Rosyjski Akron posiada już 20% akcji Grupy Azoty. W statucie spółki są zapisy, które teoretycznie chronią ją przed wrogim przejęciem. Istnieją jednak poważne wątpliwości, czy są one zgodne prawem unijnym. Podobne zapisy są w statutach innych dużych polskich przedsiębiorstw. Sprawa Azotów jest wyjątkowa. Polskie władze odkryły nagle, że własność w biznesie ma znaczenie. Nikt oczywiście nie przeprosi za dziesięciolecia bredzenia o tym, że ważne tylko to, czy płacą podatki. W ubiegłym roku wiele pisano w kontekście „Azotów”, o „polskim grafenie”. Teraz na chyba uznano, że ten dowcip już ma brodę. Polski przemysł chemiczny ma duże znaczenie militarne (materiały wybuchowe), a posiadając 20% akcji Rosjanie mogą wprowadzić swojego człowieka do rady nadzorczej i uzyskać pełen dostęp do informacji.

 



 

Według polskich mediów i polskich polityków, Putin dąży do odbudowy imperium rosyjskiego, które będzie zdolne do konkurowania z USA, tak jak w czasach zimnej wojny. Tymczasem wydarzenia ostatnich miesięcy wskazują, że on próbuje zbudować przeciwwagę dla USA w sojuszu z krajami BRICS. Wśród nich najważniejsze są Chiny, które już przeganiają pod względem PKB Stany Zjednoczone. Opublikowana niedawno na łamach Forbes'a analiza wskazuje na to, że pomimo szybkiego rozwoju gospodarczego, Chiny szybko nie staną się potęgą polityczną taką jak USA. Ta analiza inaczej wygląda w odniesieniu do krajów BIRCS. Nadal jednak pozostaje problem uzależnienia od zachodnich technologii. Dlatego Amerykanie słusznie obawiają się Niemiec. Jeśli bowiem Niemcy wesprą BIRCS, to nastąpi koniec amerykańskiej hegemonii. Konsekwencje takiej sytuacji mogą być trudne do przewidzenia.

 

Nawet jeśli taki rozwój wydarzeń nie jest bardzo prawdopodobny, to jego skutki dla Polski byłyby tak tragiczne, że polska racja stanu wymaga, aby było to brane pod uwagę. Tak przynajmniej zachowują się politycy pragmatyczni. Takim politykiem był ponoć Roman Dmowski. Tymczasem publicysta „Trybuny Ludu” raczył określić przeciwników rusofobicznej polityki mianem „obślizgłych kremlofilow” (widać poza poziomem propagandy, ten dziennik przyjmuje od pierwowzoru także język).

 

na zdjęciu Roman Dmowski - zdjęcie z Wikipedii

 

Jednym z poważnych problemów USA jest funkcjonowanie systemu edukacyjnego, który powoduje horrendalne zadłużanie młodych ludzi. Trzy lata temu wprowadzono zasadę, że absolwenci, którzy zaciąnęli kredyty po październiku 2007 będą przeznaczać na spłatę co miesiąc nie więcej niż 10% swoich dochodów. Wczoraj Barack Obama podpisał dekret, który rozszerza te zasady na absolwentów, którzy zaciągnęli pożyczki wcześniej. (zob. http://fakty.interia.pl/swiat/news-usa-obama-chce-pomoc-czesci-zadluzonych-studentow,nId,1440247).

Obama wyraził przy okazji nadzieję, że republikanie poprą ustawę Warren, dotyczącą wsparcia z budżetu osób spłacających kredyty studenckie. Nie wydaje się jednak, aby republikanie się na to zgodzili. Oni najwyraźniej nadal uważają, że wsparcie wielkiego biznesu wystarczy by odzyskać władzę.

Kredyty studenckie przekraczają już 1,2 biliona dolarów – czyli więcej niż całkowite zadłużenie kart kredytowych. Przeciętne zadłużenie studenta z licencjatem to blisko $30tys. Według autorów ustawy to zagraża całej gospodarce, gdyż młode małżeństwa zamiast kupować domy i rozwijać działalność gospodarczą, uginają się pod ciężarem zaciągniętych kredytów.

Na tym przykładzie widać, że przy powszechnym zadłużeniu odsetki bankowe pełnią rolę podobną do podatków. Nic więc dziwnego, że zacierają się powoli różnice między USA i Europą. W Europie wysokie podatki prowadzą do sytuacji, w której wielu obywateli nie potrafi egzystować bez pomocy państwa. USA podąża tą samą drogą.

Narzekanie na niski poziom ekonomicznej wiedzy Polaków może być przesadzone. Okazuje się, że pomimo wytężonej propagandy wszystkich mediów – od lewej do prawej, jedynie 1% Polaków zdecydowało się zostać w OFE. Postawę rządu w tej sprawie można w sumie uznać za neutralną. Gdyby chciał całkiem pognębić OFE, to ogłosiłby, że ZUS przestanie prowadzić za darmo rozliczenia za PTE. A koszty budowy tego systemu rozliczeń są horrendalne.

Właśnie jeden z blogerów opublikował ciekawą analizę, podważającą oficjalne dane (3mld zł).

Chiny mają poważny problem z energetyką węglową. Chodzi przede wszystkim o olbrzymie zanieczyszczenie środowiska. Chińczycy rozwijają więc energetykę solarną (ogniw fotowoltaicznych). Czy jednak jest to rozwiązanie ekonomicznie opłacalne? Oto kilka faktów, które pomogą w uzyskaniu odpowiedzi:

  1. Ogniwa fotowoltaiczne tanieją o 20% przy podwojeniu podwojenia mocy zainstalowanych dotąd ogniw na całym świecie. na całym świecie. To się nazywa Prawo Swansona i zostało potwierdzone empirycznie.

  2. Ilość zainstalowanych ogniw jest dzisiaj niewielka i podwojenie, a nawet zwielokrotnienie ich nie będzie problemem.

  3. Instalacje słoneczne mogą rozwijać się bardzo szybko i szybko likwidować.

  4. Ceny energii słonecznej są do zaakceptowania na rynku nawet, gdy są nieco wyższe, niż ceny energii z węgla.

  5. Wzrost ilości instalacji może odbywać się częściowo na zasadach czysto rynkowych, gdyż możliwa jest sprzedaż tej energii w wyższej cenie (niż energii z węgla).

  6. Istnieją istotne ograniczenia rocznego wzrostu.

  7. Instalacje słoneczne muszą być w prawie 100% finansowane z góry – a więc koszty finansowe są ważnym składnikiem kosztów.

  8. Ogniwa słoneczne mają trwałość około 30 lat, czyli dłużej niż okres finansowania. Nawet więc gdy w okresie finansowania wydaje się to nieekonomiczne, możemy zyskać do 10 lat prawie darmowej energii.

  9. Koszty magazynowania energii elektrycznej mają własne „prawo Swansona”.