementem kampanii były stosunki żydowsko-palestyńskie. Jak donosi prasa: na wybory do Izraela przyleciały z zagranicy tysiące osób, tylko po to, żeby oddać głos w wyborach. Do udziału w głosowaniu zachęcają m.in. obecni na ulicach Jerozolimy wolontariusze z ruchu politycznego V15, którzy nie popierają żadnej z partii.
Ta informacja nabiera znaczenia w świetle wieści z USA. Prawo izraelskie nie pozwala na finansowanie partii zza granicy. Niemniej amerykańscy Republikanie tradycyjnie wspierają prawicowy Likud. Według Fox News zdominowany przez nich Kongres bada oskarżenia pod adresem Obamy, że wsparł V15. Ruch V15 (skrót od Victory 2015)jest powiązany z organizacją non-profit OneVoice. Podobno Departament Stanu USA przekazał tej organizacji dotację wwysokości 350 tys. dolarów. Te pieniądze miały trafić do V15 i pozwoliły na zatrudnienie Jeremy Birda, który jest uważany za jednego z twórców sukcesu Obamy. Wolontariusze V15 którzy według polskich dziennikarzy nie popierali żadnej partii wzywali do zmiany (głosili też hasła „zmiany” przywództwa). Słowo „zmiana” (ang. "Change"), to słowo-klucz, będące głównym motywem kampanii Obamy. Biały Dom twierdzi, że Bird działa na własną rękę.
To bardzo przypomina kluczową dla historii Polski kampanię z roku 2007, gdy Leszek Balcerowicz i jego FOR „zmieniali Polskę” nie bacząc na ciszę wyborczą. Ale „błogosławiony” Leszek B. nie podlega władzy żadnej parlamentarnej komisji.
foto: PAP/EPA/JIM HOLLANDER