- Szczegóły
- Kategoria: 25 lat Trzeciej RP
Dziennikarz eliciarskiej gazety proponuje: nie-hejtujmy Macierewicza. Według niego „fatalny wizerunek ministra obrony narodowej nie powinien przysłaniać faktu, że przez rok pracy ma kilka dokonań i buduje 150-tysięczną armię”.
A jakie to ma znaczenie proszę pana? Macierewicz szkodzi "elicie" – i to wystarczy. Każde potknięcie, które w innym wypadku skwitowano by jednym wytknięciem, w tym wypadku staje się potwierdzeniem (!) tego, że słusznie namaściliście człowieka na oszołoma – obiekt kpin i wyzwisk. Gdy w kabarecie dowcipu mało, to wystarczy powiedzieć Antoni i puścić oko – rechot zapewniony.
Tradycję hejtowania rozpoczął w III RP Adam Michnik namaszczeniem na psychola Zbigniewa Herberta – gdy Poeta przeciwstawił się zacieraniu (przez Michnika) granic między dobrem a złem.
Później hejterskie metody były stosowane regularnie, a lista ich ofiar jest bardzo długa.
Z tych bardziej znaczących trzeba wymienić:
- Nagonka na Andrzeja Kerna była reakcją na próby odebrania majątku PZPR.
- Lech Wałęsa też miał okres bycia obiektem nagonki (bo Lechu nie naaadaaaje się na prezydenta) – gdy próbował odebrać „ludziom honoru” należną im władzę.
- Taki sam los dzielił kiedyś Niesiołowski – gdy jeszcze marzyła mu się katolicka Polska.
- Macierewicz trafił na czarną listę w wyniku lustracji.
- Gabriel Janowski – za obronę polskiego cukrownictwa.
- Andrzej Lepper – za krytykę „złodziejskiej prywatyzacji” i jej głównego maga – Balcerowicza.
Lepper jest zresztą prawdopodobnie ofiarą tej nagonki, choć kanalie, które ją urządziły wolą myśleć, że to ofiara spisku.
Do tej listy można dodać jeszcze kilka osób, które 'elita' zaatakowała w inny sposób – bo jako mało medialne nie nadawały się na publiczny lincz. Na przykład Władysław Jamroży został aferzystą – gdy próbował bronić PZU Życie przed przejęciem przez Eureco (a wcześniej wbrew woli „prywatyzatorów” zrobił z tej firmy dominujący podmiot na rozwijającym się rynku ubezpieczeń życiowych).
Po tylu latach takiej „pięknej” tradycji – przedstawiciel „elity” proponuje jej zaniechanie? A co pan proponuje w zamian? Czym niby mieliby się zająć ci wszyscy „eliciarze”?
PS.
Z okazji dziesieciolecia rządów PiS polecamy opis tego, jak wyglądałby świat gdyby rządziła PO "Wyobrazmy sobie ze platforma nadal rzadzi".
- Szczegóły
- Kategoria: Wybory prezydenckie w USA
Tegoroczne wybory prezydenckie w USA bez wątpienia przejdą do historii jako wydarzenie wyjątkowe – bez względu na końcowy wynik.
Choćby dlatego, że po raz pierwszy jedna z głównych partii występuje przeciw nominowanego przez siebie kandydata. Szereg prominentnych działaczy republikańskich zobowiązało się do tego, by „energicznie działać aby zapobiec wyborowi kogoś tak całkowicie niezdatnego na ten urząd”. Znalazło się też już 11 kobiet ponoć molestowanych przez Trumpa. Wszystko na nic – Trump nadal ma szanse na wygraną. Może dlatego, że Partia Republikańska jest postrzegana jako tak samo zakłamana jak Demokraci, a w USA nie brak też kobiet molestowanych przez kosmitów. Jedna z napastowanych przez Trumpa nie pamięta, czy się opierała, czy tylko o tym pomyślała ;-).
Media dziwią się, że „Trump upiera się, że "wygrywa", choć niewiele wskazuje, że pokona Clinton”. Bo niektóre sondaże pokazują nawet dwucyfrowe zwycięstwo Clinton. Jednak na przykład rasmussenreports.com twierdzi, że Donald Trump wciąż ma lekką przewagę 43% / 41%. Wśród wyborców już zdecydowanych na kogo będą głosować (88%) przewaga wynosi 48% do 47%. W obu wypadkach różnica mieści się w zakresie błędy statystycznego.
Donald Trump twierdzi, że nieprawdziwe (jego zdaniem) sondaże, to część wymierzonej w niego kampanii. Prawdziwość tych sondaży podważają zresztą także Demokraci, tyle że głośno tego nie mówią (ale w ujawnionych mailach opisują zauważone błędy w doborze próbek).
Zbrodnie Trumpa – wśród których największą jest to, że ośmielił się kandydować – przyćmiewają „drobne” problemy z Clinton i jej fundacją, biorącą pieniądze z różnych podejrzanych źródeł. O tym media milczą. Chociaż nie wszystkie. „Wall Street Journal” właśnie opublikował informację, że były gubernator Wirginii wspomógł w ubiegłorocznej kampanii wyborczej jedną z kandydatek do stanowego parlamentu kwotą blisko pół miliarda. Ciekawym zbiegiem okoliczności (?) jest to, że na kandydatka jest prywatnie żoną jednego z wysokich rangą urzędników FBI, mającego wpływ na korzystne dla Clinton rozstrzygnięcie w sprawie jej meili.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Eksperci nie wierzą w całkowite wycofanie z CETA, „bo to by oznaczało śmierć całej polityki handlowej Unii Europejskiej. Jeśli nie uda się zawrzeć porozumienia, to będzie to sygnał na przyszłość dla wszystkich, że każdy rząd i każdy parlament regionalny będzie mógł zablokować umowy handlowe wynegocjowane przez UE”. No tak nie może być! Nawet jeśli UE wynegocjuje 100% dopłaty do importowanych towarów, to lokalni producenci nie mają nic do gadania. Bo przecież wolny handel to lek cudowny na wszystko. „Szacuje się, że gospodarka unijna zarobiłaby dzięki CETA 11,6 mld euro, a kanadyjska - 12 miliardów dolarów kanadyjskich”.
W tych informacjach zwraca uwagę używany język. Unia Europejska nic nie negocjuje. Robi to Komisja Europejska – niedemokratyczne ciało, którego działalność jest co najmniej kontrowersyjna. Kto konkretnie ma zarobić te miliardy? Jeśli przyjrzeć się strukturze eksportu Kanady – to widać, że dominuje w nim chemia, surowce i przetworzona żywność. Nic czego by Europie (a Polsce w szczególności) brakowało. Wicepremier Morawiecki przekonuje, że dzięki CETA zarobimy w ciągu 5 lat 450 mln euro. Średnio 90 milionów rocznie - kwota po prostu śmieszna w zestawieniu ze skalą polskiego eksportu. Nawet gdyby Kanadyjczycy się obrazili (w końcu tam też mieszka sporo Francuzów) i zamknęli swój rynek – to nawet byśmy tego nie zauważyli. Nie widać żadnych korzyści z tej umowy, a zagrożeń jest wiele. Po co więc mamy jeść tą żabę? Bo KE wynegocjowała? Następny komisarz mości sobie ciepłe gniazdko w jakiejś korporacji? W zamian UE zobowiąże się utrzymywać Tuska z dala od Polski?
- Szczegóły
- Kategoria: Wybory prezydenckie w USA
Wikileaks publikuje wykradzione maile szefa kampanii wyborczej Hillary Clinton, Johna Podesty. Wyłania się z nich świat równoległy, który nie ma wiele wspólnego z medialnym obrazem „amerykańskiej demokracji”, której Clinton tak zaciekle broni przed Trumpem. Demokratyczna „demokracja” jest gotowa na wszystko, aby ludzie nie pasujący do wzorca nie mieli żadnego wpływu na sprawy publiczne. Cynizm i pogarda z jaką knują oni w celu zniszczenia tradycyjnego Kościoła Katolickiego jest tylko jednym z przykładów – dla Polski o tyle istotnym, że nasz kraj jest katolicki. Nie miejmy więc żadnych złudzeń co do relacji polsko-amerykańskich w razie wygrania Clinton.
Taki sam cynizm i zakłamanie widać w sprawie traktatów o wolnym handlu. Uznano, że na potrzeby kampanii dobrze byłoby być przeciw umowei TPP (już podpisany traktat azjatycki), a problemem jest tylko to, jak to sprzedać, aby nie narazić się na zarzut chwiejności poglądów w tej sprawie – bo wcześniej Clintom nazwała ten traktat „złotym standardem”.
Wiemy też obecnie z całą pewnością, że w kwestii skandalu z przesyłaniem tajnych informacji prywatną pocztą przez Clinton, rząd USA nie stał na straży interesu publicznego, ale był mocno zaangażowany w obronę interesów Clinton.
W Polsce taki pragmatyczny cynizm polityczny – reprezentowany przez Donalda Tuska - został odrzucony przez wyborców. Sondaże pokazują, że w USA może być inaczej. Jednak z maili Podesty dowiadujemy się też, jak mało wiarygodne są te sondaże. Jeden z maili zawiera obszerne opracowanie, które wyjaśnia między innymi korekty do oficjalnych danych.
- Szczegóły
- Kategoria: Wybory prezydenckie w USA
W czasie ostatniej debaty telewizyjnej między Clinton i Trumpem, kandydatka Demokratów wypaliła: 17 agencji potwierdziło, że to na najwyższych szczeblach władzy w Rosji podjęto decyzję o cyberataku na amerykańskich Demokratów.
Zaczęło się od kolejnego przyłapania Clintonowej na kłamstwie. Gdy ona powiedziała, że nie jest za pełnym otwarciem granic – prowadzący dziennikarz powołując się na Wikileaks przytoczył jej słowa:
"Moim marzeniem jest aby w przyszłości na całej naszej półkuli funkcjonował wspólny rynek, z otwartymi granicami i wolnym handlem, z zieloną energią i zrównoważonym rozwojem dającymi możliwości rozwoju każdej mieszkającej w tej części świata osobie".
Najwyraźniej informacja o 17 agencjach była jednym z przygotowanych „kół ratunkowych”, gdyż Clinton nie odnosząc się do meritum zaczęła atakować Trumpa – że jest marionetką Putina, który nakazał ją podsłuchiwać i w ten sposób pomóc Trumpowi wygrać. Amerykański CNN a za nim polskie TVN oceniły – że to był punkt zwrotny debaty, przegranej z kretesem przez Trumpa. Rzeczywiście widząc, że mamy do czynienia z wyjątkowo bezczelną i zakłamaną babą – można było w tym momencie iść spać ;-).
Zaglądając przy tej okazji do TVN widzimy, że ta stacja nadal jest w formie, podając informacje takie, jakie jej zdaniem być powinny, a nie takimi jakie są. Angielskie słowo „confirmed” zostało przetłumaczone jako „skonkludowało", a nie „potwierdziło” - jak rozumieją to Amerykanie. To niezmiernie istotne, bo w rzeczywistości nie ma żadnych dowodów na to, że Kreml ma coś z tymi atakami wspólnego, a amerykańscy agenci mówią jedynie o swych przekonaniach („we believe”). Ten fakt stał się (obok ujawnienia przez Clinton czasu wykonania rozkazu ataku jądrowego) podstawą krytyki byłej Sekretarz Stanu po debacie.
Wśród tych głosów krytycznych brakuje pytania, jak ta mistrzyni dyplomacji (za jaką chce uchodzić) zamierza prowadzić politykę zagraniczną, skoro opiera się na pogłoskach i domniemaniach, nie próbując nawet zapytać wprost Rosjan jak to z tym szpiegowaniem było. Dlaczego jej kumpel Obama nie wystąpił oficjalnie z tymi dowodami, skoro stać go było na zaatakowanie Korei Północnej z dużo bardziej błahych powodów (jak cyberatak na firmę Sony). Wychodzi na to, że oni się po prostu Putina boją. Trump ma rację – mówiąc, że Putin nie szanuje tej kobiety. Dla Rosji to sytuacja wymarzona – albo imperium będzie rządzić amerykański Macierewicz w spódnicy, albo pragmatyczny Trump, deklarujący współpracę. W każdej z tych sytuacji już mogą otwierać szampana.
Nie za bardzo wiadomo dlaczego polskie (?) „elity” uważają, że Clinton jest lepsza, skoro nie podoba im się styl polityki Antoniego Macierewicza. Przecież to jest dokładnie to samo! Na dodatek styl Macierewicza ma długą tradycję. Opisuje ją Jacek Kaczmarski w piosence „Rejtan, czyli raport ambasadora”:
Skłócony naród, król niepewny, szlachta dzika
Sympatie zmienia wraz z nastrojem raz po raz.
Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka,
To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse.
Ostatnia kompromitacja MON ze sprzedażą za dolara Mistrali przez Egipt pochodzi wprost z rosyjskiego portalu (rurik-l.livejournal.com/1180958.html) powołującego się na egipską telewizję (link zwraca błąd 404). Być może ta informacja trafiła do MON za pośrednictwem polskiego portalu propagandowego niezalezna.pl (choć równie dobrze współpraca może być dokładnie odwrotna). Najśmieszniejsze jest w tej sytuacji to, że każda krytyka rusofobii Ministra jest atakowana jako przejaw szpiegostwa na rzecz Rosji.
Gdybyśmy w polskim rządzie mieli dyplomatów, to zapewne ktoś z nich zadzwoniłby do swojego odpowiednika w Moskwie i zapytał: słuchaj no – piszą u was, że kupicie Mistrale za dolara – co wy na to? Nawet podanie informacji – że są takie podejrzenia, choć Rosjanie zaprzeczają, byłoby wówczas mniej śmieszne. Ciągiem dalszym kompromitacji jest zapewnianie, że pod wpływem rewelacji Macierewicza, z transakcji zrezygnowano (że niby chciano ją zrobić po cichu i nikt by nie zauważył?) oraz żądanie o jednoznaczne zajęcie stanowiska (Rosjanie już takowe zajęli – reagując kpiną).
Zadziwiające jest to, że w dzisiejszym świecie rozwiniętych możliwości komunikacyjnych dyplomaci mają problemy z porozumiewaniem się – większe niż 100 lat temu. Naprawdę pouczające jest zestawienie tych współczesnych pohukiwań z jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń polskiej dyplomacji XX wieku – żądaniami terytorialnymi Ribbentropa. Zostały one przekazane Beckowi osobiście i poprzedzone przyjaznym przyjęciem u Hitlera. Zostawmy na boku ocenę Becka, który uznał że już wówczas zapadła decyzja o ataku na Polskę. Zwróćmy uwagę na reguły ówczesnej gry dyplomatycznej. Najpierw była rozmowa, potem dążenie do realnej oceny sytuacji, wypracowanie przez władze Polski wspólnego stanowiska, a na końcu medialny spektakl mający na celu mobilizację społeczeństwa dla przyjętej strategii. Obecnie zaczynamy od końca - więc cała polityka rozgrywa się w sferze mediów, układając się w tandetny spektakl. Dramat Polski dopełnia stan tych mediów, wśród których nie ma ani jednego opiniotwórczego tytułu na wysokim poziomie.
Polski rząd deklarujący patriotyzm i obronę własnych obywateli nie potrafi nas obronić przed atakami głupoty, kpiną obcych i – co najbardziej boli – triumfalizmem i bezczelnością „targowiczan”. Takiej realnej oceny sytuacji brakuje także w relacjach z państwami zachodu. Premier Szydło stara się nie zauważać przejawów wrogości i lekceważenia Polski. Udaje, że deszcz pada, za każdym razem gdy ktoś plunie nam w twarz. Może to wynika z realnej oceny naszej pozycji (mamy służyć europejskiemu lewactwu za spluwaczkę?), ale przykro na to patrzeć.