Bogusław Jeznach przetłumaczył ważną analizę Rościsława Iszczenki, analityka strategicznego, przewodniczącego Centrum Analizy Systemowej i Prognoz, opublikowaną przez Klub Wałdajski 11 lutego 2015.
Tekst ten bardzo dobrze opisuje sytuację geopolityczną. Autor snuje przy tym prognozy bardzo groźne dla Europy (a więc i dla Polski).
Punktem wyjścia jest opis, który nie powinien budzić żadnych kontrowersji (to wręcz elementarz polityczny): Wojna to tylko pośredni etap, który oznacza niemożność osiągnięcia kompromisu. Jej celem jest stworzenie nowych warunków, w których kompromis będzie już możliwy, albo pokazanie, że nie jest on już potrzebny, bo jedna ze stron konfliktu przestanie istnieć. Kiedy przyjdzie czas na kompromis, kiedy skończą się walki i wojsko wróci do koszar, a generałowie zaczną pisać pamiętniki i gotowić się do kolejnej wojny, wtedy dopiero politycy i dyplomaci przy stole negocjacyjnym określają prawdziwy wynik konfrontacji. […] Aby zrozumieć jak, kiedy, i na jakich warunkach mogą się zakończyć działania zbrojne, musimy wiedzieć czego chcą politycy i jak postrzegają oni warunki powojennego kompromisu. Stanie się wtedy jasne, dlaczego działania wojskowe przerodziły się w wojnę domową o niskiej intensywności, przerywaną od czasu do czasu rozejmami, tak jak to ma miejsce nie tylko na Ukrainie, ale również w Syrii.
Sens współczesnych konfliktów staje się zrozumiały, jeśli ustalimy do czego dążą politycy mający siłę do inicjowania procesów i sterowania nimi. Dla Iszczenki znaczenie mają wyłącznie USA i Rosja: Nie interesują nas, rzecz oczywista, poglądy polityków z Kijowa, bo oni o niczym nie decydują. Faktu, że Ukraina jest zarządzana z zewnątrz już się nawet nie ukrywa. I nie jest ważne, czy ministrami są tam Estończycy, czy Gruzini, bo i tak są to Amerykanie. Byłoby także błędem interesować się tym jak widzą przyszłość przywódcy Donieckiej czy Ługańskiej Republiki Ludowej (DRL i ŁRL). Republiki te istnieją tylko przy rosyjskim poparciu i tylko dopóty, dopóki Rosja je popiera. Interes Rosji musi być tam chroniony nawet przed ich własnymi niezależnymi decyzjami i inicjatywami. Stawka jest tam za duża, aby pozwolić np. Zacharczence lub Płotnickiemu, lub komukolwiek innemu na samowolne i niezależne decyzje.
Nie interesuje nas również stanowisko Unii Europejskiej. Od UE dużo zależało do lata ubiegłego roku, kiedy można było jeszcze zapobiec wojnie lub powstrzymać ją na samym początku. Potrzebne było wtedy twarde pryncypialne stanowisko przeciwko wojnie ze strony Unii. Mogłoby ono wtedy zablokować amerykańskie inicjatywy na rzecz wszczęcia działań wojennych i mogłoby zmienić Unię w ważnego, niezależnego gracza geopolitycznego. UE pominęła tę możliwość i zachowała się jak wierny wasal Stanów Zjednoczonych.
Można się zżymać na to, że Rosjanie nas nie doceniają. Jednak w tym wypadku nie liczy się kto jaką siłą dysponuje, tylko kto może realnie wpływać na decyzje głównych aktorów zdarzeń. Skoro ani Amerykanie, ani Rosjanie nie traktują UE jako istotnego partnera, to zjednoczona Europa takim partnerem nie jest. Jeszcze gorsze jest to, że zdaniem rosyjskiego analityka „w rezultacie Europa stoi teraz na krawędzi wewnętrznej rewolty. W najbliższych latach ma ona wszelkie szanse doświadczyć tego samego losu, co Ukraina, tyle że dużo głośniej, bardziej krwawo i z mniejszą szansą, że się szybko uspokoi – tj. że pojawi się ktoś, kto to uspokoi i zaprowadzi porządek”. Jego zdaniem logika rozwoju współczesnego świata jest taka, że w warunkach pokoju Rosja zyskuje, a USA traci. Dlatego USA są skłonne do wywoływania konfliktów zbrojnych. Ameryce Europa nie poskoczy, ale śmiertelnie boi się ona rozwalonej Ukrainy. Stąd, po raz pierwszy w tym konflikcie Hollande i Merkel próbują nie tyle sabotować żądania USA (nakładając sankcje ale nie posuwając się z nimi za daleko), ale także podejmując ograniczenie niezależną akcję w celu osiągniecia kompromisu – może nie pokoju, ale przynajmniej rozejmu na Ukrainie. Jeśli Ukraina chwyci płomień, płonąć będzie szybko, a skoro UE stała się niepewnym partnerem, gotowym jeśli nie przejść zgoła do obozu rosyjskiego to przynajmniej trzymać się z boku, Waszyngton, wierny swej strategii, będzie zmuszony podpalić także Europę.
Strategia Putina polega na tym, aby przeciwstawiać się USA tylko na tyle, na ile Rosję stać w danym momencie. Dlatego utrzymuje się doraźnie pozory pokoju i braku wojskowego zaangażowania. To jednak nie jest do utrzymania na dłuższą metę. Rozpalenie wojny zastępczej w Europie nie jest wcale nierealne.
Na szczęście takie analizy nie determinują możliwego rozwoju sytuacji. Są one groźne, gdyż ich akceptacja przez rządzących może wpływać na ich decyzje. Jednak można także w sposób racjonalny szukać możliwości uniknięcia najgorszych scenariuszy.
Co zatem jest najbardziej niebezpiecznym czynnikiem w tej układance? Są nim bez wątpienia rządzące elity: Jest oczywiste, że w Waszyngtonie nie siedzą idioci, niezależnie od tego, co się wygaduje w rosyjskich programach TV typu talk show, albo wypisuje na blogach. Stany Zjednoczone dokładnie zdają sobie sprawę z tego, w jakiej są sytuacji. Co więcej, rozumieją także, iż Rosja nie ma planów aby je zniszczyć, i ze jest naprawdę gotowa współpracować jak równy z równym. Mimo to jednak, z uwagi na sytuację polityczną i społeczno-gospodarczą USA, taka współpraca jest dla nich nie do przyjęcia. Zapaść gospodarcza i wybuch społeczny nastąpią zanim Waszyngton – nawet z pomocą Moskwy i Pekinu – zdąży wprowadzić niezbędne reformy, zwłaszcza jeśli zważymy, że w tym samym czasie reformy takie musiałaby przeprowadzić także Unia Europejska. Ponadto, elita polityczna, jaka ukształtowała się w USA przez ostatnie 25 lat, przywykła do swego statusu właścicieli świata. Oni naprawdę nie pojmują, jak ktoś może im rzucić wyzwanie. […] Dlatego też, w odróżnieniu od Rosji, która potrzebuje pokoju, aby się rozwijać, USA uznają wojnę za niezbędną.
Rosjanie mają skłonność postrzegania USA przez pryzmat działań rządzących tam elit. Jest to o tyle zasadne, że w ostatnich dziesięcioleciach wielki wpływ na władze USA uzyskały dwie grupy, dla których dobro Amerykanów niekoniecznie jest celem nadrzędnym: działająca wyłącznie w imię zysku „elita” finansowa oraz neokonserwatyści przedkładający żydowskie interesy ponad dobro USA. Zwykli ludzie już widzą, że pryska „amerykański sen” i zaczynają się buntować:
Gdyby gospodarka USA była rzeczywiście oparta wyłącznie na spekulacjach bankowych wymagających ustawicznej ekspansji, to rosyjski analityk miałby rację: bez ustawicznych wojen nie da się utrzymać ekspansji. Jednak te pieniądze ściągane z całego świata posłużyły w dużej mierze do inwestycji gospodarczych. Amerykanie maja duże udziały w wielu przedsięwzięciach gospodarczych na całym świecie. Mają też nadal najbardziej innowacyjną gospodarkę. Stać ich na reformy, które pozwolą im funkcjonować bez podbojów. Bunt przeciw elitom, który obserwujemy obecnie w Polsce może być dobrym wzorem do naśladowania. Natychmiastowa wymiana elit jest potrzebna całemu światu. Analiza Iszczenki odsłania mechanizmy rozumowania obecnych elit. Oni tego nie zmienią, bo nie są w stanie pozbyć się takich schematów myślowych. Dlatego potrzebujemy rządów ludzi młodych, opartych o wartości inne niż siła pieniądza.