Tegoroczny Dzień Niepodległości był w Polsce wyjątkowy. Zawdzięczamy to przede wszystkim Angeli Merkel. To dzięki forsowanej przez nią polityce imigracyjnej młodzi ludzie poczuli co oznacza suwerenność. Zrozumieli, że ich masowe wyjście na ulicę ma swoją siłę oddziaływania. Doroczny Marsz Niepodległości bez wątpienia swą siłą oddziaływania przyćmił wszystkie inne wydarzenia związane ze świętem 11 listopada. Marsz odbył się pod hasłem „Polska dla Polaków. Polacy dla Polski”. Dla TVN był to „marsz nacjonalistów”, a dla GWna i jego „czytelników” oczywiście marsz „ksenofobiczny”. Rzeczpospolita zwraca uwagę na hasła odwołujące się do polskiego katolicyzmu: „Nie islamska, nie laicka, tylko Polska katolicka”. Prawdziwy i dominujący wydźwięk tegorocznego Dnia Niepodległości ujmuje hasło, na które zwrócił uwagę w swej relacji jeden z „kiboli”: Bądź dumny! Jesteś Polakiem!

Przykazanie miłości bliźniego obowiązuje chrześcijan także w polityce – krajowej i zagranicznej. Oczywiście dotyczy też problemu zbrojeń i prowadzenia wojen. Czy chrześcijanin może prowadzić wojnę?

Czy wolno zabijać w obronie Ojczyzny?

Problem wbrew pozorom nie jest prosty i samo przywołanie koncepcji wojen sprawiedliwych nie wystarczy, by go zrozumieć. Koncepcja wojen sprawiedliwych opiera się na prawie do obrony, którą Jan Paweł II objaśnia następująco (encyklika Evangelium Viate): nikt zatem nie może wyrzec się prawa do obrony własnej tylko dlatego, że nie dość miłuje życie lub samego siebie. Jednocześnie to prawo obrony nie ma charakteru absolutnego; człowiek może na mocy „heroicznej miłości” zrezygnować z niego.

Można więc kochać bliźniego i go zabić. Od żołnierzy wręcz oczekujemy gotowości do takich działań. Właśnie przykład służby wojskowej Jan Paweł II przywołał we wstępie do swojej książki o miłości zatytułowanej „Miłość i odpowiedzialność”. Nie ma miłości chrześcijańskiej bez odpowiedzialności za kochane osoby.

Wszyscy którzy pamiętają poprzednie rządy PiS – wiedzą, że właśnie wtedy narodziło się zjawisko korupcji politycznej. Jednak niektórym jeszcze się wydaje, że nie dotyczyło to prawdziwej korupcji (a jedynie wydumanej przez media nazwy dla zwyczajnych targów politycznych). Myślą oni, że siepacze PiS wpadali do mieszkań o 6-tej rano aby ścigać łapówkarzy, a nie po to, by wymuszać haracze na rzecz władzy. Jednak badania renomowanych instytucji (które przypomniał ostatnio pewien zawzięty wróg pisiorów) są jednoznaczne. Bank Światowy wykazał, że to właśnie w okresie rządów PiS nastąpił niekorzystny spadek wskaźnika kontroli korupcji (źródło: http://info.worldbank.org).

Mamy nowy rząd. Na podstawie jego składu można przewidywać przyszłe działania. Rząd Premier Szydło wprowadzi dość szybko zakaz odbierania dzieci rodzicom z powodu biedy. W zasadzie ta jedna sprawa wystarczy, by cieszyć się z odejścia obecnie rządzących barbarzyńców. Bardzo prawdopodobne jest też to, że zrealizuje swój plan wypłacania 500 PLN na drugie i następne dziecko w rodzinie. Nie będzie też dalszej wyprzedaży Polski (Lasy Państwowe uratowane). Kilku fachowców w rządzie (Radziwiłł, Streżyńska, Morawiecki) dają gwarancję sprawnego administrowania i przynajmniej częściowego rozbrojenia mediów i komediantów zwanych artystami (choć całkowitego odcięcia ich od państwowej kasy nie ma się co spodziewać).

I to w zasadzie chyba wszystkie bardzo dobre wieści.

Powinniśmy dopiąć wszelkich starań dla poprawy warunków życia ludzi w krajach Afryki Północnej. Tworzyć specjalne projekty inwestycyjne dla przedsiębiorców i otworzyć rynek UE dla produktów z Afryki. Ludzie, którzy będą czuli się potrzebni w ojczystym kraju i będą widzieli tam dla siebie szanse, są najlepszym panaceum na falę wyjazdów. Niemcy stoją przed poważnym wyzwaniem, ale nie przerasta ono ich sił.

Taką mniej więcej odpowiedź uzyskali Włosi, gdy w roku 2011 prosili o pomoc w sytuacji napływu uchodźców (oczywiście była wówczas mowa o Włoszech, a nie o Niemczech). Wtedy była to wypowiedź światłych polityków, zatroskanych o przyszłość Europy. Dziś analogiczna wypowiedź to świadectwo ksenofobii i braku solidarności. Jest oczywiście kilka zasadniczych różnic między sytuacją z roku 2011 a obecną. Najważniejsza polega na tym, że Włochy pokornie prosiły o pomoc, a Niemcy próbują siłą i szantażem przerzucić skutki swoich decyzji (i zaniedbań) na innych. Dlatego rację ma słowacki minister spraw zagranicznych, mówiąc, że niemiecki sukces w tej sprawie oznacza koniec Europy.

Tymczasem w Polsce od kilku dni trwa spór o to, kto ma pojechać na Maltę na nieformalny szczyt w sprawie uchodźców. Przy okazji otrzymaliśmy kolejny dowód na to, że gdyby w dnie odkopać pół metra mułu, to dotarlibyśmy do miejsca, w którym tkwią media głównego nurtu. Na przykład gazeta Fakt (i nie tylko ona) zarzuca Kancelarii Prezydenta, że data szczytu (12) „jest znana od dawna wszystkim, którzy traktują politykę serio”. No bo przecież w internecie można było znaleźć tą informację już 3 listopada. W każdej instytucji istnieją procedury zawiadamiania o tego typu wydarzeniach (w tym wypadku przez MSZ). Oczekiwanie, że urzędnicy będą śledzić internet – czy aby ich coś nie ominie jest tak głupie, że chyba tylko polskie pismaki są w stanie to wymyślić. Rzadko też podaje się informację, że unijne szczytowanie ma trwać dłużej. Zostało przez Tuska zaplanowane już wcześniej i miało się zakończyć 11 listopada (przedłużenie na 12-go pojawiło się w ostatniej chwili). No bo Tusk może nie wiedzieć, że akurat wtedy w Polsce mamy narodowe święto ;-).

Dzięki temu sporowi nikt nie ma czasu ani ochoty zastanawiać się nad problemem „uchodźców” - choć twarde stanowisko Polski w tej sprawie w oczywisty sposób wzmocniłoby front opory przeciwko dyktatowi Niemiec i mogłoby doprowadzić do poważnych perturbacji politycznych.