W Parlamencie Europejskim odbyło się rytualne sekowanie greckiego premiera. Poprzednio tak atakowano Victora Orbana. Teraz będąca w trudnej sytuacji Grecja bardziej nadaje się na chłopca do bicia. Polskim mediom szczególnie spodobało się wystąpienie byłego premiera Belgii, który wzniósł się na wyżyny hipokryzji, zarzucając greckiemu premierowi uchybienie europejskiej zasadzie kompromisu. Nie za bardzo wiadomo na czym ten „kompromis” miałby polegać, skoro dotąd Grecja robiła to, co od niej oczekiwano, albo na co się zgadzano (łącznie z fałszowaniem statystyk) – z dość marnym skutkiem. Może teraz dla odmiany Belgia zaczęłaby „bolesne reformy” redukując swój horrendalny dług publiczny (przekraczający 100% PKB)? To chyba byłby jakiś kompromis?

Wobec wzrostu nienawiści między narodami Europy, jakiego nie było na starym kontynencie od czasów wojny, takie seanse jak wczoraj w PE muszą niepokoić. To „świali ludzie” liderujący Europie powinni się zdecydować na jakiś kompromisowy poziom hipokryzji. Inaczej projekt pod nazwą Unia Europejska rozleci się z wielkim hukiem.

Jeśli jednak ma rację Paul Craig Roberts, który uważa, że te mapety i tak odtańczą swój grecki taniec w takt muzyki granej z Waszyngtonu, to ich zachowanie staje się zrozumiałe. Jakoś muszą odreagować. Dla USA Grecja w UE i NATO jest ważniejsza, niż to co myślą i mówią Ukochani Przywódcy – łącznie z „matką Europy” Angelą Merkel. Grecy pewnie o tym wiedzą, ale muszą zachować pozory = bo po co drażnić silniejszego przeciwnika. Dlatego grecki minister zanotował sobie „unikać triumfalizmu” - co zostało w TVP skomentowane jako schodzenie na ziemię po euforii wygranej!

 

Zobacz list Greków do EUROGUPY.

Do niedzieli mają się rozstrzygnąć losy Grecji. Według Reutersa Jean-Claude Juncker powiedział, że "są tacy, w Unii Europejskiej, którzy otwarcie lub potajemnie pracuje do wykluczenia Grecji ze strefy euro". Prawdopodobnie chodziło o ministra finansów Niemiec. Jednak Angela Merkel wyraziła bardziej ugodowe stanowisko: nowy program pomocowy dla Grecji powinien być zaplanowany na dwa lata. Przy jego opracowaniu zapewne będzie uwzględniona kwestia możliwości obsługi greckiego zadłużenia – powiedziała, zastrzegając jednak, że nie może być mowy o redukcji długu, gdyż nie pozwalają na to unijne traktaty. Kanclerz Niemiec poinformowała również, iż prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi zapewnił, że jego instytucja będzie wspierała greckie banki, aby dać czas unijnym przywódcom do niedzieli na podjęcie decyzji.

Może wpływ na to miały naciski ze strony USA, Japonii i Chin. Państwa są zainteresowane pozostania Grecji w strefie euro. Zastrzeżenia w kwestii traktatów nie muszą dotyczyć zadłużenia w MFW. Poza tym istnieją sposoby zmiany warunków zadłużenia, bez jego formalnego zmniejszania. Istnieje więc duża szansa, że w zostanie wypracowany plan, który będzie rzeczywistą pomocą dla Grecji w wyjściu z kryzysu. Co prawda wszystkie polskie media mówią o fiasku i gotowości UE na „grexit”, ale happy end jest dużo bardziej prawdopodobny.  

Wczoraj przez moment rubel staniał wobec dolara do poziomu ponad 57 RUB/USD. Zaraz potem wrócił do poziomu otwarcia, a nawet się wzmocnił. Ale ta chwila wystarczyła, by eksperci orzekli: „Rubel pada razem z Grecją”. Na dodatek ten chwilowy spadek według nich wynosił aż 7% (w rzeczywistości nieco ponad 3%). Rubel zachowuje się w miarę stabilnie i przez ostatni miesiąc dzienna zmiana kursu tylko kilka razy przekroczyła 1%. Jego wartość jest prawie taka jak miesiąc wcześniej -  i to pomimo spadku cen ropy! Co innego złoty, który podlega perturbacjom, a ostatnio coraz częściej tanieje. Frank szwajcarski na powrót kosztuje ponad 4 PLN.

 

Premier Kopacz ma rację: przejęcie władzy przez PiS może się w Polsce skończyć greckim scenariuszem. Jak to możliwe, skoro jesteśmy „tygrysem Europy”? Zabawmy się w political fiction.

Pod koniec roku bardzo prawdopodobne są perturbacje finansowe. Frank szwajcarski zapewne będzie powyżej 4 PLN (być może nawet sporo powyżej). Banki będą chciały przygotować się na walkę z zaostrzeniem przepisów regulujących ich funkcjonowanie. W skrajnym przypadku – gdy plany nowej władzy okażą się dla banków bardziej kosztowne niż mały „kryzys” - mogą one spróbować doprowadzić do nowych wyborów. Potrzebne jest do tego jakieś spektakularne wydarzenie. W Grecji nie trzeba było się wysilać, bo tam mamy spektakularny kryzys. W Polsce może nastąpić na przykład taka sekwencja zdarzeń:

  • demonstracje „frankowiczów” doprowadzają do rozpoczęcia prac nad przewalutowaniem kredytów z dużą stratą banków;

  • media całego świata robią wokół tej sprawy zadymę, starając się zasiać niepokój wśród inwestorów;

  • jakiś duży gracz inicjuje atak na polską walutę (ubiegłoroczny atak na rubla pokazuje, jakie są możliwości);

  • szybko będą malały rezerwy walutowe, a eksperci orzekają, że jedynym wyjściem jest znacząca, skokowa dewaluacja złotego;

  • w bankach pojawiają się kolejki ludzi, chcących zamienić swoje pieniądze na coś trwałego – zaczyna się szybki odpływ kapitału;

  • zaczną się problemy z płynnością

I tu już jesteśmy bardzo bliziutko Grecji. Kluczową rolę w tej sytuacji odgrywa bank centralny. W systemie rezerwy cząstkowej żaden bank nie ma pieniędzy na pokrycie wszystkich depozytów. W sytuacji wzmożonych wypłat nie ma innego wyjścia, jak zwrócić się do banku centralnego o pomoc w utrzymaniu płynności.

I wtedy właśnie NBP może doprowadzić do sytuacji analogicznej jak w Grecji. Wystarczy, że prezes Belka wyjdzie i powie: albo PiS rozpisze nowe wybory, albo zobaczycie g..., a nie swoje pieniądze.

Ten scenariusz jest mało prawdopodobny z jednego powodu: Polska dysponuje własnym bankiem centralnym i trudno sobie wyobrazić tak otwarty atak NBP na państwo. Co innego gdybyśmy weszli do strefy euro. EBC ma przećwiczone na Grecji przywoływanie opornych do porządku.  

Bezprecedensowy atak na Grecję trwa nadal. Polskie media głoszą, że EBC zamierza utrzymać dotychczasowe limity "kredytów ratunkowych", dzięki czemu greckim bankom wkrótce skończy się gotówka. Te „kredyty ratunkowe” są mechanizmem dostarczania bankom gotówki niezbędnej do „zachowania płynności” - czyli wypłaty ludziom ICH pieniędzy. Ludzie nie ustawiają się przed bankomatami po kredyty! Żaden bank nie ma też gotówki wystarczającej do zaspokojenia nadzwyczajnego popytu. Nikt nigdy nie zarzucił greckim bankom, że złamały reguły bankowości, ustalane przez EBC. Więc jeśli działają zgodnie z regułami, to ich wsparcie jest obowiązkiem EBC. Po to tworzy się takie nadzwyczajne mechanizmy. EBC jest bowiem zobowiązany do dbałości o płynność sektora bankowego w strefie euro. Po to ma takie mechanizmy, jak wspomniany wyżej. Został on nazwany „emergency liquidity assistance” (ELA), ale równie dobrze może się nazywać „promyk słońca”. Nie jest też najważniejsze, że w Polsce to przetłumaczono jako „kredyt ratunkowy”.

Obecną panikę w Grecji wywołał zachód (prawdopodobnie celowo), swoją propagandą. W tej sytuacji EBC nie tylko odmówił Grekom wsparcia, ale obecnie żąda dodatkowego zastawu ze strony rządu! Decyzja EBC zburzyła system zarządzania strefą euro i jeszcze bardziej upolityczniła EBC, co „budzi mnóstwo nieprzyjemnych pytań o sposób traktowania państwa członkowskiego i niezależność banku centralnego”. Autor cytowanego tekstu (Grexit: porażający koszt braku niezależności banku centralnego), profesor Charles Wyplosz dochodzi do wielu interesującychdla nas wniosków: