Polskie cycki promowane na "festiwalu" Eurowizji przegrały z brodą i cyckami z Austrii. Ciekawe co wygra za rok.

 Kuriozalny wyrok zapadł w procesie  Oracle vs Google. Sąd uznał, że API są chronione prawem autorskim. Co to jest API i dlaczego ten wyrok jest tak kontrowersyjny?

Gdyby poszukać jakiejś mniej technologicznej analogii, to dobrą byłoby objęciem prawem autorskim znaków drogowych.

API, to skrót od Application Programming Interface, co dosłownie można przetłumaczyć jako interfejs programowania aplikacji. Każde bardziej złożone środowisko, w którym ma działać program, ma swoje API. API opisuje bowiem zasady komunikacji między programem, a tym środowiskiem. Na przykład API systemu Windows opisuje w jaki sposób program ma się komunikować z systemem.

Chcąc zachęcić programistów do pisania programów działających w danym środowisku, jego producenci opracowują i publikują API. Zwyczajowo zatem API nie podlega żadnym ograniczeniom licencyjnym, bo w końcu opracowuje się je właśnie po to, aby ułatwić programistom korzystanie ze środowiska.

Takie API jest też częścią specyfikacji języka programowania Java. W tym wypadku na dodatek mamy do czynienia z językiem, który jest „wolny”. Za jego wykorzystanie nie są pobierane żadne opłaty. O co więc poszło? O to, że aby usprawnić działanie programów na Andoridzie, Google zawarł w nim oprogramowanie zgodne z API Javy. Jeśli z założenia prawo autorskie ma chronić innowacje, to właśnie rozwiązanie Google jest innowacyjne.

Czy bezpłatne studia, to największa niesprawiedliwość XXI wieku? Tak twierdzi redaktor Maciej Miłosz z „Gazety Prawnej”. Przedstawia bardzo mocne argumenty i rozsądne propozycje zmian. Na przykład „wariant węgierski”: Rozpoczynając naukę, studenci podpisują kontrakt, w którym zobowiązują się, że w czasie 20 lat po ukończeniu studiów przepracują na Węgrzech tyle lat, ile studiowali […]. Dodatkowo nie mogą studiować dłużej niż 150 proc. czasu przewidzianego na dany kierunek studiów. Jeśli tak zrobią lub w ogóle nie ukończą nauki, muszą oddać nakłady, jakie na ich edukację przeznaczyło państwo.

A jednak tekst ten należy uznać za mało obiektywny z uwagi na pominięte aspekty tej sprawy.

1. Jakość i koszty kształcenia.

Póki uczelnie są przechowalnią dla takich idiotów jak Magdalena Środa, kalkulacje kosztów kształcenia traci jakikolwiek sens. Wspomniana paniusia jest tylko jednym – skrajnym przykładem. Nie ma żadnego sensownego mechanizmu selekcji i rywalizacji wśród naukowców. Pomysł, że samo płacenie za studia może być podstawą zbudowania takiego mechanizmu jest niedorzeczny. Młodzież nie ma dostatecznej wiedzy i kwalifikacji.

 Mniej więcej połowa ludzi nie umie odpowiedzieć na te trzy proste pytania dotyczące ich osobistych finansów:

1 . Jeśli złożysz 100 dolarów (złotych) na rachunku oszczędnościowym oprocentowanym 2% rocznie, to po pięciu latach będziesz miał na koncie:

A) więcej niż 102 dolarów ;

B ) dokładnie 102 dolarów ;

C ) mniej niż 102 dolarów ;

D ) nie wiem ; odmawiam odpowiedzi .

2 . Jeśli oprocentowanie konta oszczędnościowego wynosi 1% rocznie, a inflacja jest 2% rocznie, to po roku, będzie można kupić za pieniądze na tym koncie:

A) więcej niż dzisiaj,

B ) dokładnie tyle samo,

C) mniej niż dzisiaj,

D ) nie wiem ; odmawiam odpowiedzi .

3 . Czy uważasz, że następujące stwierdzenie jest prawdziwe czy fałszywe: "Zakup akcji jednej firmy zazwyczaj jest bezpieczniejszą inwestycją, niż udział w funduszu inwestycyjnym”?

A) prawda,

B ) fałsz,

C ) nie wiem ; odmawiam odpowiedzi .


Podobno aż 70 % Amerykanów nie umie odpowiedzieć na wszystkie trzy pytania poprawnie . Omawiając te wyniki, portal businessinsider.com apeluje o wzrost poziomu edukacji, widząc w finansowej ignorancji społeczeństwa ważny problem ekonomiczny.

W Polsce jest to także poważny problem społeczny, gdyż masa cwaniaków urządziła sobie „polowanie na jelenia”. Gnębienie staruszków nie rozumiejących nowoczesnego świata i naciąganie na kredyty zdesperowanych ludzi to tylko najbardziej jaskrawe przykłady. W tej sytuacji edukacja nie wystarczy. Powinny istnieć mechanizmy prawnej ochrony ofiar takich „biznesmenów”.

 

W toczącej się w USA dyskusji na temat walki z narkotykami głos zabrali ekonomiści. Powstał raport podsumowujący „wojnę z narkotykami”.

 

 

Na ilustracji paczki kokainy (Wikimedia Commons)

 

Wśród jego autorów jest kilku noblistów (Kenneth Arrow, Christopher Pissarides, Thomas Schelling, Vernon Smith oraz Oliver Williamson).

 

Raport krótko podsumowuje portal businessinsider.com. Stworzenie czarnego rynku wartości $300 miliardów, lawinowy wzrost ilości więźniów w USA, przemoc i wojny w Afganistanie i Ameryce Południowej.

 

Ekonomiści apelują, aby zakończyć "wojnę z narkotykami" i przekierować siły na skuteczną politykę opartą na faktach popartych wnikliwą analizę ekonomiczną. Bowiem dotychczasowa strategia oparta na militarnych i policyjnych interwencjach "przyniosła ogromne negatywne skutki i straty uboczne".

 

Autorzy apelują m.in. o złagodzenie prawa antynarkotykowego i amnestię. Jeśli weźmiemy pod uwagę na przykład historię chłopca, który w wyniku policyjnej prowokacji dostał dożywocie za pomoc w przewiezieniu narkotyków z Florydy do Kalifornii (tam obowiązuje prawo „Three strikes and you're out”), trudno nie przyznać autorom raportu racji.

 

Czy te apele przyniosą jakikolwiek skutek? Na przeszkodzie może stanąć także ekonomia. Prywatne więziennictwo w USA to potężny i dochodowy biznes, którego właściciele nie będą na pewno zwolennikami zmian. Taka zmiana byłaby też potężną rewolucją w amerykańskim systemie prawnym. Naruszono by wiele grup interesów, którzy z pewnością znajdą dobre argumenty natury prawnej i etycznej. Zostałby naruszony jeden z przejawów „amerykańskiego stylu życia”: przyzwolenie na zachowania ryzykowne połączone z bezwzględnym zwalczaniem negatywnych konsekwencji. Czy Amerykanie staną się bardziej europejscy (mniej osobistej wolności, większa łagodność prawa)?