Nasze polityczne elitki wykuły nowy bon mot: rocznica tragedii jest po to by czcić pamięć ofiar, a nie by wykorzystywać ją politycznie. Durnie atakujący Polskę w Brukseli zorientowały się, że sytuacja jest nieco „niefortunna”, a głupoki Polski broniące pomogły im nieco to skorygować. Gdyby debata nad biedną polską demokracją odbyła się dzisiaj – wszystko byłoby na swoim miejscu. Można by uświadomić panu Timmermansowi, że właśnie 13 grudnia 1981 to najnowszy, wciąż bolesny przejaw tradycji zdrady narodowej, a on właśnie się do tej tradycji przyłączył. Od dzisiaj więc żaden przyzwoity Polak nie może podać mu ręki. Wyjście z sali po takim oświadczeniu miałoby swoją wymowę i byłoby to należyte wykorzystanie 13 grudnia. Zamiast tego europosłowie próbują kolejny raz coś Timmermansowi wyjaśnić. Po co – skoro on najwyraźniej jest zbyt głupi, żeby cokolwiek zrozumieć. Inaczej nie dopuściłby do takiego spersonifikowania konfliktu i nie wystawił się na pośmiewisko. Wielka szkoda, że pozwolono mu się trochę wycofać i nadal odgrywać rolę męża stanu do której pasuje tak jak Mateusz Kijowski do roli patrioty….

W marcu bieżącego roku abp Jędraszewski skomentował słowa „po upadku komunizmu boję się w Polsce trzech totalitaryzmów: religijnego, moralnego i nacjonalistycznego”: Tę wypowiedź można odszyfrować jako lęk przed przywróceniem właściwego fundamentu dla życia politycznego i społecznego. To lęk przed takim fundamentem, którym jest Pan Bóg. Dalej ten człowiek obawia się fundamentu moralnego jakim jest 10 przykazań, opowiadając się tym samym za relatywizmem moralnym, za tym, że każdy może mieć swoją prawdę i według niej żyć oraz narzucać ją innym. Na koniec bojąc się nacjonalizmu uderzył ten człowiek w to co jest najbardziej istotne dla całej naszej wielkiej tradycji – w patriotyzm. Ten człowiek nie chciał, by nasze życie po 89 roku kształtowało się według tych trzech słów tworzących jeden wielki program dla Polski – Bóg, Honor, Ojczyzna”.

„Ten człowiek” to Adam Michnik – syn zbrodniarza stalinowskiego Stefana Michnika. Po wielu latach rozłąki ojciec z synem powrócili ostatnio do jedności ideowej, popierając antypolskie wystąpienia szykowane na dzień dzisiejszy przez tak zwaną „totalną opozycję”.

Kiedyś – póki Zbigniew Herbert nie zdemaskował go jako „oszusta intelektualnego”, Adam Michnik uchodził za czołowego antykomunistę. Za swój udział w obalaniu (dziś nie wiadomo za bardzo czego: komuny, czy wódy z komunistami), Michnik został uhonorowany w październiku 1986 roku nagrodą Kennedych „Human Rights Award”. Oprócz niego wyróżniono Zbigniewa Bujaka i ks. Jerzego Popiełuszkę (pośmiertnie). Nagroda miała także formę pieniężną: 40tys dolarów do podziału. Na owe czasy kwota w Polsce olbrzymia. Co się stało z częścią należną rodzinie księdza Jerzego? Podobno próbowali to ustalić dziennikarze „Tygodnika Solidarność”: „Po latach Andrzej Gelberg opowiedział grupie dziennikarzy "Tygodnika Solidarność" dalszy ciąg swego dochodzenia. Nagrał on na magnetofon relacje różnych ludzi, przede wszystkim rodziny księdza Jerzego w jego rodzinnej wsi. Kupili nawet psa, gdyż bali się napadu bandytów, ponieważ po ogłoszeniu w prasie o nagrodzie pieniężnej Kennedych we wsi mówiono, iż śpią na pieniądzach. Tymczasem nie dostali ani grosza. Następnie Andrzej Gelberg zapytał o to Zbigniewa Bujaka, który zagroził mu, że go zniszczy, jeśli piśnie choć słowo o tej sprawie. Andrzej Gelberg opisał rzecz w taki sposób, że cytował wyłącznie wypowiedzi różnych uwikłanych w nią osób bez swego komentarza. Kiedy zaniósł tekst naczelnemu czyli Jarosławowi Kaczyńskiemu, ten mocno poruszony zadecydował, że nie będzie walił adwersarzy poniżej pasa i schował artykuł do kasy pancernej”.

W niedawno wydanej książce Pawła Zyzaka „Efekt Domina” można znaleźć zapis spotkania z roku 1989, w trakcie którego dopytywany o to Zbigniew Bujak powiedział: „zgodnie z życzeniem rodziny Kennedych to 40 tysięcy dolarów podzielono miedzy Adama Michnika i mnie, czy rodzice ks. Popiełuszki coś dostali – nie wiem”. To wcale nie znaczy, że Michnik z Bujakiem przywłaszczyli sobie cudzą własność (choć ponoć Edward Kennedy dopytywał się, czy Popiełuszkowie dostali należną im część). Mogło przecież być tak, że rodzice Popiełuszki zrzekli się swojej części na rzecz „bohaterów Solidarności”. Jednak logicznym wnioskiem z powyższego byłoby, że ich syn umarł za to, by nasze życie po 89 roku NIE kształtowało się „według tych trzech słów tworzących jeden wielki program dla Polski – Bóg, Honor, Ojczyzna”. Coś nie psuje do tego obrazka…..

Reforma edukacji nie bierze pod uwagę problemu domowej edukacji. Miejmy nadzieję, że jeszcze uda się zmienić dotyczące jej przepisy. Problem dotyczy głównie polskich emigrantów, którzy chcą kształcić dzieci zgodnie z polską podstawą programową. Nowe przepisy wymagają bowiem, aby szkoła prowadząca była w województwie w którym dziecko mieszka, a to w przypadku dzieci emigrantów może być trudne. Nie wszędzie gdzie oni wyjechali są polskie szkoły, a wszędzie mogą korzystać z systemu Polskiej Szkoły Internetowej, poprzez który dzieci uczące się w domu mają kontakt z polskimi nauczycielami i polską szkołą.

Wspomniany system to doskonały przykład tego, jak technologia może wspierać rozwój społeczeństwa. Niestety obecnie rządzący PiS zdaje się nie dostrzegać tego wyraźnego trendu rozwoju. Na razie nowoczesne technologie to dla rządzących jedynie narzędzie usprawniania, a nie przeobrażania społeczeństw. W polecanej przez Andrzeja Madeja książce „Narodziny cyborgizacji” Michała Klichowski przestrzega, że następuje zmierzch edukacji, wypieranej przez technikę. Co gorsze – wśród zwolenników unowocześnienia polskiej edukacji takie myślenie wydaje się być naturalne. Pojawia się nawet teza, by nie uczyć dodawania i odejmowania, bo od tego są kalkulatory (brawo UW – kolejne potwierdzenie, że to wylęgarnia lemingów, a nie uniwersytet). Tymczasem informatyka może i powinna wzmacniać edukację, a nie ją wypierać.


Przestroga z ubiegłego wieku dziś nie brzmi wiarygodnie: „wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie będzie go wcale”. Rozpoczęliśmy bieżące stulecie z pustymi kościołami Europy, rosnącą potęgą komunistycznych Chin i powszechnym przekonaniem, że religia to sprawa prywatna.

Rzeczywiście wiara w Boga to sprawa prywatna. Ale religia jako zorganizowana forma relacji człowieka z Bogiem rzutuje na funkcjonowanie całych społeczeństw. Jeśli abstrahujemy od kwestii wiary – religia pozostaje ważnym źródłem etyki. Ignorowanie tego było największym błędem ideologów liberalnej demokracji i przyczyniło się do klęski tej ideologii.

Wygrana Donalda Trumpa w USA to symboliczny koniec liberalnej demokracji. Jest to moment bardzo niebezpieczny dla świata, a Polski w szczególności. Nawet patrząc na historię z perspektywy konserwatysty – trzeba przyznać, że liberalizm jako globalna ideologia miał swoje zalety. Prymitywna prostota, minimalny zbiór zasad zredukowany do praworządności i wypchnięcie do sfery prywatnej wszystkiego co nas różni sprzyjały globalizacji. Każdy kto w życiu społecznym potrafił się dostosować mógł żyć w poczuciu wolności. Jeśli sobie w życiu nie radził – to był problem jego nieudaczności. Imperium USA czuwające nad tym, by te zasady nie były łamane zapewniało pokój. Bo wszelkie konflikty także można było traktować indywidualnie, a system jako całość był stabilny.

Co poszło więc nie tak? Przecież każdy rozsądny człowiek powinien akceptować takie zasady? Na porażce zaważyło potraktowanie liberalnej demokracji jako strategii: przez korporacje w dziedzinie gospodarczej (globalizacja) oraz państwa w dziedzinie geopolityki (ekspansja pod pozorem "szerzenia demokracji").

Z całą ostrością widać to w bardzo ważnym wywiadzie z amerykańskim ekspertem opublikowanym przez kulturaliberalna.pl. Według Edwarda Luttwaka wygrana Trumpa to najlepsze, co przydarzyło się Polsce od dawna. Jego przekaz jest prosty: chcecie bezpieczeństwa, to je sobie zapewnijcie i nie liczcie na innych. Bo Stany Zjednoczone pod przywództwem Donalda Trumpa będą broniły wszystkich państw europejskich, które można obronić. […] Do tej grupy oczywiście nie zaliczają się Polska ani państwa bałtyckie. Oczywiście bronić przed Rosją, bo USA jest gotowe do nowej Jałty. Luttwak radzi także jak to zrobić. Wystarczy uzbroić większość młodych ludzi. W takiej sytuacji Rosjanie mogą wejść do Polski, kiedy chcą. Ale gdy tylko wyłączą silniki swoich czołgów, pojawią się Polacy, którzy ich zabiją. To się nazywa prawdziwa strategia obronna.

Powtórzony niedawno przez TVP film „Penelopa” zawiera scenę typowego dla liberalnych demokracji pragmatyzmu. Dziewczyna o delikatnie mówiąc „nietypowej urodzie” staje się ulubienicą mediów. Jeden z bohaterów publicznie wypowiada się o niej nieprzychylnie. Jego ojciec go upomina: prowadzimy interesy i nie możemy sobie pozwolić na takie działania – musisz to naprawić. No i skarcony młodzieniec idzie się oświadczyć „poczwarze”.

Taki efekt oglądamy w USA, gdzie część osób i środowisk krytykujących Trumpa zaraz po jego zwycięstwie uznała, że jednak interes ważniejszy. W Polsce jak dotąd panował swoisty „front jedności narodu” - przynajmniej jeśli chodzi o media „głównego ścieku”. Nikt nie może oczekiwać zmiany frontu przez Michnika i jego szmatławiec (w USA CNN też nie ustaje w opluwaniu Trumpa). Jednak w odniesieniu do całej reszty to jednak jest odrobinę dziwne. Czyżby „zagranica” miała aż tak mocne wpływy, że interes się nie liczy? Jednak coś się zaczyna ostatnio powoli zmieniać. Ostateczną kompromitację totalniackiej opozycji jakoś udaje się jeszcze przykryć plamami na życiorysie posła Piotrowskiego. Jednak bez telewizji publicznej trudno przykryć wyczyny „państwa Tuska” w sprawie Amber Gold, oraz śledztwa smoleńskiego (odkryto właśnie kolejną zamianę ciał ofiar). Z drugiej strony spada bezrobocie, rośnie poziom optymizmu w społeczeństwie, coraz mniej młodych ludzi widzi swoją szansę w emigracji (to także przejaw odradzania się polskości).

W tej sytuacji nie powinien zaskakiwać opis fenomenu działalności Ojca Rydzyka na jednym z gospodarczych portali. Fakty mówią za siebie: „uczniowie Wyższej Szkoły Kultury Medialnej i Społecznej mają przynajmniej 15 tygodni różnego rodzaju staży zawodowych podczas jednego stopnia studiów, co oznacza, że magistrant ma ich na swoim koncie co najmniej 30. Na innych uczelniach bywa tak, że nie ma ich w ogóle. Widać wyraźnie, że te działania przynoszą efekty, bo WSKSiM uplasowała się pod względem zagrożenia bezrobociem dla absolwentów na 5. miejscu spośród 232 publicznych i niepublicznych uczelni prowadzących studia uzupełniające magisterskie […]. Średni czas między obroną dyplomu a podjęciem pierwszej pracy to niecałe 3 miesiące”.

Fenomen Ojca Rydzyka nie uszedł też uwadze redakcji „Rzeczpospolitej”, która postanowiła uświadomić współpracującym z nim żydom, że mają do czynienia z "antysemitą", który kiedyś w kościele powiedział, że "tu nie synagoga". Najwyraźniej „Rzepa” chce przejąć od słabnącej GW część medialnego rynku ogłupiaczy.