Atak zachodu na kolebkę cywilizacji nie jest ani przypadkowy, ani nie jest jedynie próbą realizacji interesów gospodarczych. Nie można go rozpatrywać wyłącznie w kategoriach ekonomicznych, choć kryzys ekonomiczny jest dominującym aspektem ostatnich wydarzeń. Przygniatający Grecję dług liczony w liczbach bezwzględnych jest niewielki. Daleko im do rekordzistów (nie ma ich nawet w pierwszej 20-tce).

Nawet jeśli policzymy procentowo względem PKB lub na głowę mieszkańca – grecki dług nie jest największy:

[źródło]

Tylko niewielka część zadłużenia jest obecnie bezpośrednio wobec prywatnych banków, które z pewnością poczyniły z tego tytułu odpowiednie rezerwy. Tu nie chodzi więc o pieniądze ani o stabilność systemu walutowego. Bliższe prawdy jest stwierdzenie, że chodzi o władzę banksterów, którzy nie mogą okazywać pobłażliwości.

Jednak patrząc na to z jeszcze szerszej perspektywy – widzimy, że ten kryzys ma o wiele większe znaczenie. Niezależnie od tego jak on się zakończy – jest to porażka Europy, jako wspólnoty wartości, opartej przede wszystkim na racjonalizmie i dialogu. Najwyraźniej „gnijący zachód” zatraca instynkt samozachowawczy, a Europejczykom brak odwagi w rozumnym poszukiwaniu rozwiązań pojawiających się problemów.

Rozum jest atrybutem wyróżniającym człowieka wśród wszystkich stworzeń. Nie zawsze jednak odgrywał on w dziejach ludzkości taką samą rolę. Dla cywilizacji Wschodu refleksja prowadziła do zrozumienia sytuacji człowieka we Wszechświecie. Racjonalne postępowanie polegało na działaniu w zgodzie z naturą. To nadawało życiu sens i pozwalało minimalizować towarzyszące życiu cierpienia. Grecy byli łącznikiem między cywilizacją wschodu i cywilizacją zachodu. Potrafili się zachwycić samym zdobywaniem wiedzy i odkrywaniem harmonii w otaczającym nas świecie. Poszukiwali nie tylko praw przyrody, ale także zasad rządzących ludzkim myśleniem, komunikacją i działaniem. Takie podejście do rzeczywistości upowszechniło się przez wieki, pozwalając na dynamiczny rozwój techniki i nauk przyrodniczych.

Polskie media zrobiły sensację z samobójstwa dręczonego przez kolegów ucznia gimnazjum. Jest okazja aby piętnować „polską ciemnotę” i brak tolerancji. Dlatego podkreśla się, że nazywano go pedziem. Najczęściej nie wspomniano ani słowem o tym, że Dominika systematycznie gnębiła jedna z nauczycielek. TVP wśród tysięcy wpisów na Facebooku wygrzebała jeden, w którym ktoś podający się za kolegę Dominika żałuje, że już nie będzie kogo gnębić. Okazji nie przegapili gendryści i bojownicy „tolerancji”. Gazeta Wyborcza propaguje stanowisko „Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej”, tym razem nie dostrzegając „grania trumnami”: "Bierność klasy politycznej wobec różnych przejawów dyskryminacji, w tym homofobii sprawia, że bezpieczeństwo i życie uczniów jest zagrożone". Aktywiści zażądali od Minister Kluzik Rostowskiej potępienia homofobii. Oczywiście ich żądaniom stało się zadość.

Amerykański Sąd Najwyższy uznał, że zakaz zawierania „małżeństw” homoseksualnych jest sprzeczny z Konstytucją. Wszystkie stany będą więc musiały zmienić swoje prawo, tak by uznać takie związki za rodziny. Zwycięstwo pedalstwa jest tym większe, że nie ma mowy o jakichś tam bzdurach o dziedziczeniu, prawie do opieki, informacji w szpitalu itd… Homoseksualne stadło ma prawo być uznane za małżeństwo, bo ich związek tworzyć coś więcej niż dwie osoby: tworzy rodzinę, która jest „kamieniem węgielnym naszego porządku społecznego”. Bo uosabia najwyższe ideały miłości, wierności, oddania, poświęcenia. W tej sytuacji nie ma oczywiście mowy o jakiejkolwiek „dyskryminacji” - na przykład w kwestii adopcji.

Pod informacją na ten temat w polskiej gazecie pojawił się komentarz, nad którym warto się zadumać: Usa to największy roznosiciel patologii kulturalno obyczajowej na świecie.

Na pewno Amerykanie przodują w kultywowaniu przemocy. Patologie z tym związane stały się niepostrzeżenie jednym z głównych tematów ich filmów. Minęły czasy gdy przemoc pojawiała się przy okazji walki dobra ze złem (z reguły zwycięskiej). Teraz przemoc bywa tematem wiodącym, a reszta fabuły tylko pretekstem. Nikt normalny nie nakręciłby takiego filmu, jak na przykład „Kill Bill”. Amerykanie – jak każdy naród – są dumni ze swych osiągnięć. W czym według nich samych są najlepsi na świecie? Wśród odpowiedzi na to pytanie pojawia się między innymi uzbrojenie, pornografia i bycie „cool”.

Bogusław Jeznach przetłumaczył ważną analizę Rościsława Iszczenki, analityka strategicznego, przewodniczącego Centrum Analizy Systemowej i Prognoz, opublikowaną przez Klub Wałdajski 11 lutego 2015.

Tekst ten bardzo dobrze opisuje sytuację geopolityczną. Autor snuje przy tym prognozy bardzo groźne dla Europy (a więc i dla Polski).

Punktem wyjścia jest opis, który nie powinien budzić żadnych kontrowersji (to wręcz elementarz polityczny): Wojna to tylko pośredni etap, który oznacza niemożność osiągnięcia kompromisu. Jej celem jest stworzenie nowych warunków, w których kompromis będzie już możliwy, albo pokazanie, że nie jest on już potrzebny, bo jedna ze stron konfliktu przestanie istnieć. Kiedy przyjdzie czas na kompromis, kiedy skończą się walki i wojsko wróci do koszar, a generałowie zaczną pisać pamiętniki i gotowić się do kolejnej wojny, wtedy dopiero politycy i dyplomaci przy stole negocjacyjnym określają prawdziwy wynik konfrontacji. […] Aby zrozumieć jak, kiedy, i na jakich warunkach mogą się zakończyć działania zbrojne, musimy wiedzieć czego chcą politycy i jak postrzegają oni warunki powojennego kompromisu. Stanie się wtedy jasne, dlaczego działania wojskowe przerodziły się w wojnę domową o niskiej intensywności, przerywaną od czasu do czasu rozejmami, tak jak to ma miejsce nie tylko na Ukrainie, ale również w Syrii.

Sens współczesnych konfliktów staje się zrozumiały, jeśli ustalimy do czego dążą politycy mający siłę do inicjowania procesów i sterowania nimi. Dla Iszczenki znaczenie mają wyłącznie USA i Rosja: Nie interesują nas, rzecz oczywista, poglądy polityków z Kijowa, bo oni o niczym nie decydują. Faktu, że Ukraina jest zarządzana z zewnątrz już się nawet nie ukrywa. I nie jest ważne, czy ministrami są tam Estończycy, czy Gruzini, bo i tak są to Amerykanie. Byłoby także błędem interesować się tym jak widzą przyszłość przywódcy Donieckiej czy Ługańskiej Republiki Ludowej (DRL i ŁRL). Republiki te istnieją tylko przy rosyjskim poparciu i tylko dopóty, dopóki Rosja je popiera. Interes Rosji musi być tam chroniony nawet przed ich własnymi niezależnymi decyzjami i inicjatywami. Stawka jest tam za duża, aby pozwolić np. Zacharczence lub Płotnickiemu, lub komukolwiek innemu na samowolne i niezależne decyzje.

Kapitalizm i demokracja wydają się idealnie do siebie pasować. Demokratyczne społeczeństwa stanowią jednakowe dla wszystkich prawa, w obrębie których rozwijają się przedsiębiorstwa, współzawodniczące według jasnych reguł.

Przedsiębiorstwa nie mogą stanowić wprost swoich praw, a głos miliardera waży tyle samo, co głos nędzarza. Oczywiście poprzez lobbing, marketing i finansowanie partii politycznych, biznes ma wielki wpływ na politykę. Jednak po pierwsze nigdy to nie jest wpływ bezpośredni – zawsze wymagane jest przekonanie demokratycznej większości. Po drugie lobbing biznesu zazwyczaj musi być uzasadniony ekonomicznie (jeśli biznesmen lobbuje za jakimiś rozwiązaniami odległymi od gospodarki – robi to prywatnie). Po trzecie zaś wolna prasa czuwa, aby cały ten proces był transparentny.

Wszystkie kontrowersje związane z funkcjonowaniem biznesu w społeczeństwie można było ignorować akceptując odrębność lub neutralność aksjologiczną biznesu, albo odwołując się do fundamentalnych norm wspólnych dla całego społeczeństwa. To było stosunkowo łatwe, gdy akceptacja norm chrześcijańskich była w świecie zachodnim powszechna.

Co jednak zrobić w sytuacji, gdy finansowa i gospodarcza elita różni się w swych poglądach od (jeszcze) bogobojnego społeczeństwa? Czy ktoś zarabiający miliony dolarów miesięcznie nie powinien mieć dla tysięcy pracowników, których praca zależy od jego kaprysu, statusu równego Bogu?

To nie jest pytanie retoryczne, o czym boleśnie przekonały się ostatnio władze amerykańskiego stanu Indiana.

Historia ta jest związana z promowaniem „małżeństw homoseksualnych”. Na wielu drobnych przedsiębiorców padł strach w związku z agresywną promocją tej szopki, w której nie chcą oni uczestniczyć. Posypały się kary dla hotelarzy, którzy nie chcieli gejów traktować jak małżeństwa czy kwiaciarni, która nie chciała dostarczyć kwiatów na "gejowski ślub".

Amerykańska telewizja HBO zrealizowała film przy którym pracowało aż 160 prawników!!! Stacja spodziewa się bowiem lawiny pozwów „ze strony scjentologów, którzy znani są z wkraczania na sądowe ścieżki wojenne”. Film pod tytułem „Going Clear” demaskuje kulisy działania „kościoła scientologicznego”, do którego należą wielkie gwiazdy Hollywood. Ukazały się już demaskujące książki na ten temat. Jednak film ma obecnie znacznie większą siłę przekazu. Autorka jednej ze wspomnianych książek opowiada: Moc kościoła scjentologicznego bierze się przede wszystkim z kontroli, jaką Kościół ten sprawuje nad swoimi wyznawcami. Gdyby tylko zaryzykowali oni opuszczenie jego struktur, mogliby stracić nie tylko rodzinę i najbliższych przyjaciół, ale także szansę na wieczność, którą ta "religia" im obiecuje. Siłę tą wzmacnia dodatkowo fakt posiadania całkowitej, szczegółowej wiedzy o dosłownie każdym z wyznawców. Należy dodać, że formą kontroli jest także już sam fakt zainwestowania w Kościół i tworzącą go społeczność swojego czasu, swoich pieniędzy oraz swoich uczuć, emocji.

[…]

Trzeba mieć pieniądze, by móc zapłacić za rozmaite "usługi religijne", dlatego wielu ludzi decyduje się nawet na zastawienie własnego domu, byle zdobyć środki na ten cel, co nieraz doprowadza ich do poważnych kłopotów finansowych. A jaka jest rola celebrytów w tym Kościele? Cóż, oni są rekrutowani nie tyle dla pieniędzy, jakie posiadają, ale ze względu na wpływ, jaki mogą wywierać na rzesze ludzi.

Oni nie wyznają wiary w żadnego boga, oni uczą, że każdy może stać się swoim własnym wszechwiedzącym i wszechmogącym bogiem. Celem scjentologii ma być w istocie sprowadzenie człowieka do jego naturalnego stanu całkowitej wolności poprzez oczyszczenie ludzi "skażonych przez chwile cierpienia, jakich doświadczyli".

Widać w tych regułach wpływy hinduizmu. Rozwój kościoła scientologicznego jest też w pewnym sensie potwierdzeniem racji Jana Pawła II, który z dystansem odnosił się do religii wschodu. Mówił on (m.in. w biograficznej książce „Przekroczyć próg nadziei”), że chrześcijanie powinni duchowych wartości szukać w swojej tradycji. Charakterystyczna dla chrześcijaństwa bezpośrednia relacja człowieka z Bogiem stanowi zabezpieczenie przed manipulacjami. Jeśli w religii brakuje Boga, to sakrum (świętość) zostaje usytuowane gdzie indziej – najczęściej w samym człowieku. Niemiecki faszyzm pokazał do czego to może doprowadzić. Innym rozwiązaniem – charakterystycznym dla sekt – jest podporządkowanie jakiemuś guru. W kościele scientologicznym najwyraźniej mamy do czynienia z działaniami charakterystycznymi dla sekty. Po premierze filmu, ujawnono kilka pokazanych w nim ciekawostek:

Przegrana przez Argentynę potyczka z amerykańskimi terrorystami, to fragment wojny między między "pracą" a lichwą. Argentyna jest jednym z państw, które zbuntowały się przeciw lichwie: Kraj ten może się pochwalić dynamicznym i wieloaspektowym rozwojem trzeciego sektora. Szczególnie dobrze wyglądają inicjatywy dotyczące spółdzielczości i integracji społecznej. Dzięki temu wzrasta kapitał społeczny i tworzone są struktury, dzięki którym Argentyńczykom łatwiej jest przetrwać trudne chwile recesji. Do sukcesów Argentyny możemy zaliczyć odrodzenie się spółdzielczości, powstanie nowych przedsiębiorstw rodzinnych, kooperatyw i lokalnych bazarów oraz odbudowanie sieci sprawiedliwego handlu i wymiany bezgotówkowej.

Społeczeństwa ogarniętych kryzysem państw południa Europy także się buntują. W mediach nazywa się to wzrostem populizmu albo buntem wobec establishmentu. Albo najlepiej: wzrost populizmu przeciw establishmentowi – tak jak w Hiszpanii.

Premier Izraela wzywa europejskich Żydów do powrotu do IzraelaBojownicy Państwa Islamskiego ścięli głowy 21 egipskich chrześcijan, a film z egzekucji umieścili w internecie. Wielu przywódców wyraziło swe oburzenie, a Egipt w odwecie rozpoczął bombardowania terenów zajmowanych przez islamistów. Co roku tysiące chrześcijan ginie za wiarę – w wielu miejscach świata ma to charakter regularnych prześladowań.

W Kopenhadze z kolei zabito jednego żyda. Premier Benjamin Netanjahu wzywa swoich współwyznawców z Europy do powrotu do Izraela: Izrael to wasz dom, przygotowujemy się i wzywamy do wchłonięcia masowej imigracji z Europy.

Najwyraźniej jego zdaniem wspomniany mord nie świadczy o przeniesieniu wojny izraelsko – arabskiej do Europy, ale o odradzaniu się europejskiego antysemityzmu.

Może rzeczywiście Europa po holocauście powinna być bardziej wyczulona na przejawy nienawiści na tle religijnym. Dlaczego jednak miałoby to dotyczyć tylko judaizmu? Czy antysemityzm jest czymś bardziej odrażającym, niż nienawiść do chrześcijan?

Stanisław Lem stwierdził kiedyś, że gdyby nie internet, nie zdawałby sobie sprawy z tego, ilu idiotów jest na świecie. Dzisiaj w zalewie informacji ta prawda jakoś nam umyka z pola widzenia. Dlatego od czasu do czasu potrzebna jest jakaś konwencja – jak ta o „o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”, aby pozwolić głupocie świecić pełnym blaskiem. Taka myśl zapewne też przyświecała redakcji blogowiska „Salon24”, która promowała co głupsze teksty. Na przykład ten, w którym autor wyraża radość: Kościołowi utarto nosa. Nie jakieś tam „przeciwdziałanie” jest ważne, tylko to – że „nosa utarto” Kościołowi. Czyli pewnie co najmniej połowie społeczeństwa (choć autor tego idiotyzmu najwyraźniej utożsamia Kościół z eposkopatem). W innym tekście informację o tym, że w regionach, gdzie panuje tradycyjny model rodziny (Podkarpacie) problem przemocy jest najmniejszy została skwitowana następująco:

Wynikałoby z tego, że Polska powinna zainicjować konwencję o powtórnym zaangażowaniu kobiet przy garach, aby uniknęły bicia ich przez mężczyzn, złoszczonych ich zdrożnymi aspiracjami do równouprawnienia. Osoby zaś zależne tej samej płci co mężowie mają siedzieć cicho, bo jak dostaną w nos, to z własnej winy. I w ten sposób też będzie załatwiony problem płci kulturowej.

W trakcie debaty przeciwnicy Konwncji niejednokrotnie odnosili się do jej wad, które wylicza Joanna Banasiuk w "Naszym Dzienniku":

  1. Jest sprzeczna z polską Konstytucją (szersze uzasadnienie znajdziesz tutaj).

  2. Prawdziwym celem konwencji jest wprowadzenie ideologii „gender”. „Polska niejednokrotnie spełnia wyższe standardy w kwestii polityki antyprzemocowej niż przewiduje to unijna Konwencja. I są one skuteczne. Dowodem na to są wyniki badań Agencji Praw Podstawowych Unii Europejskiej, w świetle których wypadliśmy najlepiej na tle innych państw członkowskich UE – Polska jest tym krajem UE, w którym jest najniższy wskaźnik przemocy wobec kobiet. Nasze mechanizmy są dobre. Oczywiście możemy je ulepszać, ale do tego nie potrzebujemy ratyfikacji manifestu ideologicznego”.

  3. Konwencja ingeruje w procesy wychowawcze: nakazuje uwzględnianie informacji o niestereotypowych rolach genderowych na wszystkich etapach nauczania.

  4. Dokument stygmatyzując również naturalne role kobiece i męskie deprecjonuje naszą tradycję i kulturę.

  5. Konwencja przewiduje istnienie komitetu monitorującego, czyli organizacji która zapewne będzie przypisywał sobie prawo do wykładni traktatu – czyli kolejne pozakonstytucyjne źródło prawa.

  6. Wdrożenie do polskiego prawa rozwiązań konwencyjnych będzie skutkowało ponoszeniem istotnych zobowiązań finansowych przez Polskę, których beneficjentami nie będą obywatele RP.

Rząd francuski sfinansuje wydanie kolejnego numeru Charlie Hebdo w milionowym nakładzie. Ciekawe, czy pojawią się w nim kolejne „dowcipy” w stylu „Tak dla burki – ale noszonej w d....”. Miejmy nadzieję, że w ramach szerzenia „europejskich wartości” prenumerata tego czegoś nie będzie obowiązkowa (przynajmniej w Polsce). Nasza „premierzyca” zamiast zająć się problemem górnictwa, pojechała bronić „wolności słowa do Paryża”. Do górników wysłała „dyplomatę” na miarę naszych możliwości, który doprowadził do zerwania negocjacji z górnikami wyzywając ich od „pajaców”. Mniejsza o to, że cham – ale tłumaczenie się, że „wszystkim puszczają nerwy” to już kompletny brak profesjonalizmu.

Wróćmy jednak do Charlie Hebdo. Jarosław Warzecha porównał to pismo do sowieckiego „Krokodila” i twierdzi, że możnaby zamianić rysunki między tymi pismami (ze stratą dla artystycznej wartości „Krokodila”). Nie ma racji. Taki obrazek z sowieckiej propagandy na 100% nie mógłby się pojawić w „Charlie Hebdo”:

Za sam cytat grozi nam oskarżenie o antysemityzm. Tymczasem żydowski dziennikarz Richard Silverstein ozdabia swoje refleksje po paryskim zamachu taką ilustracją:

Śmiać się z muzułmanów - według „zachodu” - to jest „wolność słowa”. Śmiać się z żydów – to antysemityzm. Tymczasem zdaniem Silversteina kryterium jest inne: można atakować wyznawców, ale nie religię. A już szczególnie religijne symbole należy uszanować.

Atak na redakcję satyrycznego pisma w Paryżu został uznany za akt terroru. W tej sytuacji trudno uciec od pytań o sens tych zdarzeń.

Zazwyczaj wobec śmierci niewinnych ludzi (niewinnych przynajmniej w tym sensie, że ich śmierć nie ma związku z ich działaniem), jedyną akceptowalną reakcją jest wyrażenie żalu lub oburzenia wobec sprawców. Utarło się nawet powiedzenie: „ciszej nad tą trumną”. Na refleksję jest czas później - po pogrzebie. Jednak w dobie pędzących niusów, później następują inne wydarzenia, przykuwające powszechną uwagę. Jakiś polityk korzysta z wróżki, innemu przemówienia pisze obcy dyplomata, jeszcze inny wykorzystuje stanowisko do reklamowania ciuchów – kto ma w nawale takich „wiekopomnych zdarzeń” czas by myśleć o dniu wczorajszym..... :-(.

Korzystajmy więc z chwili powszechnego oburzenia....

1. Chyba nie warto zwracać uwagi na to, co mówią „gadające głowy” w telewizji. Nawet jeśli pojawi się między nimi człowiek autentyczny, to skonfundowany dziennikarz szybko odbierze mu głos. Anonimowość internetu (nieważne - na ile prawdziwa) ma w tym wypadku pewne zalety - pozwala poznać autentyczne reakcje osób, które coś skłoniło do napisania komentarza. Komentarze te można z grubsza podzielić na trzy grupy:

  • Wyrażenie oburzenia: na terrorystów, na islam, albo bardziej generalnie – na religijnych fanatyków.

  • Refleksje ludzi o prawicowych poglądach, w których prócz potępienia czynu pojawia się krytyka działalności „satyryków”.

  • Polemika z prawicą. A raczej jej brak, który jak zwykle zastępują epitety w rodzaju „PISdzielcy”, „PISmatołki” albo po prostu „PIS stulic mordy !” (na podstawie komentarzy pod artykułem w Dzienniku”).

BBC jest znane w świecie dziennikarskim z wysokich standardów. Obecne standardy BBC wyznacza pomysł, aby jako antidotum na „nadmierną radość świąteczną” wydać album o samobójstwie i perwersjach. Najbardziej szokujący jest utwór Gruffa Rhysa, lidera zespołu „Super Furry Animals”. W piosence, o próbie samobójczej, Rhys śpiewa: "Zawiozłem cię do szpitala. Cięcia były głębokie, zasnąłeś. To był 1987 rok, właśnie zdiagnozowano u ciebie depresję maniakalną. Powiedziałeś: Następnym razem zrobię to lepiej. Idź do diabła – rzekłem”.

Album został wydany przez Demon Music Group, należącą do spółki BBC Worldwide.

To bynajmniej nie jest pojedynczy wybryk, na który należałoby spuścić zasłonę milczenia. Wręcz przeciwnie. To słynny dziennikarz BBC Jimmy Savile przez lata dokonywał seksualnych ekscesów – w tym z udziałem dzieci. W BBC o tym wiedziano i tolerowano. Dziennikarskie śledztwo w tej sprawie zostało wyciszone. Dopiero po jego śmierci (w 2011 roku) rozpoczęto normalne dochodzenie. Nie ulega więc wątpliwości, że w BBC Worldwide można liczyć na atmosferę sprzyjającą „alternatywnemu Bożemu Narodzeniu”.

Rozgłośnia BBC stała się stacją propagandową, wzmacniając przekaz legendą o swoich „standardach”. Co z nich zostało można się przekonać śledząc relacje na temat "globcio” (na przykład katastroficzne prognozy), albo „konfliktu na Ukrainie”.

Niedawno Barack Obama chełpił się, że USA ma najlepszą armię na świecie i poradzą sobie z każdym problemem. Mówił między innymi, że jeśli gdzieś na świecie jest problem, to nikt nie dzwoni do Moskwy lub Pekinu, ale do Waszyngtonu. Jedno z drugim nie musi mieć jednak wiele wspólnego. Najgroźniejszym bokserem jest obecnie Władymir Kliczko. Ale jeśli ktoś chce spuścić manto swoim wrogom, to raczej poszuka jakiegoś osiłka lubiącego przywalić poza ringiem.

Także sprawność tej „najlepszej” armii budzi coraz więcej wątpliwości. Oto opis wydarzenia z wiosny tego roku na Morzu Czarnym: 10 kwietnia niszczyciel „Donald Cook” z pociskami manewrującymi „Tomahawk” wszedł na wody neutralne Morza Czarnego. Pojawienie się amerykańskich okrętów wojennych na tych wodach jest sprzeczne z Konwencją Montreux - o rodzaju i okresie pobytu na Morzu Czarnym okrętów wojskowych krajów, które nie mają dostępu do tego morza.

W odpowiedzi Rosja wysłała nieuzbrojonego Su-24 do oblotu amerykańskiego niszczyciela. Jednocześnie, jak twierdzą eksperci, był on wyposażony w najnowszy rosyjski kompleks walki radioelektronicznej. Według tej wersji „Aegis” już z daleka zauważył podejścia z powietrza, zabrzmiał alarm bojowy. Amerykańskie radary oszacowały kurs kolizji z celem. I nagle wszystkie ekrany zgasły, „Aegis” przestał działać, pociski nie mogły otrzymać informacji z nakierowaniem. A Su-24 w międzyczasie przeleciał nad pokładem niszczyciela, wykonał manewr chandelle i zasymulował atak rakietowy na cel. Potem zawrócił i powtórzył manewr. I tak 12 razy.

Fragment homilii ks. kard. Stanisława Dziwisza w Toruniu, na uroczystości 23-lecia Radia Maryja:

Zdaję sobie sprawę, że mój przyjazd i dzisiejsze wystąpienie w Radiu Maryja spotka się z krytyką niektórych środowisk. Podjąłem jednak tę decyzję, kierując się poczuciem odpowiedzialności za jedność Kościoła w Polsce. Nie ma bowiem Kościoła Pawła i Apollosa. Nie ma Kościoła łagiewnickiego i toruńskiego. Jest jeden Chrystusowy Kościół. Dlatego musimy stale wsłuchiwać się w słowa Apostoła zachęcającego nas, „abyśmy żyli w zgodzie i by nie było wśród nas rozłamów; abyśmy byli jednego ducha i jednej myśli” (por. 1 Kor 1, 10). […]

Ojcze Prowincjale, Ojcze Dyrektorze, drodzy Ojcowie Redemptoryści, dziękuję wam i waszym współpracownikom za dzieło, które ofiarnie prowadzicie od dwudziestu trzech lat. Należy się wam wdzięczność Kościoła i ludzi dobrej woli. Macie w ręku wielkie dobro.

 

„Kościół łagiewnicki” został „założony” w roku 2006 przez polityków PO ku radości antypolskiej gazety Michnika. Informowała ona: Bezprecedensowe spotkanie abp. Dziwisza z Platformą Obywatelską. Donald Tusk: - Dziś duża część Kościoła otwarcie popiera PiS. Jest to efekt politycznego terroru ojca Rydzyka. Jan Rokita: - Niech w Polsce wygra "katolicyzm łagiewnicki" zamiast "toruńskiego".

Francja od lat stanowi awangardę „nowoczesnej Europy”. Dlatego dla wszystkich jest dużym zaskoczeniem powodzenie książki Erica Zemmoura "Suicide Francais" (Samobójstwo Francji). Autor wini za upadek Francji gejów, feministki i imigrantów. Przy okazji usprawiedliwia kolaborcację z hitlerowcami. Postępowa Francja oburza się i występuje z „płomienną krytyką”. Postępowe gazety natychmiast poinformowały, że „62 proc. Francuzów ma na temat Zemmoura opinię negatywną”. Te 15 tysięcy książek dziennie muszą kupować członkowie prawicowego Frontu Narodowego (FN) ;-). Bo chyba nie imigranci?

Dodatkowym problemem jest dla postępowców to, że Zemmour sympatyzuje z komunistami. A jak wiadomo, to prawica jest zacofana, zaś „nowoczesność” jest socjalistyczna. Wymyślono więc, że nad różnicą poglądów przeważają wspólne „antypatie” i autor „Samobójstwa Francji” w ten sposób należy do „skrajnej prawicy”.

Problem upadku Francji nie jest nowy. O islamizacji Francji mówi się od lat. Kilka lat temu wiele kontrowersji wzbudził film opublikowany na Youtube, pokazujący demograficzne uwarunkowania islamizacji Europy (http://www.youtube.com/watch?v=6-3X5hIFXYU). Liczby wskazują na to, że Francja za trzydzieści parę lat będzie islamska.

Oburzenie było równie wielkie, jak w przypadku „Samobójstwa Francji”. Poważni ludzie argumentowali, że nikt poważny tego filmu nie powiela (ale i tak film ma ponad 15 mln odsłon). A w ogóle to rasizm, islamofobia i tak dalej.

Zwrócono także uwagę na to, że należy odróżnić muzułmanów, dla których to tylko jwestia pochodzenia od rzeczywistych wyznawców Proroka. Tych drugich jest we Francji zaledwie kilka procent. Problem w tym, że prawdziwych wyznawców Chrystusa jest jeszcze mniej. Jeśli religia ma odgrywać istotną rolę w państwie, to Francuzi mają prosty wybór: nawrócić się (formalnie zdecydowana większość to chrześcijanie), albo islamizować dalej. Może ten okropny Putin nie jest taki głupi, skoro dużo większy odsetek muzułmanów w Rosji (10%) nie stanowi żadnego problemu. W Rosji taki reportaż by nie powstał.

Lewacka partia idzie po władzę w Hiszpanii - alarmuje "Rzeczpospolita" (powtórzył to między innymi onet.pl).

Powstała 4 miesiące przed wyborami do Parlamentu Europejskiego partia Podemos zdobyła 8% głosów! W tych wyborach dwie główne partie polityczne straciły 30% poparcia, a ich łączne wyniki spadły z 81% w 2009 roku do 49% w roku 2014.

Ale w niektórych grupach wyborców wynik Podemos był szokujący. Na przykład 45% z grupy wiekowej 35-50 lat. Na dodatek najnowsze sondaże wróżą tej partii zwycięstwo w wyborach parlamentarnych.

Czy naprawdę jest się czego obawiać? Czy na populizmie i lewactwie można osiągnąć we współczesnej Europie taki sukces?

Lewicowy „Przegląd” widzi to inaczej. Podemos znaczy chcieć coś zmienić.

Podemos wyrośli na protestach ruchu Oburzonych z 2011 r. […] Demonstranci domagali się większej demokracji i poprawy sytuacji na rynku pracy, protestowali przeciwko upartyjnieniu państwa i wykluczeniu społecznemu. Przypominali Occupy Wall Street zza oceanu. Jednak w przeciwieństwie do Amerykanów potrafili się zorganizować w skuteczną (przynajmniej na razie) partię z potencjałem politycznym wykraczającym poza zwykły uliczny protest.
Na Podemos głosowali Hiszpanie zmęczeni nie tylko powszechnym bezrobociem, ale i gigantycznymi skandalami korupcyjnymi. Machlojki finansowe oraz niejasne związki między biznesem a władzą były bardzo powszechne zwłaszcza podczas budowlanej prosperity lat 90. […]

Podemos nie zamierzają rozbijać Unii Europejskiej – chcą ją uczynić bardziej przyjazną ludziom i demokratyczną, a mniej urzędniczą. – Jeśli obywatele nie angażują się w politykę, inni zrobią to za nich. Okradną cię z demokracji, praw i pieniędzy – przekonuje Iglesias. […]

 

Jeszcze w 2010 r. Hiszpania miała lepszy stosunek długu do PKB niż Niemcy. Trojka nie przyswoiła sobie argentyńskiej lekcji sprzed lat: jeśli ma się do czynienia z recesją, nie tnie się wydatków publicznych, bo to tylko tę recesję pogłębia. Neoliberalne lekarstwo okazało się trucizną.

Co Podemos proponują w zamian? M.in. działania na rzecz zniesienia tzw. rajów podatkowych, ustanowienie minimalnego dochodu, obniżenie wieku emerytalnego do 60. lat oraz politykę gospodarczą obliczoną na zwiększenie popytu i siły nabywczej obywateli.

 

No to o co chodzi? O lewactwo, czy polityczną kontynuację ruchu „Oburzonych” (w wersji hiszpańskiej był to ruch 15M)? A może nie ma jednego bez drugiego?

W mediach coraz śmielej promuje się Halloween. Bo to takie fajne i medialne i amerykańskie.... Jeśli już przekazuje się zastrzeżenia chrześcijan, to z odpowiednim zmiękczaczem w postaci księdza Lemańskiego, lub innego pieszczoszka mediów:

 

"Widziałem przy tej okazji ekscesy satanistyczne" – mówi nam o Halloween biskup Tadeusz Pieronek. A ksiądz Wojciech Lemański odpowiada: "Podczas imprez po pierwszych komuniach bywa, że goście się tak pochleją i pobiją, że trzeba wzywać karetkę. Ale nikt z tego powodu nie twierdzi, że przyjęcia po pierwszych komuniach są złe".

 

Na portalach katolickich jest raczej jednoznacznie. Obchody Halloween są zagrożeniem duchowym informuje pch24.pl. Z kolei fronda.pl publikuje odważne tezy prof. Simon Morabito: Trzeba koniecznie w przededniu Halloween przestrzegać dorosłych i dzieci przed „igraszkami z diabłem”, które (w najlepszym razie!) znieczulają na obecność osobowego zła, odbierając wiarę w realność jego istnienia. Zabawa ze złym duchem skończyć się może tragicznie. […] Nauka musi uznać dowody: szatan istnieje, jest żywy i jest pomiędzy nami, wyłapując nieustannie kolejne ofiary.

Ktoś taki jak Janusz Lewandowski w obozie przeciwnym, to prawdziwy skarb. Kiedy w powojennej Argentynie Juan Peron dostał dowody, że Amerykanom bardzo zależy, by przegrał wybory, stało się to jednym z głównych punktów jego zwycięskiej wyborczej kampanii. Kiedy Janusz Lewandowski twierdzi, że obcym mocarstwom bardzo zależy na porażce PiS, to jest to traktowane jako coś, co obciąża partię Kaczyńskiego!

 

Ten przykład pokazuje jak bardzo zostało nasze społeczeństwo zmanipulowane przez pseudoelity. Prawie codziennie jesteśmy atakowani przez te „elity” ich „mądrościami”, aż w końcu zaczynamy uznawać zasłyszane poglądy za normalne.

Innym przykładem może być rozmowa w PR1 z Romanem Kuźniarem, który odpowiadał na pytanie o wpływ słynnego wywiadu Sikorskiego dla Politico na polską dyplomację. Kuźniar orzekł mianowicie, że opowieści dotyczące propozycji rozbioru Ukrainy były bez znaczenia i tylko w Polsce niepotrzebnie je rozdmuchano. Tymczasem słowa Sikorskiego posłużyły jako pretekst do antyrosyjskiej propagandy w wielu zachodnich mediach. Od renomowanego (i cytowanego przez wiele mediów na całym świecie) The Economist („Donetsk for me, Lviv for you”), poprzez BBC („Split Ukraine”), Die Welt (”Niemoralna propozycja”), po amerykańskie portale biznesowe („Putin Offered ... Partition Ukraine”).

 

Jeśli się nad tym zastanowić, to wydaje się całkiem możliwe, że Sikorski celowo wprowadził opinię publiczną w błąd. Tylko po to, aby antyrosyjskie media miały pożywkę. Które z nich napiszą sprostowanie? Zareagowali też Rosjanie, pisząc o „skandalicznym oświadczeniu” i publikując kolejne kpiny z Sikorskiego (a on przecież nie jest osobą prywatną i reprezentuje Polskę).

To wszystko jednak jest dla R. Kuźniara bez znaczenia i w zasadzie nic się nie stało ....

 

Od rzadziej odwiedzających nasz kraj emigrantów można czasem usłyszeć, że Polska powiela najgłupsze wzorce „zachodu”, ale z pewnym opóźnieniem. Znajduje to zresztą potwierdzenie w ciągłych utyskiwaniach naszych „elit”, które chciałyby już i natychmiast. Czego konkretnie by chciały?

 

Na przykład tego, by nasze dzieci uczyły się w szkołach tak „postępowych” jak w Norwegii. Na początek uczymy się (na podstawie obrazka oczywiście) literki „e”. E – jak erekcja, e – jak ejakulacja i nie wiadomo po co e – jak elefant (słoń). Wskutek umieszczenia słonia w takim towarzystwie, musi on trąbą łapać nasienie. Artystka, która to namalowała jest bardzo uważana w Norwegii, choć jej „dzieła” wskazują na jakąś obsesję, którą powinno się leczyć.

 

„Kościół nie jest Kościołem postępowym czy niepostępowym. Kościół ma być Kościołem wiernym Ewangelii i Chrystusowi”. Te słowa arcybiskupa Wojciecha Polaka są chyba najlepszą odpowiedzią na próbę wykorzystania Synodu Biskupów dotyczącego rodziny, do „unowocześnienia Kościoła”. Zastosowane metody są bardzo podobne do tych, przy pomocy których media manipulują politykami. Liberalne media już przed Synodem spekulowały, że szykuje się bunt przeciw Papieżowi, albo jakiś liberalny przełom pod jego wodzą. W demokratycznym i otwartym społeczeństwie takie „fakty prasowe” są mało szkodliwe, gdyż brak akceptacji dla kłamstwa pozwala je izolować. W karmionych medialną papką społeczeństwach zachodu, kłamstwo nie wywołuje oburzenia i staje się elementem budowania fałszywego obrazu świata. Liberalne media (nazwane u nas mediami „mętnego nurtu”) pełnią rolę taką jak propaganda w totalitarnych systemach. Budowany przez nich fałszywy obraz świata służy przekonaniu ludzi, że muszą się przystosować do „nowej sytuacji”. W ten sposób niegdyś komuniści przekonali cześć kleru, że nowa rzeczywistość jest komunistyczna. Byli to tak zwani „księża patrioci”. Teraz media (w Polsce pod wodzą GW) przekonują, że mamy rzeczywistość liberalną i Kościół musi się unowocześnić. Ślady uległości znalazły się w dokumencie opublikowanym po pierwszym tygodniu obrad. Triumfalizm liberałów (Tomasz Lis ogłosił, że w Watykanie obradują nad gender) okazał się jednak przedwczesny.

Narastających na całym świecie konfliktów nie da się rozwiązać bez zrozumienia ich natury. W danych czasach wojny toczyły się o władzę, łupy, zdobycze terytorialne, czasem w obronie wyznawanych wartości. Druga połowa XX wieku to czas zanikania konfliktów. Ostatnią dużą wojną była wojna w Wietnamie. Później nawet jeśli dochodziło do interwencji zbrojnych, to tylko w ostateczności, gdy ogniska zła nie dało się izolować lub zniszczyć innymi metodami. Tak przynajmniej były przekonane demokratyczne społeczeństwa.

Wszystko zmieniło się w czasie kadencji G. Busha w USA. Ameryka przestała kojarzyć się z sukcesem i siłą zaczęła kojarzyć się z przemocą, torturami i agresją. Prewencyjną, naturalnie. Coraz częściej ludzie zamiast ze sobą rozmawiać, zaczęli do siebie strzelać.

Te zmiany nie są skutkiem polityki jednego człowieka, ani jednego państwa. Są one wynikiem kryzysu demokracji. Kiedy społeczeństwa przestały akceptować agresywną politykę, politycy musieli w coraz większym stopniu posługiwać się kłamstwem. Regularnie też wywołuje się spory wokół kwestii obyczajowych, aby na nich skupić energię i zaangażowanie ludzi. Dodatkową trudność stanowi naturalne w tej sytuacji uaktywnienie się wszelkiego rodzaju intelektualnych kreatur, którym zdaje się, że mają coś do powiedzenia. Mało tego – to oni zaczynają dominować w życiu społecznym. Czasami nawet zupełnie inteligentni ludzie robią z siebie idiotów – byle zaistnieć (vide Palikot). Najważniejsza linia frontu nie przebiega między bogatymi i biednymi, muzułmanami i chrześcijanami, Arabami i Żydami, Rosją i „zachodem”. Przebiega ona między ludźmi mądrymi i głupimi (których pełno w każdej z wymienionych grup). Jeśli zwycięży mądrość, będzie można rozwiązać inne problemy w drodze dialogu i współpracy. Jeśli wygra głupota – ludziom rozsądnym pozostanie czekać na rezultat (który z pewnością będzie tragiczny). Przykładem takiego starcia człowieka rozsądnego z głupim jest wczorajsza dyskusja w Polsacie między księdzem Dariuszem Oko a jakimś aktorem (http://www.youtube.com/watch?v=GCt5VWPT4f4). Ksiądz Oko przytaczając przykład tekstu Nergala „Chrześcijanie dla lwów” mówił o tym, że nienawiść wobec chrześcijan jest tolerowana (przecież to tak jakby śpiewać „żydzi do gazu”). Z potoku idiotyzmów rodem z GW przytaczanych przez jego oponenta można by na przykład wywnioskować, że wyprawy krzyżowe pochłonęły tyle ofiar, że teraz dla równego rachunku musimy swoje odcierpieć.

Każde wybory to „święto demokracji”. Liberalne media ubolewają, że przedświąteczną atmosferę w Brazylii popsuł jeden z kandydatów na prezydenta - homofob Levy Fidelix. Ten konserwatywny polityk stwierdził mianowicie, że homoseksualiści "potrzebują psychologa" i najlepiej byłoby, żeby się trzymali z daleka od reszty społeczeństwa. Jakby tego było mało, powiedział on, że układ wydalania nie służy do rozrodu, a gdyby homoseksualizm się upowszechnił, skutkiem byłyby problemy demograficzne. Przyjmując promowaną przez zboczeńców definicję tolerancji, grzech nietolerancji jest oczywisty. Czemu jednak to ma być okropne złe dla demokracji? Jeśli społeczeństwo w demokratyczny sposób zażyczy sobie, aby homoseksualiści przestali obnosić się publicznie ze swoimi zboczeniami, to co?

Z pozoru istnieje zasadnicza sprzeczność między seksualizowaniem dzieci i młodzieży (w ramach tak zwanej edukacji seksualnej), a nagonkami na pedofilów. Aby zrozumieć sens tych działań, na początek należy zauważyć, że media interesują się głównie tropieniem pedofilii wśród osób duchownych. Na przykład brytyjskie media w ostatnich latach tropiły nadużycia ludzi związanych z kościołem nawet sprzed 50 lat. Publikacje te ukazują się m.in. w BBC – tej samej stacji, której słynny dziennikarz Jimmy Savile przez lata dokonywał seksualnych ekscesów – w tym z udziałem dzieci. W BBC o tym wiedziano i tolerowano. Dziennikarskie śledztwo w tej sprawie zostało wyciszone. Dopiero po jego śmierci (w 2011 roku) rozpoczęto normalne dochodzenie. Jeszcze większe przerażenie budzi tragedia miasteczka Rotherham, którą przez lata ignorowały zarówno media jak i władze.

 

Można by przyjąć pozytywną interpretację tej historii: oto kończy się rozpustny wiek hipisów i potępienie dla pedofilii staje się bezwarunkowe. Trudno zaprzeczyć, że „zero tolerancji dla chronienia pedofilow” to dobra wiadomość.

Czy zatem obawy rodziców, że wczesna edukacja seksualna jest przygotowywaniem dzieci do pedofilii są nieuzasadnione? Może chodzi wyłącznie o przekazanie wiedzy, albo nawet ostrzeżenie?

Szkoła nie działa w próżni. Współczesny klimat intelektualny oddaje dobrze „omyłkowe” zakwalifikowanie pedofilii przez psychologów jako orientacji seksualnej (ta sama organizacja identycznie potraktowała homoseksualizm).

 Wedle potocznej wiedzy mistrzem propagandy był hitlerowiec Goebels. Może i w Niemczech miał on jakieś osiągnięcia. Ale w Polsce to raczej został zapamiętany jako postać jednoznacznie negatywna. Obrzydliwa wręcz. No to co z niego za mistrz? Dobra propaganda polega na tworzeniu atmosfery w której pożądane kłamstwo wylęga się samo – przy współudziale szerokich mas ochotników. Ludziom łatwiej jest uwierzyć w kłamstwo, gdy pochodzi od ludzi im w jakiś sposób bliskich. Stąd taka efektywność propagandy budowanej wokół wspólnych wartości. Gdyby Goebels skupił się na wspólnym dla nas antykomunizmie, to nie wykluczone, że Hitler byłby dla polaków co najwyżej „kontrowersyjny” - jak zbrodniarze komunistyczni (z Jaruzelskim na czele).

Uniwersalnym chwytem propagandowym jest w Europie odwołanie do „europejskich wartości”, które dają nam poczucie wyższości. Deprecjonując przeciwnika od razu zyskujemy nad nim przewagę. Dlatego nie mówi się o Ukraińcach w Donbasie „separatyści”, tylko „terroryści”. Separatyzm nie jest sprzeczny z europejskimi wartościami, a terroryzm tak.

Aby nabrać dystansu, warto poczytać na temat propagandy z okresu I wojny światowej:

Drukowano relacje „naocznych świadków”, którzy przysięgali, że spotkali w Anglii żołnierzy rosyjskich! Pisano o pielęgniarkach w Belgii, którym żołnierze niemieccy obcięli piersi, o belgijskich dzieciach, którym obcinali ręce ( jedna z gazet zamieściła nawet rysunek żołnierza niemieckiego jedzącego obcięte dzieciom ręce!), o kanadyjskim żołnierzu przybitym do ściany bagnetami – innym razem był to żołnierz przybity do krzyża w miejsce zdjętej figury Chrystusa. Prasa opublikowała list wysłany z niewoli przez brytyjskiego żołnierza, któremu Niemcy obcięli język (ten sam motyw pojawił się później w prasie niemieckiej z tym, że oczywiście język obcięto żołnierzowi niemieckiemu). Pisano również, że Niemcy zarażają jeńców bakteriami gruźlicy.

W tej publikacji mało miejsca poświęcono roli propagandy w wywołaniu I wojny światowej. W tym czasie bowiem szczególnie aktywna była propaganda francuska. Obecnie w Polsce elity starają się zbudować podobną atmosferę, jak we Francji w przededniu I Wojny Światowej.

Wielu ludzi wierzy w to, że rozwój osobowy ludzi ma swój wymiar społeczny. Dzięki temu rozwija się cała ludzkość – dążąc ku zjednoczeniu w prawdzie. Najgłośniejszym filozofem głoszącym takie poglądy był Pierre Teilhard de Chardin (na zdjęciu).

Tych przekonań nie zachwiały nawet okrucieństwa Drugiej Wojny Światowej. Ludzi przerażała skala jej nieszczęść. Jednak nawet przez oprawców zadawane okrucieństwa nie były postrzegane jako realizacja prawa zwycięzcy, ale historyczna konieczność. Wydawało się, że rozwój komunikacji i możliwość rozstrzygania sporów w oparciu o podzielane przez wszystkich wartości, wyeliminują podstawy konfliktów wojennych. Międzynarodowe porozumienia zdawały się tworzyć odpowiedni dla tego celu system wartości.

Odcięcie głowy amerykańskiemu dziennikarzowi przez islamskich fanatyków burzy jednak ten sielski obraz świata. Czy jest on jedynie naiwnym marzeniem ludzi zachodu? Egzekucji Amerykanina dokonał prawdopodobnie człowiek, który wcześniej mieszkał w Londynie i miał możliwość obserwować z bliska świat europejskich wartości. Jego czyn jest szokującym sposobem wyrażenia dezaprobaty wobec tego świata.

Jak „zachód” powinien zareagować na ten akt terroru?

Wzburzony „przywódca wolnego świata” Barack Obama porównał organizację ISIS (w ramach której działa zabójca) do "raka", którego rozprzestrzenianiu należy przeciwdziałać. Według Amerykanów ta organizacja musi zostać zmiażdżona, bo nie ma dla niej miejsca w XXI wieku.

Jednak to wymagałoby kosztownej i długotrwałej wojny. ISIS to nie są dzikie hordy. Zajęli dużą część Iraku i czerpią olbrzymie (szacowane na kilkadziesiąt milionów dolarów miesięcznie) zyski z eksploatacji tego kraju. Zyski, które nie są przeznaczane na rozwój, tylko na finansowanie „świętej wojny”. Bez interwencji lądowej i ponownej okupacji Iraku tego nie da się powstrzymać. Lotnictwo USA jest bardzo skuteczną bronią, przeciw której ISIS nie ma żadnej obrony. Jednak przy pomocy nalotów tego wroga zmiażdżyć się nie da. Zaś rozważając lądową interwencję musimy zmierzyć się z krytyką wcześniejszych interwencji. Z kryzysem przywództwa USA i narastającym izolacjonizmem. Czy w sytuacji narastających problemów wewnętrznych (które wychodzą na wierzch w Ferguson) Amerykanów stać na kolejną kosztowną wojnę? Natomiast poza Amerykanami nie widać nikogo, kto miałby możliwości i chęci zmierzenia się z tym problemem.

 

 Nikt już nie patrzy więcej na USA jako na przykład – wszyscy patrzą na Chiny. Tak twierdzi Aldo Musacchio, autor książki „Reinventing State Capitalism”. Ten profesor w Harvard Business School w Bostonie nie do końca ma rację. Polacy nadal są wpatrzeni w Amerykę i gotowi umierać za „amerykański sen” - nawet jeśli sami Amerykanie będą już śnić o czym innym.

Dlatego ze spokojem i aprobatą przyjmujemy wojnę na embarga – choć to Polska ucierpi na tym najbardziej. Jacek Sariusz-Wolski, którego Polacy zrobili europosłem twierdzi, że Rosjanie nakładając na nas sankcje wykonali strzał we własną stopę. Przecież 46 proc. żywności na rynku rosyjskim pochodzi z importu! To rzekłbym, autosankcje. Zacznie brakować żywności, pojawi się następnie limitowanie żywności, kartki na jedzenie, zwiększy się inflacja. I możemy się spodziewać, jakie to skutki społeczne wywoła.

Telewizje pokazała wielkie kolejki w Moskwie. Nie – nie po żywność. Rosjanie nie stali po polskie owoce, których niedługo nie uświadczysz w całej Rosji. Stali po koszulki z wizerunkiem Władimira Putina.

Ksiądz Adam Boniecki zapewne przejdzie do historii jako ten, który przekształcił katolicki Tygodnik Powszechny w czasopismo de facto antykościelne. Dla katolika historia zbawienia, w której uczestniczymy, to historia walki dobra ze złem. Słów Jana Pawła II: nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj nie można rozumieć jako zachętę do kolaboracji. Do zacierania granicy między dobrem i złem. A tak właśnie można najkrócej scharakteryzować działalność „Tygodnika Powszechnego”. To oczywiście wielu osobom się nie podoba (nie podobało się też Papieżowi Polakowi – który nawet napisał do Tygodnika list w tej sprawie).

[Na zdjęciu ksiądz Boniecki i Katarzyna Kolenda-Zaleska podpisują książki źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Katarzyna_Kolenda-Zaleska]

Wszystkie konflikty w historii były napędzane przez trzy czynniki: żądza władzy, zdobycze (pieniądze) i ideologia. Można się spierać o to, czy wszystkie trzy czynniki występują w każdym konflikcie (bez wątpienia czasem jeden z nich dominował do tego stopnia, że pozostałe były pomijalne). Ważniejsze jest jednak to, że wydzielenie tych czynników ułatwia zrozumienie przyczyn i przebiegu konfliktów.

Po II Wojnie Światowej w Europie zanikały konflikty zbrojne. Demokracja i rozwój mediów sprawiły, że zbrojna walka o władzę stała się przeżytkiem. Idee socjalizmu i państwa dobrobytu sprawiły, że na gruncie ekonomicznym główna oś sporu przebiega między państwem i obywatelem (a nie – jak drzewiej bywało - między właścicielami dóbr). Dodatkowo dla tych o nieogarnionej żądzy posiadania jest system finansowy, który daje możliwości grabieży o wiele większe, niż potęga militarna. Także ideologie wydawały się być w odwrocie. Co prawda podzielony na dwa wrogie obozy świat uprawiał rytualne poniżanie przeciwnika, ale głębokie przekonanie ideologów o słuszności wyznawanych idei skłaniało ich do poglądu, że „lepszy” system zwycięży bez atakowania wroga.

Po upadku ZSRR zabrakło sensownej refleksji, a może i dobrej woli. Zamiast wysiłku w celu wykorzystania historycznej szansy, mieliśmy triumfalizm liberalizmu i rozkwit bezgranicznej chciwości. Reakcja przegranych była łatwa do przewidzenia: nastąpiła eskalacja konfliktów ideologicznych. Islamski radykalizm z jednej strony, a lewactwo z drugiej mają podobne cele: zniszczyć podstawy systemu wartości wroga. Została zaatakowana cywilizacja judeo-chrześcijańska.

Jednym z najważniejszych wskazań Jana Pawła II brzmiało: nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj. Czyli mamy patrzeć na rzeczywistość z perspektywy personalistycznej (osobowej) i skupiać się na budowaniu, a nie niszczeniu. Kierując się zasadami etyki minimalizujemy skutki ewentualnych błędów, wynikających z braku wiedzy lub mylnej oceny faktów. Sprzeniewierzenie się temu nauczaniu czyni nas bezbronnymi wobec agresji. W Polsce współpraca Kościoła z „naszą” (jak się wydawało) władzą przerodziła się w kolaborację. „Mesjanizm” Busha i knowania jego następców wzmocniły w krajach arabskich wizerunek USA jako szatana. Zło rodzi zło, a nienawiść – nienawiść. Wydarzenia w Syrii, Iraku i Izraelu są skutkami tego procesu.Świat „zachodu”, który milczał wobec amerykańskich zbrodni na Bałkanach – nie miał też wiele do powiedzenia po aneksji Krymu. Traktowanie tragedii zabójstwa trzech chłopców jest dużo lepszym pretekstem do wojny, niż mityczna „broń chemiczna” w Iraku. (Nawet przedstawiciele izraelskiej armii nie kryją, że to pretekst - jeden z wysokich oficerów stweierził niedawno, że Izreael nie potrzebuje żadnych dowodów winy Hamasu, aby zabijać swych wrogów).

 

Ewolucja tego potworka, jakim jest współczesne państwo polskie przebiega w odwrotną stronę, niż jego poprzedniego wcielenia - PRL. Komuniści zaczęli od bezczelnych łgarstw i niszczenia wrogów ideologicznych, a z czasem - gdy ideologiczny terror zaczął przynosić efekty, przestał być niezbędny i państwo nieco się cywilizowało. W III RP odwrotnie - do objęcia rządów przez PO zachowywano pozory. Teraz coraz częściej są one odrzucane i pozostaje brutalna siła, kłamstwa i niszczenie wrogów ideologicznych.

 

Przypadek profesora Chazana jest tego najlepszym dowodem. Oto przebieg zdarzeń ustalony, na podstawie opublikowanego przez stołeczny Ratusz dokumentu pokontrolnego: