Inkluzywny dialog służy wzmacnianiu sił autotelicznych. Brzmi mądrze? Dodajmy do tego „moralność podatkową”, „kodeks wartości”, z 10 razy „etos” i już można jechać na konferencję – która nosi dumne mianu „Kongresu Obywatelskiego”. Skończy się zapewne i tak na tropieniu zbrodni kaczyzmu, bo polskie „elity” niczego więcej nie potrafią.

Nie miejmy złudzeń. Jedynym motywem działania, jaki skłania tych degeneratów do pochylania się nad „nadmiernym zróżnicowaniem szans” oraz „procesami wykluczenia ekonomicznego i społecznego” jest strach, że radykalizm może zabrać im ciepłe posadki, zanim zdążą przejść na równie dobre emeryturki: „rośnie w siłę radykalny populizm stwarzający ryzyko autorytaryzmu, dysponującego potencjalnie ogromną siłą sterowania ludzkimi umysłami”.

Świat według ekonomisty wygląda następująco:

Gołym okiem widać, że nasza planeta ma ograniczone zasoby, że istnieją granice wzrostu, materialnej konsumpcji i dotychczasowych stylów życia. Tym bardziej że świat jest już zadłużony po uszy, a materialna przyszłość nowych pokoleń została w dużej części dawno „przejedzona".

Nie wiadomo co konkretnie zeżarliśmy przyszłym pokoleniom. Czas? Zasoby naturalne? Wodę? W dalszej części tekstu pojawia się parę akapitów modnego ostatnio „pochylania się” nad losem ludzkości napadniętej przez nowoczesność (której nie daliśmy już rady zeżreć). Tyle, że to „pochylanie się” ekonomisty – czyli przedstawiciela najbardziej (obok prawników) zdegenerowanej grupy społecznej – nie jest wiarygodne. Kluczowym fragmentem świadczącym o tym, że te zapiski są zupełnie oderwane od rzeczywistości jest stwierdzenie, że edukacja ma się rozwijać „nie jako towar, który można zestandaryzować i sprzedawać jak usługę, ale jako proces wzrostu do dojrzałości”. Skoro sami wiedzą, że promowana przez nich wersja „wolnego rynku” to potwór – to mamy w ogóle zrezygnoawać z idei wolnego rynku? Oni chętnie się za to zajmą zarządzaniem „procesami”. Byle tylko pozbyć się tego okropnego Kaczora.

Żeby nie poprzestać na krytyce – zestawmy z tą karykaturą obraz rzeczywistości widzianej oczami informatyka:

Przed meczem Legii Warszawa z Realem Madryt wszyscy trzymali kciuki za kibiców z Polski. Jan Tomaszewski wyraził obawy, że kolejna rozróba może spowodować wykluczenie Legii z rozgrywek europejskich, a to będzie koniec tego klubu. Obawy nie były bezzasadne – kibice Legii starli się z policją. Ostateczny wynik ogłosi niebawem piłkarska federacja.

Czy ludzi szkodzących w ten sposób klubowi, z którym ponoć się utożsamiają można nazwać kibicami? Utarło się ich raczej nazywać kibolami (choć podobno w Poznańskim słowo „kibol” ma pozytywny wydźwięk). Czym różni się kibic od kibola? Kibicowanie w kibolskim wydaniu obejmuje działania destrukcyjne. Dobro klubu nie jest dla kibola najważniejsze.

Piłka nożna to tylko sport. Jednak kibolskie zachowania nie ograniczają się w Polsce do aren sportowych. Po ostatnich wyborach Polska podzieliła się na kibiców obozu rządzącego oraz kibiców jego wrogów. To nie byłby problem,gdyby ci drudzy nie zaczęli przejawiać zachowań kibolskich. Nie jest ważne, czy Polska przetrwa – ważne aby dokopać przeciwnej drużynie.

Obłuda „elit”, które prawie w całości są takimi kibolami jest straszna. Oburza ich zachowanie gówniarzy odreagowujących stres z powodu dziadostwa jakie pokazuje ich drużyna no boisku. Ale równocześnie ci „intelgentni inaczej” kibole są mistrzami w uzasadnianiu własnego zachowania. Większość z nich ma ograniczone wpływy - co uważają za usprawiedliwienie dla bezmyślnego pohukiwania na rząd. Bo to tylko „rząd PiS”, a nie rząd Polski. Bo trzeba bardziej troszczyć się o to co inni powiedzą, niż o dobro kraju. Bo jak oni w ogóle śmieli odsunąć od władzy ludzi mądrych. Profesoleniu nie ma końca – tak jak nie ma końca pomówieniom, karykaturalnym domysłom, czy zwyczajnym kłamstwom.

Kiedyś, gdy prezydentem Polski był Lech Wałęsa – w społeczeństwie było jeszcze poczucie wspólnoty. Jacek Fedorowicz żartował, że każda wizyta zagraniczna głowy państwa budziła emocje – czy aby czegoś on nie „chlapnie”. Teraz jest wręcz odwrotnie – każdy krok Prezydenta jest śledzony z nadzieją, na znalezienie jakichś uchybień. A jeśli się nic nie znajdzie – to zawsze można coś wydumać. Udało się wręcz przyprawić Prezydentowi gębę marionetki Kaczyńskiego.

 

To się nie zdarzy. Wszyscy wpływowi ludzie są zgodni – CETA nie prowadzi do katastrofy, a zwykli ludzie protestują, bo nic nie rozumieją. Na pewno nie rozumiemy jednego: PO CO KONKRETNIE mamy ten traktat podpisywać. Kolejny raz zapewnia się nas, że jak coś zrobimy, to będzie lepiej. Ale nikt nie przedstawił ciągu przyczynowo-skutkowego od podpisania traktatu do tego lepiej. Typowe profesolenie jednej z naszych uczonych: nasze rolnictwo nie ucierpi, bo mamy zdrową żywność i zdrowe ceny. Czegoś nie wiemy? Zniesiono dotacje? Rolnicy bez problemu sprzedają produkty w cenach powyżej kosztów? Co znaczy „zdrowe ceny” w tym wypadku? I dlaczego to zdrowie miałoby nas chronić?

Mniejsza z tym – możemy założyć, że po to się jest profesorem, by wiedzieć, a nie po to by wyjaśnić.

Zgódźmy się z tym, że katastrofy nie będzie.

Ale jak to profesorzył kiedyś Bul Komorowski: wierzę, ale sprawdzam.

Co zatem można by było uznać za katastrofę?

Przyjmijmy, że byłoby to:

- spadek ilości gospodarstw rolnych o połowę

- dominacja żywności GMO,

- wzrost wskaźnika nierówności GINI powyżej 45,

- spadek PKB więcej niż 10%

- wzrost bezrobocia do 20%

- katastrofa emerytalna (spadek minimalnej emerytury poniżej minimum egzystencji, albo wzrost ilości seniorów bez emerytury powyżej 50%)


Zawrzyjmy więc dwa traktaty, a nie jeden (skoro samo podpisywanie traktatów prowadzi do dobrobytu). Jeden między UE a Kanadą, a drugi między rządzącymi i społeczeństwem. Przywróćmy karę śmierci za doprowadzenie do gospodarczej katastrofy. Ponieważ to zdarzyć się nie może, parlamentarzyści głosujący za traktatem nic nie ryzykują. No to co – wybrańcy narodu? Stać was na odwagę?


Dlaczego bankowcy starają się tuszować wszystkie przypadki kradzieży i oszustw, jakich ofiarą padają? To między innymi kwestia reputacji. Bank chce być postrzegany jako solidny i dobrze strzegący pieniędzy swych klientów.

Jeśli jednak ktoś jest zbyt zadufany – nie tylko daje się oszukać, ale na dodatek nie potrafi po męsku przyjąć skutków swojej głupoty i głośno nad nimi lamentuje. Jedynym skutkiem może być utrwalenie niezbyt pochlebnej opinii – co spotkało niejakiego Zabłockiego. Jego chytry plan skończył się spektakularną klapą utrwaloną w przysłowiu „wyjść jak Zabłocki na mydle”.

Francuzi też mieli chytry plan, ukuty razem z POlszewikami. Zgodzili się, aby nie sprzedawać Rosji okrętów Mistral, jeśli Polacy im za nie zapłacą kupując helikoptery.

POlszewików udało się jednak pogonić, a nowy rząd w Polsce udaje, że nic nie wie o tym układzie. Francizi zamiast skorzystać z okazji i siedzieć cicho łykając tą żabę, głośno lamentują. Skutkiem tych lamentów (poza samoośmieszaniem się Francuzów) może być jedynie śledztwo w sprawie ustawionego przetargu. Tak to jest kiedy się knuje ze szmaciarzami.

Być może traktat CETA jest tylko potwierdzeniem stanu faktycznego i suwerenna Polska jest tylko mitem. Jeśli jednak brać na poważnie zapewnienia rządzących Polską, to jest inaczej. Wówczas ten traktat nabiera zupełnie innego znaczenia i można go porównać do traktatów rozbiorowych. Tak jak na przełomie XVIII i XIX wieku, po CETA nastąpią zapewne następne działania – aż do całkowitej utraty suwerenności.

Ta analogia może się wydawać przesadzona jedynie komuś, kto się naczytał opowiastek o Międzymorzu i patrzy na świat przez pryzmat przeszłości: gdy to własne wojska i zarządzanie własnym terytorium przesądzały o niepodległości. Nowoczesne podboje rzadko przybierają postać militarnego konfliktu, a terytorium nie jest najcenniejszym zasobem grabionego kraju.

Takim cennym zasobem jest na przykład najbardziej aktywna i zdolna część społeczeństwa. Polska utraciła wskutek 25 lat takiej grabieży po 1989 roku miliony swoich obywateli. Jeśli wziąć załamanie się trendów demograficznych – to można stwierdzić, że zamiast 50-cio milionowego prężnego społeczeństwa, mamy 38-mio milionowe społeczeństwo stojącego na skraju demograficznej katastrofy. To jest efekt najbardziej widoczny i mierzalny. Do tego trzeba dodać utratę gospodarczej suwerenności, upadek kultury i nauki oraz rozkład systemu politycznego.

Podjęte przez obecny rząd reformy obudziły nadzieję – łudzimy się tak jak kiedyś nasi przodkowie kibicujący Kościuszce i Napoleonowi. Otrzeźwienie może nastąpić, gdy zauważymy – że ostro kłócące się ze sobą strony politycznego sporu są zadziwiająco zgodne, gdy w grę wchodzi interes wielkich korporacji. Tak było w kwestii kredytów frankowych i tak jest w sprawie traktatów o wolnym handlu (w tym samym kierunku zmierzają też plany wprowadzenia obligacji społecznych).

Politycy koalicji potrafią ostro i po imieniu nazywać działania współczesnych „targowiczan”. Ale nie idą za tym żadne działania – nawet w przypadkach ewidentnej zdrady stanu. Czy aby na pewno wynika to wyłącznie z obawy przed zaostrzaniem konfliktu? A może to wszystko jest tylko teatrem dla gawiedzi?