Cierpienie prezydenta jest związane z czasem, jaki musi tracić na kampanię wyborczą. Jak wyznał na jednym z wieców: „warto by skrócić ten czas politycznego szaleństwa”. Nic więc dziwnego, że gdy tylko nadarzyła się okazja (w postaci bezprawnego opuszczenia flag państwowych) – postanowił trochę odpocząć: Flagi są opuszczone do połowy masztów przez trzy dni, więc w moim zamyśle jest to też czas zawieszenia kampanii wyborczej.

W sumie nie ma się co dziwić. Nic przyjemnego w czytaniu i słuchaniu haseł w rodzaju „nie zakleisz ust narodowi WSIOWY obłudniku”, „Jaki prezydent taki zamach”, "Panie prezydencie - mamy żyrandol w prezencie". Na filmie słychać też reakcje zwolenników pasażera bronkobusów – na przykład „w d... se wsadź” (to chyba nie był młody, wykształcony z wielkiego miasta ;-)).

Każde z tych haseł kryje ciekawą historię. Na przykład to o zaklejaniu ust odnosi się do hecy z zaklejeniem ust jednemu z wyborców w Rzeszowie. BOR jednak szybko się uczy. W Dębicy poszli za radą z filmu Barei (Klient w krawacie jest mniej awanturujący się.):

Pierwsze trudności napotkaliśmy już przed wejściem do budynku. Stojący przy nim strażnicy miejscy, poinformowali nas, że nie możemy wejść do środka, ponieważ spotkanie z prezydentem ma charakter zamknięty (co stoi w sprzeczności z informacjami podawanymi przez lokalne media). Kiedy zażądaliśmy, aby funkcjonariusz oznajmił nam przy włączonej kamerze, iż spotkanie ma formę zamkniętą wpuszczono nas do środka

[...]

Dlaczego więc obywatele nie mogli wejść na spotkanie otwarte? Ze względów bezpieczeństwa! „Jesteśmy niebezpieczni? Nie mamy krzeseł. Po to jest tutaj BOR, mógłby nas wszystkich sprawdzić”-argumentowali mieszkańcy. [zob. całą relację].

W Izraelu odbyły się wybory do Knesetu. Według sondaży nie przyniosły one wyraźnego zwycięzcy. Spodziewany przełom może nie nastąpić. Oficjalne wyniki będą znane dopiero za tydzień.

Z uwagi na wskazywaną w sondażach równowagę sił, mobilizacja wyborców była wyjątkowo duża. Najważniejszym elementem kampanii były stosunki żydowsko-palestyńskie. Jak donosi prasa: na wybory do Izraela przyleciały z zagranicy tysiące osób, tylko po to, żeby oddać głos w wyborach. Do udziału w głosowaniu zachęcają m.in. obecni na ulicach Jerozolimy wolontariusze z ruchu politycznego V15, którzy nie popierają żadnej z partii.

Ta informacja nabiera znaczenia w świetle wieści z USA. Prawo izraelskie nie pozwala na finansowanie partii zza granicy. Niemniej amerykańscy Republikanie tradycyjnie wspierają prawicowy Likud. Według Fox News zdominowany przez nich Kongres bada oskarżenia pod adresem Obamy, że wsparł V15. Ruch V15 (skrót od Victory 2015)jest powiązany z organizacją non-profit OneVoice. Podobno Departament Stanu USA przekazał tej organizacji dotację wwysokości 350 tys. dolarów. Te pieniądze miały trafić do V15 i pozwoliły na zatrudnienie Jeremy Birda, który jest uważany za jednego z twórców sukcesu Obamy. Wolontariusze V15 którzy według polskich dziennikarzy nie popierali żadnej partii wzywali do zmiany (głosili też hasła „zmiany” przywództwa). Słowo „zmiana” (ang. "Change"), to słowo-klucz, będące głównym motywem kampanii Obamy. Biały Dom twierdzi, że Bird działa na własną rękę.

To bardzo przypomina kluczową dla historii Polski kampanię z roku 2007, gdy Leszek Balcerowicz i jego FOR „zmieniali Polskę” nie bacząc na ciszę wyborczą. Ale „błogosławiony” Leszek B. nie podlega władzy żadnej parlamentarnej komisji.

foto: PAP/EPA/JIM HOLLANDER

Gdy strategia kampanii wyborczej „ojca narodu” została zaburzona przez „nieodpowiedzialne elementy”, partia z nazwy „obywatelska” postanowiła sięgnąć po sprawdzone w boju „argumenty”.

1. Ile to kosztuje? To się sprawdza zawsze. Bo to politycy PO są odpowiedzialni i stoją na straży ekonomicznej racjonalności. A to co proponuje PiS wymagałoby miliardowych nakładów. Nieważne, że liczby wzięte z sufitu, a podstawy wyliczeń obarczone rażącym błędem (koszty w zmienionych warunkach nie powinny być liczone bez uwzględnienia całościowych zmian). Przecież partia z nazwy obywatelska nie kieruje swego przekazu do tej garstki rodaków, której nie udało się ogłupić.

2. Pomówienia i insynuacje. To działa zawsze. Świat nie jest doskonały i zawsze można znaleźć jakieś kontrowersje. Ich rzeczowe wyjaśnianie może być użyteczne w kampanii wyłącznie wtedy, wynikają ze złej woli lub nieudolności polityka. Ale insynuacja jest w takich przypadkach niezastąpiona. Tak dokładnie nie wiadomo, dlaczego Lech Kaczyński ułaskawił biznesmena, który wyłudził 120 tys z PFRON. Wiadomo, że w sprawę tego ułaskawienia byli zamieszani jego ministrowie, a jednym z nich był obecny kandydat na prezydenta. Nie wiadomo też, czy senator Bierecki popełnił jakieś przestępstwo, co ma z tym wspólnego PiS, a w szczególności Andrzej Duda. Nagonka trwa, a w świat poszły informacje o kombinatorach.

3. Sprawy światopoglądowe. Tutaj niestety sprawdza się przysłowie, że „dobrymi chęciami piekło wybrukowane”. Kwestie światopoglądowe są bardzo ważne. Jednak w debacie publicznej zamiast nad sensownym (pożądanym, dopuszczalnym) zakresem prawnych regulacji dyskutuje się nad samą istotą zagadnienia. To gwarantuje możliwość urządzania pyskówki, a w tym polityków rządzącej partii nikt nie pobije. Ważne jest, aby wyborcy wiedzieli, jakie poglądy ma kandydat na prezydenta. Ale jeszcze ważniejsze byłoby wypracowanie prawnego konsensusu. Na przykład prawo powinno chronić życie, ale nie można prawnie zmuszać kobiety do oddania życia dla urodzenia dziecka. Tego może żądać tylko Bóg. I ta sprawa powinna pozostać do rozstrzygnięcia w sumieniu a nie w sądzie.

Bronisław Komorowski pojechał na Podhale, celebrować swój przyszły wyborczy sukces. A tu niespodzianka: górale go wygwizdali. Skwitował to krótko: „W rodzinie zawsze znajdzie się ktoś, kto przyjdzie z nieumytymi rękami albo nogami, w kaloszach wejdzie na cudze święto”. Potwierdzając w ten sposób opinię prawdziwego męża stanu, udał się do Krakowa, by na krakowskim rynku wysłuchać wrzawy wśród której najgłośniej brzmiało powtarzane pytanie: gdzie jest szogun? W tej sytuacji nieco komiczny efekt wywołało zastosowanie przez prezydenta wszystkich Polaków pluralis majestatis: „nas nikt nie zakrzyczy”. Pardon! Skoro nas oni próbują zakrzyczeć, to chyba nie „wszystkich Polaków”, tylko tych nie krzyczących. Ale tylko złośliwcom to kojarzy się z karierą Nikodema Dyzmy.

Akt zdrady dokonał się 19 lipca 1989 roku. Teraz nie ma już najmniejszych wątpliwości. Ujawnił to senator Mieczysław Gil w wywiadzie "To miała być prawa Polska": Ale trzeba pamiętać, że ogromny wpływ na nasze decyzje mieli Amerykanie, którzy np. naciskali, by Wojciech Jaruzelski został wybrany na prezydenta, bo uważali, że od tego będzie zależeć przyzwolenie i neutralność Rosji. Dlatego kto chce, może nas krytykować, ale naszym usprawiedliwieniem była ówczesna sytuacja polityczna. Myśmy jeszcze długo się bali, że Rosjanie wejdą do Polski.

Do tej pory sądzono, że wybór Jaruzelskiego był wynikiem politycznych targów. Można było uważać tą decyzję za głupią, ale wydawała się ona decyzją suwerenną – dokonaną przez parlamentarzystów w imieniu odzyskującego suwerenność narodu.

Okazuje się jednak, że nie. Przyszedł czas próby dla styropianowej elity i ona nie zdała egzaminu. Ze strachu przed Ruskimi wyrzekła się suwerenności. Sprzedanie Polski banksterom to był jedynie dalszy ciąg tego procesu wyzbywania się suwerenności.

Senator Gil jest prawym człowiekiem. Ma prawo bronić okrągłego stołu i spisku w Magdalence. Gdyby w wyniku tych układów wyłoniła się Wolna Polska – należałoby je uznać za słuszne. Po owocach ich poznacie.

Nie można także mieć pretensji do Amerykanów. Z ich perspektywy mogło się wydawać, że wybór Jaruzelskiego chroni nas przed inwazją – ale nie powstrzyma przemian. Jednak każdy Polak wówczas wiedział, że tej rodzącej się wolności nie da się już powstrzymać. Gdyby wówczas Rosjanom przyszła do głowy interwencja (a nic na to nie wskazywało), naród broniłby swojej wolności. Kto teraz stawałby w obronie III RP? Takie są konsekwencje zdrady. Zdradzony naród, karmiony zdradą dzień po dniu z czasem przestaje być narodem.

Być może ten akt zdrady tłumaczy także obecną rusofobię styropianowej elity. Może to odreagowanie tego strachu z roku 1989 i próba znalezienia obiektywnych przyczyn własnej małości. Zdradzonej cnoty odzyskać nie można. Lata mijają, a skundlona pseudo-elita nadal merda ogonem na głos swego amerykańskiego pana. Jest gotowa podjąć działania nawet w najbardziej oczywisty sposób szkodzące naszym interesem.

Po ujawnieniu przez niemiecki Der Spiegel kłamstw amerykańskiego generała Philipa Breedlove chyba nikt nie ma wątpliwości, że Amerykanom nie zależy na zakończeniu ukraińskiego konfliktu. To grozi wojną na niewyobrażalną skalę. Ale nasza Trybuna Ludu bez żenady publikuje kolejne propagandowe wystąpienia Amerykanina.

 

JW