W kapitalizmie do końca XX wieku można było obserwować mechanizm podobny do doboru naturalnego. Przedsięwzięcia nie trafione albo źle zarządzane umierały, a inne rozwijały się w ich miejsce. Ten mechanizm przestał działać w odniesieniu do banków. Gdy w 2007 roku rozpoczął się kryzys, okazało się, że niektóre banki są „zbyt duże aby upaść”. Ich kłopoty przedstawiano jakby to był wynik losowego zdarzenia, którego nie można było przewidzieć. Tymczasem nie tylko można to było przewidzieć, ale i byli tacy, którzy ostrzegali przed niestabilnością systemu. Należeli do nich publicyści new York Times'a Mark Spitznagel oraz Nassim Nicholas Taleb , którzy wspominają jakie wówczas argumenty padały przeciw nim:

  1. Krytyka systemy jest "wbrew nauce". No bo przecież wszyscy ekonomiści są zgodni, że tak powinno to działać. Tymczasem stosowanie konsensusu do zarządzania ryzykiem to absurd.

  2. Wzrost znaczenia technologii (informacyjnych) jest przejawem postępu. Tymczasem im więcej technologi, tym większe prawdopodobieństwo awarii.

  3. Gdyby takie ograniczenia obowiązywały w przeszłości, to utrudniałoby podejmowanie ryzyka.

  4. Toksyczne instrumenty finansowe zostały uznane za "bezpieczne" zgodnie z elementarnymi modelami ryzyka. Takimi samymi jakie stosował Fannie Mae – którego katastrofę tłumaczono błędnymi modelami :-(.

  5. System działa w oparciu o „przewidywania”. Tymczasem trafność poprzednich przewidywań ekonomistów i bankierów jest zaiste godna astrologów.

System finansowy prawie upadł, ale to były tylko pieniądze. Obecnie takie same metody perswazji stosuje się wobec GMO, które przecież może doprowadzić do zniszczenia ekosystemu planety:

W Grecji otworzono w ubiegłym tygodniu banki. W tym tygodniu zapewne ruszy giełda. Wygląda więc na to, że sytuacja zatem normalizuje się? Wygląda. Ale to tylko złudzenie. Nie jest bowiem normalną sytuacja, w której decyzje o zamknięciu lub otwarciu giełdy zapadają poza granicami kraju. A według agencji Reuters tak właśnie jest w przypadku Grecji. Rzecznik Giełdy w Atenach oficjalnie zakomunikował, że wniosek o „wydanie opinii” w sprawie wznowienia pracy giełdy został złożony do Europejskiego Banku Centralnego. Takie „konsultacje” to nic nowego – w czasach Balcerowicza nikt się nawet nie krył, że dla polskiego ministra finansów najważniejsze jest to, co powiedzą finansiści z międzynarodowych instytucji. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia z państwem, które jeszcze wymaga „tresury”. Dlatego EBC odrzucił "propozycję" otwarcia giełdy,

To ćwiczenie z uległości ma znaczenie nie tylko dla Grecji. Wygląda to na część strategii poradzenia sobie z problemem „podnoszenia głowy” przez społeczeństwa Europy. Po podpisaniu „porozumienia” przez Grecję, raptownie spadło poparcie dla hiszpańskiej partii „Podemos”:

 

 

Przeglądanie popularnych portali o profilu ekonomicznym jest zajęciem stresującym. Człowiek zastanawia się: kto wymyśla te tytuły, po co i dla kogo?

Oto bieżące tytuły z jednej tylko strony:

1. Jak uniknąć Grexitu? Ateny powinny pójść śladem Argentyny”:

Następstwem tego [zerwania ze sztywnym kursem peso do dolara] było rozbicie gospodarki.PKB skurczyło się o 15 proc., inflacja wzrosła o 40 proc., a finanse gospodarstw domowych i firm zostały okaleczone. Do dzisiaj kraj jest odcięty od międzynarodowych rynków kapitałowych.

Jednak z pomocą międzynarodowych instytucji latynoamerykańskiemu państwu udało się powrócić na ścieżkę wzrostu”.

Dalej jest trochę więcej rozsądku (może dlatego, że tekst jest przedrukiem, a nie pochodzi z produkcji rodzimych ekonomistów).

2. „Na własne życzenie tracimy kontrolę nad bezpieczeństwem finansowym”: jest to wierna kopia artykułu z www.obserwatorfinansowy.pl, poświęconemu nowym regulacjom dotyczącym grup bankowych. Poza tytułem. Oryginalny był za mało sensacyjny? Sam artykuł przedstawia interesujące informacje dotyczące kierunku zmian: „w Europie następuje równolegle kilka procesów związanych z konstytuowaniem unii bankowej i jej mechanizmów. Zręby prawne zostały już uchwalone w postaci rozporządzenia CRR mówiącego o adekwatności kapitałowej banków. Drugi fundament prawny to dyrektywa CRD IV, która wprowadza m.in. dodatkowe bufory kapitałowe dla banków i sposoby posługiwania się nimi przez nadzory makroostrożnościowe.

Trzeci – to uporządkowana upadłość i likwidacja banków, czyli mechanizmy resolution opisane i usankcjonowane w dyrektywie BRR, a zwłaszcza – co dla Polski najbardziej istotne ze względu na strukturę właścicielską naszego sektora – resolution wielkich grup działających w wielu krajach”.

Natomiast dywagacje na temat tego, dlaczego Polska nie uczestniczy w tych pracach są nie na miejscu. Chyba nie ma chętnych w UE do zbudowania takiej kolonii baksterskiej jak u nas?

3. Na deser nieocenieni eksperci od giełdy: „Politycy uderzyli w polską giełdę. WIG20 najniżej od 2012 roku”. Na czytanie szkoda czasu. Wystarczy wspomnieć, że w tym samym czasie, gdy WIG spadł o 0,24%, zarówno niemiecka giełda jak i amerykańska odnotowały spadki powyżej 1%. Tam także sięga długa ręka PiS'u?

Niemcy szantażem zmusili Polskę do przyjecia uchodźców z Afryki. Co uzyskaliśmy w zamian? Domniemaną zgodę na przedłuzenie embarga dla Rosji. Co jeszcze jesteśmy poświęcić dla kultywowania nienawiści do Rosjan? Chyba wszystko – wszak u nas uczucia najważniejsze. A według Witolda Modzelewskiego, na nasze decyzje rzutuje uczucie pogardy. „POGARDA mająca w swoim tle ukrywany STRACH. Aby się dowartościować, udowodnić sobie, że jesteśmy lepsi, bo „należymy do Zachodu” i „wolnego świata”, sięgamy po dość „oryginalny” zestaw środków w postaci piętnowania innych, którzy są od nas gorsi, kim moglibyśmy, przynajmniej w słowie, pomiatać”.

Tymczasem Niemcy kierują się pragmatyzmem i guzik ich obchodzą uczucia, albo i interesy Polski. Dlatego embargo – nie embargo - interesy robić trzeba: Międzynarodowa polityka sobie, a interesy państw i korporacji sobie. Mimo nałożonych na Rosję w związku z wojną na Ukrainie sankcji Gazprom ma poparcie zachodnich partnerów, w tym Niemiec, dla rozbudowy o dwie dodatkowe nitki Gazociągu Północnego – Nord Stream.

 

Chyba wszyscy ekonomiści są zgodni co do tego, że grecki kryzys najłatwiej rozwiązać wprowadzając drachmę zamiast euro. Dzięki własnej walucie państwo odzyska możliwość dostosowania polityki monetarnej do realiów krajowej gospodarki. Brzmi dobrze i nadaje się na hasło polityczne. Przynajmniej póki nie zechcemy zrozumieć co to dokładnie znaczy. Ekonomiści tego nie kryją, choć cała ich mądrość skupia się na sprzedaniu społeczeństwu złych rozwiązań jako wybawienia. Gdyby byli uczciwi, powiedzieliby wprost coś w rodzaju „musimy doprowadzić do nędzy jeszcze milion ludzi, aby ustabilizować sytuację”. Zamiast tego mówią o „konkurencyjności” (w przypadku Polski sprzedano nam balcerowiczowską mądrość o konieczności „zaciskania pasa”).

Jak wyglądałby scenariusz zdarzeń po wprowadzeniu drachmy? To jest dość łatwe do przewidzenia. Grecję często porównuje się z Argentyną, w której utrzymywany przez 10 lat sztywny kurs peso do dolara działał podobnie jak wspólna waluta w Grecji. Skończyło się to strasznym kryzysem, rozruchami (kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych) i koniecznością skokowej dewaluacji waluty oraz zerwania ze sztywnym kursem (1:1 wobec dolara). Wystarczyła zmiana polityki monetarnej, aby Argentyna wyszła z kryzysu? Chyba jednak nie do końca. Argentyna zaprzestała spłacania długów w roku 2002. Po kilku latach doprowadziła do jego redukcji, ale do dzisiaj jest gnębiona za przez amerykańskie „sępie fundusze” i amerykańskie sądy. Już po redukcji zadłużenia, w relacji do PKB dług przekraczał 100%. Po przywróceniu notowań na wolnym rynku kurs peso szybko spadł od 1,4 do 3,5 peso za dolara (obecnie na czarnym rynku kurs dochodzi do 13 peso za dolara). Inwestorzy w panice wycofali się z Argentyny Zbankrutowało tysiące przedsiębiorstw. W rok po rozpoczęciu reform prasa donosiła: Według najnowszych danych rządowych stan ubóstwa społeczeństwa osiągnął najwyższy poziom w historii. Prawie 60 procent mieszkańców Argentyny żyje obecnie na granicy lub poniżej granicy ubóstwa.W ciągu ostatniego roku żywność podrożała o 80-90 procent, a w niektórych przypadkach jeszcze więcej. Specjalne bony, które dano nam, bezrobotnym, całkowicie straciły wartość i praktycznie nic już nie można za nie kupić- mówią Argentyńczycy.

Mniej więcej tak właśnie wygląda „odzyskiwanie konkurencyjności” o którym mówią ekonomiści. Ich nie interesuje ani rosnąca nędza, ani groźba rewolucji (wprawa z jaką „zachód” zyskał w „szerzeniu demokracji” na całym świecie pozwala im spać spokojnie).

Do wyjątków należą publikacje, w których ekonomiści zastanawiają się nad możliwie bezbolesnym procesem powrotu do waluty narodowej. Do takich wyjątków należy wywiad ze Stefanem Kawalcem, który podaje przepis bezbolesne rozwiązanie strefy euro. Jego zdaniem należałoby rozpocząć od opuszczenia strefy euro przez najsilniejsze gospodarki (a więc na początek Niemcy). Spowodowałoby to dewaluację euro i dostosowanie jego kursu do nieco słabszych gospodarek, które skorzystałyby z okazji, aby także spokojnie wrócić do waluty krajowej.

Wygląda to rozsądnie – przynajmniej w teorii. Ale z ekonomistami jest niestety analogicznie jak ze społecznością w opowiadaniach Gogola, który w „Martwych duszach” pisał „jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia”. Pasuje jak ulał – łącznie z tytułem książki. Euro jest realną alternatywą dla dolara (jako waluta rezerwowa). Likwidacja strefy euro spowodowałaby olbrzymie perturbacje finansowe związane z nagłą utratą wartości zgromadzonych w euro oszczędności.