Tytułowe pytanie wydaje się retoryczne. Islam jest co prawda „religią pokoju”, ale to nie przeszkadza wyznawcom Proroka prowadzić wojny i mordować „niewiernych” w okrutny sposób. Chrześcijaństwo to religia miłości, ale to chrześcijańskie armie niosły kolonialne zniewolenie, którego zło odczuwamy do dzisiaj.

 

1. Między pokojem a wojną.

Chrystus odrzuca przemoc jako sposób rozwiązywana konfliktów i nakazuje modlić się za nieprzyjaciół. Jednak w zapalczywości wywraca stoły kupców w świątyni i zapowiada: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51).

Aby uniknąć sprzeczności, musimy przyjąć, że Chrystus odrzuca  koncepcję pokoju polegającego na unikaniu konfliktów. Pielgrzym Pokoju - Jan Paweł II naucza nas, że należy odrzucić wojnę jako sposób rozwiązywania konfliktów (próbując powstrzymać wojnę w Iraku wołał, że „Bóg nie jest bogiem wojny”). Z tej perspektywy zupełnie inaczej wygląda „kontrowersyjna” działalność ekumeniczna Jana Pawła II. Gdyby była podtrzymywana – może doprowadziłaby do odrzucenia wojny i przemocy fizycznej jako sposobu rozwiązywania konfliktów przez wszystkie główne religie świata?

 

2. Czy konflikt na tle religii jest nieunikniony?

Według Świętego Mateusza Chrystus mówił nie tylko o rozłamie, ale wręcz o otwartych konfliktach (Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz). Chrześcijański radykalizm jest odrzucany przez osoby o odmiennych poglądach. To prowadzi do konfliktów i owocuje ciągle nowymi męczenników za wiarę. Jednak Ewangelie Chrystusa to wezwanie do radykalizmu: Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Z drugiej strony Katechizm Religii Katolickiej przyznaje prawo do obrony – także zbrojnej, jeśli to jest nie do uniknięcia. Czynienie tego co konieczne, połączone z radykalnym odrzuceniem zła (w „czystości serca”) to postawa uważana za bohaterską nie tylko przez chrześcijan.

Czy spory teologiczne prowadzą do wojen? Katolicy są oskarżani o zmienianie Słowa Bożego (a przecież Chrystus mówił, że „ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie”). Żydzi są z kolei oskarżani o odrzucenie Mesjasza. Choć te oskarżenia były w przeszłości wykorzystywane, nie stanowią obecnie zarzewia do konfliktów. Powszechnie przyjmuje się, że w świętych księgach tkwi mądrość, a nie przepis na życie. To zasadnicza różnica – bo zmienia postawę człowieka religijnego. Nie sięgamy do Biblii, by znaleźć odpowiedź, ale by znaleźć pomoc w drodze ku „stawaniu w prawdzie”.

Początek kampanii promowania homoseksualizmu nie może być zbyt nachalny ani dosłowny. Oczywiście podstawą jest dobre hasło. „Przekażcie sobie znak pokoju” jest w sam raz.

W kampanię zaangażowały się media uchodzące za chrześcijańskie. Tłumaczą, żePrzed znakiem pokoju nie pytamy sąsiada w kościelnej ławce, czy jest w stanie łaski uświęcającej. W kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” chodzi właśnie o wzajemny szacunek między osobami, bez warunków wstępnych. O różnicach możemy, nawet stanowczo, porozmawiać później.

Jednak to nie jest promocja pojednania osób, ale ideologii. Świadczy o tym udział w charakterze liderów środowiska promujących homoseksualizm („Kampania przeciw Homofobii”, Wiara i tęcza, „Tolerado”). Sam plakat jest też dość jednoznaczny.

Tak ocenia to Marcin Przeciszewski z KAI. Tak samo oceniają to teologowie i hierarchowie Kościoła. Nawet uważany za „liberała” ksiądz Kardynał Dziwisz mówi: „Niestety jasno widać, że kampania, która odwołuje się do nauki chrześcijańskiej, ma na celu nie tylko promowanie szacunku dla osób homoseksualnych, ale również uznanie aktów homoseksualnych oraz związków jednopłciowych za moralnie dobre. Z ubolewaniem stwierdzam, że w fałszowanie niezmiennej nauki Kościoła włączyły się również niektóre środowiska katolickie, których wypowiedzi i publikacje odeszły od Magisterium. Powołując się wybiórczo na wypowiedzi papieża Franciszka, przemilcza się te, w których Ojciec Święty tłumaczy, że w sprawie homoseksualizmu „powtarza tylko naukę zawartą w Katechizmie”

Kiedyś węgierska deputowana Krisztina Morvai przyrównała ataki Parlamentu Europejskiego do znęcania się nad kobietą w rodzinie. Takiej sytuacji nie da się przerwać, szukając u siebie powodów ciągłych ataków. Najskuteczniejszym rozwiązaniem jest rozwód. Nawiasem mówiąc ta sama deputowana udzieliła najkrótszej i najbardziej sensownej rady PE w kwestii rezolucji wymierzonej w Polskę: proszę zająć się swoimi sprawami. Brak gotowości do rozwodu sprawia, że jesteśmy zupełnie bezbronni. Trzeba się na coś zdecydować. Jeśli chcemy suwerennej Polski – to nie możemy pozwalać na to, by byle kto tu przyjeżdżał i nas pouczał.

Dlatego absolutnie nikt z polskich władz nie powinien się spotykać z przedstawicielami Komisji Weneckiej. Jeśli odwołanie ich wizyty nie jest możliwe – to odpowiednim partnerem do rozmowy z nimi może być odźwierny w hotelu.

Na to - nad czym debatuje KE i PE niestety nie mamy wpływu. Jednak skoro część z tych działań jest pozbawionych podstawy prawnej, a ewidentnie szkodzi Polsce – to rząd powinien podjąć przeciw tym ludziom kroki prawne. W Polsce (przeciw polskiej Targowicy) i Europie (przeciw przekraczającym prawo biurokratom z Brukseli).

To nie jest jedynie kwestia polityki.

 

Ostatnimi czasy mieliśmy w Polsce wiele uroczystości patriotycznych, których celem jest kształtowanie postaw patriotycznych. Po roku 1989 przez 25 rządziły Polską „elity” przekonane, że patriotyzm można zredukować do orła z czekolady i „Ody do radości”. Ci dla których Ojczyzna to ziemia i groby – byli traktowani jak zacofani nieudacznicy. To było może podłe, ale uczciwe. Gdy obecna władza z jednej strony podnosi z dumą narodowy sztandar, a z drugiej pozwala aby na niego pluł jakiś belgijski guj, czy inny polski lub europejki lewak, postępuje w sposób nieludzki. To miłość do rodziny sprawia, że jej członkowie trwają w niej pomimo patologii. Tego na dłuższą metę utrzymać jednak się nie da. Albo trzeba skończyć z tą patologią, albo dać sobie spokój z patriotyzmem (wszak pisała noblistka, że „bez tej miłości można żyć”). Inaczej dojdzie do tragedii. I niekoniecznie winni ucierpią najbardziej.

Upadek USA, rozkład UE, rosnąca potęga Chin oraz mocarstwowe ambicje Rosji sprawiają, że Brexit stał się pretekstem do nadzwyczajnych działań na arenie międzynarodowej. Nie należy się więc dziwić, że szczyt G20 i Forum Ekonomiczne w Krynicy są dalekie od zwyczajowej rutyny.

Chińczycy postanowili pokazać Obamie, co myślą o nim i jego państwie. Gdy do Air Force One przyleciał do USA, zabrakło nie tylko czerwonego dywanu, ale nawet schodów! Na dodatek prezydent Filipin nazwał Obamę s...synem – na wieść o tym, że prezydent USA troszczy się o „demokrację” na Filipinach.

W tej sytuacji wzywanie przez Obamę do „deeskalacji” konfliktu między mocarstwami (wśród których o dziwo dostrzegł Rosję) można odczytywać jako wyraz słabości. Jak słusznie zauważył Obama - mamy sytuację podobną do okresu zimnej wojny, ale teraz „wyścig zbrojeń” trwa w cyberprzestrzeni. Podobnie jak wtedy, wezwania do rozbrojenia pojawiły się gdy tylko USA zaczęły tracić przewagę technologiczną. John McCafee wręcz twierdzi, że Ameryka już przegrywa tą wojnę.

W tej sytuacji Brytyjczykom zamarzył się powrót do Imperium (pani May chyba przespała ostatnie 100 lat w zamrażalce). Kraje UE (w tym Niemcy) już ostrzą sobie apetyty na obsługę miliardowych transakcji jakie do tej pory przechodziły przez Londyn. Japończycy ostrzegają, żeby „poważnie zastanowili się” co robią. Może więc polscy dyplomaci też powinni się zastanowić – czy aby na pewno to my powinniśmy próbować ratować stosunki polsko-brytyjskie.

Pozycja Polski rośnie dzięki ożywieniu Grupy Wyszehradzkiej. Wyrazem tego jest nadzwyczajna ranga, jaką uzyskało tegoroczne Forum Ekonomiczne w Krynicy. Przyjechali na nie przedstawiciele aż 50 państw. Polski rząd zjawił się prawie w komplecie. Wszyscy mają poczucie, że dzieje się coś naprawdę ważnego.

 

W Wielkiej Brytanii po raz drugi w tej samej miejscowości pobito Polaków. Prawdopodobnie tak jak poprzednio – tylko dlatego, że są Polakami. Przedstawiciel rządu zapowiada w związku z tym wizytę na Wyspach aż trzech polskich ministrów. Premier Beata Szydło chciała również rozmawiać z Theresą May w związku z ostatnim tragicznym w skutkach incydentem, jaki miał miejsce w Harlow, w wyniku którego zmarł polski obywatel. Ta rozmowa nie mogła dojść do skutku z uwagi na wizytę premier May w Chinach i szczyt G-20. Natomiast oczekujemy od strony brytyjskiej, że do takiej rozmowy również na szczeblu premierów dojdzie.

Relacje polaków którzy mieszkają lub mieszkali w Wielkiej Brytanii podważają sens takiej wizyty. Według jednego nich w sobotni wieczór wyjście "w miasto" robi się na własne ryzyko. […] Godziny zaraz po zamknięciu pubów muszą być dla nich koszmarem. To w takich okolicznościach zginął Polak w Harlow. Może dlatego, że był Polakiem, może dlatego, że był, tam gdzie był, o takiej, a nie innej porze. Najpewniej zaś dlatego, że Polaków było tylko dwóch, jakby ich było więcej, to pewnie nic by się nie stało. Inna Polka mówi: W naszym mieście też się dzieją takie rzeczy i chcieliśmy tutaj przyjechać, żeby w ten sposób zaprotestować. […] Ja też doświadczyłam tego typu agresji, słownej - tuż po Brexicie. Tego nawet dzieci w szkołach doświadczają.

Ten mechanizm jest prosty i znany od stuleci. Ludziom skłonnym do agresji wystarczy wskazać akceptowalny lub nawet pożądany obiekt, na którym mogą się wyładować. Efekty są nieomal pewne. Czego więc oczekują polskie władze? Że Brytyjczycy przyznają, że sianie nienawiści było błędem? To się nie zdarzy. Imperium Brytyjskie zostało zbudowane na pogardzie do obcych.

PS.

W Niemieckiej Maklemburgii w lokalnych wyborach prawdopodobnie antyislamska AfS wyprzedziła rządzącą CDU. Motywowana – według Pani Merkel – względami humanitarnymi polityka imigracyjna skutkuje coraz większą nienawiścią do imigrantow w Niemczech.