Kolejny Trybunał dowalił Rosji karą w wysokości prawie 2mld euro. Tym razem Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu – za niesprawiedliwy demontaż firmy Jukos. Portal dw.de podaje, że przyznana akcjonariuszom suma jest dużo niższa w porównaniu z żądaniami wysuwanymi przez pozwów, którzy domagali się 38 mld dolarów tytułem odszkodowania, zarzucając Rosji bezprawne wywłaszczenie celem wzbogacenia się.

Dalej dw.de informuje, że w roku 2011 ETPC w tymczasowym orzeczeniu zaznaczał, że nie dostrzega żadnych poszlak nieadekwatnego postępowania rosyjskiego rządu w trakcie demontażu Jukosu.

Tej informacji próżno szukać w notatce PAP. Nie pasuje do obrazka i de facto kompromituje Trybunał – nie pozostawiając wątpliwości co do politycznego charakteru orzeczenia.

Niemiecki portal także nie stroni od propagandy, mieszając informację o wyroku mającym prawny charakter z rozpowszechnianą opinią, że „zachód” uznał skazanie Chodorkowskiego za motywowane politycznie. Jednak przynajmniej w sferze faktów dochowuje rzetelności.

Wyrok niepokoi z innych jeszcze powodów. Wyrok dotyczy w rzeczywistości kwestii gospodarczych relacji między spółką holdingową a państwem. Czy nie oznacza to uznania, że prawo spółki do zysku stało się prawem człowieka? To orzeczenie jest też w zgodzie z najbardziej kontrowersyjną częścią negocjowanego z Amerykanami traktatu TTIP.

Blogerka „ufka” rozpatruje spór o Powstanie Warszawskie w kategoriach osądzania zmarłych (którzy nie mogą się bronić). Czy zawsze takie osądy są nieuzasadnione? Przecież śmierć Stalina czy Hitlera nie powstrzymuje nas przed osądem tych ludzi. Jednak w przypadku przywódców Powstania skłaniam się do przyznania racji „ufce”. Nie dlatego, że przyrównywanie bohaterów ze zbrodniarzami może być ryzykowne. Ta analogia nie zachodzi z bardziej zasadniczych przyczyn. Osądzanie zmarłych ma sens, jeśli ich wybory są nadal aktualne i mogą pomóc nam uniknąć ich błędów. I tu już widać pojawiający się kłopot: sytuacja Warszawy roku 1944 była unikalna i niepowtarzalna. Gdyby to spostrzeżenie potraktować jako zamknięcie sprawy, mielibyśmy kwintesencję „michnikowszczyzny” (której fundamentem jest brak możliwości obiektywnej oceny cudzych wyborów). Dlatego spróbujmy przeanalizować ten problem głębiej. Kluczowe znaczenie ma to, na czym polega unikalność sytuacji w jakiej znaleźli się Polacy w roku 1944. Często podnosi się argument, że decydującym był entuzjazm młodych ludzi. Pomimo tego, że dowódcy nie musieli ulegać oczekiwaniom podkomendnych, ten argument jest bardzo mocny! Sądzę bowiem, że ten entuzjazm i zdeterminowanie wypływały z poczucia wspólnoty. Z przekonania, że napotkani na ulicy ludzie – gdyby można ich spytać – mieliby podobne opinie. Ja nie musiałem rzucać granatami, ale miałem podobne poczucie wspólnoty, gdy w 1989 roku wrzucałem kartkę do urny. Byłem głęboko przekonany, że większość społeczeństwa myśli podobnie: nie chcemy komuny, nie chcemy i już....

Od tamtej pory sporo się zmieniło...

Na tyle dużo, aby zapytać: czy my mamy prawo odwoływać się do tych wartości, które stanowiły podstawę ówczesnej wspólnoty? Dla mnie nie ulega najmniejszej wątpliwości to, że państwo, które nazywa siebie Polską nie dochowało wierności tradycji, którą wyśnili i opisali nasi przodkowie: od Wieszczów Romantyzmu, przez pozytywistów po Jana Pawła II. Czy to była ta sama tradycja, która spajała Polaków w jeden naród roku 1944? Tego nie wiem na pewno - ale zakładam, że tak.

A jeśli tak, to zasadne jest pytanie: jakim prawem wycieracie sobie gębę Powstaniem?

 

Aby to lepiej zrozumieć ten dylemat, posłużę się jeszcze jedną analogią. Dzisiaj przypadkiem usłyszałem, jak pani Środa określiła „Przystanek Woodstok” mianem „kościoła młodych”. Załóżmy, że marzenia pani Środy się spełnią i za 10-20 lat w sobotni wieczór ludzie będą się zastanawiać jaka kapela zagra nazajutrz na nabożeństwie i czy aby na pewno konferansjer ze stułą to nie jest jakiś przeżytek. Formalnie rzecz biorąc Kościół Katolicki będzie nadal istniał. Nie wykluczone nawet, że frekwencja na niedzielnych „mszach” będzie wyższa niż dzisiaj. Ale czy uczestników tych spotkań należałoby nazywać katolikami?

Chyba dla wielu osób takie określenie byłoby niestosowne. Ja mam niestety podobne odczucie wobec zbiorowiska ludzi nad Wisłą, nazywających siebie Polakami.

 

Żeby nie kończyć pesymistycznie – wyznam, że widzę szansę na odrodzenie się polskości. Jeśli młodzi ludzie znajdą w sobie dość odwagi, by oddać sprawiedliwość swym rodzicom, wyrzucając ich na śmietnik historii. Mogą wówczas odsłonić ten zbezczeszczony przez nas ideał i urządzić zgodnie z nim własne państwo. O ile tonący w szambie podżegacze wojenni nie podpalą wcześniej całego świata.....

 

Jerzy Wawro, 1 sierpnia 2014

Argentyna postawiła się „sępim funduszom”, wspartym wyrokami amerykańskich sądów. Proponują wykup długu na warunkach takich jak u innych wierzycieli, albo bankructwo.

Minister finansów
Argentyny, Axel Kicillof poinformował wczoraj, że udało się dojść do porozumienia z funduszami hedgingowymi w sprawie żądanych $1,3 miliarda dolarów.

Według Kicillofa spełnienie tych żądań byłoby naruszeniem prawa argentyńskiego. Chodzi o klauzulę RUFO (od right upon future offers), która zakazuje dawania lepszych warunków inwestorom od danych w ramach zamiany obligacji, zaakceptowanej przez 92,4 proc. wierzycieli w 2005 i 2010 r. Klauzula ta wygasa 31 grudnia i Argentyna chce, by sędzia Griesa odroczył swój werdykt, aby miała możliwość prowadzenia negocjacji z ostatnimi wierzycielami, bez wywołania ryzyka roszczeń ze strony posiadaczy nowych obligacji, które Buenos Aires szacuje na nawet 400 mld dolarów.

W Polsce sam pomysł, że dla kogoś może istnieć prawo ważniejsze, niż wyroki jakiegoś amerykańskiego sędziego brzmi niedorzecznie.

 Source: Flickr via James Vaughan

Trzecia wojna światowa już bez wątpienia trwa, ale w sensie militarnym ma ona bardzo ograniczony charakter (wojny zastępczej). Coraz częściej jednak słychać obawy, że może to przerodzić się w wielki konflikt militarny. W najnowszym komentarzu Paul Craig Roberts stawia tezę: „Nadchodzi wojna”. Jego zdaniem nadzwyczajna propaganda antyrosyjska ma przygotować społeczeństwa zachodu do wojny, której nikt nie będzie w stanie wygrać. Pierwszą ofiarą będzie Europa, z uwagi na amerykańskie bazy rakietowe.

Jednym z możliwych scenariuszy prowadzących do wojny może być walka o $50 mld, które w wyniku budzącego wątpliwości wyroku Rosja ma zapłacić akcjonariuszom Jukosu (czyli głównie panu Chodorkowskiemu). Wojny wybuchały z bardziej błahych powodów. Rosja oczywiście nie zapłaci tych $50mld – chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Chodorkowski, który po latach spędzonych w łagrach raczej miłością do swojej „rodiny” nie pała – zażąda egzekucji „długu” poprzez przejmowanie rosyjskich aktywów na całym świecie. Jak na to zareaguje Rosja?

Według informacji „Financial Times” komentarz do tego wyroku pochodzący z otoczenia Putina nie pozostawia wątpliwości: nadchodzi wojna w Europie.

W naszej nowomowie dbanie o interesy własnego kraju nazywa się zdradą, a dbanie o interesy innego państwa patriotyzmem. Dlatego dotrzymanie umówi i finalizacja kontraktu zbrojeniowego Francji została okrzyknięta „zdradą za miliard euro”.

Przy okazji tej sprawy warto też zauważyć, że polskie mapety są użyteczne (wbrew temu, co twierdzą analitycy z Cato Institute). Kiedy na ostatnim szczycie G7 w Brukseli Obama wyraził oczekiwanie, że kontrakt zostanie wstrzymany, polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski natychmiast wezwał Francję do anulowania transakcji. Jak widać nie posłuchali.

Francuski dyplomata Pierre Charasse widzi to tak:

Jeżeli umowa ta przez sankcje zostanie zerwana, to Francja będzie musiała zwrócić już otrzymane sumy oraz zapłacić kary pieniężne, a do tego straci wiele tysięcy miejsc pracy. Jednak najgorsza będzie utrata zaufania w sektor zbrojeniowy francuskiego przemysłu, jak już o tym wspomniał rosyjski minister do spraw obrony kraju.

Cytowany artykuł warto przeczytać w całości, gdyż pokazuje on kryzys ukraiński w kontekście geopolitycznym.