Według Reuters'a Unia Europejska planuje pod pretekstem walki z metodami finansowania terroru rozprawić się z pozabankowymi płatnościami. Mają zostać zlikwidowane anonimowe płatności przy pomocy kart pre-paid i walut wirtualnych. Przede wszystkim chodzi tu o bitcoina. Czy to jest rzeczywiście próba rozwiązania problemu, czy też wygodny pretekst do rozprawienia się z konkurencją dla bankierów?

Czy pełna kontrola banków nad przepływami pieniędzy cokolwiek zmieni w kwestii finansowania terroryzmu? Nie ma żadnego problemu z założeniem "anonimowego" konta bankowego. Wśród bezdomnych nie brak zdesperowanych ludzi gotowych podpisać umowę bankową za kilkadziesiąt złotych.

W Chinach zlikwidowano właśnie olbrzymi „podziemny bank”, którego nielegalne transfery wynosiły 64 miliardy dolarów. One oczywiście nie mogłyby mieć miejsca, gdyby nie współpraca międzynarodowych banków (jak zwykle w takich przypadkach pada nazwa HSBC). Możliwość finansowania Państwa Islamskiego bez korzystania z oficjalnego systemu bankowego jest w ogóle mało realna. Wartość wszystkich bitcoinów będących w obrocie nie sięga nawet 5mld USD (zob. https://bitcoincharts.com/bitcoin/). Tymczasem Państwo Islamskie tylko z ropy naftowej ma pół miliarda zysku rocznie. Wśród dochodów jakie uzyskują islamiści, zwraca uwagę sprzedaż niewolnic do burdeli w Europie Zachodniej. Powolny wzrost dobrobytu i świadomości zagrożenia w Europie Wschodniej, sprawiają że z całą pewnością w niemieckich burdelach jest popyt. Może więc nasi sąsiedzi zza Odry pokazaliby solidarność do której nawołują i ukrócili tak na początek niewolnictwo we własnym państwie? Potem jako wyjątkowo wpływowe państwo mogliby spróbować coś zrobić z bankierami, bez których współpracy Państwo Islamskie nie mogłoby funkcjonować. Na dobry początek mogliby też zrobić coś z tą lewacką świnią Schulzem. Póki on występuje jako rzecznik interesów Niemiec, opowieści o sprawiedliwości i solidarności w kwestii „uchodźców” mogą nad Wisłą wywołać jedynie irytację.

 

Donald Trump, który ma największe szanse na zwycięstwo w prawyborach z ramienia republikanów w USA, po atakach terrorystycznych w Paryżu opowiedział się za zbudowaniem bazy danych pozwalającej rejestrować i śledzić miejsce pobytu wszystkich amerykańskich muzułmanów. Opowiedział się także za tym, aby uzależnić traktowanie uchodźców z Syrii od wyznawanej religii. Amerykańscy muzułmanie są oburzeni tymi aktami „islamofobii” i propozycjami ograniczania swobód obywatelskich.

1. W Europie takie rejestrowanie wybranych grup ludzi przywodzi na myśl czasy wojny i antysemicką politykę Niemiec. Jednak w USA nie robi problemów z tym, że analogicznie rejestruje się i śledzi pedofilów. Czy jednak zrównanie wyznawców islamu z potencjalnymi terrorystami nie spowoduje z jednej strony radykalizacji postaw, a z drugiej groźby pogromów? W USA żyje kilka milionów muzułmanów (około 2 mln praktykujących). Jest to więc z jednej strony problem bardzo poważny, a z drugiej nie stanowią oni siły politycznej zdolnej przesądzić o wynikach wyborów.

2. Polska ma doświadczenia z podobną sytuacją, gdy trwały walki z terrorystami (jakby ich dzisiaj nazwano) z UPA. Ich koniec nastąpił, gdy w ramach akcji Wisła przesiedlono większość ludności narodowości ukraińskiej. To oczywiście było dużo bardziej dolegliwą szykaną, ale komuniści się tym nie przejmowali.

3. Najmniej wątpliwości budzi segregacja uchodźców według religii. Taka segregacja ma bowiem już miejsce i wystarczy przyjąć do wiadomości oczywisty fakt: to chrześcijanom grozi śmierć z ręki islamistów, a nie odwrotnie. W czasie nowego ataku terrorystów - na hotel w Mali - zakładnicy którzy potrafili zacytować wersety Koranu zostali uwolnieni.

 

 

Prawicowe media są pełne oburzenia na eliciarnię, której skowyt zapełnia media lewicowe i liberalne (także za granicą). Czy to nie jest absurdalne? Im głośniej biadolą „autorytety” III RP, tym większa szansa, że oznacza to skuteczność nowej władzy. Oczywiście to może być zasłona dymna – próba powstrzymania bardziej zdecydowanych działań krzykiem. W każdym przypadku zdziwienie reakcją na utratę przez PO władzy, to naprawdę nadmierne docenianie przeciwników.

Ich kompletną i miarodajną ocenę zaprezentowała premier Kopacz po przegranych wyborach. Zazwyczaj opozycja stara się prezentować alternatywne rozwiązania - licząc na to, że prędzej czy później ich propozycje znajdą uznanie większości wyborców. Liczenie na to, że hołota która do niedawna rządziła w Polsce jest zdolna do takich działań jest zupełnym absurdem. Nie należy się dziwić koncepcji „opozycji totalnej”, której jedynym konstruktywnym elementem ma być „pilnowanie”, by rządzący dotrzymali wyborczych obietnic (co samo w sobie jest śmieszne).

Po 25 latach od teoretycznego odzyskania niepodległości doczekaliśmy się w sejmie RP przemówienia polityka, któremu marzy się silna, niepodległa i suwerenna Polska. Nie była to Beata Szydło, dla której tak jak dla poprzedników - cała nadzieja w USA. Był to poseł Kukiz'15, narodowiec Robert Winnicki:

Religie były od najdawniejszych czasów wykorzystywane jako siła mobilizująca. Gdyby dzisiejsi fanatycy w Syrii i Iraku byli chrześcijanami lub żydami, mogliby zamiast wersetów Koranu cytować Biblię, Na przykład „Księga Powtórzonego Prawa” (7,1-2): Gdy Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi, do której idziesz, aby ją posiąść, usunie liczne narody przed tobą: Chetytów, Girgaszytów, Amorytów, Kananejczyków, Peryzzytów, Chiwwitów i Jebusytów: siedem narodów liczniejszych i potężniejszych od ciebie. Pan, Bóg twój, odda je tobie, a ty je wytępisz, obłożysz je klątwą, nie zawrzesz z nimi przymierza i nie okażesz im litości.  

Według Andrzeja Wójcika usprawiedliwieniem dla takiego postawienia sprawy jest zdanie: Do Boga, Stwórcy należy ziemia i On jest Tym, który ją odbiera narodom i nadaje w posiadanie. Uważa on, że osoby kwestionujące to „prawo właściciela” tak naprawdę buntują się przeciwko suwerenności Boga a także wykazują niezrozumienie nadrzędnej roli Boga nad mechanizmami determinującymi wielkość obszaru ziemi zajmowanego przez poszczególne narody!

Dalej Wójcik dowodzi, że pomimo okrucieństwa kampanii podbojów, prowadzonej przez Jozuego, wspierający Izrael Bóg nie przestał być Bogiem miłości: Wydanie klątwy i zniszczenie narodów Kanaanu było aktem miłości wszechwiedzącego Boga, który okazał im większe dobro, gdyż uchronił je od popełnienia większego zła. […] Nazwanie tego, czego Bóg dokonał w Kanaanie, brakiem miłości, jest niezrozumieniem prawdziwego, Bożego pojęcia miłości i oddzieleniem Jego miłości od sprawiedliwości i świętości. Miłość Boga nie może istnieć w oderwaniu od jego świętości i sprawiedliwości, ponieważ miłość bez sprawiedliwości jest ukochaniem bezprawia, natomiast miłość bez świętości jest ukochaniem grzechu!

Przedstawiona argumentacja jednak jest mało przekonująca, a momentami ociera się o herezję: „Równolegle do działań militarnych w Kanaanie toczyła się wojna duchowa. Zagłada przeklętych przez Boga narodów pokazała, że ich bogowie byli bożkami o mocy mniejszej niż Jahwe”.

Bożki jako symbole nie istniejących bóstw raczej nie mają żadnej mocy więc pisanie o „mniejszej mocy” jest bez sensu. Ważniejsze jest jednak to, że hipotezę „słusznej odpłaty” na której opiera się cała argumentacja odrzucił Jezus Chrystus: Myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie (zob. Czy katastrofa jest karą od Boga). Skoro nie byli większymi winowajcami, to czemu zginęli? Czemu Jozue zabijał małe dzieci, których jedyną winą była przynależność do narodu objętego klątwą? Jahwe chciał ich ustrzec przed złym wychowaniem?