W ostatnim czasie miało miejsce kilka zdarzeń, które kładą się cieniem na odwieczny polsko-amerykański sojusz. Politycy i dziennikarze przekonani, że to USA jest gwarantem naszej wolności i w ogóle dobrobytu we wszechświecie (a przynajmniej w naszej galaktyce) muszą przeżywać trudne chwile.

1. Najpierw dyrektor FBI przeoczył, że w Polsce mamy kampanię wyborczą i trzeba trochę poudawać posiadanie honoru, dumy narodowej i tak dalej. W innym okresie szybciej można by się spodziewać wezwania w szmatławcu Michnika, do upowszechnienia w Polsce włosiennic w pokucie za wymordowanie żydów, niż wyrazów oburzenia za zrównanie Polaków z Niemcami (tak, tak: media pisały o „Niemcach”, a nie jakichś „hitlerowcach”, czy „nazistach”). Prezydent Komorowski, który bez wątpienia należy do czytelników wspomnianego wyżej „organu”, pewnie dalej knułby jak tu sprzedać Lasy Państwowe i zapłacić żydom haracz. Najpierw jednak musi wygrać wybory – chyba nawet Holocaust Industry to rozumie? Więc Komorowski szuka kompromisu, między swą usłużnością a wymogami kampanii wyborczej:

Oceniam jako niesłychanie korzystne, jeśli chodzi o relacje międzypaństwowe i między społeczeństwami. Oczywiście każde tego rodzaju wydarzenie kładzie się jakimś cieniem, ale to nie może oznaczać i - w moim przekonaniu - nie ma takiego skutku w postaci zmniejszenia pozytywnych elementów w relacjach wzajemnych, zarówno między państwami, jak i społeczeństwami - powiedział Komorowski.
I u przyjaciół - dodał - "zdarzają się rzeczy, wypowiedzi, przykre, błędne, szkodliwe". - Trzeba je napiętnować, trzeba je poprawiać, trzeba im przeciwdziałać, ale to nie oznacza, że mamy przestać traktować Stany Zjednoczone jako najważniejszego polskiego sojusznika - powiedział prezydent
.

Od dawna wiadomo, że takie duperele jedynie wzmacniają naszą „odwieczną przyjaźń”. Doskonale rozumieją to w Waszyngtonie, gdzie rząd zakazał dyrektorowi FBI przepraszania Polaków.

Fala emigrantów z Afryki Północnej próbuje sforsować morze, aby dostać się do Europy. Ryzykują życiem. Kiedy tonie kilka czy kilkanaście osób, europejskie sumienia pozostają spokojne. Ale gdy naraz utonęło blisko tysiąc osób, Europejczycy poczuli potrzebę nowej polityki-imigracyjnej. W ramach tej polityki Polska dostanie swoją część uchodźców.

Czy polscy politycy są w stanie zapytać swoich wiernych sojuszników, dlaczego mamy brać na siebie konsekwencje ich działań? Przecież ta emigracja wynika wprost z polityki destabilizacji, którą tak zachwala amerykański strateg George Friedman. Może więc Amerykanie przyjęliby tych imigrantów? Czemu Polska ma to brać na siebie? Z powodu sojuszy? Ten sam George Friedman tłumaczy jak bardzo jest to absurdalne: Rozmieszczenie głównych sił USA w Eurazji jest niemożliwe do utrzymania, poza szczególnymi przypadkami, w których posiadanie przerażającej siły w danym momencie jest ważne, aby osiągnąć zwycięstwo. Takich przypadków jest jednak niewiele. W przeważającej większości zatem jedyną strategią są działania wojenne o charakterze pośrednim: przenoszenie ciężaru wojny na tych, którzy chcą go dźwigać lub na tych, którzy nie mogą tego uniknąć. […] Brytyjczycy mówią, że nie ma stałych przyjaciół ani wrogów, stałe są jedynie interesy. Ten stary frazes, jest – jak większość z nich – prawdziwy. USA właśnie się tego uczą. Pod wieloma względami Stany Zjednoczone były bardziej pociągające, gdy miały jasno zdefiniowanych wrogów i przyjaciół, ale na ten luksus imperia nie mogą sobie pozwolić.

Jakie interesy mają Amerykanie w Polsce? Drażnienie Rosji? To się w każdej chwili może zmienić. W tym samym tekście Friedman opisuje wprost strategię jaką bez trudu można rozpoznać zarówno na Bliskim Wschodzie, jak i na Ukrainie:

Pierwszy krok to stosowanie ekonomicznych bodźców w celu kształtowania zachowania innych krajów. To rola amerykańskich firm, a nie amerykańskiego Departamentu Handlu.

Drugi krok to zapewnienie pomocy gospodarczej krajom, które się wahają. Trzeci krok to pomoc wojskowa. Czwarty – wysłanie doradców. Piaty – wysłanie przeważających sił.

Świat obiegła ciekawa zagadka logiczna z Singapuru (kiedy Cheryl ma urodziny), która nie wiedzieć czemu została okrzyknięta „kontrowersyjną”. Kontrowersyjne to są zagadki matematyczne z polskich gazet. Przed kilkoma dniami dowód na to, że „Polska jest coraz większą konkurencją dla Chin” został okraszony danymi z których wynika, że 2=35. Wczoraj w tej samej gazecie artykuł Wojna wpływa na język. Ponoć na Ukrainie „rosyjski traci poparcie” - cokolwiek miałoby to znaczyć. Artykuł omawia badania, z których wynika, że 52% Ukraińców uważa, że rosyjskiemu „można by przyznać status drugiego języka w tych regionach, gdzie większość mieszkańców będzie tego chciała”. Ale równocześnie „ponad połowa mieszkańców Ukrainy to rosyjskojęzyczni, lecz większość z nich występuje w obronie języka ukraińskiego jako jedynego państwowego”. Skoro ci, którzy mówią po rosyjsku chcieliby aby ten język nie był językiem urzędowym, to widać ci, którzy go nie znają by tego chcieli. Wszakże skądś się te 52% wzięło! To jest dopiero zagadka.

Podobno matematyka to „królowa nauk”. Ale w Polsce to historycy robią zawrotne kariery.  

Rosja ogłosiła, że wobec zawartego porozumienia z Iranem, zamierza sfinalizować zawieszony w 2007 roku kontrakt na dostawy nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej. Oczywiście nie podoba się to Izraelowi i jego największemu sojusznikowi - USA.

Profesor Tom Nichols z amerykańskiej Szkoły Marynarki Wojennej (Naval War College) - ekspert od spraw rosyjskich - stwierdził, że ta informacja oraz czas jej upublicznienia pokazują, jak słaba jest obecnie międzynarodowa pozycja USA. Dla Rosji i Iranu w szczególności, które zachowują się jakby Stany Zjednoczone nie istniały. Tymczasem według analizy ośrodka Stratfor historia ta [z dostawą broni dla Iranu] stanowi niewielką ilustrację słabnącej pozycji Rosji na Bliskim Wschodzie.

Gdy słucha się tego, co wygaduje założyciel Stratfor George Friedman – można odnieść wrażenie, że ogląda się jakiś marny film typu political-fiction. Twierdzi na przykład, że USA chcą zrealizować marzenie Piłsudskiego – stworzenia lokalnego imperium od morza do morza (od Bałtyku po Morze Czarne). Najlepiej jednak byłoby napuścić Niemcy na Rosję lub odwrotnie. Bo póki potencjalne potęgi biją się między sobą – to nie zagrażają dominacji USA. Ta dominacja opiera się na panowaniu na oceanach, dzięki któremu USA mogą atakować dowolne państwa, a te państwa nie mogą zaatakować USA.

Niestety ani Stratfor, ani Geore Friedman nie egzystują gdzieś na marginesie życia politycznego. Ich analizy są z uwagą słuchane, a sądząc po realizowanej przez USA polityce – mogą mieć duży wpływ na podejmowane decyzje. W szczególności powtarzana często teza o polityce imperialnej polegającej na destabilizacji krajów i regionów.

Plany wyrzucenia Grecji ze strefy euro są coraz bardziej realne. Brytyjski „The Times”, ujawnia dokument opracowany przez Ministerstwo Finansów Finlandii, który świadczy o przygotowaniach członków unii walutowej do pozbawienia Grecji wspólnej waluty: „Przy milczącej zgodzie innych państw strefy euro uruchomiono proces, w wyniku którego Grecja może być wykluczona ze strefy euro”. 

Czy to oznacza, że proces motywowanej politycznie integracji Europy poszedł za daleko? Grecja nie jest w tym kontekście wyjątkiem. W wielu krajach do głosu dochodzą partie eurosceptyczne i nacjonalistyczne. Niedawno z kandydowania do UE zrezygnowała Islandia. Wielka Brytania grozi od lat referendum, które prawdopodobnie zakończyło by okres członkostwa tego państwa w UE. Do tego dochodzą głosy separatystów kwestionujących obecny podział polityczny Europy.

Wbrew pozorom te działania nie oznaczają wcale odejścia od kontrowersyjnej zasady dominacji polityki nad gospodarką. Wręcz przeciwnie. Wyrzucenie Grecji wydaje się być skutkiem politycznego sporu między Grecją a Niemcami. Włosi dostrzegają podobieństwo nacisków na Grecję do działań, jakie doprowadziły do odsunięcia Berlusconiego. Według Il Giornale państwa europejskie stosują wobec Grecji "szantaż gospodarczy", żądając od premiera kraju Aleksisa Tsiprasa powołania nowej koalicji. Chodzi o partie PASOK i To Potami, które przegrały w wyborach. Tyle, że Grecy nie wydają się być skłonni do ustępstw. Wizyta premiera Grecji w Rosji była związana z poszukiwaniem alternatywy dla UE. Grecy zamierzają zacieśniać współpracę z krajami BRICS i USA.

Naczelna Prokuratura Wojskowa (NPW) wyraziła swoją opinię na temat medialnych doniesień o „nowych stenogramach” z katastrofy Smoleńskiej. Według niej: publikacja jedynie części opracowanych przez zespół ekspertów materiałów doprowadziła do tego, iż "pojawiające się później komentarze w przestrzeni publicznej doprowadziły do niepełnego, wybiórczego i niezgodnego z rzeczywistością obrazu treści opinii biegłych".

Mówiąc wprost mamy po raz kolejny do czynienia z wielkim kłamstwem poskładanym z półprawd, insynuacji i małych kłamstewek. Takie działania – rodem z PRL'u zostały w III RP doprowadzone do perfekcji dzięki bezgranicznemu oddaniu mediów „jedynie słusznej opcji”. Takie stadne zachowania łatwo jest ukierunkować i wykorzystywać w politycznej walce.

Nic więc dziwnego, że nawet niemiecki autor książki o Smoleńsku, chcąc dociekać prawdy, czuje się w obowiązku ciągłego usprawiedliwiania odstępstw od "mętnego nurtu”.

Problem czarnej skrzynki samolotu, który rozbił się w Smoleńsku po raz pierwszy zaistniał jeszcze w roku 2010. Jesienią tego roku Antoni Macierewicz zarzucił wówczas ministrowi Jerzemu Millerowi, że kłamał w tej sprawie (5-11-2010):

Zdaniem Macierewicza, z dokumentów, którymi dysponuje jego zespół wynika, że Miller najpierw potwierdził, że otrzymane przez niego kopie nagrań tzw. czarnych skrzynek są "tożsame z ich oryginałem pozostającym w dyspozycji rosyjskiej", a później okazało się to "nieprawdą".

- Pan Jerzy Miller poświadczył nieprawdę stwierdzając, że to, co otrzymuje jest dokładną, wierną kopią oryginału rosyjskiego, w związku z tym najpóźniej w poniedziałek zostanie skierowany wniosek do prokuratury w sprawie poświadczenia przez pana ministra Jerzego Millera nieprawdy i utrudniania w ten sposób postępowania śledczego przez prokuraturę polską - zapowiedział poseł PiS. […]

W czerwcu tego roku media pisały, że Miller dwukrotnie udawał się do Moskwy po kopię zapisu rejestratorów prezydenckiego samolotu, ponieważ w pierwszej kopii, którą otrzymał od MAK, miało brakować 16 sekund nagrań.

Warto zwrócić uwagę na specyficzne dla tej sprawy standardy rzetelności. Bo cóż to znaczy „miało brakować”? Jeśli brakowało – to dlaczego zapewniano nas, że skrzynki niepotrzebne, bo mamy wierną kopię? I czy nie rodzi to podejrzeń o fałszowanie dowodów?

Dwa miesiące później pojawia się zadziwiająca informacja: „Jerzy Miller przywiózł nowe zapisy z czarnych skrzynek” (13-01-2011):

Czy wreszcie poznamy całą prawdę o katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku? Jest na to szansa. Minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller (52 l.) wrócił wczoraj z tajnej wizyty w Moskwie. Oficjalnie nie podano, po co tam pojechał. Ale jak się dowiadujemy, szef MSWiA przywiózł z Rosji nowe zapisy z czarnych skrzynek.

Dopytywany przez dziennikarzy w Sejmie minister tłumaczył, że poleciał do Rosji po nowe kopie zapisów czarnych skrzynek. Jedna z płyt z nagraniem miała bowiem usterkę. Dlatego w jego obecności Rosjanie odpieczętowali czarne skrzynki i jeszcze raz skopiowali ich zapis.

Na czym polegała „usterka” - nie podano. Może tym razem nagranie było za długie...?

Żyjemy w trudnych czasach. Zwłaszcza dla chrześcijan, którzy są atakowani na różne sposoby i z różnych stron. Podważane jest nie tylko ich prawo do zachowania zasad funkcjonowania społeczeństwa, które ukształtowali ich przodkowie. Próbuje się im narzucać prawa sankcjonujące i promujące grzech. Jest to związane z pewnego rodzaju kuszeniem „normalnością”.

Ta nowa „norma” razi swym relatywizmem, który nierzadko dotyka nas w formie skrajnej obłudy rządzących elit. Ostrość tego konfliktu sprawia, że ludzie dobrej woli ograniczają się do sprzeciwu wobec zła. Ale współczesny świat to nie jest walka dobra ze złem. Może więc zamiast wybierać między większym lub mniejszym złem, należy próbować czynić wyłącznie dobro – w takim zakresie jak to jest możliwe?

Znany jest eksperyment na myszach (eksperyment Ccalhouna), który pokazuje degenerację społeczności, pozbawionych egzystencjalnych problemów. Dla człowieka XXI wieku egzystencja nie ogranicza się do sfery materialnej. Siła zła sprawia zaś, że potrzeba wiele wysiłku dla zachowania pełni człowieczeństwa. Są to doskonałe warunki dla doskonalenia siebie i prób wpływania pozytywnie na otoczenie. Wiara w Chrystusa Zmartwychwstałego daje zaś pewność, że w ostatecznym rozrachunku taki wysiłek się opłaci.

Nie ulegajmy więc stadnym instynktom i pozostańmy wierni. Tego życzy z okazji świat Wielkiej Nocy

Redakcja portalu argumenty.net

Jeden z blogerów opisał celebrowanie wizerunku Pierwszego Gajowego Rzeczpospolitej: „człowieka z dykty”. W jednym z komentarzy wyrazono niedowierzanie: „Z tym PBK wyciętym z dykty to przenośnia jakaś, mam nadzieję? Bo nie wierzę w taki poziom obciachu”. Komentator telewizji nie ogląda, czy co? Obciach to PiS, a ich przeciwnikom przystoi każda żenada. Na przykład taka:

 

Techniczne środki bezpieczeństwa nie wyeliminują groźby katastrof. Człowiek pozostaje "najsłabszym ogniwem".

Okazało się, że drugi pilot świadomie doprowadził do katastrofy samolotu w Alpach: Po krótkiej wymianie zdań dotyczącej aspektów technicznych lotu, kapitan poprosił Lubitza, by przejął stery maszyny (wówczas autopilot był już włączony) i poszedł do toalety, co było zgodne z przepisami. Gdy wrócił drzwi były zaryglowane od środka i nie był w stanie się dostać do kokpitu.

Słychać jak kapitan prosi drugiego pilota, by go wpuścił z powrotem do kokpitu, ten jednak nie odpowiada. Słychać jak kapitan najpierw puka, a potem usiłuje wyłamać drzwi. Kapitan przez cały ten czas widział drugiego pilota, ale nie było między nimi komunikacji . Dźwięk oddychania w kokpicie słychać aż do samego końca.

Drzwi do kokpitu zostały po 11 września wzmocnione i wyposażone w zamki cyfrowe. Można je otworzyć z zewnątrz wprowadzając odpowiedni kod, ale jeśli ze środka następuje odmowa, drzwi blokowane są na 5 minut. Wystarczy aby doprowadzić do katastrofy. Teoretycznie jest możliwe przejęcie kontroli samolotu z ziemi, ale nie wprowadzono takich rozwiązań między innymi z obawy przed możliwością przejęcia kontroli przez osoby trzecie. Po tej katastrofie zapewne zostanie dopuszczona taka możliwość. Nie wykluczone, że linie lotnicze wykorzystają ją do obniżenia kosztów i rezygnacji z jednego pilota.