W sytuacji utraty przez amerykańskich Demokratów większości parlamentarnej, niektórzy komentatorzy głosili koniec prezydentury Obamy. Mówiono, że będzie on administrował, ale nie rządził. Wygląda jednak na to, że się pomylili. Obama korzystając z dekretów prezydenckich rozpoczął zmiany polityki imigracyjnej. Wstrzymał mianowicie stosowanie procedur deportacji wobec kilku milionów „nielegalnych imigrantów”. Tak szerokie stosowanie pozaparlamentarnych może być uznane za naruszenie prawa, które może skutkować próbą usunięcia Baracka Obamy z urzędu. Jednak zdaniem komentatorów byłby to polityczny błąd. Parlament może bowiem podjąć walkę z prezydencką administracją łagodniejszymi działaniami. Z drugiej strony sytuacja polityczna jest zbyt trudna.

 

Być może zresztą Obama przewidział kolejne działania i atak republikanów byłby mu na rękę. USA to kraj imigrantów i z pewnością Demokraci zyskają wielu zwolenników. Także wśród przedsiębiorców, którym obecna polityka imigracyjna utrudnia życie.

 

Konserwatywna pisarka Gina Miller wskazuje na inne jeszcze przyczyny, dla których znienawidzony przez nią prezydent może spać spokojnie. Jej zdaniem w grę wchodzić może albo to, że szkodliwe dla społeczeństwa działania Obamy są Republikanom na rękę, albo boją się oni nagonki mediów. Patrząc na to z zewnątrz, bardziej prawdopodobna jest pierwsza z podanych opcji. Zwłaszcza polityka zagraniczna Obamy jest w pełni zgodna z dążeniami neokonserwatystów.

 

 

Uzupełnieniem do artykułu na temat systemów wyborczych może być tekst Daniela Haczyka, opisujący najnowsze projekty w tej dziedzinie, wykorzystujące technologię bitcoina. Konkluzja jest bardzo wymowna: Aktualnie trwają prace nad darmowymi, super bezpiecznymi, niemożliwymi do złamania systemami wyborczymi online. Co więcej takie systemy będą miał otwarty kod źródłowy, będą darmowy, oraz będzie można zaprogramować je w ten sposób, że wyniki do samego końca wyborów pozostałyby niejawne dla nikogo, a system o odpowiedniej godzinie blokowałby możliwość głosowania, publikował wyniki i jednocześnie przesyłał je mediom. [...]

Co więcej możecie później zweryfikować w systemie czy was głos na pewno został poprawnie oddany, ale jednocześnie nikt nie może sprawdzić do kogo należał dany głos. Rządzący mieliby jedynie możliwość sprawdzenia czy dany obywatel zagłosował, ale nie wiedzieliby na kogo.

Abstrakcja? Od strony technologicznej z pewnością nie, ale rozwiązanie to ma jedną zasadniczą wadę – nie spodoba się rządzącym. System nie pozwoliłoby na żadne oszustwa, a frekwencja byłaby bardzo wysoka. Który rząd zgodzi się na takie rozwiązanie?

Odejście Tuska na wysokie stanowisko UE zbiegło się w czasie z powrotem tematu przyjęcia przez Polskę euro. Wywołało to plotki o tym, że Tusk złożył jakieś obietnice w zamian za stanowisko. W każdym razie wiemy już, że nia ma w tym żadnych przypadków. Portal bloombergbusinessweek.pl komentuje słowa nowego ministra spraw zagranicznych na temat euro:

 

Mało kto wie, że słowa te nie znalazły się w wystąpieniu szefa dyplomacji przypadkiem. I nie chodzi o to, by po raz setny powtarzać to, co politycy mówią od dawna. Chodzi o to, by partnerom z UE wysłać jasny sygnał: tak, pamiętamy o euro.

 

Od jakiegoś czasu podczas nieoficjalnych rozmów z przedstawicielami UE coraz częściej spotykamy się z pytaniami, jakie Polska ma plany w sprawie wprowadzania u siebie euro – mówi „Businessweekowi" jeden z wysokich rangą polskich dyplomatów z Brukseli. Mało tego, pytania te coraz częściej pojawiają się wraz z sugestią, że nasz kraj, który uznawany jest w Unii za poważnego gracza i wskazywany jest jako jeden z jej liderów gospodarczych, powinien w końcu złożyć w sprawie euro jasną deklarację. – Takie przynajmniej jest oczekiwanie – mówi dyplomata. A jak wynika z naszych informacji, z podobnymi sugestiami spotykają się już nie tylko europosłowie czy dyplomaci, ale również ministrowie. – Usłyszałem, że to by pomogło nie tylko pozycji Polski, ale też samej strefie euro, która próbuje jakoś przezwyciężyć problemy i wyjść na prostą. Po zadyszce potrzebuje jakiegoś impulsu – dodaje.

 

Kiedyś politycy każdy idiotyzm tłumaczyli „wymogami Unii Europejskiej”. Teraz coś się zmieniło. Udają, że prowadzą suwerenną politykę.

 

 

Hanna Gronkiewicz-Waltz (zwana HGW albo „Bufetową”) jako prezydent stolycy to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Dlatego zapewne mieszkańcy tego miasta poprą ją w drugiej turze.

Ktoś mniej kompetentny mógłby na przykład przejmować się takimi drobiazgami, jak praworzadność i gospodarność. I jak wtedy wyglądałaby stolica III RP? Bez sensu.

A tak....

Pani Profesor Pawłowicz – zapewne zdając sobie sprawę z „efektu Sawickiej” (po ujawnieniu przygotowań do korupcji na wielką skalę PO w cuglach wygrała wybory), robi klakę HGW, ujawniając, że słynna pedalska tęcza to samowola budowlana:

Tęczę postawiono 3 lata temu. Jak wiadomo, termin 120 dni od zainstalowania tęczy minął już bardzo dawno. Po 120 dniach ten, kto postawił „instalację tymczasową” musi z mocy prawa rozebrać ją. Wynika to wprost z Prawa Budowlanego, które nie przewiduje instytucji przedłużenia czasu dla „urządzenia tymczasowego”. Na tym właśnie polega istota prawna instalacji „tymczasowej”. Ma ona stać właśnie tylko tymczasowo, w czasie podanym w zgłoszeniu, i nie może stać się z czasem instalacją „trwałą”.

Starosta, w przypadku Warszawy funkcję tę wykonuje HGW, miał ustawowy obowiązek usunięcia instalacji po upływie 120 dni. Miał doprowadzić do obowiązkowej rozbiórki tęczy, w sytuacji, gdy stawiający sami tego nie zrobili. HGW jako starosta, z tego obowiązku się nie wywiązała.

 

Kanclerz Merkel w Krzyżowej powiedziała: "Jesteśmy przy tym świadomi, że możemy tylko wspólnie z Rosją na dłuższą metę i długoterminowo zabezpieczyć bezpieczeństwo Europy, i dlatego sankcje nie są dla nas celem samym w sobie, tylko musimy prowadzić dialog z Rosją"

Komentarz polskiego polityka prawicy - Konrada Rękasa - publikuje Głos Rosji (Jak Angela Merkel zaskoczyła Ewę Kopacz): […] Trzeba przyznać, że oświadczenie pani Merkel dla wielu polskich polityków było zaskoczeniem. Polska, uczestnicząc w różnego rodzaju antyrosyjskich akcjach, stale wspierając oficjalny Kijów, była przekonana, że działa przy pełnym poparciu Berlina. Tymczasem, obiektywni obserwatorzy europejskiej sceny politycznej już dawno zwrócili uwagę na to, że dyplomacja europejska, ta do której nie dosięgneła „ręka Waszyngtonu”, nie była zainteresowana eskalacją konfliktu. Ponadto antyrosyjskie sankcje, o czym głośno mówi Putin, uderzyły przede wszystkim w gospodarki tych krajów, które je inicjowały. To wszystko jest bardzo poważnie omawiane wśród państw członkowskich Unii Europejskiej, w tym Niemiec. Mogę powiedzieć jedno - Polska z wielką starannością wypełniła zadanie Waszyngtonu. Ale w tym samym czasie „minęła się” ze swoimi głównymi partnerami europejskimi. [...]