Renomowane czasopismo The Economist znów wieszczy katastrofę gospodarczą Rosji. Tym razem jednak dopiero za dwa lata. Poza wskazanymi w poprzedniej notce dotyczącej propagandy ekonomicznej czynnikami analizowanymi, zwraca się uwagę na duże zadłużenie rosyjskich przedsiębiorstw: 500mld USD. Przy słabym rublu (notabene rubel nadal się umacnia i jego kurs wrócił do poziomu z początku listopada), przedsiębiorstwa miałyby problem ze spłatą kredytów. Czy jednak to powinno martwić Putina? Rosję stać na to, aby wspomagać przedsiębiorstwa w takiej sytuacji. Oczywiście nie za darmo. Putin może kontynuować strategię skupiania w ręku państwa udziałów w gospodarce, wzmacniając państwo i zwiększając jego udziały. Może więc się okazać, że Putin prowadzi wojnę ekonomiczną z głupkami, którzy wzmacniają tylko jego pozycję. Na dodatek dano mu do ręki silny oręż: sankcje (Polska mogła je odczuć dobitnie). W innych warunkach musiałby się liczyć z instytucjami międzynarodowymi. Teraz ma o wiele większą swobodę (właśnie zdjęto embargo na gruzińskie wino, a nałożono na żywność z Białorusi.

W każdym razie samą propagandą tej wojny wygrać się nie da. Minister Ławrow mówi twardo o powrocie do współpracy z UE: to już nie będzie wyglądało tak jak kiedyś – kiedy to UE dyktowała warunki! Tymczasem Polacy łudzą się, że „Sankcje za mocno szkodzą Rosji? Moskwa chce wrócić do rozmów z Unią” (tak brzmiał pierwotnie tytuł podlinkowanego artykułu).

Po latach propagandy za przyjęciem euro, pojawił się wreszcie profesjonalny raport na temat korzyści i zagrożeń. Opracował go Narodowy Bank Polski.  Treść raportu analizuje Marek Pielach na portalu obserwatorfinansowy.pl:

Realne jest ryzyko, że polityka pieniężna prowadzona we Frankfurcie przez Europejski Bank Centralny będzie szła w kierunku niekorzystnym dla Polski. Mamy bowiem niski poziom PKB na głowę mieszkańca oraz niski poziom cen i wynagrodzeń. Dystans do strefy euro mierzony PKB per capita w cenach bieżących wynosił w 2013 roku aż 65 proc., a stawki godzinowe polskich pracowników odpowiadały tylko 29 proc. średniej płacy w strefie euro.


Warto przeczytać całość tej analizy. Miejmy nadzieję, że przeczytają to także politycy.

Niestety na początek wzięli się za to dziennikarze przerabiając jak wszystko na propagandę: Raport NBP: Wejście do strefy euro to szansa dla Polski.

Na tym  samym portalu (ObserwatorFinansowy) ciekawa jest też analiza proponowanej przez premiera Piechocińskiego drogi Danii do strefy euro.

 

 

Premierzyca Kopacz przed wyborami odcięła się od kłótni polityków:

 

Wiem, że macie tego dość. Mam to samo. – Polityka musi być inna. Bliżej ludzi i ich spraw. Chcę, by samorządowcy nie zajmowali się bzdurami, ale rozwiązywali wasze problemy.

 

A po wyborach: Jest oczywiste, że Jarosławowi Kaczyńskiemu w demokracji jest ciasno.

 

Jak po każdych wyborach wraca opozycja „Polski jasnej” i „Ciemnogrodu”. Tym razem nawiązuje do niej, niejaki Czapiński. Równocześnie obawia się on, że „plama PiS” ze wschodu rozleje się na resztę Polski. Według tej koncepcji nagle ta reszta Polaków (nie skażona PiS'em) przestanie być wykształcona i drastycznie zmaleje ich samoocena. Myślę więc że w tej sytuacji nikt nie ma problemu z rozstrzygnięciem, kto tu naprawdę jest ciemny. Można się zatem zająć poważniejszym problemem: dlaczego ludzie opowiadający takie głupoty nadają ton tak zwanej debacie publicznej w III RP?

 

Teza jakiej chcę bronić jest taka, że pan Czapiński należy do ludzi do cna załganych. Dzięki temu doskonale czuje się w załganym kraju jakim jest IIIRP i może odgrywać w nim rolę „elity”. Sądzę, że przedstawiona na wstępie krytyka wystarczy, by uznać pana Czapińskiego za człowieka załganego (bo przecież profesor nie może być po prostu głupi i  nie dostrzegać sprzeczności w swoich wywodach). Istotniejsza jest druga część powyższej tezy, dotycząca społecznego znaczenia takich postaw.

W sytuacji utraty przez amerykańskich Demokratów większości parlamentarnej, niektórzy komentatorzy głosili koniec prezydentury Obamy. Mówiono, że będzie on administrował, ale nie rządził. Wygląda jednak na to, że się pomylili. Obama korzystając z dekretów prezydenckich rozpoczął zmiany polityki imigracyjnej. Wstrzymał mianowicie stosowanie procedur deportacji wobec kilku milionów „nielegalnych imigrantów”. Tak szerokie stosowanie pozaparlamentarnych może być uznane za naruszenie prawa, które może skutkować próbą usunięcia Baracka Obamy z urzędu. Jednak zdaniem komentatorów byłby to polityczny błąd. Parlament może bowiem podjąć walkę z prezydencką administracją łagodniejszymi działaniami. Z drugiej strony sytuacja polityczna jest zbyt trudna.

 

Być może zresztą Obama przewidział kolejne działania i atak republikanów byłby mu na rękę. USA to kraj imigrantów i z pewnością Demokraci zyskają wielu zwolenników. Także wśród przedsiębiorców, którym obecna polityka imigracyjna utrudnia życie.

 

Konserwatywna pisarka Gina Miller wskazuje na inne jeszcze przyczyny, dla których znienawidzony przez nią prezydent może spać spokojnie. Jej zdaniem w grę wchodzić może albo to, że szkodliwe dla społeczeństwa działania Obamy są Republikanom na rękę, albo boją się oni nagonki mediów. Patrząc na to z zewnątrz, bardziej prawdopodobna jest pierwsza z podanych opcji. Zwłaszcza polityka zagraniczna Obamy jest w pełni zgodna z dążeniami neokonserwatystów.