W polskiej przestrzeni medialnej często pojawiają się zapowiedzi – zwłaszcza dotycząc wielkich afer - za którymi nie idą żadne działania. Brak odpowiedzialności za własne działania jest chyba największym problemem w Polsce. Nawet wtedy, gdy są to działania będące ewidentnym przestępstwem. Wczorajszy program „Minęła 20” w TVP Info dotyczył w istocie tego właśnie problemu. Jednym z gości (druga część programu) Michała Rachonia był wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł. Gość został zapytany o konkretne działania prokuratury w sprawie nie dopełnienia obowiązków przez osoby przygotowujące zakończoną katastrofą wizytę w Smoleńsku w 2010 roku, o nie dopełnienie obowiązków przez prowadzących śledztwo w sprawie tej katastrofy, o wnioski z audytu. Wiceminister nie umiał odpowiedzieć nic konkretnego. Zasłaniał się tajemnicą i krótkim czasem jaki minął od reorganizacji prokuratury. Statystyka chyba nie jest tajemnicą państwową? Dlaczego wiceminister nie umie powiedzieć na przykład: w wyniku audytu wszczęto tyle a tyle śledztw, z czego tyle jest ba etapie przygotowywania aktu oskarżenia? Zamiast tego pohukiwanie – jacy to oni groźni i jak ścigają i rozliczają. Niestety doświadczenie uczy, że na pohukiwaniu może się skończyć…. Rządowi zostało jeszcze 3 lata – więc nie pozostaje nic innego jak trzymać ministra za słowo.

Trzymania za słowo – tym razem Prezydenta Trumpa – dotyczyła taż pierwsza część programu. Warta oglądnięcia, bo odsłania warsztat kolejnej „gwiazdy” dziennikarstwa onetu - Bartosza Węglarczyka.

Redaktor Gazety Polskiej postawił tezę, że zmiana preferencji wyborczych dużej Polonii zamieszkującej Pensylwanię była jednym z czynników wpływających na zwycięstwo Donalda Trumpa.

  • Bartosz Węglarczyk: nie zgadzam się.
  • - Sakiewicz: ale ja liczby podawałem.
  • - Węglarczyk: ja rozumiem, tak, tak, ale nie uważam ….

Słusznie – co tam liczby. Nie zgadzam się i już. Jestem z wielkiego onetu oi matematyka mi nie straszna (w sensie: potrafię jej unikać). Skoro od „trzymania za słowo” mamy dziennikarzy, a oni są w większości tacy jak Węglarczyk – to chyba nie ma się co dziwić, że Polakom można obiecać wszystko i bez żadnych konsekwencji?

 

Degeneracja „pokolenia okrągłego stołu” jest już posunięta tak daleko, że dalsza jego dominacja w życiu publicznym może zakończyć się tragicznie. Pokazał to nadzwyczajny kongres sędziów – do którego bardzo pasuje tytuł jednej z książek Ziemkiewicza „czas wrzeszczących staruszków” (choć jak to u Ziemkiewicza – główna teza książki mocno kontrowersyjna). Nie chodzi o to, że to sędziowie bardziej „europejscy”, niż polscy. Ani nawet o to, że „niezależni” urządzają sobie agitkę polityczną. Najbardziej przeraża ich bezdenna głupota. Jeden z sędziowskich autorytetów zapytany o komentarz, mówi – że martwi się tym do czego zmierzają prezydent i rząd. To oczywiście nie jest według niego zaangażowanie polityczne. To czym w takim razie jest polityka? Celem sędziów ma być „obrona demokracji”. Bo demokracja – wicie rozumicie – to wcale nie jest pojęcie polityczne. Gdyby tego nie mówił idiota, to przynajmniej podłożyłby pod słowo „demokracja” słowo „praworządność”. Może jednak to nie są idioci, tylko ludzie sprytni, którzy dobrze wiedzą, że praworządności to najbardziej zagraża dalsze ich trwanie przy korycie?

Dyżurny idiota w todze - Jerzy Stępień zapewnia, że nie chodzi o żadne koryto, bo sędziowie mają je dożywotnio przyznane – więc nie ma o co walczyć. Najwyraźniej w jego opinii w życiu liczą się tylko kasa i tytuły. Może dlatego, że on ma przekonanie, że nigdy nie zostanie wyautowany. Dotyczy go to, co powiedział jeden z profesorów uniwersyteckich: póki może utrzymać kredę i mocz to ma pracę zapewnioną. Negatywny wpływ tej profesury na uczelnie jest zresztą nie do przecenienia.

Najbardziej wyrazistym obrazem różnicy pokoleniowej jest – chyba wbrew mediom, które to nagłośniły – przekazanie znaku pokoju przez Andrzeja Dudę Lechowi Wałęsie. Dla stosunkowo młodego polityka i żarliwego katolika było to zupełnie naturalne – choć dziennikarze zrobili z tego sensację. Oczywiście zaczęto wypytywać Lecha Wałęsę i Jarosława Kaczyńskiego. Nie zdobyli się na stwierdzenie, że w pierwszym rzędzie jesteśmy chrześcijanami, a dopiero potem politykami. Wałęsa przed ewentualnym podaniem ręki Kaczyńskiemu stawia warunek: „najpierw trzeba wrócić do systemu, który zbudowaliśmy”. Kaczyński też się wykręca od jednoznacznych deklaracji. Coraz większa jest obawa, że Prezes ulegnie płynącym zewsząd podszeptom, by zamienił Szydło na fotelu premiera. Nie chodzi nawet o to, że to byłoby „marnowanie najsilniejszej karty” - jaką jest obecnie w obozie rządzącym urzędująca Premier. Gdyby chcieć najkrócej scharakteryzować różnicę między ludźmi pokolenia „okrągłego stołu”, a pokoleniem wychowanym w III RP, to należałoby stwierdzić, że w tym pierwszym dominują emocje, a w tym drugim szacunek dla kompetencji. Widać to w każdej dziedzinie – nawet w sporcie. Najbardziej chyba w informatyce, w której wraz z symbolicznym końcem „ery Prokomu” coraz większe znaczenie mają firmy z powodzeniem uczestniczące w światowym rozwoju tej branży. Nareszcie nie musimy się ograniczać do ekscytacji tym, że mamy wspaniałych programistów szukających profesjonalnego środowiska pracy na całym świecie.

Młodzi specjaliści oczekują przede wszystkim profesjonalizacji w każdej dziedzinie. Światowe Dni Młodzieży zorganizowane w Krakowie, to był też wielki pokaz siły polskiego profesjonalizmu. Wbrew obawom merytokracja nie jest groźna, jeśli umiejętnie zostanie połączona z pasją i zaangażowaniem. Dlatego odradzanie się całej sfery kultury ludowej i aktywności w sferze społecznej są równie ważne, jak nowe fabryki i wynalazki. Wrzeszczący staruszkowie nie mają o tym pojęcia. Janusz Lewandowski ubolewa, że rząd zamiast „inwestować” w gospodarkę – inwestuje w społeczeństwo (w jego przekonaniu – kupuje sobie w ten sposób poparcie). To jest dobry przykład tego, czym styropian zatruwa przestrzeń publiczną. Najwyższy czas z tym skończyć.

Sąd Najwyższy to jak wiadomo gwarancja praworządności, ostoja demokracji i wszelki atak na tą instytucję musi niepokoić mędrców Europy. W Polsce wznowiono właśnie śledztwo w sprawie korupcji w Sądzie Najwyższym. Rozczochrany Belg z pewnością stanie w obronie „praworządności”. Przy okazji TVP Info dała przykład pluralizmu - zapraszając obok dwójki dziennikarzy mających coś do powiedzenia, jakiegoś liberalnego idiotę, dla którego prokuratura dwukrotne umorzenie śledztwa przez prokuraturę świadczy o tym, że korupcji nie było (pomimo niezbitych dowodów w postaci nagrań), a jego wznowienie to tylko objaw walki PiS z sądami.

Zupełnie inną rolę dla Sądu Najwyższego widzą mędrcy Europy dla Greków. Tam sąd Najwyższy nie jest dobry, bo podjął decyzję uderzającą w interesy eurokratów: podważył w tym miesiącu uniewinnienie Georgiu, uznając, że powinien być sądzony za sprzeniewierzanie się interesowi narodowemu. Grozi za to kara do 10 lat więzienia. Dane dostarczone przez grecki ELSTAT były potwierdzane przez unijny urząd statystyczny Eurostat, ale Georgiu jest oskarżany o zmowę z tą instytucją, w celu zawyżenia wielkości deficytu greckich finansów publicznych.

To się bardzo nie podoba KE. Wychodzi na to że Sąd Najwyższy jest dobry (jak w Polsce) i Sąd Najwyższy jest zły (jak w Grecji). Teza i antyteza daje syntezę: Sąd Najwyższy jest niezależny. To dialektyczne myślenie tak jak za komuny kryje w sobie chęć władz – tym razem w Brukseli – stawiania się nie tylko ponad prawem ale i zasadami logiki (i przyzwoitości na dodatek).

Wojewoda lubelski uznał, że pałacyk w Gardzienicach nie podlegał działaniu dekretu PKWN z 1944 roku. Uzasadnienie to piękny przykład kazuistyki godnej III RP: Konfiskacie podlegały wyłącznie nieruchomości rolne, gdy tymczasem osoby, które pracowały w rolnictwie nie mieszkały w pałacu, ani na terenie zespołu pałacowo-parkowego, tylko w części gospodarczej.

Przykład jakich w Polsce wiele i w zasadzie nie ma się nad czym rozwodzić. Skoro Polska ma płacić Radziwiłłom za dziesiątki tysięcy hektarów, które pozostały poza granicami kraju, to czemu nie miałaby zwrócić jakiegoś pałacyku? Prawo prawem, ale sprawiedliwość („Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna”) musi być po stronie „elit” – bo jak nie to poskarżą się w Brukseli.

Sprawa Gardzienic jest ciekawa z innego względu: trzy lata temu zakończył się gruntowny remont pałacu. Prace pochłonęły prawie 20 mln zł (17 mln zł pochodziło ze środków unijnych). Wojewoda pytany dlaczego zwlekał z decyzją do końca remontu stwierdził, że nikt nie kazał właścicielom (Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”) tam inwestować. Nie kazał, ale dał na remont środki (Ministerstwo Kultury). Za niegospodarność oczywiście nikt nie odpowie, bo co by to było, gdyby za marne 20mln miała w Polsce władza odpowiadać?

Najważniejsze jest jednak w tej historii coś innego: szczęśliwymi spadkobiercami są Rzewuscy. Z tego rodu pochodził Seweryn Rzewuski – wyjątkowy zdrajca, gotów dla prywaty sprzedać Ojczyznę. Jeden z przywódców targowicy. „Sprawiedliwość” dla spadkobierców sprzedawczyka jest więc bardzo na czasie.

Ponoć dzieci nie odpowiadają za grzechy ojców. Ale do majątków tych ojców mogą się przyznawać? Teza, że dzieci nie odpowiadają za grzechy ojców budzi wątpliwości. Jednak dziedziczenie nazwiska i majątku zdrajcy to przecież kwestia woli. Może więc „dziedziczenie hańby” byłoby w polskich warunkach tamą dla tradycji zdrady? Wiązanie hańby z nazwiskiem, a nie osobą miałoby działanie terapeutyczne. Zwłaszcza, że z osobistą odpowiedzialnością za haniebne czyny są w III RP duże problemy. Polscy sędziowie przeszli samych siebie (czego ta banda jeszcze nie wymyśli?), pisząc skargę do ministra Ziobry. Bo dziennikarze wypominając przeszłość jednemu z ich kolegów sprawili mu przykrość i ten stres zdaniem sędziów przyczynił się do ataku serca u staruszka. I nie jest to żadne „granie trumnami” ani „ferowanie wyroków”. Bo to przecież pochodzi z samej krynicy sprawiedliwości. Brzydcy dziennikarze zamiast pokajać się i obiecać, że więcej sprzedawczykom przykrości robić nie będą, chcą skarżyć sędziów do sądu! O przysłowiu „kruk krukowi oka nie wykole” nie słyszeli?

Internet to doskonałe narzędzie dla społecznej dydaktyki. Baza informacji o wszystkich czynach i rozmowach „elit” może być praktycznie utrwalona na wieki. Polskie prawo dopuszcza w pewnym zakresie przetwarzanie także informacji o więzach rodzinnych (osób publicznych). Skoro „elita” nie ma sobie nic do zarzucenia, to na pewno ich dzieci, wnuki i prawnuki z dumą będą opowiadać, jak to przodkowie donosili na Polskę, jak oskarżali Polaków o antysemityzm i tępili wszystkie próby suwerennych działań. Hańba (lub chwała) na wieki….

 

Politycy uwielbiają rzeczy niewykonalne. Można się bez końca starać i spierać. Nikt im nie zarzuci bezczynności. Dlatego zmiana Konstytucji przy braku większości konstytucyjnej w sejmie jest celem idealnym.

Polska Konstytucja została napisana przez komunistów do spółki ze „styropianem”. Trudno więc oczekiwać, że będzie to dzieło doskonałe. Jednak w warstwie aksjologicznej nie budzi większych kontrowersji. Ewidentny brak precyzji można w większości przypadków poprawić zwykłymi ustawami. Ważniejsze jest jednak coś innego: nie ma większego znaczenia, co zapisano w Konstytucji, póki nie ma żadnych sankcji za jej nie przestrzeganie. Wprowadzenie takich sankcji do Kodeksu Karnego powinno być przyjęte w sejmie przez aklamację. Tak samo jak odpowiedzialność karna sędziów za wydawanie wyroków opartych na kłamstwie. Przy tej okazji można powołać niezależny zespół ekspertów reprezentujących nauki ścisłe (matematycy, logicy), który miałby prawo analizować dowolny wyrok (także TK) pod kontem logicznej spójności, a następnie wnioskować do sądu o wymierzenie kary. Jeśli ograniczymy się do logiki klasycznej – nie powinno być żadnych problemów ani wątpliwości. Bo to przecież najbardziej precyzyjne narzędzie jakie stworzył człowiek (albo dostał od Boga – jak kto woli).

Politycy PiS powtarzają, że spór o Trybunał Konstytucyjny wynikł z obawy, by ta instytucja nie pełniła roli trzeciej izby parlamentu, blokując złośliwie każdą ustawę. Dotychczasowa działalność …. pokroju Rzeplińskiego uzasadnia takie obawy. Ale przecież zadania TK w obecnej Konstytucji są bardzo precyzyjnie sformułowane. Niech sobie „opozycja” napisze ustawę jaką chce, byle TK miał obowiązek sformułowania na piśmie precyzyjnego uzasadnienia wyroku. Nawet immunitet nie chroni przed odpowiedzialnością za przestępstwa karne. TK wywinie kolejny taki numer jak wywnioskowanie z prawa do zakładania stowarzyszeń konkretnych uprawnień tych stowarzyszeń, zespół ekspertów zbada ich wywód i wskaże ewidentny błąd. Sądowi pozostanie wydać wyrok: minimum 5 lat bezwzględnego więzienia za takie przestępstwo to chyba niezbyt dużo?

W czy problem?


W ramach obchodów święta prawników, miały miejsce dwa doniosłe wydarzenia:

1. Tak zwani „sędziowie” Trybunału Konstytucyjnego jeszcze raz pokazali gdzie mają konstytucję. Okazało się, że knują z Komisją Europejską przeciw Polsce, łamiąc ewidentnie artykuł 195.3 Konstytucji, który stanowi, że „sędziowie TK nie mogą „prowadzić działalności publicznej niedającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów”.

Komentarz mecenasa Andrzejewskiego: Mamy do czynienia z puczem władzy sądowniczej, która szukając dominacji nad parlamentem, chcąc narzucić własną interpretację konstytucji i uniezależnić się od władzy ustawodawczej, narusza lojalność wobec własnego państwa oraz interes konstytucyjnej suwerenności funkcjonowania naczelnych organów władzy w Polsce

 

2. Prawniczy autorytet – profesor Strzembosz porównał obecną sytuację sędziów do stanu wojennego. Życzył sędziom, aby w obecnych trudnych dla nich czasach zachowali się tak jak w stanie wojennym, gdy potrafili „oprzeć się nieprawdopodobnym wielkim naciskom, by zachować własną godność i to, co jest najważniejsze: niezależność od wszelkich władz i niezawisłość w orzekaniu”. Nie - to nie żart. Sędziowie PRL’u mogli sobie pozwolić na niezależność, bo przecież ich poglądy były tożsame z poglądami totalitarnej władzy. Pytanie tylko dlaczego tak zwana „wolna Polska” toleruje tą hołotę?

Odpowiedź jest prosta. Uwierzyli temu samemu autorytetowi, który zapewniał, że środowisko „samo się oczyści”. Tylko jakoś nie widać tego „oczyszczania”. Był jeden głośny przypadek pozbawienia sędziego urzędu. Pomimo skandalicznych decyzji noszących znamiona udziału w grabieży, nie mam mowy o odpowiedzialności karnej – gdzieżby tam karać takiego zasłużonego prawnika, prezesa warszawskiego oddziału „Zrzeszenia Prawników Polskich”. Przecież musi zająć się uczeniem nowego pokolenia „prawników” - bo bez nich nasza demokracja nie przetrwa …..


 

Kiedyś zaniepokojony brakiem dochodów z francuskiej kolonii (obecna Kanada) król Francji wysłał tam swojego przedstawiciela. Ten po zbadaniu wszystkich okoliczności postanowił w celu uzdrowienia sytuacji wygnać z kolonii wszystkich prawników. Idąc tym śladem należałoby polskim sędziom w dniu ich święta życzyć szczęśliwej podróży ;-)

Wczorajsze wystąpienie Prezesa Kaczyńskiego było bardzo dobre. Było to prawdziwe wystąpienie lidera. Od dawna opozycja oskarżała Jarosława Kaczyńskiego, że to on a nie Prezydent lub Premier kierują polską polityką. Więc lider rządzącej partii wystąpił i nie pozostawił żadnych wątpliwości że on tu rządzi. Jednocześnie stało się jasne, że przyjęty model polityczny jest bardzo skuteczny. Lider myśli w sposób strategiczny, gdy tymczasem rząd skupia się na praktyce rządzenia. Całość dopełnia Prezydent ze swoją troską o godność narodu i poszanowanie fundamentalnych wartości. Taka strategia działania wymaga dobrych wykonawców i Kaczyńskiemu udało się dobrać odpowiednich ludzi.

Strategia nakreślona przez Kaczyńskiego to droga ku państwu bezpieczeństwa, wolności, sprawiedliwości i równości. Realizacja tej strategii wymaga sprzeciwu wobec anarchii – także tej szerzonej przez przedstawicieli władzy sądowniczej.

Nawiasem mówiąc anarchia stała się niestety sposobem działania "opozycji" parlamentarnej. Jeśli w wyszukiwarce Google wpiszemy „Kaczyński pis wystąpienie”, to na pierwszym miejscu zamiast linku do tego ważnego przemówienia wyświetla się gęba Neumanna z PO i wyjęte z jego komentarza słowa „obłuda prezesa”, „himalaje hipokryzji”. Trudno budować cokolwiek pozytywnego przy takim ujadaniu „opozycji”.

Największym problemem jest jednak to, że za bardzo trafną diagnozą nie idą pogłębione analizy, które pozwoliłyby lepiej zrozumieć problem i znaleźć jego rozwiązanie. Tak było z bardzo dobrym wystąpieniem zapowiadającym drugą falę polskiego kapitalizmu. Można się więc obawiać, że tak samo będzie z powstrzymywaniem anarchii. Źródeł tej anarchii można bowiem doszukiwać się właśnie w Sejmie. To sejm buduje porządek prawny państwa prawników. Zapowiadana zmiana Konstytucji nic nie da, póki obywatel nie może z tą Konstytucją w ręce domagać się sprawiedliwości. Przekształcenie Polski w państwo prawa wymagałoby całkowitej zmiany procesu stanowienia prawa. Mamy XXI wiek. Nasza wiedza na temat tworzenia dobrych produktów jest niemała. Dlaczego młodzi ludzie potrafią z łatwością przyswoić sobie złożone niekiedy reguły gier komputerowych, a stają bezradni wobec reguł prawa? Bo producenci gier zadbali o to, by to były dobre produkty. Służy temu organizacja przedsiębiorstwa, metodologia produkcji i zasady projektowania nakierowane na użyteczność. Proces legislacyjny przypomina metodologie tworzenia oprogramowania komputerowego sprzed 50 lat. Kolejne fazy produkcji to coraz więcej dokumentacji, która tworzy coraz trudniejszą do zmiany strukturę. Jeśli nawet próbowano by na koniec zrobić test użyteczności (zrozumiałości zapisów), to co zrobić z krytycznymi uwagami? Czy szary obywatel ma być ważniejszy niż tabuny ekspertów, którzy wcześniej analizowali projekt? Odpowiedź twierdząca warunkuje możliwość budowy państwa prawa. Przyjęcie takiej właśnie perspektywy przez polskich polityków wydaje się niemożliwością. Dlatego wystąpienie Prezesa Kaczyńskiego pozostanie tylko pięknym słowem, które niestety ciałem się nie stanie, a prawnicza anarchia będzie miała nadal cieplarniane warunki.

Pani europoseł Elżbieta Łukacijewska żali się na falę hejtu, „której ofiarami padli europosłowie, którzy poparli rezolucję Parlamentu Europejskiego w sprawie Polski”. Bo obraźliwe epitety i wyzwiska „nie mieszczą się w żaden sposób w kanonach sporu politycznego”. Bo ona jest przecież Polką, która „zabiega o spokój i normalność i nie może się godzić na to, by za ciężką pracę była obrzucana wyzwiskami przez osoby, które nie mają odwagi podpisać się pod obraźliwymi tekstami w sieci”.

To kuriozalne wystąpienie świadczy o tym, że zdrada pani Łukacijewskiej dokonała się w dobrej wierze i teraz jest jej zwyczajnie przykro. Może należałoby jej współczuć?

1. Nawet zgodnie z aktualnie obowiązują (znacznie złagodzoną) wersją Kodeksu Karnego, ocena czynu pani Łukacijewskiej i jej kolegów nie powinna sprawić problemu nawet 6-cio latkowi. Artykuł 129 mówi o „zdradzie dyplomatycznej”: kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10(Jakie znaczenie ma to, że Polska należy do tej organizacji?) Pani Łukacijewska nie padła ofiarą pomyłki, tylko własnej głupoty. Nie jest jej też przykro z powodu swej zdrady, ale reakcji niektórych ludzi, którym ta zdrada się nie podoba.

2. Pani Łukacijewska należy do organizacji, której szef wprost deklaruje działania sprzeczne z art. 127. KK: „Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10”. Wystąpienie polityków PO przeciw Polsce na forum PE wpisuje się w tą strategię. Jeśli pani Łukacijewska sądzi, że to mieści się w „kanonach sporu politycznego”, to najwyraźniej ma jakieś absurdalne wyobrażenie o polityce i nie powinna się nią zajmować. Może więc ta fala hejtu skłoni ją do zmiany zajęcia?

3. Oczywiście można się oburzać na formę społecznego sprzeciwu wobec podłej działalności polityków PO. Choć akurat „opozycja” nie powinna się na to oburzać – skoro jej główny „organ” osiągnął taki poziom – że nawet Monika Olejnik zwana „Stokrotką” uznała że jest to poziom szamba. Możemy być dla siebie mili i szlachetni – ale pod jednym warunkiem: że Państwo Polskie zadba o to, aby nawet pani Łukacijewska zrozumiała, że jednak jakieś zasady obowiązują. Problemem zasadniczym naszego państwa jest kompletny brak odpowiedzialności, który związany jest z absolutną degrengoladą władzy sądowniczej. Dlatego nie ma nadziei na to, że z powodu wskazanych powyżej przestępstw polityków PO spotka jakaś przykrość. Społeczeństwo musi więc wypracować inne środki obrony – i trudno potępiać w tej sytuacji „hejterów”.

4. Jest napisane „kto mieczem wojuje ten od miecza ginie”. Wystąpienia Pani Łukacijewskiej w żaden sposób nie wyróżniały się pozytywnie w tej fali nienawiści i podłości jaką od jej koleżanki i koledzy od lat atakują Jarosława Kaczyńskiego. Od śmierci Andrzeja Leppera nie było polityka, który byłby tak systematycznie opluwany. Czy „kanonem sporu politycznego” są na przykład słowa pani Łukacijewskiej: „Jeżeli tkwią w nim takie pokłady nienawiści, to niech je wyładowuje w swoim domu”? To co ją teraz spotyka może mieć więc także znaczenie wychowawcze. Może weźmie sobie do serca przestrogę: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe?

Polskę przygniata bezmierny ciężar głupoty. Obywatele zamiast zająć się czymś pożytecznym, tracą czas na kolejne wyskoki głupców. Nie chodzi bynajmniej o anonimowych trolli internetowych, których można ignorować. Chodzi o głupotę zinstytucjonalizowaną, której ignorować nie sposób. Oto kilka najnowszych jej przykładów:

1. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego postanowili zademonstrować swoją bezgraniczną pogardę dla prawa - „obradując” z naruszeniem ustawy, która ich obowiązuje.

2. Profesor prawa komentując powyższe wydarzenie ujawnia elementarne problemy z logiką. To wydarzenie ma na szczęście również pozytywny aspekt, gdyż to inny prawnik – były sędzia Adam Tomczyński obnażył bezmiar głupoty profesora Matczaka (UW – a jakże). Może więc idiotą prawnik zostaje dopiero po otrzymaniu profesorskiego tytułu?

3. Sowiecka tłuszcza udająca ludzi kultury rży jak dzika z dowcipów na temat katastrofy smoleńskiej i poważnego wypadku Prezydenta.

 

Tymczasem polski rząd, polski parlament i czołowi politycy nadal nic z tym nie robią – udając, że funkcjonujemy w normalnym państwie. No bo co mieliby robić?

Mogliby.

1. Natychmiast skończyć z państwowym mecenatem dla sztuki, a telewizję publiczną zlikwidować. Istniejącą infrastrukturę można wykorzystać jako środowisko rozwoju oddolnej twórczości. Tak jak w roku 1989 drobni przedsiębiorcy z łatwością wypełnili lukę po likwidowanych (inna sprawa – czy zawsze z sensem) państwowych firmach, tak teraz młodzi ludzie z łatwością wypełnią potrzeby kulturalne społeczeństwa.

2. Natychmiast zmienić sposób finansowania uczelni wyższych. W miejsce dotacji można opodatkować pobory absolwentów (w pierwszych latach pracy) na rzecz ich macierzystych uczelni. Zapotrzebowanie na profesorów-idiotów szybko spadnie do zera, a wylęgarnia lemingów na UW przejdzie głęboką restrukturyzację.

3. Zorganizowana grupa porzestępcza utworzona przez „sędziów” TK powinna zostać natychmiast rozbita, a jej członkowie aresztowani. Należy też natychmiast nowelizować Kodeks Karny, wprowadzając wysokie kary za łamanie Konstytucji.

 

Oczywiście międzynarodówka głupców stanie w obronę swoich członków. Będzie skowyt z powodu łamania standardów. Standardy ważna rzecz – ale nie mogą chronić głupców przed skutkiem ich głupoty, która nie powstrzymana zalewa społeczeństwo i niszczy podstawy państwa. Poważne państwa nie wahają się przed użyciem siły w obronie tych fundamentów.

Ostatecznym argumentem będzie zapewne modne ostatnio określenie: „putynizacja”. Pomijając fakt jego nieadekwatności, warto zwrócić uwagę na to, że Putin jest poważnym prezydentem poważnego państwa. Może więc warto się zastanowić, czy chcemy mieć państwo poważne, czy arenę dla głupich komediantów.

Prężenie muskułów przez polityków PiS kontrastuje ze słabością państwa, która wręcz stawia pod znakiem zapytania jego dalsze losy.

1. Zdaniem Pani Premier demonstracje na których lży się najważniejszych polityków to przejaw demokracji. Jeśli byle dureń może zgromadzić tłumek, który łamie prawo i bezpodstawnie oskarża o zbrodnie urzędującego Prezydenta, to jak ma czuć się w takich warunkach zwykły obywatel?

2. Polski Kodeks Karny chroni instytucje państwa: Kto przemocą lub groźbą bezprawną wywiera wpływ na czynności urzędowe konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. Czy stosowany przez tak zwaną opozycję szantaż ze wsparciem sił zagranicznych nie wyczerpuje znamion tego przestępstwa? Czy nawoływanie przez Lecha Wałęsę do siłowej zmiany władzy nie powinno spotkać się ze stanowczą reakcją prokuratury?

3. Zwolenników PiS cieszyła godna postawa Premier Szydło w Parlamencie Europejskim. Jednak obiektywnie rzecz biorąc jakiś rozczochrany Belg wykrzykujący na szefa naszego państwa to obraz poniżający.

4. Polska polityka zagraniczna oparta jest na absurdalnym założeniu, że sama uległość wobec hegemona zapewni nam bezpieczeństwo. Polityka ta może z dnia na dzień okazać się szczytem absurdu, jeśli w USA wygra tegoroczne wybory Donald Trump. Nie do pomyślenia? Żebyście się nie zdziwili. Brak samodzielności = brak suwerenności. To rzecz elementarna.

5. Polska gospodarka jest zdominowana przez obcy kapitał i obciążona horrendalnym długiem. Sprawia to, że możemy być jednym z państw, które najbardziej ucierpią przy nadciągającym kolejnym kryzysie. Poparcie przez rząd dla umowy TTIP stoi w jaskrawej sprzeczności z deklaracjami Planu Morawieckiego. Stabilizacja na rynkach finansowych oraz powrót kursu złotego i rentowności obligacji do bardziej realistycznych poziomów świadczy o tym, że udało się jakoś dogadać z bankierami. Potwierdza to ustawa o kredytach frankowych, która jest chyba tylko po to, by wzbudzać kontrowersje (dlatego wyszła od Prezydenta, a nie z Ministerstwa Finansów). Wsparcie dla ambicji Prezesa Belki, w kontekście pamiętnego obiadku w restauracji „Sowa i Przyjaciele” dopełnia obrazu i każe postawić pytanie: czy aby na pewno rządzą w Polsce ci, których pokazuje telewizja.

6. W sytuacji otwartego wystąpienia elit przeciw własnemu państwu, rzeczą zupełnie naturalną i oczywistą powinna być odejście od państwowego mecenatu dla kultury i nauki (w tym drugim przypadku należałoby opracować jakiś rozsądnym plan naprawczy). To automatycznie otworzyłoby wielką przestrzeń dla oddolnej aktywności, która wypełniłaby powstałą lukę. Byłoby to elementem pobudzenia nowej fali polskiego kapitalizmu – co jak dotąd okazuje się jedynie wyborczym hasłem. Jeśli jakiś człowieczek mieniący się profesorem może beztrosko porównywać obecną sytuację do początków faszyzmu w Niemczech, a dbałość o dobre imię kraju wywołuje protesty "elity", to tacy ludzie nie powinni być w żaden sposób wspierani przez państwo.

7. Bezkarność TK- zorganizowanej grupy przestępczej, łamiącej w obronie swoich grupowych interesów Konstytucję (stanowiąc bezpodstawnie prawo w Polsce) świadczy o tym, jak słabe są fundamenty państwa. Nie należy się więc dziwić, że państwo potrafi z zaciekłością ścigać drobnych przestępców, a autorzy przekrętów z „prywatyzacją” PZU lub wdrażaniem OFE nadal chodzą bezkarni. Jeden z nich – mieni się wręcz „liderem opozycji” co jest szczególnie obelżywe. Gdyby bowiem okradali ludzie inteligentni – byłoby to łatwiejsze do przetrawienia :-(.

 

Obrazu dopełnia pęknięta opona w samochodzie Prezydenta. Bez popadania w paranoję można stwierdzić, że teoretycznie taka sytuacja nie powinna się zdarzyć. Podobnie jak nie powinna była się zdarzyć katastrofa smoleńska, a tym bardziej coś co nazwano później „śledztwem” w tej sprawie.

Stosunki między członkami społeczeństwa reguluje Kodeks Cywilny. Liberałowie w praktyce odrzucają tę zasadę, stawiając ponad nią swobodę zawierania umów. Widać to doskonale na przykładzie dyskusji na temat kredytów we frankach szwajcarskich. Kredytobiorcy próbują bronić się przed grabieżą banków z Kodeksem Cywilnym w ręku i oczekują pomocy państwa w tej nierównej walce. Argumentacja liberałów sprowadza się do tezy: „widziały gały co brały”. Jeśli tak – to jaka powinna być rola państwa i jego znaczenie dla społeczeństwa? Odpowiedź jest jednoznaczna: państwo ma zapewnić ład i porządek. Oczywiście mieści się w tym utrzymanie systemu prawnego, ale bez możliwości decydowania przez demokratyczną większość o tym co jest słuszne a co nie – przynajmniej w obszarze w którym obowiązują dwustronne umowy. Odrzucenie możliwości obrony słabszych przez państwo poprzez użycie Kodeksu Cywilnego oznacza albo tyranię państwa albo tyranię silniejszego. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z realnym socjalizmem a w drugim z liberalizmem. Niestety te dwie strony zdominowały debatę na temat pomocy „frankowiczom”. Kredytobiorcy domagający się sprawiedliwości pozostali sami.