Według CBOS Polacy oceniają bardzo dobrze politykę prorodzinną rządu. Najgorzej oceniana jest natomiast polityka zagraniczna, rolna i zdrowotna.

Źródło: Codzienny Serwis Informacyjny PAP

Sondaże zazwyczaj oddają jedynie „ogólne wrażenie”, a brak głębszej analizy nie pozwala na ocenę luki między możliwościami i osiągnięciami. W tych najsłabiej ocenianych dziedzinach bez wątpienia najtrudniejsza jest ochrona zdrowia. Tego nie da się zreformować w ciągu roku, a na ocenę efektów trwających prac trzeba będzie czekać wiele lat.

Inaczej wygląda sprawa polityki zagranicznej, w której istotne są bieżące wydarzenia i reakcja na nie. Polityka rządu została w całości podporządkowana rusofobii. Brak rzeczowej dyskusji na ten temat nie pozwala nawet na realną ocenę skali zagrożenia, a co dopiero mówić o wypracowaniu strategii. MON planuje zwiększenie siły armii w ciągu najbliższych 10 lat – więc chyba obawa agresji nie jest oceniana na realną. Bez wątpienia dużym plusem polityki zagranicznej jest ożywienie Grupy Wyszehradzkiej. Także kontakty na linii Warszawa-Pekin to przykład działań zmierzających do wykorzystania możliwości. Porażką są kontakty z UE, a w szczególności brak jakiejkolwiek reakcji (nie mówiąc już o reakcji adekwatnej) na toczoną przeciw polskim przewoźnikom wojnę ekonomiczną.

Polityka zagraniczna niestety negatywnie wpływa także na rolnictwo. Z jednej strony embargo na handel z Rosją, a z drugiej – fatalne traktaty handlowe (CETA).

I tu dotykamy największej słabości rządu, która nie uwidacznia się ani w sondażach, ani w branżowej analizie. Jarosław Kaczyński złożył obietnicę pobudzenia „nowej fali polskiego kapitalizmu”. Tymczasem sukcesy gospodarcze rządu to głównie nowe inwestycje zagraniczne. Dalszy kierunek rozwoju wyznacza Plan Morawieckiego, w którego centrum są kapitałochłonne inwestycje. Rząd nie ma pomysłu jak pobudzić drobną przedsiębiorczość lokalną, która mogłaby służyć budowie prawdziwej klasy średniej. Bez tego nie uda się założenie, że programy 500+ i Mieszkanie+ nie są transferami socjalnymi, ale służą przesterowaniu całej gospodarki. Praca solidarna nadal czeka na odkrycie.

 

Zgodnie z przewidywaniami spekulanci giełdowi zareagowali na wyniki wyborów w USA, choć określenie „kontrakty na Wall Street nurkują” - to lekka przesada. Przynajmniej na razie. Zobaczymy co będzie się działo rano – gdy ruszą giełdy. Na razie zareagował indeks giełdy w Tokio, tracąc 5%.

Na pewno zmieni się sytuacja „frankowiczów”. Pytanie tylko na ile ta zmiana będzie trwała. Dyrektor Biura Strategii Rynkowych PKO BP Mariusz Adamiak przewidywał: „Raty frankowiczów mogą być trochę wyższe, chociaż nie sądzę, żeby ten efekt był dramatyczny dlatego, że Szwajcarzy na pewno nie będą stali z założonymi rękami. Na początku zwycięstwo Trumpa wywołałoby rodzaj szoku na rynkach finansowych i ucieczkę do bezpiecznych przystani, czyli m.in. do franka szwajcarskiego”.

aktualizacja:
Polskie szmatławce już zdążyły ogłosić, że „inwestorzy są przerażeni” („GW-no”) , a „perspektywa prezydentury Donalda
Trumpa wstrząsa światowymi rynkami tak jak globalny kryzys finansowy z 2008 r”, gdy nagle trend się odwrócił. Pierwszy dzień nowej rzeczywistości zakończył się wzrostami na giełdach. 

�r�d�o: Money.pl

Gdyby nie było Rzeplińskiego, trzeba by było go wymyślić. To jest przeciwnik na miarę naszych możliwości. W tej absurdalnej sprawie Premier Szydło potrafi pokazać, że jest „człowiekiem z jajami” (chyba jedynym w polskim rządzie). Powiedziała wreszcie jasno co myśli o KE: „nie wprowadzimy zaleceń niezgodnych z interesem Polski i jej obywateli”. W sprawie CETA już tej odwagi brakło. Rząd wszedł gładko w koleiny wyrzeźbione przez PO: to nie my, to nasi poprzednicy….. (coś koszmarnego).

Francuskie władze podjęły „ostre kontrole firm transportowych”, które mają na celu „wyeliminować Polaków, którzy w tamtejszym rynku przewozów mają 25-proc. Udział”. I co? W Polsce nie ma specjalistów od „ostrych kontroli”? Są. Bywało nawet tak, że z powodu pomyłki księgowej uznano księgi rachunkowe za nierzetelne, co skutkuje poważnymi konsekwencjami prawnymi. My mamy dużo więcej firm do „wyeliminowania”. Może nawet udałoby się odzyskać kontrolę nad zagrabioną infrastrukturą telekomunikacyjną (odpowiednie podatki od kabli w ziemi oraz zakaz łączenia funkcji operatora infrastruktury z dostawcą usług mogłyby pomóc). Francuzi bardzo by chcieli uchodzić za mocarstwo – ale bardziej pasuje tu określenie „chory człowiek Europy”. Obawy przed postawieniem się Niemcom czy USA można zrozumieć, ale nie „żabojadom”.

Nasz wojowniczy rząd nawet z jawnie antypolskimi mediami nie potrafi sobie poradzić. Ulubioną ich metodą w antypolskiej nagonce  jest uogólniania nieprzychylnych Polsce wypowiedzi. Nie napiszą na przykład, że piśmie czeskiej „elity” pojawił się krytyczny artykuł, tylko że „Czesi krytykują rządy PiS'u w Polsce”. Gdy lewak z czeskiego TK wsparł swojego odpowiednika w Polsce, natychmiast zinterpretowano słowa, że czeski Sąd Konstytucyjny „stoi razem z polskim trybunałem po stronie rządów prawa” jako czeskie stanowisko. Z kolei wypowiedź Przewodniczącego Bundestagu przypisano całym „niemieckim elitom politycznym”. Nagminnie stosuje się przy tym podgrzewanie tematu nagłówkami w rodzaju „Berlin przerywa milczenie” (i traci cierpliwość wobec Polski). Gdy temat zejdzie z pierwszej strony jakoś dziwnie traci na „wyrazistości” (prawie każdykontrowersyjny tytuł na rp.pl jest zmieniany).
Wojowniczy minister Macierewicz zauważa: „Część mediów lobbuje za obcymi, a nie polskimi interesami”. No i co? Nikt nie widzi związku z tym, że te media nie mają polskich właścicieli? Nic się z tym nie da zrobić? Słowa, słowa, słowa…. O większego trudno zucha, Jak był Stefek Burczymucha….  

Cieszą się eksperci i pracodawcy, bo „imigranci powoli wypełniają lukę po Polakach, którzy wyemigrowali, głównie do Wielkiej Brytanii”: Polska jest coraz atrakcyjniejszym rynkiem pracy dla cudzoziemców. W ciągu dziewięciu miesięcy tego roku złożyli oni 100 tys. wniosków o zezwolenie na pobyt w naszym kraju - to o jedną trzecią więcej niż w takim samym czasie 2015 roku.

A jakby ktoś nie wierzył polskim ekspertom (co byłoby dziwne, bo oni niczym się nie różnią od ekspertów „wiodących krajów”) - to ma potwierdzenie w raporcie Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Podobno według niego „imigranci, bez względu na kwalifikacje, przyczyniają się do wzrostu dobrobytu państw, które ich przyjmują”.

Jeśli ktoś nie jest ekspertem, to może mu się wydawać, że setki tysięcy wykształconych specjalistów opuszczających nasz kraj z myślą o pracy zarobkowej rzeczywiście przyczynia się do wzrostu dobrobytu krajów do których się udają. Ale setki tysięcy „uchodźców”, którzy kierują się tam gdzie wyższy „socjał” to już niekoniecznie. Poza tym Polacy ze swym częściowo odziedziczonym (taki parszywy kod kulturowy) a częściowo wytresowanym (taka jest rola „eliciarni”) poczuciem niższości nie starają się na siłę „ubogacić” tubylców swymi obyczajami.

Ale eksperci jak to eksperci – postrzegają świat bardziej dogłębnie, ale gdy się pochylają nad problemem, tracą perspektywę jaka jest dostępna w postawie wyprostowanej.

Jeśli na Ukrainie nadal będzie postępować rozkład państwa, to do Polski może ruszyć nawet kilka milionów uchodźców. Co wtedy? Jak już wypełnią istniejącą „lukę”, to będziemy ją poszerzać? Wielka Brytania chce się pozbyć imigrantów z Polski, a nie ich przyjmować. W pozostałych państwach też daje o sobie znać problem „ubogacania”. No to może wrócić do pomysłu z Madagaskarem ;-)



Eksperci nie wierzą w całkowite wycofanie z CETA, „bo to by oznaczało śmierć całej polityki handlowej Unii Europejskiej. Jeśli nie uda się zawrzeć porozumienia, to będzie to sygnał na przyszłość dla wszystkich, że każdy rząd i każdy parlament regionalny będzie mógł zablokować umowy handlowe wynegocjowane przez UE”. No tak nie może być! Nawet jeśli UE wynegocjuje 100% dopłaty do importowanych towarów, to lokalni producenci nie mają nic do gadania. Bo przecież wolny handel to lek cudowny na wszystko. „Szacuje się, że gospodarka unijna zarobiłaby dzięki CETA 11,6 mld euro, a kanadyjska - 12 miliardów dolarów kanadyjskich”.
W tych informacjach zwraca uwagę używany język. Unia Europejska nic nie negocjuje. Robi to Komisja Europejska – niedemokratyczne ciało, którego działalność jest co najmniej kontrowersyjna. Kto konkretnie ma zarobić te miliardy? Jeśli przyjrzeć się strukturze eksportu Kanady – to widać, że dominuje w nim chemia, surowce i przetworzona żywność. Nic czego by Europie (a Polsce w szczególności) brakowało. Wicepremier Morawiecki przekonuje, że dzięki CETA zarobimy w ciągu 5 lat 450 mln euro. Średnio 90 milionów rocznie - kwota po prostu śmieszna w zestawieniu ze skalą polskiego eksportu. Nawet gdyby Kanadyjczycy się obrazili (w końcu tam też mieszka sporo Francuzów) i zamknęli swój rynek – to nawet byśmy tego nie zauważyli. Nie widać żadnych korzyści z tej umowy, a zagrożeń jest wiele. Po co więc mamy jeść tą żabę? Bo KE wynegocjowała? Następny komisarz mości sobie ciepłe gniazdko w jakiejś korporacji? W zamian UE zobowiąże się utrzymywać Tuska z dala od Polski?

 

To się nie zdarzy. Wszyscy wpływowi ludzie są zgodni – CETA nie prowadzi do katastrofy, a zwykli ludzie protestują, bo nic nie rozumieją. Na pewno nie rozumiemy jednego: PO CO KONKRETNIE mamy ten traktat podpisywać. Kolejny raz zapewnia się nas, że jak coś zrobimy, to będzie lepiej. Ale nikt nie przedstawił ciągu przyczynowo-skutkowego od podpisania traktatu do tego lepiej. Typowe profesolenie jednej z naszych uczonych: nasze rolnictwo nie ucierpi, bo mamy zdrową żywność i zdrowe ceny. Czegoś nie wiemy? Zniesiono dotacje? Rolnicy bez problemu sprzedają produkty w cenach powyżej kosztów? Co znaczy „zdrowe ceny” w tym wypadku? I dlaczego to zdrowie miałoby nas chronić?

Mniejsza z tym – możemy założyć, że po to się jest profesorem, by wiedzieć, a nie po to by wyjaśnić.

Zgódźmy się z tym, że katastrofy nie będzie.

Ale jak to profesorzył kiedyś Bul Komorowski: wierzę, ale sprawdzam.

Co zatem można by było uznać za katastrofę?

Przyjmijmy, że byłoby to:

- spadek ilości gospodarstw rolnych o połowę

- dominacja żywności GMO,

- wzrost wskaźnika nierówności GINI powyżej 45,

- spadek PKB więcej niż 10%

- wzrost bezrobocia do 20%

- katastrofa emerytalna (spadek minimalnej emerytury poniżej minimum egzystencji, albo wzrost ilości seniorów bez emerytury powyżej 50%)


Zawrzyjmy więc dwa traktaty, a nie jeden (skoro samo podpisywanie traktatów prowadzi do dobrobytu). Jeden między UE a Kanadą, a drugi między rządzącymi i społeczeństwem. Przywróćmy karę śmierci za doprowadzenie do gospodarczej katastrofy. Ponieważ to zdarzyć się nie może, parlamentarzyści głosujący za traktatem nic nie ryzykują. No to co – wybrańcy narodu? Stać was na odwagę?


Najnowsza audycja Jana Pospieszalskiego „Warto Rozmawiać” miała szokujący przebieg. Dotyczyła ona traktatu CETA – popieranego przez główne siły polityczne. Prowadzący co chwilę coś bąkał o „naszych reprezentantach” i trudno dociec, czy szokowała go postawa polityków PiS, czy też wyrażał resztki ufności w to, że oni wiedzą co robią. Jeśli jednak z całej audycji wybrać tylko wypowiedzi przedstawiciela rządu – to sprawa staje się jasna. Tak niewyobrażalnej głupoty jaką zaprezentował Jerzy Kwieciński - wiceminister rozwoju, chyba nikt się nie spodziewał. Nawet Jan Pospieszalski nie wytrzymał i na retoryczne pytanie/stwierdzenie, że chyba każdy chciałby mieszkać w Kanadzie, dał odpowiedź : "ja chciałbym mieszkać w Polsce".

Według Kwiecińskiego Kanada zawdzięcza swój dobrobyt umowie o wolnym handlu z USA (NAFTA).

Zakładając najbardziej jak to możliwe życzliwą interpretację tej wypowiedzi, należałoby uznać, że minister najwyraźniej uwierzył w hasała z jakichś slajdów z których czerpie wiedzę o świecie.

Zanim Kanada przystąpiła do NAFTA było to według wszystkich rankingów najlepsze miejsce do życia na świecie. Obecnie Toronto ściga się z miastem milionerów San Francisco o miano najdroższego. Rząd zastanawia się co zrobić, aby ludzi stać było na czynsz – a ekonomiści biją na alarm, że bieda jest szkodliwa dla gospodarki Kanady.

Jeden z takich alarmistycznych głosów porównuje skutki biedy do katastrof lotniczych, które mają miejsce każdego dnia. Autor zaczyna swój tekst od następującego opisu: Katastrofa samolotu pasażerskiego jest tragicznym wydarzeniem, które wywołuje poważne badania i szybkie działania, aby upewnić się, że ten sam problem nie wystąpi ponownie. W rezultacie, te wydarzenia są na szczęście bardzo rzadkie. Wyobraźcie sobie reakcję, z przemysłu, rządu i opinii społecznej, gdyby samoloty rozbiły się na co dzień. Tymczasem badania statystyczne pokazują, że każdego dnia kilkaset osób umiera dlatego, że są biedne i jakoś nikt się tym nie przejmuje. Badania te polegały na porównaniu umieralności ludzi bogatych i biednych. Można by się nimi nie przejmować, bo nierówności są nieuniknione i nie wszyscy mogą być tak bogaci, by mieć opiekę medyczną na najwyższym poziomie, gdyby nie to, że NAFTA w ewidentny sposób wpłynęła na gwałtowny wzrost tych nierówności. W 1980 roku, jeden procent najbogatszych ludzi uzyskiwało osiem procent wszystkich dochodów. W 2010 roku 10,6% a obecnie przekracza 14%. Porównując ćwierćwiecze przed NAFTA i po nim widać spadek o połowę głównych wskaźników warunkujących zrównoważony rozwój gospodarczy: dynamiki wzrostu inwestycji w środki trwałe, zatrudnienia w sektorze prywatnym i wzrostu PKB na mieszkańca.

Jeszcze gorzej wygląda kwestia rolnictwa – co powinno szczególnie Polaków interesować. W dostępnym także w języku polskim raporcie czytamy: „Wielu rolników decyduje się na sprzedaż gospodarstwa i odejście z rolnictwa. Ci, którzy zostają, zostają dzierżawcami rolnymi. Grzęznąc w długach, sprzedają ziemię inwestorom, od których ją potem dzierżawią. Między skutkami NAFTA a tym, czego mogą się spodziewać Europejczycy po wdrożeniu CETA, można dopatrzeć się istotnych podobieństw. Po wejściu w życie CETA zaczną znikać małe rodzinne gospodarstwa rolne, a wraz z nimi istniejący od wieków styl życia. Najdotkliwiej odczują to państwa, w których przeważają mniejsze gospodarstwa i rolnicy, dla których rolnictwo jest stylem życia”. Czy durnie z polskiego rządu nie mają dostępu do tych informacji? Nie interesuje ich to?

Tegoroczne wyróżnienie, zwane nie wiedzieć czemu „nagrodą Nobla z ekonomii” dostała para ekonomistów amerykańskich (co jest normą) Oliver Hart i Bengt Holmstrom. Nawet portale poświęcone gospodarce publikują jedynie pobieżne informacje o działalności tych naukowców. Piszą, że zostali oni docenieni z uwagi na stworzenie nowej specjalizacji: badania kontraktów.

Nikt nie wnika w szczegóły, bo nagrodzeni ekonomiści nie pasują do potoku liberalnych bredni płynących „głównym nurtem”. A że tym nurtem płynie też polska ekonomia – tą nagrodę można traktować jako anty-Nobel dla ekonomistów znad Wisły.

Jednym z zastosowań teorii kontraktów jest analiza sensowności procesów prywatyzacyjnych. A przecież nad Wisłą wiedzą, że państwowe jest złe, a prywatne dobre – to co tu analizować?

Oliver Hart wyróżnił dwa rodzaje celów jakie przyświecają decydentom organizującym usługi publiczne: poprawę jakości, lub zmniejszanie kosztów dopuszczające obniżkę jakości. Prywatyzacja ma sens w tym drugim przypadku. Miło wiedzieć, że ekonomiści dzięki wytrwałym badaniom doszli do wniosków, które mniej uczonym ludziom wydają się oczywistością. Faktem jednak jest, że poparcie takich oczywistości liczbami i potwierdzenie „Nagrodą Nobla” nadaje im większą moc. Hurt swe badania przeprowadził na systemie więziennictwa w USA, który jest zdominowany przez prywatne firmy. Raport na temat wpływu prywatyzacji na drastyczne obniżenie warunków w więzieniach przekazał Departamentowi Sprawiedliwości USA. Działo się to 20 lat temu. Czemu więc zostało dostrzeżone właśnie teraz? Może to kolejny zwiastun nowych czasów?

Dolina Lotnicza” powstała wskutek procesu prywatyzacji WSK Rzeszów. Tak jak w wielu innych przejętych przez Amerykanów przedsiębiorstwach, nastąpiła reorganizacja związana z koncentracją przedsiębiorstwa na podstawowej działalności. Wiele pobocznych procesów zostało podjętych przez powstające małe przedsiębiorstwa współpracujące z WSK. Nowy właściciel (UTC) sfinansował budowę luźnej struktury pozwalającej utrzymywać tym firmom powiązania wykraczające poza realizację kontraktów. W ten sposób powstał klaster „Dolina Lotnicza”. Działalność promocyjna klastra przyczyniła się zapewne do usytuowania w tym obszarze kolejnych inwestycji zagranicznych. Klaster udzielił też wsparcia lokalnym szkołom, kształcącym specjalistów. Nie jest też bez wpływu na rozwój lotniska w podrzeszowskiej Jasionce i kształcącej inżynierów lotnictwa Politechniki. Obecnie „Dolina Lotnicza” to już około 100 przedsiębiorstw, zatrudniających łącznie ponad 20 tys. pracowników i osiągających roczną sprzedaż rzędu 700 mln euro. Jest to więc bez wątpienia sukces.

 

Kto wymyślił klaster lotniczy?

 

Historię klastrów w lotnictwie przedstawiono krótko w artykule J. Niosi i M. Zhegu Aerospace clusters: local or global knowledge spillovers?". W latach 1980 i 1990,w USA i Europie Zachodniej pojawiły się dwa nurty objaśniające sieciowanie przedsiębiorstw. Jeden z tych nurtów (głównie w USA) podkreślał wpływ lokalnego transferu wiedzy, pozarynkowych badań naukowych i technologi pochodzących z uniwersytetów i laboratoriów publicznych. Drugi nurt dotyczył regionalnych systemów innowacji. Regiony, w których funkcjonuje wiele organizacji wspierających innowacyjność, tworzą środowisko sprzyjające rozwojowi przedsiębiorstw danej branży. Michael Porter zaproponował, żeby jego słynny diament (opracowany w 1980 roku do analizy konkurencyjności) stosować także do innowacyjnych klastrów. Zdefiniował on klastry jako geograficzne skupisko wzajemnie powiązanych firm i instytucji konkurujących ze sobą, ale także podejmujących współpracę.
Klaster sprzyja rozwojowi kapitału ludzkiego, transferowi wiedzy i specjalizacji dostawców. Powiązania te sprawiają, że następuje zakorzenienie firm w danej lokalizacji, co wydawało się w dobie globalizacji paradoksem (stąd określenie „paradoks lokalizacji”). Hipoteza zakorzenienia została wykorzystana w przemyśle lotniczym i stała się przyczynkiem do powstania wielu klastrów.

Wśród klastrów europejskich branży lotniczej chyba najstarszym jest North West Aerospace Alliance (UK), którego początki sięgają roku 1992. Klaster lotniczy w Hamburgu ma swój początek w 2001 roku, gdy jak twierdzą Niemcy - dostrzeżono tam możliwość przyspieszenia rozwoju dzięki współpracy firm przemysłu lotniczego z instytucjami otoczenia biznesu, uniwersytetów i władz lokalnych. W 2003 roku Niemcy wprowadzili rządowy program klastrowy. Dolina Lotnicza powstała w kwietniu 2003 roku. Był to okres dynamicznego rozwoju klastrów lotniczych na całym świecie: w Kanadzie (Ontario Aerospace Cluster oraz Aero Montreal), we Francji (Aerospace Cluster in Rhône-Alpes), w Brazylii (Brazilian Aerospace Cluster) i wielu innych lokalizacjach. Zestawienie klastrów, we wspomnianej wyżej publikacji J. Niosi i M. Zhegu wymienia około 20 klastrów lotniczych istniejących w roku 2000. Tymczasem polską „Dolinę Lotniczą” wymyślił ponoć Prezes WSK Marek Darecki, goszcząc w kalifornijskiej Dolinie Krzemowej.

Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że nowi właściciele WSK poszli po prostu z duchem czasu (i wyjazd studyjny do Kalifornii nie był im do tego potrzebny).

Wczoraj portal businessinsider.com.pl alarmował, że „niemal pewna” podwyżka stóp w USA będzie miała fatalny wpływ na złotego. Dolar który jeszcze o godzinie 16-tej kosztował niecałe 3.83 PLN podskoczył do ponad 3.86PLN. Niby niedużo – ale na milionie dolarów daje to 30 tysięcy PLN różnicy. Tymczasem podwyżka stóp przez FED mogłaby spowodować spadek indeksów giełdowych, co z kolei jest dziwnie skorelowane z porażkami wyborczymi partii rządzącej w USA. Wiadomo tymczasem, że powstrzymanie Trumpa jest misją cywilizacyjną ważniejszą niż jakaś tam światowa gospodarka. Dlatego prominentny polityk w USA wzywa FED by wziął to pod uwagę i "nie szkodził Hillary".

Oczywiście to wszystko są zbiegi okoliczności. FED jest niezależny i kieruje się wyłącznie wskaźnikami gospodarczymi. Eksperci są niezależni i na pewno nie grają na zgodność ze swym proroctwem – tym bardziej, że „Trybuna Ludu” nadal jest ważnym i opiniotwórczym medium – więc wszyscy wiedzą jak jest i będzie.

Nawiasem mówiąc ekspert od Hameryki i zachodu Jędrzej Bielecki informuje na pierwszej stronie TL, że „TTIP poniosło porażkę”. Już nie zwolennicy „wolnego handlu” ani Barack Obama – tylko TTIP. I po co ci to TTIP było? Smutna mina dziewczyny na zdjęciu mówi wszystko. Nawet jeśli transparenty w zestawieniu ze słowami eksperta mogą świadczyć o tym, że powinna się ona cieszyć.

Życie jest ponoć bezcenne. Ile więc powinien kosztować lek ratujący życie? Za taki lek można uznać wstrzykiwacze adrenaliny EpiPen, stosowane w przypadku wystąpienia wstrząsu anafilaktycznego. Producent tego leku poszedł w ślady Shkreli'ego i podwyższył z dnia na dzień wielokrotnie jego cenę (w USA z $57 do $300). Oczywiście politycy skorzystali z okazji, by wygłosić apele i zapewnienia. Jednak w szczerość ich intencji można wątpić, skoro jak się okazuje wspomniany producent leków chojnie wspiera fundację Clintonów.

Ponoć mamy wolny rynek, więc coś tak prostego jak aplikator adrenaliny może produkować kto inny. Nic z tego producent skutecznie broni patentu, a politycy są potrzebni właśnie po to, aby takie prawo patentowe obowiązywało i było wymuszane przemocą na całym świecie.  

 Rząd przyjął wstępny projekt budżetu na 2017 r . Zaplanowany w nim deficyt budżetowy w wysokości 2,9% PKB stał się pretekstem do kolejnych ataków tzw. „opozycji”. Wbrew faktom głosi się, że „rząd z finansami jedzie po bandzie”. Tymczasem rekord zadłużenia został pobity w roku 2010.

Na razie eksperyment gospodarczy "500+" nie przynosi spodziewanych efektów w postaci dużego wzrostu gospodarczego. Za wcześnie jednak, by to ocenić. Jeśli się powiedzie – problem deficytu nie będzie miał większego znaczenia. Szanse na to bardzo by wzrosły, gdyby rząd zaprzestał chronienia banksterów. Wtedy znalazłyby się pozabudżetowe mechanizmy finansowania 500+/ Nie wiadomo tylko, czy na to nas stać….

Jeśli kogoś oburza porównanie ekonomistów do prostytutek - to ma rację. Różnice są istotne. Prostytucja jest przejawem pewnego rodzaju problemów w społeczeństwie, natomiast z ekonomią jest odwrotnie – to ona prowadzi do społecznej nędzy. Pomimo rozluźnienia norm społecznych, prostytucja nadal jest czymś wstydliwym, gdy tymczasem ekonomiczni eksperci nie mają żadnego wstydu.

Dobrym przykładem tego bezwstydu jest rola ekonomicznych ekspertów (z Nowoczesnym Ryśkiem na czele) w prywatyzacji emerytur. Teraz - gdy tylko bankierzy wyczuli świeżą krew – ekonomiści znów ruszyli do dzieła jak przed laty, gdy obiecywali emerytury pod palmami. W polskich popłuczynach po amerykańskim businessinsider.com, można znów przeczytać, że „inwestowanie długoterminowe na giełdzie może zapewnić nam dużo lepszą emeryturę niż to, co obiecuje nam obecny system emerytalny”. Inne portale oferują wdzięki ekonomicznych mądrości w sposób mniej nachalny (na razie jedynie się troszczą o poziom naszych oszczędności).

Na szczęście nawet wśród ekonomistów można spotkać uczciwych ludzi głoszących od dawna prawdę na ten temat. W wydanej 2 lata temu książce „OFE. Katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce” profesor Leokadia Oręziak napisała: „Ponieważ idea prywatyzacji emerytur, motywowana interesami instytucji działających na rynku finansowym, oraz ich dążeniem do międzynarodowej ekspansji, okazała się praktycznie niemożliwa do zaakceptowania w krajach wysoko rozwiniętych, polem do jej realizacji stały się kraje słabo, a nawet bardzo słabo rozwinięte”.

Poza niskim poziomem rozwoju, do zostania ofiarą banksterkskiej agresji predysponował brak demokracji. Dlatego pierwszą ofiarą padło Chile, gdzie z pomocą Amerykanów zabito demokratycznie wybranego prezydenta. Wśród ofiar była także Polska będąca wówczas w szponach własnej głupoty (której przejawem była rządząca banda Buzka ze „szkodnikiem” Balcerowiczem w składzie). Żadna Komisja Wenecka nie troszczyła się wówczas o stan naszej demokracji.

Do tej pory niewiele Polek wracało na rynek pracy po urodzeniu dziecka. Teraz może być jeszcze gorzej. Wszystko za sprawą programu „Rodzina 500 plus”. Taką szokującą wiadomość podał portal forsal.pl. Co w niej jest szokującego? Przecież taki efekt był łatwy do przewidzenia. I zapewne był przewidywany przez twórców programu 500+. Szokujące jest użycie słowa „gorzej”. A jeszcze bardziej razi i szokuje argumentacja, jaka została użyta. Bo tradycyjne rodziny w których matka poświęca swój czas małym dzieciom mają świadczyć o tym, że odstajemy od nowoczesnej Europy.

Na tej samej stronie można znaleźć informację, że „według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego, emigracja siły roboczej do tej pory kosztowała 21 państw Europy Centralnej i Wschodniej ok. 7 pkt proc. PKB”. Jednym z czynników, które decydują o trwałej emigracji jest tymczasem wyższy poziom pomocy socjalnej dla rodzin w państwach Europy Zachodniej. Z punktu widzenia gospodarki nie bez znaczenia są wydatki rodzin posiadających małe dzieci. Oczywiście sama pomoc socjalna nie wystarczy. Potrzebna jest praca wynagradzana na takim poziomie, by ojciec rodziny mógł ją utrzymać. Tu także zmiany idą w dobrym kierunku: zauważalny jest wzrost wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw.

Zamiast więc biadolić nad tym, że matki opiekują się małymi dziećmi, lepiej zastanowić się jak pomóc im w płynnym przejściu do większej aktywności zawodowej, wraz z malejącym zaangażowaniem w wychowanie dzieci. Bez wątpienia obserwowane zmiany cywilizacyjne dają wielką szansę w tej materii. Rośnie rola edukacji, którą można realizować w domu – będąc matką. Coraz więcej jest zajęć związanych z jakością życia – w których kobiety sprawdzają się lepiej niż mężczyźni. Systematycznie też (choć nie tak dynamicznie jak się spodziewano) wzrasta odsetek miejsc pracy zdalnej.

Jest już 10 bln dol. negatywnych rentowności obligacji. To supernowa, która pewnego dnia eksploduje. Tak postrzega największe obecnie zagrożenie dla świata finansów jeden z wielkich inwestorów. Nie jest jedynym. Inny analityk - założyciel Grant’s Interest Rate Observer mówi, że prędzej czy później inwestorzy przestaną chcieć płacić za prawo posiadania obligacji państwowych.

Ujemne stopy procentowe przekładają się na niskie marże banków. Kiedy jednak stopy zaczną rosnąć – niektóre kraje mogą mieć problem z obsługą swojego długu. Wskazuje się tu przede wszystkim na Włochy. To może być płomień, który spowoduje wybuch przy którym bledną wszelkie poprzednie kryzysy. Jej mechanizm wyjaśnia analityk z cinkciarz.pl. Wartość obligacji skarbowych z ujemnym oprocentowaniem jest na rynku wtórnym dodatnia, gdyż oprocentowanie obligacji jest coraz mniejsze – więc jest popyt na obligacje oprocentowane na przykład -1%, bo nowe obligacje dają -1.5%. Jeśli jednak trendy się odwrócą – ten mechanizm przestanie działać. Olbrzymie straty na obligacjach mogą być źródłem katastrofy. Tymczasem europejscy ekonomiści nie tylko nie potrafią wskazać skutecznej strategii zaradczej, ale nie zgadzają się nawet w diagnozie. Jedni uważają, że winna jest restrykcyjna polityka Niemiec. Inn wręcz przeciwnie – za błąd uznają działania EBC wbrew takiej polityce.

 

W różnych aspektach polskiej gospodarki widać wyraźną poprawę. Znajduje to odzwierciedlenie w budżecie, którego wykonanie za pół roku jest lepsze niż plan. Spada też znacząco bezrobocie. Manipulując liczbami media próbują nadal jednak podtrzymać obraz „klęski PiS”. Tym bardziej zdziwienie budzi tekst dotyczący reformy emerytalnej zawartej w „Planie Morawieckiego”: „Eksperci są zgodni co do jednego - reforma emerytalna wg PiS to pierwsza, prawdziwie kompleksowa propozycja rządu od wielu lat dotycząca systemu oszczędzania Polaków na starość. […] Kluczową sprawą w powodzeniu reformy będzie odbudowanie zaufania po reformie OFE, którą przeprowadził rząd Donalda Tuska”.

Wyjaśnienia tego fenomenu mogą być dwojakie:

1. Abdykacja państwa w sprawie kredytów „frankowych” tak się spodobała banksterom i ich sługusom, że nagle nawet rząd PiS zaczął im się podobać. Złotówka zyskuje silnie na wartości w stosunku do wszystkich walut – łącznie z frankiem szwajcarskim. Spada też rentowność polskich obligacji – tak jakby grożenie palcem przez instytucje ratingowe nigdy nie miało miejsca.

2. Kluczowe zdanie z opisu planowanych reform wieści nowe wspaniałe zyski dla banków, które przecież muszą gdzieś zwiększać swoje zyski: zrzekamy się części zarobku, a pracodawca za nas tę część oddaje odpowiedniej instytucji.

Tak dla porównania rzecz nie do pomyślenia w Polskiej Rzeczpospolitej Banksterskiej: prawdziwe pracownicze programy emerytalne umożliwiają partycypację finansową pracowników w przedsiębiorstwach: Sądząc po ostatnich doświadczeniach amerykańskich, przedsiębiorstwa partycypacyjne łatwiej niż inne dostosowały się do trudnych warunków kryzysowych i stanowią swoistą ochronę miejsc pracy. Nie bez znaczenia jest też to, że współczesne systemy udziałów w zyskach i w kapitale poprawiają znacznie bilans pieniężny osób kończących karierę zawodową i dzięki nagromadzonym przez wszystkie lata w przedsiębiorstwie oszczędnościom pozwalają na znacznie wyższą emeryturę. Także argument o łagodzeniu bardzo wysokich rozpiętości dochodowych i majątkowych w społeczeństwie dzięki partycypacji.

 

Fala imigrantów z Ukrainy jest porównywana do fali emigracji Polaków do Wielkiej Brytanii: „Polscy przedsiębiorcy coraz bardziej intensywnie poszukują rąk do pracy. Z danych GUS wynika, że stopa bezrobocia w naszym kraju spadła w czerwcu do poziomu 8,8 proc., najniższego od października 2008 r. Według GUS liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy spadła poniżej 1,4 mln osób, a jeszcze w czerwcu 2015 r. było ich ponad 1,6 mln”.

Na razie w Warszawie nie widać „potencjalnego dodatkowego efektu programu 500+”, ale w przygranicznych miejscowościach, gdzie mediana wynagrodzeń nie odbiega zbytnio od minimum, efekty są wyraźne. W jednej z większych fabryk regionu po uruchomieniu 500+ zwolniło się około 200 kobiet. Ich miejsce natychmiast wypełniły Ukrainki.

Takie naturalne ruchy migracyjne nie są niczym złym. W każdym razie nie słychać jakichkolwiek głosów niezadowolenia.


Ile kosztowało przygotowanie ŚDM? Dużo – abo i więcej. Antypolska gazeta wszystko wytropi. Naród do GW-na nie chce zaglądać, no to antypolskie środowiska zrobiły sobie fundację – która zajmuje się tropieniem kaczystowskiej rozrzutności. Jak podaje redakcja polskiej wersji businessinsider wyszło tego „ponad 440 mln zł, w tym 148 mln zł z budżetu państwa, 195 mln dotacji budżetowej dla innych podmiotów i 103 mln zł z kasy samorządów”.

Już po pierwszych zapraszanych gościach można było nabrać podejrzenia co do tego towarzycha, kryjącego się za poważną marką. Ale powyższe zdanie nie zostawia złudzeń – mamy do czynienia z ekonomicznymi dyletantami. A gdzie składki kościoła? Gdzie wpływy z wpłat pielgrzymów? Kaczyści ukradli?

Portal wGospodarce zastanawia się z kolei – ile Kraków na tym zarobi? Organizatorzy wszystko opisali i obiecali podać pełne rozliczenie. Nie policzą zapewne – jako to OKO czyni – ile kosztuje udostępnienie sali w szkole, za które gmina nic nie wzięła – zakładając, że przecież i tak stoi ona pusta. Ale czy to takie ważne? Jeśli organizujemy imprezę dla przyjaciół, to dla nas jest koszt, czy tylko wydatek? A gdy jeszcze goście się dołożą i prezenty przyniosą?

Takiej promocji Polski nie kupiłby za te grosze, które wydano. I w tym właśnie problem. Bilans musi wyjść na zero. Polska zyskała – anty-Polska straciła. I teraz słusznie liczy – ile to było.

Minister Radziwiłł zapowiedział reformę służby zdrowia. Została ona najwyraźniej przygotowana z punktu widzenia pacjenta. To znaczy, że twórcy zastanowili się najpierw jak służba zdrowia powinna wyglądać – by polepszyć jej jakość, a potem jak to osiągnąć. Proponują więc przede wszystkim, aby:

- zlikwidować uzależnienie świadczenia od posiadania ubezpieczenia;

- rozszerzyć podstawową opiekę medyczną (co zmniejszy zapotrzebowanie na specjalistów);

- wprowadzić opiekę całościową (holistyczną) – jeśli na przykład chory ma kilka schorzeń, będzie leczony w jednym miejscu;

Jak to osiągnąć?

- państwo przejmie bezpośrednią odpowiedzialność za służbę zdrowia – NFZ zostaną zlikwidowane, w to miejsce powstanie Urząd Zdrowia Publicznego;

- zwiększą się nakłady na służbę zdrowia;

- utworzenie sieci szpitali poprzez wprowadzenie trzech poziomów opieki (lokalny, regionalny i wojewódzki), przy pozostawieniu specjalizacji; będzie nowy system ich finansowania; nastąpi integracja z opieką ambulatoryjną;

- ulegnie zmiana organizacji POZ – mają one być elementem wsparciem dla pacjenta, przy współpracy z jednostkami AOS, szkołami, przedszkolami etc;

Szczegóły w opisie i prezentacji dostępnych na stronach Ministerstwa Zdrowia:

http://www.mz.gov.pl/aktualnosci/narodowa-sluzba-zdrowia-minister-konstanty-radziwill-przedstawil-zalozenia-reformy/

Dodatkowe wyjaśnienia:

http://www.mz.gov.pl/aktualnosci/wyjasnienia-w-sprawie-projektowanych-zalozen-reformy-systemu-sluzby-zdrowia/

 

Powyższe wyjaśnienia były konieczne z uwagi na totalną krytykę mediów, z jaką spotkały się ministerialne plany. Ta krytyka była łatwa do przewidzenia, gdyż projekt zakłada zmiany, które uderzą w środowiska którym dotychczasowy system bardzo odpowiadał:

1. Lekarzom udało się sprowadzić problem służby zdrowia do ich zarobków. Dlatego teraz też nie zastanawiają się jak pomóc w realizacji nowego systemu, tylko ile trzeba dosypać pieniędzy.

2. Zwiększenie kompetencji POZ zagrozi całemu systemowi powiązań między lekarzami rodzinnymi, specjalistami, szpitalem na którym ci specjaliści żerują.

3. Likwidacja NFZ to likwidacja wielu ciepłych posadek.

4. Straci rację bytu system eWUŚ, a funkcjonalność P1 zostanie ograniczona. To na pewno nie spodoba się żerującym na budżecie państwa potentatom branży informatycznej.

5. W tym systemie brak miejsca na prywatyzację, „wycenę ryzyka” i inne działania branży finansowej. 

Zabierać się do reformy bez „wizjonerów biznesu” i zagranicznych bankierów? Jak w takiej sytuacji żyć panie ministrze? Jak oni będą żyć? Cała nadzieja w obligacjach społecznych. Przynajmniej finansistów to uspokoi. Jednak atak innych potężnych lobby jest nieunikniony. To dużo większe zagrożenie dla reform, niż brak pieniędzy. 

Wczoraj Zbigniew Ziobro zaprezentował projekt ustawy, która ma skończyć w Polsce z lichwą. Wcześniej mówił o tym w Polskim Radiu. Wspomniał wówczas, że to co go najbardziej zaskoczyło po przejęciu funkcji Prokuratora Generalnego, to ilość spraw o wyłudzenie przez lichwiarzy mieszkania. Zdarzały się przypadki, że pożyczenie kilkuset złotych skutkowało utratą mieszkania. Z tego powodu wiele osób popełniło samobójstwo (prezes jednej z fundacji wspierającej ofiary lichwiarzy twierdzi, że to może być nawet 3 tysiące osób). To najbardziej drastyczny, choć nie jedyny sposób wykorzystywania w Polsce naiwności starych ludzi, pełnych nabytej w młodości ufności do państwa i jego organów.

Ustawa ma zmieniać zapisy Kodeksu Karnego tak, by lichwa była traktowana jako przestępstwo. Zmienia się także definicja lichwy (znika subiektywne kryterium „przymsowego położenia”). Lichwą będzie pobieranie należności w wielkości przekraczającej pożyczoną kwotę o więcej niż 10%.

Miejmy nadzieję, że powoli ale skutecznie PiS usunie z naszego państwa inne patologie. Na razie jednym z niespodziewanych efektów 500+ jest likwidacja patologii rodzin w których panuje przemoc.

Może przyjdzie też czas na nagminne i bezczelne łamanie zapisów ustawy o nieuczciwej konkurencji: „Czynami nieuczciwej konkurencji są w szczególności: … wprowadzające w błąd oznaczenie towarów lub usług ...”. Naiwnym ludziom wciska się „Świetną gospodynię” udającą śmietanę, różne mazie udające masło, usługi firm telekomunikacyjnych udających TPSA itd…

Działania Ministra Ziobry nie znalazły uznania w (anty)polskich mediach. Zajęły się one w tym czasie między innymi przemeblowaniem Beacie Szydło gabinetu.  

Podkategorie

Kótkie opisy wydarzeń, które mogą wskazywać na kierunki działań w gospodarce.

Kredyty we frankach