W Parku Jordana stoi pomnik „Inki” Danuty Siedzikównej. Na jego cokole krótkie fragment prostego zdania wypowiedzianego przez „Inkę” tuż przed śmiercią: „zachowałam się jak trzeba”.

Jakiś czas temu ten właśnie pomnik został sprofanowany poprzez oblanie czerwoną farbą.

To nie był zwykły wybryk pijanych wandali. Ktoś zadał sobie trud aby przynieść do parku farbę i zadbał, by zamazać napis na cokole. To była manifestacja.

W Polakach tkwi głęboko przekonanie, że w chwili próby należy zachować się „jak trzeba”.

Atak na nasz kraj ze strony Unii Europejskiej jest taką właśnie chwilą. 

Dziennikarz The Times zadał na konferencji prasowej pytanie: dlaczego akurat Polska? Przypomniał tytułem przykładu wydalenie Romów przez Francję. Niemiecki komisarz prezentujący stanowisko KE w odpowiedzi bredził coś o kierowcach - skoro inni jeżdżą za szybko, to nie znaczy, że ja też mogę. To głupie porównanie pokazuje z jaką nędzą intelektualną mamy do czynienia. Dzisiaj przyzwoitość wcale nie wymaga wielkiej odwagi - to tylko kwestia smaku

Czy komisarz Bieńkowska zachowała się „jak trzeba”, głosując za wszczęciem wobec Polski unijnej „procedury” sprawdzenia praworządności? Nawet reprezentując donosicieli mogła zachować się przyzwocie. Zabrakło poczucia smaku.

Rzeczpospolita na głównej stronie drukuje informację polskiego ambasadora o likwidacji Trybunału Konstytucyjnego, do którego zmierzają władze Luksemburga: „Luksemburska hipokryzja”.  

Wczoraj Pani Premier spotkała się z opozycją i zapowiedziała dalsze spotkania. Dzisiaj Minister Kultury zapowiedział, że „tfurcy” dostaną na powrót 50% kosztów uzyskania przychodów w podatku. Nie wygląda to na taktykę tresury wściekłej opozycji, ale na próbę rzeczywistego powrotu do idei „dobrej zmiany”. Czy słusznie? „Elity” po dojściu do władzy PiS dostały takiego amoku, że przekroczyły wszelkie granice.

Włączyłem wczoraj wieczorem „odzyskaną” (podobno) TVP Info – by sprawdzić, czy może już da się to oglądać. Może miałem pecha, ale akurat trafiłem na gębę medialnego funkcjonariusza antypolskiej gazety - Pawła Wrońskiego, który tłumaczył widzom, że Niemieccy politycy wcale nie atakują naszego kraju, tylko polskie władze. Czy przedstawiciel jakiegoś szanującego się narodu odważyłby się powiedzieć, że zewnętrzne ataki podważające legalne działania demokratycznie wybranych władz nie są atakiem na państwo? Dlaczego więc w Polsce to jest możliwe? Dlaczego „niepokorni dziennikarze” słuchają tego z pokorą? Czyż to nie jest wyraz co najmniej tolerowania zdrady?

Od dawna Wall Street jest oskarżany o wszczynanie wojen gdy tylko ktoś chce odejść od pieniądza opartego na długu i systemu finansowego napędzanego przez petrodolara. Teraz dzięki Hillary Clinton mamy więcej kolejną poszlakę na potwierdzenie, że to właśnie było jedną z przyczyn rozwalenia Libii. W USA jest publikowana jej korespondencja – w zawiązku z oskarżeniami o naruszenie zasad bezpieczeństwa i używania pryatnej skrzynki mailowej. Rosjanie twierdzą, że w kolejnej części korespondencji ujawniono przyczyny aktywnego wsparcia przez USA obalenia syryjskiego przywódcy Muammara Kaddafiego: W korespondencji wyrażono obawy, że zapasy złota Kaddafiego są tak duże, że mogą stworzyć podstawę do panafrykańskiej waluty, która mogłaby być silnym konkurentem dolara w tym regionie. W jednym z listów czytamy, że Libia dysponuje 143 tonami złota i porównywalną ilością srebra, co w cenach z 2011 roku wynosi 7 mld dolarów. Adresat listu nie jest znany, ukrywa się pod zmyślonym imieniem Sid. To jednak byłaby prawdziwa sensacja, gdyby list był autorstwa Clinton.

Angażując się w Libii Amerykanie brali ponoć pod uwagę przede wszystkim duże zasoby złota i ropy naftowej w Libii, a także rozszerzenie francuskich wpływów w północnoafrykańskim regionie.

 

Szef KE zaczął łagodzić swoje stanowisko, a nawet podobno niemiecki komisarz ds. agendy cyfrowej Gunther Oettinger został upomniany za krytykę Polski. Podobno też przyznał, że komisarze mogli zostać wprowadzeni w błąd przez media. Zdementowano też niemieckie kłamstwa na temat przygotowywanej decyzji objącia Polski specjalnym nadzorem. Stan wrzenia w niemieckich mediach opisuje niemiecki portal dla Polaków forsal.pl: Po zaproszeniu na rozmowę do MSZ niemieckiego ambasadora, prasa w Niemczech pisze o poważnym rozdźwięku między Warszawą a Berlinem.

"Polska zaostrza ton wobec Niemiec" - to tytuł z pierwszej strony dziennika "Die Welt". Jak czytamy, kto krytykuje Warszawę, wzywany jest na rozmowę. Komentatorka gazety apeluje do Komisji Europejskiej, aby nie bała się dyplomatycznej konfrontacji z Polską. Jak czytamy, nie może zabraknąć odpowiedzi Brukseli na działania Jarosława Kaczyńskiego.

O sprawie pisze też dziennik "Sueddeutsche Zeitung" wybijając na pierwszej stronie, że Warszawa ze złością reaguje na "antypolskie wypowiedzi" i nie życzy sobie niemieckiej krytyki. Komentator "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze z kolei, że zarzuty w sprawie mieszania się zagranicy w sprawy Polski są bezsensowne. Jak czytamy, Polska dobrowolnie weszła do Unii Europejskiej i musi zaakceptować, że we Wspólnocie istnieją zasady, których muszą przestrzegać wszyscy.

Jak wszyscy to wszyscy – Niemcy też.

Jak "ustaliła Rzeczpospolita", niemiecki ambasador został wezwany do MSZ na poniedziałek. Informacja nie zawiera ani słowa o tym, jakie ma w dyplomacji znaczenie takie wezwanie. Sprawa jest dość oczywista, jeśli przyjrzymy się podobnym wezwaniom z przeszłości:

  • W Rosji ambasador Wielkiej Brytanii Tony Brenton został wezwany na dywanik do wiceministra spraw zagranicznych Władimira Titowa w związku z tym, że Instytut British Council wznowił działalność mimo zakazu rosyjskich władz.

  • Grzegorz Schetyna wezwał ambasadora Rosji Siergieja Andriejewa, gdy ten obarczył Polskę winą za wybuch Drugiej Wojny Światowej.

  • Polski MSZ wezwał ambasadora USA w zawiązku z kontrowersyjną wypowiedzią dyrektora FBI, który obarczył Polaków współodpowiedzialnością za Holokaust.

  • W Niemczech ambasador USA wezwany do urzędu kanclerskiego w związku z podsłuchiwaniem Kanclerz Merkel.

Niemcom chyba jednak trudno uwierzyć w to, że Polaków stać na podobne działania wobec ich ambasadora. Jak podał niemiecki portal dw.de: niemieckie media dociekały, co miał na myśli rzecznik polskiego MSZ Artur Dmochowski, kiedy poinformował, że Rolf Nikel został zaproszony na rozmowę przez szefa polskiej dyplomacji. No i okazało się, że to samo co wszyscy: Taki krok ma w dyplomacji ściśle określone znaczenie i stanowi formę protestu wobec obcego państwa przez wezwanie w tym celu do siedziby MSZ jego ambasadora.

Tak trudno było „wolnej prasie” w Polsce to napisać?

Przy okazji Niemcy wspominają o liście Zbigniewa Ziobry do niemieckiego komisarza UE Oettingera. Jednak „wolna prasa” przeoczyła zdanie zaczynające się od „Nie mam Pańskiego tupetu, żeby pouczać Niemców”. Pominięto też cały katalog oburzających działań rządu Tuska, który pozostał bez reakcji komisarza (między innymi inwigilację dziennikarzy i wdarcie się służb do redakcji Wprost). To jest świat, który najwyraźniej w Niemczech nie istnieje. Nie pasuje im do obrazka.

Jeszcze bardziej dosadny (i niestety trafny) jest komentarz Ministra Ziobro pod adresem niemieckiego komisarza: Teraz usiłuje przedstawić Polskę, jako kraj, gdzie jest zagrożona wolność dziennikarska, i gdzie rząd wprowadza praktyki niemal totalitarne. To jest dowód wyjątkowej hipokryzji, nierzetelności, nieuczciwości i pychy, która przeradza się w butne pouczanie innych, w tym przypadku Polaków.

Przy okazji warto zwrócić uwagę na to, że słowo „buta” pojawia się w polskiej mowie prawie wyłącznie w kontekście zachowań Niemców. Może choćby w celach edukacyjnych warto byłoby, aby się Niemcy z nim zapoznali. Może najłatwiej poprzez ilustrację z tą gębą: