Piotr Kowalczuk recenzuje publikację pisma włoskiej lewicy, poświęconego Polsce. Sam tytuł mówi wiele: „Polska według postępowców”. Dziennikarz dziwi się, że „pismo o intelektualno-naukowych ambicjach zadowoliło się dość jednostronną narracją ludzi o identycznych poglądach, nie próbując nawet zrozumieć i wyłożyć racji tych, którzy myślą inaczej”. Najbardziej smutne jest jednak to, że nikogo już nie dziwi plucie „elyty” na własny kraj w obcych mediach.

Publikacja bardzo ważna, bo pokazuje, że „postępowcy” de facto traktują prawicę w kategoriach: albo my albo oni. Oby ta wojna na śmierć i życie nie przeniosła się ze świata słów w świat realny :-( (chociaż po takiej lekturze nóż się sam w kabzie otwiera).

Według Eurostatu zaledwie 299 tys. osób, czyli 1,9 proc. pracowników w Polsce jest zatrudnionych w tzw. branżach wiedzowych (działalności badawczo-rozwojowej, farmacji, programowaniu i telekomunikacji). To jeden z najgorszych wyników w UE. Forbes cytuje kontrowersyjną opinię – głównego ekonomisty BGK Tomasza Kaczora: Z każdym rokiem będzie ciężej odrabiać stratę do bogatszych, bo dochodzimy do momentu, gdy do ścigania Zachodu nie wystarczy już tylko kopiowanie jego rozwiązań. Aby niwelować zapóźnienie, musimy sami kreować innowacje.

Nawet gdyby co drugi dzień pojawiał się w Polsce innowacyjny produkt, to nic nie da bez polskiego przemysłu zdolnego inicjować i absorbować innowacje. Statystyki zatrudnienia można poprawić w miarę szybko. Obserwowany rozwój w Polsce oddziałów dużych koncernów wpłynie na zmiany w edukacji. Jednak to równie wielka szansa jak zagrożenie. Na pprzykład nieuchronny wzrost wynagrodzeń inżynierów zmieni sytuację małych firm informatycznych, którzy mogą mieć problem z przeniesieniem zwiększonych kosztów na klientów.

Sąd najwyższy zdecydował, że prof. Ryszard Legutko musi przeprosić rozwydrzonych gówniarzy za nazwanie ich rozwydrzonymi gówniarzami.

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji alarmuje, że już w przyszłym roku nie wystarczy pieniędzy na funkcjonowanie mediów publicznych. Załamaniu systemu ich finansowania towarzyszy spadek przychodów z reklam.
 Zarówno KRRiT, jak i szefowie publicznych mediów niecierpliwie czekają na projekt ustawy o opłacie audiowizualnej. Po jej wprowadzeniu za radio i telewizję płaciłby każdy bez względu na to, czy posiada odbiornik, czy nie.


Grupa ITI (TVN) od kilku lat jest na równi pochyłej.

Spada sprzedaż jawnie propagandowych tygodników - zarówno prawicowych jak lewicowych. Jeszcze gorzej jest z dziennikami. Zarówno Rzeczpospolita jak i Gazeta Wyborcza notują spadki większe, niż wynikałoby to z trendu odchodzenia od tradycyjnych mediów.

TVP2 pokazała austriacki film na temat Węgier. Film zrobiony w stylu propagandy komunistycznej. Orbana oskarża się o wszystko. Na przykład jedna z tez głosi, że jego poparcie jest wynikiem zmanipulowania umysłów, takiego jakiego doznali Węgrzy po 1956 roku.

Zarzuca mu się podnoszenie podatków, ale ani słowem nie wspominają autorzy filmu, w jak tragicznej sytuacji była gospodarka Węgier. Nawet to, że jest kibicem piłkarskim stało się zarzutem.

Tak jak w propagandzie komunistycznej, pewne przerysowania ośmieszają autorów i raczej działają na korzyść Orbana. Na przykład jego stanowcza odpowiedź na wrzaski niemieckich lewaków, po których dobitnie powiedział, że nie życzy sobie krytyki Węgier przez Niemców, czy kogokolwiek innego.

Niektórzy komentatorzy zastanawiają się dlaczego Austriacy nakręcili ten film. Może dlatego, by nie był niemiecki?

W Polsce ma się Orbanowi za złe, że dogaduje się z Rosją (na temat rozwoju energetyki jądrowej). Obiektywny obserwator nie odmówi jednak premierowi Węgier tego, że ma na myśli dobro Węgrów.