W sporze o płacę minimalną amerykańscy republikanie (GOP) są jedną z nielicznych dużych partii na świecie, stanowczo się sprzeciwiających takim rozwiązaniom. Uważają, że nawet mała zmiana doprowadzi do likwidacji wielu miejsc pracy. Nie brak także wśród nich zwolenników całkowitej likwidacji tej regulacji. Portal businessinsider.com publikuje analizę skutków takiej zmiany.
Niektórzy ekonomiści argumentują, że powstanie więcej miejsc pracy dla pracowników o niskich kwalifikacjach (np. młodzieży). Bo obecnie wiele osób nie może znaleźć pracy dlatego, że „ich umiejętności nie są warte 7,25 dolarów na godzinę” (płaca minimalna w USA). Jednak w roku 1980 dzięki inflacji wartość płacy minimalnej spadła w USA o 32 procent, a zatrudnienie zmieniło się niewiele.

Płaca minimalna wymusza na przedsiębiorcy określony poziom sprawności. Jednak rozwiązaniem może być dla niego zastąpienie pracownika maszyną lub systemem komputerowym.

Można też spekulować, że zniesienie minimalnej płacy nie spowodowałoby nagłych cięć, gdyż to „nieprzyjemna” dla obu stron operacja, podkopująca na dodatek zaangażowanie na pracy.

Jednak proces wymiany kadry i zatrudnianie na coraz większą skalę niewykwalifikowanej młodzieży byłby bardzo prawdopodobny. Już teraz mediana wieku pracowników fastfoodów to tylko 28 lat.

 

W tych amerykańskich analizach nie pojawia się w ogóle problem godnego wynagrodzenia za pracę. Wątpliwe jest także operowanie pojęciami wolnorynkowymi w sytuacji trwałej nierównowagi, umożliwiającej przejmowanie bogactwa społeczeństwa przez finansowych spekulantów. Zarobki menadżerów funduszy hedgingowych w 2013 roku wyniosły łącznie 21,2 mld USD i nikt się nie pyta, czy to nie za dużo. Widać im się należało i tylko taki dziwak jak Paul Krugman może uważać, że „to obala mit o bogaczach, dzięki którym powstają miejsca pracy lub tworzy się wartość dodana w gospodarce”.

Większość ekonomistów nadal uprawia „jedno z najwytrwalej kultywowanych ćwiczeń” (jak to nazwał John Kenneth Galbraith), które polega na uzasadnianiu zwykłej chciwości.

Czy napisanie nieprawdziwej autobiografii może być uznane za oszustwo? Okazuje się, że tak! Na szczęście dla naszych „bohaterów” - w Polsce to raczej nie do pomyślenia. Przypadek taki zdarzył się w USA.

W czasie drugiej wojny światowej belgijska dziewczynka Mishy Defonseca trafiła do sierocińca po tym, jak aresztowano jej rodziców za działalność opozycyjną. Jak to czasem bywa, dziecko zaczęło snuć fantazje, wstydząc się pobytu w sierocińcu. Z czasem powstała z tego historia o żydowskim dziecku, które wędruje na wschód (aż do Ukrainy). Jakiś czas ukrywa się w lesie, gdzie wśród wilków czuje się bezpieczniej niż wśród polskich antysemitów. W rzeczywistości nie była ona nawet Żydówką, a cała historia już na pierwszy rzut oka wygląda na wyssaną z palca. Jednak pasuje ona do budowanego na zachodzie mitu. Po jednej z prezentacji historii w amerykańskiej synagodze, Mishy Defonseca dostała propozycję napisania książki. Jej „autobiografia” okazała się bestselerem (przetłumaczono ją na 18 języków i nakręcono film na jej podstawie). W roku 1998 doszło do sądowego sporu między wydawcą i autorką o ukrywanie rzeczywistych dochodów ze sprzedaży. Wyrok sądu nakazywał wydawnictwu wypłacenie autorce 32,4mln dolarów. Wydawnictwo sprawdziło wówczas prawdziwość historii i po ujawnieniu fałszu sprawa ponownie trafiła do sądu. Po długiej batalii sąd uznał, że autorka ma zwrócić wydawnictwu 22 miliony dolarów.

Najciekawsze w tej historii jest to, że kilkadziesiąt milionów dla wydawnictwa jest bardziej cenne, niż dla polskiego państwa ochrona dobrego imienia jego obywateli. Dlatego fałszywi i prawdziwi żydzi mogą nas szkalować bezkarnie, a antypolskie GWno dba, aby nie brakło rodaków bijących się w piersi w pokorze.

ilustracja: okładka polskiego wydania bestselera.

 

Wiele wskazuje na to, że przebieg wydarzeń na Ukrainie nie jest dziełem zbiegu nieprzewidzianych okoliczności. Portal WikiLeaks ujawnił, że Amerykanie już w 2008r. zdawali sobie sprawę z konsekwencji prób zbliżenia Ukrainy do zachodu: mogłoby to doprowadzić do podziału kraju na dwie części, wojny domowej lub nawet sprowokować Rosję do zbrojnej interwencji.

Nawet USA nie jest w stanie przewidzieć wszystkich zdarzeń i ludzkich reakcji. Jednak działania instytucji raczej nie są przypadkowe.

Dokładnie według standardowego scenariusza postępuje MFW. Hrywna utraciła już 30% wartości rośnie inflacja, która w połowie roku powinna osiągnąć poziom (r/r) 10% (przy umiarkowanym wzroście płac). Rezerwy walutowe spadły o połowę. MFW przelał pierwsze 3 mld pożyczki.

Można by więc rzec, że pomimo wielu perturbacji, sytuacja rozwija się zgodnie z planem.

Internet nie zapomina nigdy? To się może zmienić – przynajmniej w Europie. Europejski Trybunału Sprawiedliwości (ETS) orzekł, że mamy prawo żądać, aby nasze dane osobowe nie były udostępniane przez wyszukiwarki internetowe. Sprawa dotyczyła informacji o zlicytowaniu nieruchomości, jaką podała przed laty jedna z hiszpańskich gazet. Informacja zawierała pełne dane osobowe właściciela nieruchomości. Trochę dziwne jest to, że nie udało się zmusić gazety do zmiany archiwalnego wydania elektronicznego, ale Trybunał nakazuje pomijanie tej informacji przez Google. Najistotniejsze w tym rozstrzygnięciu jest to, że wyszukiwarki zostały uznane za administratora danych osobowych. Skutki takiej regulacji są trudne do ogarnięcia - nie tylko dla Google, ale także dla organów rozstrzygających spory.

Zobacz obszerniejsze komentarze w tej sprawie:

 

 

 

Ponoć w wigilię Bożego Narodzenia zwierzęta mówią ludzkim głosem. Wybory to święto demokracji. Może dlatego w przeddzień wyborów niektórzy politycy mówią ludzkim głosem? Tym razem ten głos jest na tyle ważki, że warto go odnotować. Rząd przygotował właśnie nowelizację prawa upadłościowego.

W założeniach do ustawy czytamy: Polska sytuuje się na 37 miejscu w subrankingu Banku Światowego Doing Business obejmującym analizę postępowań upadłościowych. Wskazuje się w nim na stosunkowo długi czas postępowania, wysokie koszty postępowania i średnie zaspokojenie wierzycieli. Rząd chce to zmienić, usprawniając procesy upadłościowe oraz ich odformalizowanie. Państwo nie ma już być uprzywilejowanym wierzycielem: Zmiany te doprowadzą do częściowej likwidacji uprzywilejowania wierzycieli publicznoprawnych i zwiększą szanse na zaspokojenie w większym stopniu pozostałych wierzycieli: obecnie ciążące na upadłym podatki i inne daniny publiczne oraz składki ZUS obciążają w istocie jego pozostałych nieuprzywilejowanych wierzycieli, co budzi wątpliwości co do zgodności takiego rozwiązania z wyrażoną w art. 2 Konstytucji RP zasadą państwa prawa i z art. 84 Konstytucji RP (obowiązek ponoszenia ciężarów i świadczeń publicznych).

Równie istotne są zmiany, które mają doprowadzić do zmniejszenia skali likwidacji podmiotów wskutek bankructwa. Priorytetem ma być obecnie realizacja polityki „nowej szansy” - zapewnienie możliwości „nowego startu” przedsiębiorcom, których fiasko przedsięwzięcia gospodarczego wynika z niekorzystnej zmiany warunków ekonomicznych. Wykorzystano rekomendacje zmian zaproponowane w ekspertyzie PARP. Z tego opracowania pochodzi wykres, pokazujący jak wielki odsetek bankructw kończy się likwidacją przedsiębiorstwa:

W USA większość bankructw dużych firm kończy się restrukturyzacją lub sprzedażą, a nie likwidacją.