Poseł PiS Bartosz Kownacki zapragnął dowiedzieć się jakie są powiązania urzędującego prezydenta z WSI, a w szczególności z kierownictwem SKOK Wołomin. Poseł został jednak „przywołany do porządku” przez marszałka Sikorskiego, który wyłączył mu mikrofon. Bezgłośna przemowa posła może być symbolem polskiej demokracji.

Dociekliwość posła Kownackiego miała swe źródło w prezentacji przygotowanej przygotowanej przez zespół parlamentarny kierowany przez posła. Prezentacja ta zawiera dwie bardzo ważne informacje:

1. W roku 2012 Kasa Krajowa SKOK informuje KNF o nieprawidłowościach w SKOK Wołomin.

2. Politycy PO, a w szczególności Bronisław Komorowski spotykali się z kierującym SKOK Wołomin oficerem WSI, Piotrem Polaszczykiem (obecnie Piotrem P.).

Gdyby te dwa fakty podano w formie rzeczowej informacji, mogłyby nawet przesądzić o wynikach kampanii wyborczej. Niestety twórcy tej prezentacji (prawdopodobnie politycy PiS, bo jest ona nie podpisana) pokazują jak mały Kazio wyobraża sobie propagandę. To jest tak głupie, że wprost żenujące. I niczego nie zmienia fakt, że odpowiedź rzecznik Komorowskiego jest na tym samym poziomie: Nazwisko byłego szefa rady nadzorczej SKOK Wołomin nie pojawiło się w nich ani razu. Nie ma tam też nazwiska Grzegorza Biereckiego ani Jacka Kurskiego, bo prezydent z osobami takiego pokroju się nie spotyka.

Dowodem na to, że Kasa Krajowa SKOK powiadomiła KNF jest skan zupełnie innego pisma. Natomiast dowodem na związki Komorowskiego z oficerem WSI Piotrem P. jest oskarżenie Jacka Kurskiego oraz zdjęcie na którym widać grupę osób wśród których jest Komorowski i Piotr P. Nie ma informacji o tym gdzie i kiedy zostało to zdjęcie zrobione i kto był organizatorem spotkania.

Prezentacja tak samo jak informujący o niej tekst portalu niezalezna.pl, mogą mieć tylko jeden z dwóch celów:

- zmontowanie aktu oskarżycielskiego bez posiadania jasnych dowodów (a więc przekaz, który ma potwierdzić, że wyborcy i zwolennicy PiS to idioci)

- rozbrojenie politycznej bomby związanej z powiązaniami Komorowskiego z WSI (jeszcze kilkanaście takich publikacji, a nikt nie będzie wiedział o co w tym wszystkim chodzi).

W tym drugim przypadku pojawia się pytanie o motywacje. Czy jest to tylko skrajna głupota przeciwników Komorowskiego, czy też rację mają ci, którzy uważają, że dziejową misją PiS jest utrzymywanie u władzy mafii związanej z PO. Jeśli to głupota (co zdaje się bardziej prawdopodobne), to mamy prawdziwą tragedię: z jednej strony obrońcę WSI (który prawdopodobnie w tej obronie nie jest bezinteresowny), a z drugiej bandę tropiących go idiotów.

Cierpienie prezydenta jest związane z czasem, jaki musi tracić na kampanię wyborczą. Jak wyznał na jednym z wieców: „warto by skrócić ten czas politycznego szaleństwa”. Nic więc dziwnego, że gdy tylko nadarzyła się okazja (w postaci bezprawnego opuszczenia flag państwowych) – postanowił trochę odpocząć: Flagi są opuszczone do połowy masztów przez trzy dni, więc w moim zamyśle jest to też czas zawieszenia kampanii wyborczej.

W sumie nie ma się co dziwić. Nic przyjemnego w czytaniu i słuchaniu haseł w rodzaju „nie zakleisz ust narodowi WSIOWY obłudniku”, „Jaki prezydent taki zamach”, "Panie prezydencie - mamy żyrandol w prezencie". Na filmie słychać też reakcje zwolenników pasażera bronkobusów – na przykład „w d... se wsadź” (to chyba nie był młody, wykształcony z wielkiego miasta ;-)).

Każde z tych haseł kryje ciekawą historię. Na przykład to o zaklejaniu ust odnosi się do hecy z zaklejeniem ust jednemu z wyborców w Rzeszowie. BOR jednak szybko się uczy. W Dębicy poszli za radą z filmu Barei (Klient w krawacie jest mniej awanturujący się.):

Pierwsze trudności napotkaliśmy już przed wejściem do budynku. Stojący przy nim strażnicy miejscy, poinformowali nas, że nie możemy wejść do środka, ponieważ spotkanie z prezydentem ma charakter zamknięty (co stoi w sprzeczności z informacjami podawanymi przez lokalne media). Kiedy zażądaliśmy, aby funkcjonariusz oznajmił nam przy włączonej kamerze, iż spotkanie ma formę zamkniętą wpuszczono nas do środka

[...]

Dlaczego więc obywatele nie mogli wejść na spotkanie otwarte? Ze względów bezpieczeństwa! „Jesteśmy niebezpieczni? Nie mamy krzeseł. Po to jest tutaj BOR, mógłby nas wszystkich sprawdzić”-argumentowali mieszkańcy. [zob. całą relację].

W Izraelu odbyły się wybory do Knesetu. Według sondaży nie przyniosły one wyraźnego zwycięzcy. Spodziewany przełom może nie nastąpić. Oficjalne wyniki będą znane dopiero za tydzień.

Z uwagi na wskazywaną w sondażach równowagę sił, mobilizacja wyborców była wyjątkowo duża. Najważniejszym elementem kampanii były stosunki żydowsko-palestyńskie. Jak donosi prasa: na wybory do Izraela przyleciały z zagranicy tysiące osób, tylko po to, żeby oddać głos w wyborach. Do udziału w głosowaniu zachęcają m.in. obecni na ulicach Jerozolimy wolontariusze z ruchu politycznego V15, którzy nie popierają żadnej z partii.

Ta informacja nabiera znaczenia w świetle wieści z USA. Prawo izraelskie nie pozwala na finansowanie partii zza granicy. Niemniej amerykańscy Republikanie tradycyjnie wspierają prawicowy Likud. Według Fox News zdominowany przez nich Kongres bada oskarżenia pod adresem Obamy, że wsparł V15. Ruch V15 (skrót od Victory 2015)jest powiązany z organizacją non-profit OneVoice. Podobno Departament Stanu USA przekazał tej organizacji dotację wwysokości 350 tys. dolarów. Te pieniądze miały trafić do V15 i pozwoliły na zatrudnienie Jeremy Birda, który jest uważany za jednego z twórców sukcesu Obamy. Wolontariusze V15 którzy według polskich dziennikarzy nie popierali żadnej partii wzywali do zmiany (głosili też hasła „zmiany” przywództwa). Słowo „zmiana” (ang. "Change"), to słowo-klucz, będące głównym motywem kampanii Obamy. Biały Dom twierdzi, że Bird działa na własną rękę.

To bardzo przypomina kluczową dla historii Polski kampanię z roku 2007, gdy Leszek Balcerowicz i jego FOR „zmieniali Polskę” nie bacząc na ciszę wyborczą. Ale „błogosławiony” Leszek B. nie podlega władzy żadnej parlamentarnej komisji.

foto: PAP/EPA/JIM HOLLANDER

Gdy strategia kampanii wyborczej „ojca narodu” została zaburzona przez „nieodpowiedzialne elementy”, partia z nazwy „obywatelska” postanowiła sięgnąć po sprawdzone w boju „argumenty”.

1. Ile to kosztuje? To się sprawdza zawsze. Bo to politycy PO są odpowiedzialni i stoją na straży ekonomicznej racjonalności. A to co proponuje PiS wymagałoby miliardowych nakładów. Nieważne, że liczby wzięte z sufitu, a podstawy wyliczeń obarczone rażącym błędem (koszty w zmienionych warunkach nie powinny być liczone bez uwzględnienia całościowych zmian). Przecież partia z nazwy obywatelska nie kieruje swego przekazu do tej garstki rodaków, której nie udało się ogłupić.

2. Pomówienia i insynuacje. To działa zawsze. Świat nie jest doskonały i zawsze można znaleźć jakieś kontrowersje. Ich rzeczowe wyjaśnianie może być użyteczne w kampanii wyłącznie wtedy, wynikają ze złej woli lub nieudolności polityka. Ale insynuacja jest w takich przypadkach niezastąpiona. Tak dokładnie nie wiadomo, dlaczego Lech Kaczyński ułaskawił biznesmena, który wyłudził 120 tys z PFRON. Wiadomo, że w sprawę tego ułaskawienia byli zamieszani jego ministrowie, a jednym z nich był obecny kandydat na prezydenta. Nie wiadomo też, czy senator Bierecki popełnił jakieś przestępstwo, co ma z tym wspólnego PiS, a w szczególności Andrzej Duda. Nagonka trwa, a w świat poszły informacje o kombinatorach.

3. Sprawy światopoglądowe. Tutaj niestety sprawdza się przysłowie, że „dobrymi chęciami piekło wybrukowane”. Kwestie światopoglądowe są bardzo ważne. Jednak w debacie publicznej zamiast nad sensownym (pożądanym, dopuszczalnym) zakresem prawnych regulacji dyskutuje się nad samą istotą zagadnienia. To gwarantuje możliwość urządzania pyskówki, a w tym polityków rządzącej partii nikt nie pobije. Ważne jest, aby wyborcy wiedzieli, jakie poglądy ma kandydat na prezydenta. Ale jeszcze ważniejsze byłoby wypracowanie prawnego konsensusu. Na przykład prawo powinno chronić życie, ale nie można prawnie zmuszać kobiety do oddania życia dla urodzenia dziecka. Tego może żądać tylko Bóg. I ta sprawa powinna pozostać do rozstrzygnięcia w sumieniu a nie w sądzie.

Bronisław Komorowski pojechał na Podhale, celebrować swój przyszły wyborczy sukces. A tu niespodzianka: górale go wygwizdali. Skwitował to krótko: „W rodzinie zawsze znajdzie się ktoś, kto przyjdzie z nieumytymi rękami albo nogami, w kaloszach wejdzie na cudze święto”. Potwierdzając w ten sposób opinię prawdziwego męża stanu, udał się do Krakowa, by na krakowskim rynku wysłuchać wrzawy wśród której najgłośniej brzmiało powtarzane pytanie: gdzie jest szogun? W tej sytuacji nieco komiczny efekt wywołało zastosowanie przez prezydenta wszystkich Polaków pluralis majestatis: „nas nikt nie zakrzyczy”. Pardon! Skoro nas oni próbują zakrzyczeć, to chyba nie „wszystkich Polaków”, tylko tych nie krzyczących. Ale tylko złośliwcom to kojarzy się z karierą Nikodema Dyzmy.

Konwencja wyborcza Bronisława Komorowskiego zainicjowała objazd kilkunastu „bronkobusów” po kraju. Porównując wygląd tego wyborczego pojazdu z poprzedniej kampanii (górne zdjęcie) z obecnym, widzimy zniknięcie napisu „Zgoda buduje”. Może jakiś przedstawiciel partii, która całą swoją strategię polityczną sprowadziła do atakowania, obrażania, poniżania opozycji poczuł się odrobinę zażenowany tym napisem? Przecież nawet obecnie zamiast merytorycznych argumentów, zwolennicy „Bronka” dzielą kandydatów na „poważnych” i „niepoważnych”. Niestety – ten poważny (bo chyba jest tylko jeden) nie zna takich słów jak „zażenowanie” i „przyzwoitość”. Dlatego w przemówieniu inauguracyjnym „Bronka” słowo „zgoda” pojawiało się co chwilę.

Ten brak zażenowania może wynikać z tresury mistrzów dialektyki, jaką obowiązkowo przechodził każdy absolwent kierunków humanistycznych w czasach, gdy „Bronek” zdobywał wykształcenie.

Tylko zastępując logikę dialektyką, można zrozumieć inauguracyjne przemówienie Bronka.

W ostatnich dniach miały miejsce dwa zadziwiające wydarzenia. We wtorek w Kongresie USA przemawiał premier Izraela Benjamin Netanyahu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że przybył on na zaproszenie lidera Republikanów, bez uzgodnienia z Prezydentem Obamą. Ponieważ ewidentnie jest to element kampanii wyborczej – prezydent Obama słusznie powiedział, że nie zamierza się w tą kampanię angażować. Na znak protestu 55 kongresmenów wyszlo z sali. Oburzenia nie kryją nawet niektórzy politycy amerykańscy narodowości żydowskiej.

Mniejszym zainteresowaniem mediów cieszyło się inne wydarzenie, które miało miejsce w Korei Południowej. Jakiś nacjonalista pociął twarz ambasadorowi USA. Atak na ambasadora jest zawsze zniewagą dla państwa, które on reprezentuje. W tym wypadku atak nie nastąpił na terenie wrogiego kraju, ale sojusznika (właśnie odbywają się wspólne manewry korańsko-amerykańskie). Na dodatek to armia USA strzeże Koreę Południową przed agresją z północy.

Pierwsze reakcje na śmierć rosyjskiego opozycjonisty są ostrożniejsze, niż można się było spodziewać. Światowi przywódcy wyrazili żal i oburzenie, ale poza tym ich komentarze są wyważone. 

Naturalnym jest jednak snucie hipotez, kto mógł być sprawcą tego mordu. Istnieje szansa na to, że to był zwykły bandycki napad jakichś „złodziei samochodów”. W to jednak bardzo trudno uwierzyć. Jakie są bardziej prawdopodobne hipotezy?

1. To Władimir Putin kazał zabić swojego krytyka. Zwolennikami tej tezy są głównie rosyjscy opozycjoniści (tacy jak słynny szachista Kasparow) i niektórzy Polacy. Na przykład pełniący obowiązki dyrektora Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia (relikt z czasów, gdy Putin ściskał się z Tuskiem) Sławomir Dębski stwierdził, że Rosja używa siły już nie tylko w polityce zewnętrznej ale też wewnętrznej. Zakładając, że Putin nie jest idiotą, jego udział w tym morderstwie należy raczej wykluczyć. Trudno wskazać na korzyści, jakie mógłby on dzięki temu osiągnąć. Stracić może zaś bardzo dużo. Nie chodzi tylko o możliwość rozbudzenia protestów – bo w obecnej sytuacji rosyjska wersja „Majdanu” jest mało realna.

W komentarzach przewija się informacja o tym, że Niemcow czuł się w Moskwie bezpieczny, gdyż panuje przekonanie, że politycy pewnego szczebla są nietykalni (a Niemcow był członkiem rządu w czasach Jelcyna). Putin prędzej czy później będzie „byłym politykiem” i zmiana obecnego stanu raczej nie jest mu na rękę.

2. Bardziej prawdopodobne jest samowolne działanie jakichś zwolenników Putina, którzy postanowili uciszyć krytyka swojego wodza. Trochę razi zestawienie głupoty, która musiałaby stać za taką motywacją, z zimną perfekcją realizacji zabójstwa. Ale w Rosji niczego wykluczyć się nie da.....

W Moskwie zastrzelono opozycjonistę Borisa Niemcowa. Wszyscy zwracają uwagę na to, że stało się to w pobliżu Kremla – najbardziej strzeżonego i monitorowanego miejsca w Rosji. Rosyjscy politycy są tez zgodni, że zabójstwo nosi znamiona mordu politycznego. Tyle, że opozycja sugeruje odpowiedzialność Putina, a zdaniem prezydenta Rosji to mogła być prowokacja. Jeśli prawdziwą jest ta druga wersja, to Niemcow mógł sam nieopatrznie wskazać swoją kandydaturę na ofiarę. 10 lutego 2015 gazeta "Sobiesiednik" opublikowała wywiad pod tytułem "Niemcow: boję się, że Putin mnie zabije". Na pytanie wprost, czy się boi, że Putin "może go wkrótce zabić", odpowiedział: - Cóż, tak ... Trochę się boję. Nie tak mocno, jak moja matka, ale jednak... Ale też nie boję się go aż tak bardzo. Gdybym się go bał, na pewno nie stanąłbym na czele opozycyjnej partii - mówił Niemcow "Sobiesiednikowi".

 

 
zdjęcie:Boris Nemtsov (RIA Novosti / Ruslan Krivobok)

Nakręcony w Polsce film „Ida” otrzymał nagrodę „Oskara” dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Film reprezentuje kinematografię fajno-polaków. Spotkał się natomiast z krytyką tej „gorszej” części społeczeństwa, wedle której film utrwala stereotypy antysemityzmu Polaków. W toczącej się na ten temat dyskusji chyba najciekawszą opinię wyraził znany aktor Tomasz Karolak. Stwierdził on, że krytycy filmu nie rozumieją, iż mamy do czynienia z „autonomiczną sztuką” i ona nie musi przedstawiać prawdy historycznej. Samo pojęcie „autonomiczna sztuka” pokazuje, że rozdarcie w polskim społeczeństwie sięga już nawet języka. Pojęcie to jest bowiem zrozumiałe chyba tylko dla fajno-polaków.

Jedną ze statuetek otrzymał amerykański film „Snajper”, pokazujący wojnę w Iraku: Kim są amerykańscy żołnierze według Clinta Eastwooda? Tęskniącymi za czasami Dzikiego Zachodu samcami alfa, którzy biegają od domu do domu i walczą z muzułmańskimi „dzikusami”. Śmierć nie wzbudza w nich żadnej refleksji poza bojowym okrzykiem „hooyah!”. Za to Irakijczycy to anonimowa masa przygłupich terrorystów, która służy do zabijania – półcienie nie istnieją, wystarczy nacisnąć za spust i strzelać.

To z pewnością nie jest to „autonomiczna sztuka” (cokolwiek miałoby to znaczyć). Jeśli ktoś widział nagranie z polowania na "terrorystów" w Afganistanie – zrozumie, że z punktu widzenia Amerykanów żołnierz naprawdę jest po to, aby zabijać bez żadnej refleksji.