Napisanie dobrego liberalnego tekstu wymaga odrobiny talentu i wiele odwagi. Tekst ten konstruujemy w następujący sposób:

 

1. Obserwacja rzeczywistości (lub tylko medialnych informacji o niej). Próbujemy dopasować wyznawane regułki do pozyskiwanych informacji. Gdy się mniej więcej zgadza, mamy gotowy materiał wyjściowy.

 

2. Redagujemy na nowo informację, zakładając związek przyczynowo skutkowy: od liberalnej regułki do realnych skutków.

 

3. Dokonujemy ekstrapolacji na przyszłość lub poszerzamy zakres obowiązywania prawa, aby zahaczyć o jakiś realny problem i zaprezentować jego rozwiązanie.

 

Talent przejawia się w tym, że potrafimy już na pierwszym etapie dostrzec paradoksalność lub inny rodzaj efektywności, jaki pojawi się na etapie trzecim. Odwaga zaś potrzebna jest dlatego, że jeśli znajdzie się ktoś, kto weźmie na poważnie nasze wróżby, może dokonać zmian, o skutkach których tak naprawdę nic nie wiemy.

 

Problemem nie są liberalni publicyści, ani ich teksty, ale ich odbiorcy. Wyznawcy prawdy objawionej w tych tekstach są tak samo irytujący, jak osoby postępujące zgodnie ze wskazaniami gazetowych horoskopów. To przecież ten sam rodzaj rozrywki.

 

 

Ja lubię pasjami czytać felietony Roberta Gwiazdowskiego lub Janusza Korwina-Mikke, bo uważam, że to ludzie bardzo utalentowani. Ale psuje mi tą rozrywkę świadomość, że w tym samym momencie czyta to jakiś młodzian, który gotów się bić „za słów dorosłych prawdę”.

 

Żeby nie być gołosłownym, zilustruję to konkretnym przykładem. Rozrywkowa (i raczej niszowa) polska podróbka Forbesa, opublikowała felieton Roberta Gwiazdowskiego na pod tytułem „Dlaczego Polacy emigruja”. Pretekstem była raczej informacja o tym, że Polacy wracają z londyńskiego City. Bo wyjazdy to rzecz zwykła i żaden nius.

 

Mądrej głowie dość pół słowie. Jak to pisała kiedyś Sara Paulin na ręce: biurokracja i podatki.

 

Dopasowujemy i zgadza się: w Polsce mamy większe obciążenia podatkowe dla mało zarabiających, a w Wielkiej Brytanii dla dobrze zarabiających. Punkt pierwszy odhaczony.

 

W punkcie drugim wystarczy odpowiednio przeredagować informację. Dla lepszego efektu dodajemy trochę narzekania na naszą biurokrację (neutralne, ale efekt daje) i felieton gotowy.

 

Cały talent, wiedza i oczytanie pojawia się w krótkiej puencie (ach jak ja to lubię): Czy państwo zacznie od zubożenia obywateli, aby się wzbogacić? Czy zaczeka, aby zamożni obywatele wzbogacili je? Czy chwyci się pierwszej korzyści, czy drugiej? Czy zacznie od bogactwa, czy na nim skończy?” – pytał Monteskiusz? W Wielkiej Brytanii wybrali drugie rozwiązanie. My pierwsze. To znaczy nie „my”. Nasi przywódcy.

 

Nie dysponując żadnymi miarodajnymi badaniami problemu mogę jedynie zmierzyć się z nim bazując na własnym doświadczeniu. Dlaczego nie wyjechałem (gdy warunki ku temu miałem 100 razy bardziej sprzyjające, niż dzisiejsi emigranci)? Bo byłem przekonany, że to mój kraj i dla niego powinienem pracować. Dlaczego dzisiaj rozważam wyjazd (a przynajmniej udanie się na emigrację wewnętrzną)? Bo doszedłem do wniosku, że się w młodości pomyliłem. A może zostałem oszukany – wszystko jedno. Podatki to tylko rzecz pochodna. Gdy zarabiałem więcej – więcej płaciłem podatków i nie miałem o to żalu (wszak ktoś musi utrzymywać nasze wspólne dobro). Jednak gdy moje dochody z działalności gospodarczej spadały do poziomu składki na ZUS i państwo bez zmrużenia oka zabierało mi wszystko, co zarobiłem, to przyszła mi myśl, że co jak co ale moje państwo by mi tego nie zrobiło. Gdy na dodatek zacząłem czytać komentarze w rodzaju: 'przedsiębiorstwo, które nie umie zarobić na ZUS nie powinno było w ogóle powstać', to doszedłem do wniosku, że ja nawet nie chcę, by to było „moje państwo”. Bo nie chcę mieć nic wspólnego z ludźmi podłymi i głupimi, którzy tu dominują. Tak poważna decyzja, jak emigracja jest zawsze trudna i chyba rzadko jest wynikiem reakcji na jeden czynnik lub zdarzenie. Chyba, że na zasadzie kropli, która przelała kielich. Ja zostałem i nadal czytam pasjami liberałów z ich prostymi receptami na wszystko.

 


Jerzy Wawro