Biorąc pod uwagę entuzjazm z jakim dotąd przyjmowano każdy większy spadek wartości rubla, trzeba przyznać, że obecna radość po decyzji OPEC jest umiarkowana. Co prawda „rubel idzie na dno wraz z ropą” (za 1 dolar trzeba zapłacić już ponad 50 rubli), co bardzo „boli Rosje”, a „Rosjanie zaczynają gromadzić zapasy”, ale nikt nie wieszczy rychłej katastrofy Rosji i upadku Putina. Nawet entuzjastyczne wróżby The Economist dają Putinowi kilka lat czasu ;-). Przykład tego tygodnika pokazuje, że pierwszą ofiarą obecnej wojny ekonomicznej nie jest ani Putin, ani Rosja, ale niezależna prasa „zachodu”. W Polsce nastąpił dodatkowo dziwny sojusz jawnie antypolskich mediów takich jak GW z kreującą się na patriotyczną i konserwatywną „Rzeczpospolitą” (według której rubel jest w stanie przedzawałowym – cokolwiek miałoby to oznaczać).

Tymczasem Putin mówi, że nic szczególnego się nie dzieje. Przynajmniej nie dzieje się nic szczególnego w Rosji (akurat ulice miast na zachodzie płoną, a szeregi „przyjaciół USA” chce opuścić Turcja).

Rosjanie dobrze wiedzą, że wojna musi boleć i żadnej „kolorowej rewolucji” tam nie będzie. Polscy dziennikarze niepotrzebnie się dziwią, że pomimo wzrostu cen i brakach w zaopatrzeniu niektórych produktów "Rosja kocha Putina. Tak samo bezzasadne są złudzenia, że rosyjscy oligarchowie się zbuntują. Szczęście jakiego doświadczył Chodorkowski, któremu pozwolono opuścić łagry, raczej nie stanie się normą. Nawiasem mówiąc, Amerykanie chyba by się nawet ucieszyli, gdyby nagle byłego prezesa Jukosu spotkało jakieś nieszczęście. To, że cieszy się on nadal dobrym zdrowiem pokazuje, że poniższa ilustracja (źródło) jest mocno przesadzona:

Załóżmy więc, że Putin wie co robi i zastanówmy się, o co mu chodzi. Interesującą odpowiedź na to pytanie sformułował Dmitry Kalinichenko (tekst ten był cytowany na wielu portalach; obszerne fragmenty w polskim tłumaczeniu dostępne są tutaj - plagiat niejakiego SpiritoLibero). Działania Putina wydają się dobrze przemyślane i znamionują zdolność szybkiego analitycznego myślenia oraz podejmowania jasnych i wyważonych decyzji politycznych i gospodarczych. Nie robią one wrażenia chaotycznych, dlatego można się w nich dopatrywać jakiegoś z góry założonego planu. Autorem tego planu może być Siergiej Głazjew, który nie ma wątpliwości, że to Amerykanie zorganizowali Euromajdan dla własnych gospodarczych korzyści. Zdaniem Kalinichenki istotą tego planu jest wykorzystanie końca ery petrodolarów.

 

Sensacją dnia jest informacja, że Real Madryt usunął krzyż ze swojego herbu. Ponoć dlatego, aby nie drażnić arabskich inwestorów. Zwolenników największego rywala Realu – Barcelony z pewnością ucieszy to, że ich idole nie są gorsi:

I pomyśleć, że gdzieś na świecie są jeszcze ludzie gotowi umierać za krzyż!

Wśród polskich patriotów jeszcze niedawno panowała zgodna opinia, że TVN i GW to media antypolskie („polskojęzyczne”). To zaczęło się zmieniać po wybuchu konfliktu na Ukrainie. TVN i GW stały się najbardziej antyrosyjskie. Być może to czysta kalkulacja rynkowa. A może tylko zmiana taktyki i nadal chodzi o upodlenie polskiego społeczeństwa?

Najnowszy wyczyn GW to chętnie powielane hasło propagandowe: „Kremlowska tuba nadaje po niemiecku i twierdzi, że Polska ćwiczy atak jądrowy”. Przeglądając strony Russia Today na próżno szukać takich rewelacji. Być może pojawiły się w jakimś komentarzu, ale generalnie informacje dotyczące Polski w kontekście broni jądrowej są zgoła odmienne. Rosjanom nie podoba się pomysł na bazy NATO w naszym kraju i nie ukrywają, że w odpowiedzi zrobią z nas tarczę dla swoich rakiet. W tym rakiet przenoszących broń jądrową. Aktualna doktryna wojenna Rosji przewiduje bowiem możliwość użycia takiej broni nie tylko w odpowiedzi na atak nuklearny.

Oto jest największy sukces polskiej polityki zagranicznej: znowu staliśmy się wrogiem numer 1 i areną potencjalnego konfliktu nuklearnego. Ale za to będziemy mieli na swoim terytorium 500 Rambo, którzy w razie czego nas obronią – możemy spać spokojnie.

Decyzja OPEC spowodowała gwałtowny spadek cen ropy (około 7%) i kursu rubla (blisko 4%). Z pewnością nie są z tego zadowoleni Rosjanie, którzy dążyli do zmniejszenia produkcji ropy (i zwiększenia cen). Jednak sytuacja nie jest taka jednoznaczna, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Oto kilka innych - poza wojną ekonomiczną z Rosją – czynników, które należy wziąć pod uwagę:

 

1. Koszty wydobycia ropy z łupków w USA stale maleją, ale i tak obecna cena ropy jest na granicy opłacalności (57 dolarów za baryłkę). Utrzymywanie się tak niskich cen może spowodować załamanie cen akcji firm wydobywczych (pojawiają się głosy, że mamy do czynienia z bańką spekulacyjną w tej branży).

 

2. Iranowi coraz bardziej zależy na unormowaniu stosunków z USA (między innymi z powodu ISIS). Najwyraźniej z wzajemnością. Już nie ma mowy o „państwie bandyckim” i „wielkim szatanie”, ale obserwujemy "zwycięstwo realizmu, racjonalności i pragmatyzmu". Teraz naczelnym wrogiem Ameryki będzie Rosja.

 

3. Niskie ceny ropy mogą wzmocnić pozycję prezydenta Obamy, która jest obecnie bardzo słaba. Po nowym roku z pewnością Republikanie będą chcieli powrócić do ustawy o rurociągu Keystone. Ma on umożliwić transport ropy z Kanady. Problem w tym, że wydobycie tej ropy jest równoznaczne z dewastacją środowiska naturalnego. To stanowi pretekst do sprzeciwu Demokratów. Walka o ten rurociąg jest jednym z ważniejszych elementów sporu politycznego w USA.

 

Polscy analitycy uważają, że „to informacja korzystna dla większości państw rozwiniętych i części rozwijających się, do których Polska z racji potrzeby importu ropy również się zalicza." Opinia kontrowersyjna. Biorąc bowiem pod uwagę powiązania cen surowców energetycznych można się obawiać także spadku cen węgla, co pogorszy i tak już złą sytuację polskich kopalń.

powyżej wykres zmian cen węgla (źródło).

 

A tak na marginesie 30% spadek cen ropy przełożył się jak dotąd na kilkuprocentowy spadek cen benzyny. Przy większym spadku z pewnością rząd będzie musiał skompensować sobie niższe wpływy do budżetu w inny sposób (w roku 2013 sama akcyza od paliw dała 26 mld).

Samo postawienie takiego pytania wywołuje wściekłość nadwiślańskich autorytetów (co samo w sobie jest podejrzane). Fałszowanie wyborów to jednak coś innego, niż fałszowanie wyników liczenia głosów (co udowodnić trudno). Gdyby na przykład wprowadzono zasadę, że ważne są tylko głosy oddane przy użyciu zielonego długopisu, a poinformowano o tym jedynie zwolenników jednej partii, to byłoby sfałszowanie wyników, czy nie? Czyli w tym wypadku nie liczy się jedynie fałszerstwo dokumentów, ale każde działanie zmierzające do uzyskania wyników nie odzwierciedlających woli wyborców.

Nie ulega wątpliwości, że takie działania były prowadzone. Wiele osób zostało wprowadzonych w błąd informacją o sposobie głosowania. I nie zmienią tego obecne wyjaśnienia, że „karta” może mieć formę broszurki. Jeśli do tego dodać dość niezwykłe okoliczności, w których zniknął zapis o konieczności analizy głosów nieważnych, to przesłanki do przeanalizowania sprawy są wystarczające. Zamiast tego mamy kolejny raz ujadanie „autorytetów”. W ciągu tych 25 lat zdarzyło się bardzo wiele rzeczy nie do uwierzenia (jak na przykład zlecenie zabicia dziennikarza przez „szanowanego biznesmena” powiązanego z władzą) i niebywałych zbiegów okoliczności. Można wierzyć w „szczęśliwe losowanie, które zdarza się nadzwyczaj często (na przykład losowania w mistrzostwach świata prawie zawsze gwarantujące gospodarzom, że najgroźniejszych przeciwników spotkają najszybciej w półfinale). Ale to nie znaczy, że tak ma być w przypadku wyborów. Nawet krytyczne artykuły w „zaprzyjaźnionych mediach” krajowych i zagranicznych należy traktować z rezerwą – bo to może być „osłona medialna”.